Ïðî÷èòàíèé : 178
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Miłość
Kocham pierwszy raz – choć tyle, ach, tyle pocałunków spaliło mi usta. Kocham najpiękniejszego syna ziemi, przepyszne zwierzę ludzkie ze świecącymi oczyma i duszą śpiącą. – Kocham ohydnie i cudownie, kocham i nienawidzę, pragnę i pogardzam; zabijam się tą żądzą i wołam jego śmierci. Umrę, jeżeli on żyć będzie, – a gdy umrze – nie ma dla mnie życia. – Kocham bezwstydnie, bezwzajemnie — i po to tylko, by kochał i zginął.
Ty o tym wiesz, cudowny, głupi zwierzu – wiesz i nie wiesz – bo mózg twój wspiera się na twym drgającym ciele jak kretowisko na wulkanie. – Czujesz ten przerażający we mnie płomień – i dlatego biegniesz weń fatalnie, jak rozhukany koń w płonący dom. Lecz twoja dusza, tępsza niż twe przepyszne, twe mądre, twe zwycięskie ciało, – nie zdobędzie się nigdy na pewność, że jesteś kochany – kochany przeze mnie, – która cię odpycham, która cię szyderstwem smagam – i policzkuję ręką – i znieważam każdym spojrzeniem.
O nieopisany uroku opalonej twarzy – o słodka grozo purpurowych ust i oczu stalowych! Zamykam na całe dni powieki, by widzieć was, by wami się upajać. Uciekam w jaskinie ze złotym swoim cielcem i boską cześć oddaję bałwanowi. A gdy wychodzę na światło, wzgardą i gniewem w proch skruszywszy bożka, – o! ta radość władania nim i sobą! – Żelazną ręką dławię zachwyt i pragnie- nie, plwam na cudne oczy, urągam piersi dyszącej – smagam twarz jedyną – jedyną – napawam się jej bladością i rumieńcem, jej upokorzeniem i szałem...
Chcę cię smagać, smagać, smagać, aż dosmagam się w tobie tego bezwzględnego bólu, który ducha budzi nawet w zwierzęciu.
Chcę dokatować się w tobie jęku z najgłębszych otchłani, z tej przepaści nędzy, gdzie się chroni dusza zadowolonych i sytych. Chcę zbudzić w tobie ducha – o ty, który mi objawiłeś ciało, – zbudzić ducha i straszną jego mękę i jego posłuszeństwo mej woli – która jest twoim przeznaczeniem.
Czysta byłam przed tobą, nietknięta przerażającą mocą kochania – tej okropnej, brutalnej miłości, która gardzi i wyje pożądaniem. – Jak płaty wiosennego kwiecia padały na mnie tamte kochania. – Nawiał je wiatr – i wiatr ode mnie odgonił. – Ale ty!
Szarpnąłeś mnie cynicznym wyznaniem – i nie zabiłam cię. Pod mymi oczyma tarzałeś się w grzechu – i nie za –
biłam cię. Padłeś mi do nóg wstydu pełen i szaleństwa – i nie zabiłam cię.
Tylko od tych obrazów rozpaliła się moja krew ogniem nieczystym – piekielnym, wiecznym pożarem zakazanej
żądzy – i umieram. I umrę, jeżeli ty nie padniesz z mej ręki.
Pokalałeś mnie oczyma swymi – i musisz zginąć. Pokalałeś mnie palącym bluźnierstwem słów – i musisz zginąć. – Pokalałeś mnie zniewagą dotknięcia – i nie ma tortury, której nie wymyślę dla ciebie. Nie ma zemsty, zdolnej wyczerpać moją żądzę nienawistną. Nie ma konania dość długiego, by okupiło konanie mego ducha w szale tego pożądania, w otruciu żądzą ciebie.
I to, że skrzydło ptaka niebieskiego nie zakryło nigdy naszych głów. Że nie poznały dusze nasze ani drgnienia wieczności wspólnej; że nie pachniały nam zboża w słońcu i nie zaszumiał nad nami las i nie otoczyły ciszą łąki wieczornymi mgłami dymiące, – że nic prócz brudu i nędzy miasta nie było wokoło nas. Że wśród brzydoty, jak w pustynnym kraju naftowe źródła, buchały lawy naszych żądz – zwierzęcych żądz – nie zazna dusza moja nad tobą zmiłowania, – nie rozluźni zaciśniętych szponów dreszcz litości, – nie zamroczy pałających oczu żal –
Umrzyj, ty, którego istnienie zabija moje, – a nie jest warte jednej jego chwili. — Bezduszny demonie namiętności, grzechu mojego ducha, śmiertelnie piękny kwiecie moich żądz – zgiń!... o, zechciej zginąć – przesłodką śmierć ci zgotuję, i nie tknie mnie już nigdy kochanie. – Nie pragnie miłość moja szczęścia
z tobą, ani rozkoszy, ani pojednania. Silna jak śmierć jest miłość moja – okrutna jak śmierć. O daj mi się! o zgiń!
|
|