
Ïðî÷èòàíèé : 222

|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Człowiek
Wiersz przypisany P. z N. S., siostrze
Oto zrodzonyś, maleńka dziecino,
I w dni niewielkie taki jesteś luby,
Skoro cię z długich osłonięć wywiną,
Do wanny niosą, lub na dywan gruby –
Niby małego nad Nilem Mojżesza!
Tylko, co ówdzie bolało, pociesza.
– Rodziców miłość, jak trzecia istota,
Z dwóch serc ku niebu powstająca kwiatem,
Coś niby gwiazda, niby lilia złota,
Niby światłością, niby aromatem,
Powietrza próżnię napełnia dokoła
W kolebkę roniąc Sakrament Kościoła.
– Matki-Dziewicy obraz patrzy na cię,
Ze swoją ręką na niebieskiej szacie –
Ten i ów dziadek z ram starych wyziera,
Jak z okien domu, kędy gość się zbliża –
Mamka za ciebie bierze znamię k r z y ż a:
Snowa się pasmo, które nie umiera,
– O! Mamko Polko, tyś istota święta.
Którą bym równał córce Faraona,
Przyciskającej sierotę do łona –
Tyle nie o swym dziecięciu pamięta
Matczyność twoja, b y n a j m n i e j w r o d z o n a!
– Ty nieraz, gdy już roków wiele minie,
A dziecię ssące mężem lub kobietą:
Zapamiętana w oddalonym gminie,
Kłonisz się głową fartuchem okrytą
Do nóg, co stopki będąc maleńkiemi
Pytały ciebie, jak dotykać ziemi?
– Ty, skoro syn twój (nie twój), twoja córa
(Nie twoja) – blade z łoża niosą skronie
Ku krewnym swoim, patrzysz w twarz doktora
I w malowaną twarz w cierniów koronie –
Współcierpiąc, krzepisz jak siła cudowna,
A współbolejąc, nic nie bierzesz sobie,
Jako cherubin bezinteresowna,
Pastuszkom bliska przy Chrystusa żłobie.
Więc oto człowiek, takie jeszcze ziarno,
Spotkał już miłość c z y s t ą i o f i a r n ą,
Która mu stopki dziecięce obmywa,
Z weselem służy, i o Bogu śpiewa.
Znać, że P a n z p a n ó w – służbą uprzedzony,
Skinieniem rządzi, świeci bez korony.
Znać, że i K a p ł a n, bo ileż to razy
Domowe swary godzi bez obrazy! –
Znać, że i W ł a d c a, bo zwierz mu domowy
Pod ciosy piąstki nachyla rad głowy;
Pies, straszny innym, kły podawa białe
Jako zabawkę paluszkom różowym,
Ruszenia kłamie senne i niedbałe,
W powinnym hołdzie prawom nad-zmysłowym.
A d z i e c i ę-c z ł o w i e k najmniej się nie dziwi,
Jakby do domu Pan wrócił z podróży;
Uśmiechem samym darzy i szczęśliwi,
Samym rumieńca pobladnięciem trwoży.
– I jeśli nawet obejściem takowem
Zaciąga długi, to jako wielmożny,
W potrzebach swoich słusznie nieostrożny,
Ufny, że jedynym nagrodzi je słowem –
I jakże! – taką widząc cię istotą,
Będęż się ciebie zapytywał dziecię:
Czy idziesz posiąść na tym starym świecie
Boleść i nędzę? – czy bisior i złoto?
Czy idziesz wrzucić na ramiona młode
Sokole skrzydła poezji wiosennej
I hardo począć wielką życia Odę,
Przy grzmocie letnim, przy lirze promiennej? –
– Czy gdzie z n i e k r e w n y c h n a j b l i ż s z e c i ł o n o
Jaśminie pąki otrząśnie na ciebie,
I będzie tobie współniedoścignioną
Bliźnięcą gwiazdą na pogodnym niebie?
– Czy gdzie gościńce zawezwą cię mleczne
Na bohaterów stepy historyczne,
A Sława, w zbrojnych zawierusze prawic,
Poda ci szpadę z laurem, wśród błyskawic?!
– Czy będziesz, jako mędrzec, wódz, generał,
Bogacz, lub szczęsny patrycjusz, umierał?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
O nie! – nie o te spytam cię l i t e r y
S ł ó w – ciebie, ziarno Chrześcijańskiej Ery!
Ani zapomnę, z dziewiętnastym wiekiem,
Że jesteś w większym postawiony prawie,
Że cię egipskie przyniosły żurawie –
Że Boga jesteś sąsiadem – c z ł o w i e ki e m.
II
Więc bądź ty sobie dla tej wielkiej sprawy,
W zastępy której wszedłeś na planetę,
Choć po lewicy, a wszelako p r a w y –
I szczęścia inne mniej, chociażby nie te,
Co tyle dają radości i sławy.
I pogardź więcej niż swym powodzeniem,
Bo pogardź miłych ci o szczęściu marą,
Przyjaciół twoich o celu marzeniem
I oficjalną twej epoki wiarą.
– Wyżej, bo niżej, stanąwszy tej rzeszy,
„W ś r ó d n i e p r z y j a c i ó ł s w y c h p a n u j w i e l m o ż n i e”
Acz będzie chwila, że cię nie pocieszy
Nikt, i nikt z tobą nie pocznie ostrożnie –
I stu przyjaciół stanie przeciw tobie,
Zmiennikiem łowiąc, iż są nieruchomi!
Poczujesz swary pod nogami – w grobie
Usłyszysz jak cię szarpią niewidomi –
Śmiać się nauczysz, płakać będziesz lepiej,
Ziemia-ć przemieni się, Niebo przesklepi.
III
Świat, radujący się różą miesięczną,
Lub zamykanym co wieczór powojem,
Dolę ci twoją obwoła niewdzięczną –
Jałowym trudy twe obwoła znojem.
Dziewice piękne i bardzo rzewliwe,
Z których nie była żadna na Golgocie,
Wymówki będą ci posyłać tkliwe,
Kabalistyczne rzucać w twarz stokrocie.
Nogi ci włosem obetrze – k t o? – strumień!
Kto ci obetrze pot z bladego czoła?
Jeśli nie P r a w d a, Weronika sumień,
Stojąca z chustą swą w progach kościoła?! –
Sakrament, poznasz, że jest jeden stały –
I samą wzgardą pogardzisz na świecie,
Piękny jak świeżo narodzone dziecię,
Ten sam, co dawniej, niby Mojżesz mały,
Nilowej lilii trzymający kwiecie.
IV
I to ja ciebie, zrodzonego k´temu,
Mamże zawodną łudzić pomyślnością?
Byś nieświadomość swą zwał cudzą złością,
Targał się ówdzie, gdzie klaskać masz w dłonie,
A gdzie masz piorun cisnąć, skłaniał skronie? –
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Nie! – ty bądź raczej nie bardzo szczęśliwy –
Pierwszym nie będziesz, ni ostatnim, przeto
Bądź niezwodzonym! – umarły czy żywy? –
Cykutą karmion czy miodem i mlekiem? –
Bądź: niemowlęciem, mężczyzną, kobietą –
Ale przed wszystkim bądź: Bożym Człowiekiem.
|
|