Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Wisława Szymborska

Ïðî÷èòàíèé : 169


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Monolog dla Kasandry

To  ja,  Kasandra.
A  to  jest  moje  miasto  pod  popiołem.
A  to  jest  moja  laska  i  wstążki  prorockie.
A  to  jest  moja  głowa  pełna  wątpliwości.

To  prawda,  tryumfuję.
Moja  racja  aż  łuną  uderzyła  w  niebo.
Tylko  prorocy,  którym  się  nie  wierzy,
mają  takie  widoki.
Tylko  ci,  którzy  źle  zabrali  się  do  rzeczy,
i  wszystko  mogło  spełnić  się  tak  szybko,
jakby  nie  było  ich  wcale.

Wyraźnie  teraz  przypominam  sobie,
jak  ludzie,  widząc  mnie,  milkli  wpół  słowa.
Rwał  się  śmiech.
Rozpalały  się  ręce.
Dzieci  biegły  do  matki.
Nawet  nie  znałam  ich  nietrwałych  imion.
A  ta  piosenka  o  zielonym  listku  –  
nikt  jej  nie  kończył  przy  mnie.

Kochałam  ich.
Ale  kochałam  z  wysoka.
Sponad  życia.
Z  przyszłości.  Gdzie  zawsze  jest  pusto
i  skąd  cóż  łatwiejszego  jak  zobaczyć  śmierć.
Żałuję,  że  mój  głos  był  twardy.
Spójrzcie  na  siebie  z  gwiazd  –  wołałam  -
spójrzcie  na  siebie  z  gwiazd.
Słyszeli  i  spuszczali  oczy.

Żyli  w  życiu.
Podszyci  wielkim  wiatrem.
Przesądzeni.
Od  urodzenia  w  pożegnalnych  ciałach.
Ale  była  w  nich  jakaś  wilgotna  nadzieja,
własną  migotliwością  sycący  się  płomyk.
Oni  wiedzieli,  co  to  takiego  jest  chwila,
och  bodaj  jedna  jakakolwiek
zanim  –  
Wyszło  na  moje.
tylko  że  z  tego  nie  wynika  nic.
A  to  jest  moja  szmatka  ogniem  osmalona.
A  to  są  moje  prorockie  rupiecie.
A  to  jest  moja  wykrzywiona  twarz.
Twarz,  która  nie  wiedziała,  że  mogła  być  piękna.


Íîâ³ òâîðè