![Mikołaj Rej](upload/metrs/1003.jpg)
Ïðî÷èòàíèé : 239
![](img/x.gif)
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział piąty - Sokrates
Rozdział piąty, ktory zową SOKRATES, a to przeto,
iż ten filozof uczył poczciwych spraw a pomiernego żywota:
o ożenieniu i o wychowaniu dziatek i o gospodarstwie a powinności
dobrego człowieka, co sie to tu
A gdy sie już rozprawa tak dokonywała,
Nowa żałość młodzieńca onego potkała.
Odszedł go precz filozof, sam został ubogi,
Nie wie, gdzieby sie za nim potym pytać drogi.
Rad by mowił, nie ma z kim; lecz wżdy już nadzieje
Lepszej, niż mu tuszyli oni dobrodzieje,
Epikurus z Rozkoszą, a w swoim nierządzie
Zostawili go byli na wszem w wielkim błędzie.
Acz mu jeszcze barzo żal, iże nic pewnego
Nie zrozumiał na świecie, co jest nalepszego.
A wszakże jednak nieźle przedsię sobie tuszył,
Nadobnie pokraczając, do domu sie ruszył.
A w onym rozmyślaniu poźrzeć mu sie zdało:
Ano miedzy drzewiną coś sie zamieszało.
Uźrzał kilko satyrow. Oni społu chodzą,
A nad pięknym sie źrzódłem w gorącości chłodzą.
Ulękł sie, potym z drogi precz na stronę skoczył,
Tamże gdzie oczy niosły, prosto sobie kroczył.
Przybłąkał sie po chwili na nadobne pole
I uźrzał prawie w środku mały domek w dole.
A drzewa kasztanowe wszędy w koło niego,
Orzechy włoskie, figi, a tuż podle niego
Studnią nadobnym kstałtem z marmoru sprawiono,
Łańcuchy wodę ciągnąć pięknie przyprawiono.
Wszedł tam potym: alić w nim siedzi mąż poczciwy,
Z nadobną długą brodą, już na poły siwy.
Stolik przed nim maluczki, księgi na pulpicie
A pilno na kamienne coś pisał tablice.
Rzekł z postrachem: "Zdarz Pan Bog, moj panie łaskawy,
Podobnom ja przekaźił jakie pilne sprawy.
Ale flaga nie zawżdy do brzegu przypuści,
Musi cirpieć, co szczęście na kogo dopuści."
Rzekł on człowiek: "Nie znam cię i nie wiem nacz godzisz,
Iże tak niewiadomie między lasy chodzisz.
Ale znać po postawie i z zwyczaju twego,
Iżeś człowiek poczciwy i nie myślisz złego."
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, bych ci miał powiedzieć
Swe przygody, trzeba by niemały czas siedzieć,
Jakom ja jest rozdwojon na umyśle swoim;
Ale o co mi idzie, tedyć krotko powiem.
Widzę, że jest krotki czas dzisiejszego wieku,
A snadź napilniejsza nędznemu człowieku,
Aby swoją powinność, nacz jest stworzon, wiedział,
Aby jako w karmniku prosty wieprz nie siedział.
Gdyż i mądry Salomon, iako o nim słychać,
Nie chciał sie w swych modlitwach ni ocz więcej pytać,
Aby mu jedno mądrość z łaski była dana,
Gdyż jedno ta każdego zacnym czyni sama.
A tak i ja nie dbałych o arabskie skarby,
O hispańskie rozkoszy i o włoskie farby,
Co imi dziwnym kstałtem jedwabie farbują
A rozliczne ubiory potym z nich sprawują.
Nie dbałych nic o miasta, o wysokie zamki,
O upstrzone pałace i z pięknemi ganki.
Gdyż widzę, iż to wszytko, gdy rozumu mało,
Nie długo w swej zacności pewnie będzie trwało.
Bo niech srokę kto wsadzi w klatkę pozłocistą,
Przykryje ją kitajką, albo kamchą czystą,
By też i ustawicznie figi tam jadała,
Przedsię, niech czyni co chce, wżdy będzie śmierdziała.
Takżeć i przyprawny gmach i kosztowna szata
Nic naszego miłego nie ozdobi brata.
By siedział jako dzięcioł nadobnie upstrzony,
A nie będzie rozumu, porowna z gawrony.
A tak tegoć ja szukam, moj łaskawy panie,
Abych mogł mieć w swych myślach słuszne rozeznanie,
Co wżdy obrać lepszego, a k czemu myśl sadzić,
Gdyż widzę, iż marny świat umie chytrze zdradzić."
Rzecze on zacny człowiek: "Otoż mi już nie żal,
Iżem sie tu do tego czasu tak omieszkał.
Gdyż słyszę, iż wżdy jeszcze są ludzie na świecie,
Zwłaszcza iż sie tam na nim dziwne wszytko plecie,
Ktorzy sie w jego burzkach wżdy brzegu chwytają,
A o cnocie z rozumem jeszcze sie pytają.
Bom widział, iż tam wszystko dziwno sie mieszało
I mnimałem, iż takich nic tam nie zostało.
Gdyż szyroko marny świat tę sieć rozbił wszędy,
Iż snadnie od rozumu umie uwieść błędy.
I przetom tu na stronie wolał tak sieść sobie.
Ale gdyś nie przytrefił, iściem rad i tobie.
Widzisz, żeć z tej żałości pilno terminuję,
Acz widzę, iż podobno prożno głowę psuję,
Abych to był tam podał, co komu przystoi,
Czym sie ma właśnie bawić, kto sie cnotą stroi.
Bom widział od początku zawżdy tego wiele,
Iż sie tam rozszyrzało ono marne ziele,
Niedbałość a swawola, ktore cnotę głuszy,
Każdego z poczciwych spraw na łotrostwo ruszy.
A tak moj miły bracie, gdy sie o tym pytasz,
Abyś sie nie ochynął, za brzeg sie wżdy chwytasz.
Tedyć tak krotko powiem, ale miej w pamięci,
Gdyż wiesz, i w tych omyłkach wnet sie z niej wykręci.
Widzisz, jako marny świat na tym sie zasadził,
A jako dzieci czaczkiem, tak nas wszytki zdradził.
Iż jedno, co sie błyszczy, to za tym biegamy,
A iż tam wewnątrz brudno, nic na to nie dbamy.
A właśnieś tu przytoczył srokę w pięknym gniaździe,
Iż zawżdy jako dudka śmierdzącego znajdzie.
Takież my też patrzymy jedno na pstrociny,
Choć czasem o nich będą niecudne nowiny.
Zda-ć sie czasem drugi, by był anioł z niego,
A on snadź podobniejszy do osła sprosnego.
Nie patrzmy rozumu, nie patrzmy cnoty,
Nie probujemy brantu, pilnichmy roboty.
Chociajby nam i mosiądz smalcem przystrojono,
Przedsię za piękne złoto wnet będzie kupiono.
A prawie ten marny świat jako komedyja,
Kiedy sie więc ubierze nadobnie Fedryja.
Ali uźrzysz po chwili naszego Fedryją,
Albo siedzi na piecu, albo barzo biją.
Prostochmy jako małpy; kiedy je łapają,
Tedy sie tam przed nimi w boty ubierają.
A potym je pod drzewem z daleka położą.
Ony potym zbieżawszy też tam nogi włożą.
Także sie, jako i my, samy zamotają,
A też nas społu z nimi jako chcą łapają.
O, rozkoszneż to małpy tu na świecie chodzą,
Co na nie ci myśliwcy z tymi sidły godzą.
A żadnej w tym myśliwstwie trudności nie mają,
Bo je łacno połapać, gdy sie pomotają.
A potym je, jako chcą, na łańcuszkoch wodzą,
A jako z koczkodany na dziw z nimi chodzą.
Bowiem kto sie rozumem z cnotą nie sprawuje,
Jest kotek na łańcuszku, co wszytkim kugluje.
Bo co osieł rozumie, gdy nań szarłat włożą?
Niechże mu jedno figi z plewami położą!
Uźrzysz alić naszemu być w plewach po uszy.
Ba, nie dba nic o figi, podobno nie suszy.
Takżeć nasz marny osieł choć we pstrym kabacie,
Ubierze sie jako chce, wszak sie dobrze znacie.
Przedsię, by na puhacza, wszędy sroki rzekcą,
Jedni głosem, a drudzy cicho o nim szepcą.
A on przedsię nie baczy, co sie więc z nim dzieje.
Choć z niego wszyscy szydzą, on sie z nimi śmieje.
Już on nie dba o rozum, ni o żadne sprawy,
Bo sie on już sobie zda by Jupiter prawy,
Gdy mu sie więc łotrowie z daleka kłaniają,
Ktorzy więcej i pierze, niż o mięso, dbaią.
Nie baczy żaden, iż jest by bańka stłuczona,
Ktora ma być po chwili w śmieci wyrzucona,
Chociaj z niej szpikanardy woniała
A po chwili we błocie wnet będzie leżała.
Nie toć jest jeszcze rozkosz, iż kto w obfitości
Swiata marnie używa a bez roztropności.
Umie-ć też to i źwirzę, co po lesie chodzi,
Skacze sobie bujając, aż w sidło ugodzi.
A wszakoż nade wszytko dobre dokończenie
To ma mieć w każdej rzeczy osobne baczenie.
A kto tego nie patrzy, prędko sie wybodzie.
Bo więc i nalepszą rzecz przywiedzie ku szkodzie,
Ktora gdy bez rozmysłu sprawowana będzie,
Uplecie sie jako kot we zgrzebiach na grzędzie.
Dobryć miod pczołom bywa, kiedy ji zbierają,
A wżdy widzisz, dla niego iż gardła dawają.
I mysz nędzna, gdy u niej orzechy baczą,
Barzo więc ją motyką prześladować raczą.
Takież i bogaczowi czasem złoto wadzi,
A pewnie z każdej strony czyhają nań radzi,
Aby go podkopali jako krzeczka w jamie.
Nie zawżdy jego miłość ma skromne wyspanie.
Jedni radzą, jakoby na nim wyłudzili,
Drudzy zasię dla spadku radzi by go zbyli.
Drudzy też dybią z kąta, aby go okradli,
A jako, kto gdzie może, by czego dopadli.
Jako pies na łańcuchu wszytko służy skrzyni,
Ano ni sie obaczy, gdy to weźmie iny.
A by jeszcze poczciwie to sie szafowało,
A co komu należy, po nim sie dostało!
Ale sam sie tu nędze nacirpi więc w pracy,
A po śmierci to drapią: mniszy, popi, żacy,
Szafarz a egzekutor; lecz primus to lepszy,
Ten zawżdy miedzy wszemi dział bierze nalepszy.
Tak więc szarpanina, ach moj miły panie,
Ledwe sie i trzecia część potomkom dostanie.
A tak marne rozkoszy świata omylnego,
Ty-ć przysmaki miewają u stanu każdego,
Iż go tu, by niedźwiedzia, wszędy za nos wodzą,
A chociaj wzgorę skacze, barzo mu więc szkodzą.
Bo chociaj ty potrawy cukrem potrząsają,
Ale przedsię w pośrzodku, wierz mi, gorzkość mają.
Ale gdy rozumem a bojaźnią Bożą
Nadobnie potrzęsione przed kogo położą,
A sałata z mierności uczyniona ktemu,
Ta potrawa smakuje nadobnie każdemu.
A ta karmia każdemu żołądkowi zdrowa.
Nie zadmie po niej oczu pewnie jako sowa.
Nie trzeba tam kasyjej ni żadnych syropow,
Bo sie dobra krew mnoży u takowych chłopow,
Co z rozumu a z miary potrawy działają,
Z cnoty a z Boskiej wolej wnet to przechowają.
A cokolwiek swą wolą a złą myślą cuchnie,
Wnet oczy podsinieją, wnet z tego brzuch puchnie.
Bo na poły z truciną są takie potrawy,
Ktore są bez rozmysłu a bez dobrej sprawy.
A tak gdyż wszytki rzeczy ku końcu przychodzą,
A mądrzy pospolicie zawżdy na to godzą,
Aby je ku takiemu na wszem przytaczali,
Ktory by napoczciwszy sobie obaczali."
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, nauczże mnie tego,
Jakobych ja swe sprawy do końca takiego
Mogł przywieść, ktore by sie potym podobały
Bogu, światu i ludziom, a mnie też dodały
Dobrej myśli, pociechy i poczciwej sławy,
Abych wżdy żył na świecie jako człowiek prawy.
Bo widzę, iż mie Pan Bog tu do ciebie przygnał,
A rad bych twoje imię, by mogło być, wiedział."
Powiedział mu on człowiek: "Sokrates mi dzieją,
Acz niektorzy na świecie z mych sie nauk śmieją,
Mowiąc, iż me rozprawy k szalonym podobne,
Gdyż ja chwalę poczciwe, a ganię niegodne."
Rzekł młodzieniec: "Dawnom ja słychał o twym stanie,
Ale z tego bądź wiecznie pochwalon, moj panie,
Że już teraz i oczy czego pożądały
Widzą, o czym sie pirwej uszy nasłuchały.
Szpetna wrona nie umie nigdy, jedno krakać,
Prosta kokosz domowa, zniozszy jaje - gdakać.
Takież też marny język a szalona głowa,
Ta może prawdę ganić i poczciwe słowa."
Powiedział mu Sokrates, iż to nic nie szkodzi,
Gdy pies szczeka a głos sie po wiatru rozchodzi.
"Ale ty to, proszę cię, pilnie na pamięci
Miewaj, a niech ci sie to zawżdy w głowie kręci,
Iż co jest bez rozumu, bez cnoty, bez miary,
A gdy jeszcze o Bodze nie masz dobrej wiary,
A ktorzy tak, by bydło, na świecie mieszkają,
Ci na wszem dokończenie zawżdy marne mają.
Już tam żadna nadzieja, by dobrze być miało,
Już sie tam nędznie wszytko w tej głowie zmieszało."
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, bych jeszcze rozumiał,
Co to jest Boża wola a w niej chodzić umiał.
Gdyż słyszę, iż bez tego i rozum, i miara
Nie może być gruntowna, gdzie nie będzie wiara.
Ale gdy kto tam z gory w tej opiece chodzi,
Już sie go wszytko lęka, złe mu nie zaszkodzi.
Powiedział mu on Mędrzec: "Wszakem ci powiedał,
Abyś w swych wszytkich sprawach zawżdy końca patrzał.
A toć jest cel, toć koniec na świecie wszytkiego
A żadna rzecz gruntowna nie będzie bez tego:
Mieć na pieczy powinność, cnotę, bojaźń Bożą,
Już stąd ine przypadki poczciwe sie mnożą.
A chceszli prawie k temu końcowi przychodzić,
Już jako pilny sługa musisz Panu godzić.
Widzisz, iż tu na świecie wdzięcznie to pan każdy
Przyjmuje, kiedy sługa pilen tego zawżdy,
Iż sie ku jego woli ustawicznie ćwiczy
A też częściej suche dni, niżli drudzy, liczy.
Bo takiemu i z łaski wiele więc dać może,
I w każdej go potrzebie ochotniej wspomoże.
Patrzaj, jaki to Bog jest pan wszytkiego świata,
Jaka jest jego dziwna srogość i zapłata.
Gdyż jedni z cnot a z łaski źle czynić przestają,
A drudzy strach a męki w tym na pieczy mają.
Patrz, jako srogie działa od niego trzaskają
A jako straszne ognie po światu latają.
A wszytek świat, gdyby chciał, zniszczyłby w godzinie.
Tak jego dziwna możność na wszem dziwnie słynie.
Widzisz, jako przed nim drżą krole i książęta,
A straszliwie na wszytek świat ta moc rozpięta.
A snadźby to już mniejsza, gdyby zniszczył ciało,
Ale i duszy pewnie już by sie dostało.
A niechaj tu, jako chce, co nazacniej słynie,
Wszytko, kiedy on raczy, przeminie w godzinie.
Gdyż dusza, żywot, ciało, wszytko w jego mocy.
A kto sie wydrzeć może z takiej srogiej mocy?
Już rozumiesz, co jest strach, gdy go nie słuchamy.
Nuż zasię, jakie dziwne łaski z niego mamy.
Już by sobie w czym inym prożno dobrze tuszyć,
Jeśliby nas to dwoje wżdy nie miało ruszyć.
Patrz, jako ziemia, drzewa pięknie zakwitają,
Jakie wdzięczne owoce nam z siebie dawają.
Zwirzęta i bydlęta jako tu bujają,
A przedsię człowiekowi podatki dawają.
Nie sobie nosi owca wełny na swej szubie,
Kiedy chce ten nędzny człek, zawżdy ją oskubie.
Ptaszek pierze, miod pczoła, a woł nosi rogi.
Gdy każą, musi je dać nędzniczek ubogi.
Złoto, srebro, kamienie temu to człowieku
Wszytko sprawił k roskoszy ten pan tak od wieku.
Ryba w szyrokim morzu iako bystrze pływa,
A wżdy, gdy chce ten człowiek, w jego ręku bywa.
Owa, cożkolwiek w sobie ma ten świat szyroki,
Wszytko to w jego mocy. Na koniec obłoki,
Miesiąc, słońce i gwiazdy jako służą jemu,
Swiecąc we dnie i w nocy, by komu dobremu.
A snadź jeszcze na koniec rozkazał anjołom,
Aby na wszem służyli tu tym marnym wołom.
A przedsię go ani strach, ni dobroć nie ruszy,
Przedsię on tu bujając, dobrze sobie tuszy.
Mnima, aby jego świat, a nigdy o Boga
Nie dba, ani cnotę - zawżdy we łbie trwoga.
A żaden sie w tym smrodzie obaczyć nie może,
Jeśliże go tenże Pan z łaski nie wspomoże.
O nędzo! O ślepoto narodu błędnego,
Iż ni łaski nie baczysz, ani strachu swego,
Ktory cię bezpochybnie na wszem nie ominie!
A jeśli sie nie uznasz, wszytkoć z duszą zginie.
Bo patrzaj, jako za to Pan na rownej rzeczy
Przestał z tego narodu, kto by miał na pieczy.
A mało za ty łaski od nas potrzebuje,
Choć nas tak, jako słyszysz, obficie daruje.
Nie chce nic, jedno bychmy tu poczciwie żyli
A za ty dobrodziejstwa wiecznie go chwalili."
Rzekł młodzieniec: "Krotkać rzecz ale węzłowata.
Poczciwie żyć - to słowo siła tu naplata.
A silniej by tu na to iście glozy trzeba,
Bo sie ten tekst rozciągnął od ziemi do nieba."
Powiedział mu on mędrzec: "Prawdać, panie, młody,
Iżby ten tekst musiał mieć szyrokie wywody,
Co to jest poczciwe żyć, bo sie w tym zamyka,
O czym każdy cnotliwy tu sie pilnie pyta.
Bo to jest poczciwie żyć, kto na tym przestawa,
Co komu wedle stanu z łaski Pan Bog dawa
A rozezna powinność na wszem stanu swego,
A zawżdy tego pilen, co mu przystojnego.
Jeśliś na co przełożon, używajże miary,
Abyś mądrze szafował ony Boskie dary,
Ktoreć tu są nadane hojnie z łaski jego,
Aby imi szafował wedle stanu swego,
Nie na pychę, na upor, a nie na swą wolą,
Boć iście nie na to Pan zasiewa tę rolą.
Nie rozciągajże sie w tym, by świnia w barłogu,
A strzeż sie onego jej marnego nałogu,
Ktora nie dba, by jedno młotem brzuch natkała,
A potym aż po uszy we błocie leżała.
Pomni, że cie stworzył Pan podobnego k sobie
W obyczajoch a w cnotach, ale nie w osobie.
Abyś tak był, jako on, na wszech sprawach wierny,
Cnotliwy, sprawiedliwy a wszem miłosierny.
Widzisz, jako on dobre miłuje, złe karze,
Takżeć też chce po każdym, kogo na tym wsparze
Posadził tu na świecie, aby takież czynił:
Dobre, aby miłował, a złe zawżdy winił.
Nie patrzał na powinność, ni na żadne dary,
Jedno na wszem używał sprawiedliwej miary.
A gdy uźrzysz nędznika krzywdą ściśnionego,
Ratuj go, kędy możesz, a wyrwi go z tego.
Ubogiego, sirotkę wspomagaj czym możesz
Z tych darmo danych darow; wszak na to nie orzesz.
A byś dobrze i orał i rękami robił,
Ratuj, chceszli, by twoj stan Pan Bog na wszem zdobił.
Bo obiecał każdemu nagrodzić sowito.
Wierz mi, że to więtszy skarb, niżli wielkie myto.
A chce tu jako słońce prawdą takowego
Objaśnić, a jako śnieg zbielić złości jego.
A toć twoja powinność, jeśli w jakim stanie
Tu nacz będziesz wywyższon; ineć wszytko tanie.
Bo cie wszędy na ine świat będzie zawodzić.
Aleć radzę, stoj mocno, a nie daj sie zwodzić.
Boć będzie dziwne czaczka, figle ukazować,
Wołając na cie zewsząd: "Niech będzie pana znać!"
A djabeł z drugiej strony też za uchem szepce:
"Nie bądź pochyłem drzewem, niech cie nikt nie depce.
Coż po tym, iż masz dosyć, a nie znać na tobie?
Zaż lepiej, iż leda kto weźmie to po tobie?
Mogłbyś sie ty otrząsnąć, boby cie z to było;
Siła by ich przed tobą ogon pod się kryło."
Ale ty nie odwodź sie od poczciwej rzeczy,
A chociajbyś mogł stłumić, miej Boga na pieczy.
Uźrzysz, żeć sie sowito to potym nagrodzi:
Sława z pełna, a on już kłaniając sie chodzi.
Bo poczciwe milczenie ugodzi w to czyście
A za srogie karanie stanie w drugim iście.
A jeśliżeś mniejszego stanu tu na świecie,
Niechże cie nic marnego na cnocie nie gniecie.
Żyw poczciwie, a miłuj bliźniego życzliwie,
A obchodź sie na wszytkim z każdym sprawiedliwie.
Uźrzysz, anoć ze wszech stron płynie czego trzeba.
I potomstwo nie będzie twe nabywać chleba.
A bychmy i obietnic w tym żadnych nie mieli,
Alechmy to już jaśniej niż słońce widzieli.
Niechaj będzie, jaki chce, kiedy tu poczciwie
Nabywa swego chleba, zawżdy hojnie żywie.
A on marnik, co ji więc i z kamienia kuje,
Zawżdy smęcien a zawżdy w nędzy utyskuje.
A po nim sie rozleci, jako plewy, wszytko,
Wszak, kiedy to widamy, patrzać na to brzydko.
A to już będziesz wiedział, co to jest poczciwie
Żyć na świecie, żyć wiernie, a żyć sprawiedliwie."
Młodzieniec potym rzecze: "Ach moj miły panie,
Święteż to twoje było takie winszowanie.
Aleś mi jeszcze drugą, trudniejszą powiedział,
Jakiej Pan własnej chwały ode mnie będzie chciał."
Powiedział mu filozof: "Moj braciszku miły,
Za naszej ci pamięci ty kstałty nie były,
Jako dzisia na świecie to ludzie sprawują,
Iż właśnie swą powinność Bogu okazują.
Wiesz, że Bog nie ma ciała, ale jest duch prawy,
A też więcej duchownej w każdym patrza sprawy.
Bo nie dosyć ći na tym, co sie tu mowiło,
Gdyby fałecznym sercem wszytko sie czyniło.
Ale słyszę, iż ten Bog widzi i wnętrzności,
Każdego cnotę znając, a nic w omylności
Nie może sie zataić przed nim, serce żadne.
A umie on rozeznać, gdzie wierne, gdzie zdradne.
A nawdzięczniejsza chwała to zawżdy u niego,
Co mu wdzięcznie pochodzi z serca uprzejmego,
Nigdy nie zmazanego w zakrytej chytrości,
Ktore przed nim drżąc stoi wiernej niewinności,
Rozeznawając i strach i dobroci jego,
Wyznawając go Panem stworzenia wszytkiego,
W żadnym inym stworzeniu nadzieje nie mając,
Jemu w niebie, na ziemi wieczną chwałę dając.
Toć jego wdzięczne dary, toć wszytki ofiary,
A tego wszędy uczył świecki zwyczaj stary.
Bo i za naszych wiekow, chociaj go nie znali,
Przedsię wszyscy, iż tak jest, na to sie zgadzali.
A kiedy kto wykroczy z swojej powinności,
Już tam są nieprzebrane dobroci hojności,
Kiedy sie kto z pokorą uciecze do niego,
Barzo prędko znajduje miłosierdzie jego.
Nie trzeba tam ni darow, ani pomocnikow.
Sam on k sobie pociąga upadłych nędznikow.
A kto mu smutne serce a oczy ze łzami
Z wiarą poda, już wszytko tam zjednają sami.
Byłoć by jeszcze wiele barzo mowić o tym,
Ale ty więc po woli dopytasz sie potym.
Bowiem gdy ty dwie rzeczy będziesz na pieczy miał,
Wierz mi, nigdy konfuze przed nim nie będziesz stał.
Patrzajże, jako to Bog dziwnie miłościwy,
Gdyż jego wielmożności żadny język żywy
Wymowić, ani rozum ogarnąć nie może.
Bo o tej wielmożności a kto mowić może?
On z siebie sam wszytko ma, a nic od żadnego
Nie potrzebuje nigdy. A wszyscy od niego,
Jako w garści kurczątka, odrobin patrzymy,
Gdyż z jego hojnej łaski wszyscy tu żywiemy.
On początku ni końca nigdy mieć nie będzie.
Jego dziwny majestat jako sławny wszędzie.
Drży piekło, ziemia, morze i niebo sie kręci,
A przed jego nogami padają i święci.
Poźrzy-ż zasię na tego człowieka nędznego,
Czymże wżdy jest namniejszym podobien do niego.
Jako wielbłąd do muchy, a woł do komora,
Tak k niemu jest podobna ta marna potwora.
Bo by mowy nie było a rąk jeszcze k temu,
Już by końca nie było źwirzęciu takiemu,
Ktore by nad to w lesie miało sprosniejsze być,
Kto by chciał jego sprawy rozumem uważyć.
A wżdy powiedają, iż Pan dla człowieka
Niebo i ziemię stworzył, tak jakoż od wieka.
Niech temu nikt nie wierzy, by dla tego osła
Ta wielka Pańska praca tu na świat urosła.
Wszytkoć to ku swej chwale tak chwalebnie sprawił.
Ale patrz, jaką łaskę nad nędznikiem zjawił:
Z szczyrej swojej dobroci, nie z jego godności,
Podłożył mu pod nogi ziemskie osiadłości.
Bo patrz na ludzkie stany, na jakiej są krysie,
Rownie gdy jako jabłko tacza sie po misie,
Z wirzchu piękne czyrwone, a wewnątrz sprochniałe.
Bo je tam robak gryzie, chociaj sie zda całe.
O, gdyby każdy weźrzał z nas wewnątrz do siebie,
Jaki tam marny robak ustawicznie grzebie!
A nie jeden, dosyć ich. A kto je wyliczy,
Jako nas ten marny świat ustawicznie ćwiczy?
Frasunk, kłopot, niemocy, a sumnienie gorsze,
To jeszcze barziej gryzie, to ma żądło sporsze.
A chociaj sie to z wirzchu jabłuszko czyrwieni,
Wierz mi, gdy sie obaczy, iż wnet farbę zmieni.
Kiedy sie kto rozmyśli na upadki swoje
A za jednym przypadnie wnet ich tyle troje.
Bo niechaj i krol siędzie złotem zhafftowany,
A z rozlicznym kamieniem w koronę ubrany,
Gdy weźrzy na swe czasy, co mu przypaść mają,
A jako nań rozliczni stanowie czyhają,
A jakie krotkie jego ono państwo będzie,
Wieręć, mu nie wesoła w głowie piosnka gędzie.
Potym po małej chwili na deszce już leży,
Już co sie mu kłaniało precz od niego bieży.
Bo już każdy na ten czas, co może, to chwyta,
A o inszym sie panu co napilniej pyta.
A to w niwecz, iż sie stłukł jako bańka śklana,
Co na to i owo była udziałana.
A to, co do niej wleją, tym będzie śmierdziała,
A potym sie gdzie na śmieciu na marnym leżała.
Patrzajże tu godnośći nędznego człowieka,
A dziwnej Pańskiej łaski nad nim aż do wieka.
Bo skądże tę godność ta chimera miała?
Darmoć mu a z dobroci ta sie łaska zstała.
A tak gdyż taką dobroć znamy Pana tego,
Toć jest wszech rzeczy koniec cisnąć sie do niego,
Gdyż z niego taką miłość a tę łaskę znamy,
Iż tu wszytko od niego bez wszech zasług mamy.
Lecz ich wiele unosi świecka krotochwila,
Ktory je tak pobłaźnił jako jaki wiła,
Że oni na czym inszym tę czapkę wieszają,
A ty nędzne przypadki szczęściu przyczytają.
Bo każdego przełomi miłe przyrodzenie,
A rychlej, niżli w cnoty, przywiedzie w zgorszenie.
Bo gdy weźrzy w źwierciadło, ano twarz rumiana,
A czarne brwi na białym, jako malowana.
Poźrzy na pasamany a na pstre tkanice,
Patrząc, jeśli gdzie czego nie oblokł na nice.
Koń mu wiodą z forboty, na pochwach sie trzęsą,
A k temu mu podadzą pstrą sukienkę kęsą.
To już tam we łbie będzie taka dziwna trwoga -
Mnima, by w niebo leciał, nie dba nic o Boga.
Takież druga z brameczką pięknie ustrzępioną
A z koszulką listwami nadobnie upstrzoną,,
Bieretek z feretkami a pioreczko za nim,
Łańcuszek z alszbaniczkiem a serdeczko na nim.
Sajan z dziewiącią bramow by zbił obręczami,
To sie już zda, by wszyscy biegali za nami.
A tyć więc nas pstrociny odwodzą od tego,
Że nie możem rozeznać, co nam potrzebnego.
Więc k temu zdrowie, zacność, na wszem szczęście k temu
Przypadnie do tych pstrocin po myśli takiemu.
Już mu sie zda, iż świata i Boga nie trzeba,
Bo mnima, aby tak z tym z dawna zleciał z nieba.
Ano jeszcze, nieboże, nie jeden dzień ciepły
Czyni wiosnę po zimie; bo wiatr jako wściekły
Ni wzwiesz, kiedy przypadnie z śniegiem albo z mrozem;
Tak z nami czas chodzi, jako kat z powrozem.
Także i ty w jednym rozkoszy pokładaj.
Czasem sie też o drugie rozumu dokładaj.
Bo lepszy brog niżli snop, gdy tam inych wiele.
Takżeć nie jedno szczęście ma czynić wesele."
Rzekł młodzieniec: "Rozumiem, iż na to przemawiasz,
Iż tu jedno cielesne rozkoszy wymawiasz,
Iż to jeszcze zacniejsze, w czym sie dusza kocha,
Gdyż tu każda rzecz świecka odmienna a płocha."
Powiedział mu filozof: "A coż ty rozumiesz?
Widzę, iż wżdy po części mowić o tym umiesz.
Jeśliże na tym dosyć, iż ciało ubrane,
A na miłej duszycy wszytko odrapane?
Wszakeś sie już nasłuchał o takim nałogu,
Kto leży bez rozumu, by świnia w barłogu.
Cnotę, miarę, wolną myśl prze rozkosz utraci.
O, wierz mi, iż to drogo każdy tak płaci.
Wiesz też, iż ty pieszczotki a świeckie mocarze
Na wszem Pan Bog i szczęście zawżdy dziwnie karze:
W jakich niebezpiecznościach świata używają
I w jakich ustawicznie trudnościach bywają.
O, dostojne zwoleństwo nad wszytki świątości,
Toć ty jedno domieszczasz bezpiecznych radości!
I coż owi zamkowi przed wieśnymi mają,
Nad ktoremi stroż woła, łańcuchy brząkają
Około wrot, a w każdych drzwiach chłop z włocznią stoi.
By go nie ubieżano, nieborak sie boi.
A ow, co wolnej myśli, nic nie myśli o tym,
Przespawszy sie bezpiecznie, przechodzi sie potym
Albo sam, albo gdy ma, tedy z przyjacielem;
A wszytko sie z nim śmieje, a wszytko z weselem.
Nie chodzi chłopiec za nim z granatem, z rusznicą,
Albo jako na wilka, z okrutną sulicą.
Przechadza sie z laseczką po sadu, po polu,
Patrzy, jeśli w pszenicy nie będzie kąkolu.
Albo jedzie z myśliwstwem, a swej krotochwile
Używa w bezpieczeństwie, sobie k woli, mile.
Potym przyjedzie do domu: ano, już gotowo.
Zje sobie smaczny kąsek a barzo mu zdrowo
Po wczorajszym wieczorze, bo sie marnie chował,
A teraz też ostatek z przechadzki przechował.
Siedzi sobie w koszuli, do drzwi nie pogląda,
Jeśli go kto, szpiegując dziurą, nie zagląda.
A z tych ci to rozkoszy dusza sie raduje,
Gdy nic niebezpiecznego o sobie nie czuje.
A k temu sława z pełna, rozum, cnota, zdrowie.
A co ma być lepszego, niechaj każdy powie.
Bo kto sie wda w trudności, już wolność zaprzeda,
Acz czasem i sam na się rozmyśliwszy, bieda.
Patrzaj, i sojka w klatce oszemłana bywa;
Gładsza owo, co w lesie wolności używa.
Chociaj owę przykryją a dadzą twarogu,
Lepiej naszy wygrali w lesie, chwała Bogu,
Co siebie po drzewinie po woli latają,
A jagodki, jakie chcą, w rozkoszy zbierają.
Takżeć kto swej wolności nie przeda w niewolą,
Już z lepszą myślą kroczy, już mu szydła golą.
Acz ich wiele, na rownym co by mogli przestać,
Wolą sie do pożytku w niewolą zaprzedać.
Ani dospać, ni dojeść, ni wczasu żadnego
Nie mogą mieć, dla kęsa pożytku nędznego.
Ano co jest pożytek? Kto nie ma wolności,
Podobien jest k wołowi, ktory w obfitości
Ma przed sobą wszytkiego, a w powrozie rogi,
Potym ni wzwie, gdy zginie nieborak ubogi.
Bo bez wzruszenia cnoty trudno w to ugodzić.
Musi każdy w tym jarzmie zawżdy opak chodzić.
Zełgać, zdradzić, pochlebić, to k temu przysmaki,
Gdyż na świecie rychlej dziś pożywi sie taki.
Ale zawżdy w rozkoszy, jako pies pod wozem,
K temu grzech za nim chodzi, jako kat z powrozem.
Bo u takich już i Pan zelżon bywa zawżdy,
Gdyż tu jego obietnic pełen wierny każdy,
Iż kto mu stale dufa, zawżdy dobro jego
Hojnie sie rozkorzeni od niego samego.
My przedsię nie dufając, człowieka szukamy,
A snadź więtszą, niż w Panu, w nim nadzieję mamy,
Umizgając sie przed nim, jako dudek w czubie.
A on, jako i drudzy, w tychże śmieciach dłubie.
Nie inaczej gdy sroki za sową latają,
Narzektawszy sie darmo, nic za to nie mają.
A to w niwecz, co sie ich, by jastrząbi ptakow,
Naskubą ci puhacze, prostych nieborakow.
Acz sie więc jako wrony czasem w kupę zlecą,
Kraczą, wrzeszczą, a drudzy jako sroki rzekcą,
A jako jastrząb ktorą za ogon połapi,
To wnet pilnie każda sie do swego krza kwapi.
Więc sie pod skrzydło dłubie, a w nos drapie nogą,
A ono przedsię dawią nędznicę ubogą.
Ale gdy sie wszytki pospołu skupiły,
I ciotkę by odjęły, i jastrząba zmyły.
Prosto jako gdy myszy kota z-imać chciały,
Chcąc nań dzwonek uwiązać, aby go słyszały;
Ale gdy na to przyszło, kto ma wiązać dzwonek,
Wnet każda szła pod strzechę, wtuliwszy ogonek.
Ale by sie świniego też czasem uczyli,
Snadźby, niż ony wrony, też zacniejszy byli.
Ktore, kiedy gdzie jedna uwiąźnie za nogę,
Wnet około niej czynią wszytki spolną trwogę,
Że i płoty roztrzęsą, i wilka oskubą,
A nie zawżdy od nich w las idzie z pełna z szubą.
Ale strach a pochlebstwo, a zła wiara k temu,
Odejmuje ten rozum i stałość każdemu,
Iż Panu nie dufamy, a u świata tego
Szukamy każdej rady i ratunku swego.
A gdy o Nim nie wiemy, On też o nas nie chce,
A też ty sobiepany tak leda kto depce.
Ale kto już w swobodzie na rownym przestanie
A nie kładzie nadzieje, jedno w wiecznym panie,
Nie trzeba mu pochlebstwa, nie trzeba mu kłamać,
Ani czapki z kolany aż do ziemi łamać.
I obiema więtsza część, kiedy prawdą świętą
Pojdą z sobą, złomiwszy nieprawdę przeklętą.
Bo ta część, co z nieprawdy a z pochlebstwa rośćie,
Rownie by sroka wronie kłaniała sie proście.
A tak zaż to nie rozkosz swój stan uważywszy,
A tak marne przypadki świeckie obaczywszy.
Przestać na tym, co Bog dał, a zawżdy w mierności
Używać swoich czasow z rozkosznej wolności.
Nadobnie Horacyjus rozkosz świata tego
Wypisał; a napirwej zaczął ją od tego,
Gdy kto rownego dobra szczęściem przypadłego,
Używa z poczciwością wedle stanu swego,
Radą a trudnościami mało sie zabawia,
Na zwadę niepotrzebnie nigdy nie załawia.
Żywność, ubior poczciwy wedle potrzeby ma,
A nikomu dudkując w oczy nie zabiega.
A gdy k temu uroda a z rozumem zdrowie,
Są-li więtsze rozkoszy, niechaj każdy powie.
I wierę, bez trudności, kiedy szczęście raczy,
Może tak swoj stan chować, gdzie sie kto obaczy.
A rownym gospodarstwem i w rownej trudności
Może każdy snadnie przyć k poczciwej żywności.
A zaż nie hojnie ziemia nam dawa pożytki,
A sowito nagradza nam roboty wszytki.
Patrzaj na ogrodniczkę w maluczkim ogrodzie,
Jako ona z daleka zabiega przygodzie.
Uźrzysz na małym miejscu na każdej grzędzie,
A no i troje piętro czasem na niej będzie.
Roście z ziemi korzenie, a na wirzchu szczepy,
A pod nimi podziała przedsię z chrostu sklepy,
Na ktorych rozne zioła stoją z dunicami,
A drugie tak po brozdach rostą na nich samy.
Więc roże podle płotow, więc tu włoskie grochy.
Owa prożnego miejsca nie najdziesz ni trochy.
Bo gdzie rozum z pilnością, na maluczkiej rzeczy
Więcej może uczynić, kto to ma na pieczy,
Pożytkow, niż onemu chłopu leniwemu,
Byś też dał i trzy mile ogrod na dłuż jemu.
Bo tam rychlej pokrzywy, jeżyny a łopian
Najdziesz, niżli rozmaryn, gdzie sie przechadza pan.
Nuż też jako owieczka drugiego bogaci,
Bo ta kilka od roku zawżdy czyńszow płaci:
Wełna, nabiał, jagniątko, a za dwoje sama
Zstanie, kiedy potrzeba przyjdzie na jej pana.
Pczołka też to mały koszt, jedno jej dać pniaczek,
zawżdy też ten na mistrza pilnie robi żaczek.
A ktoby sie naliczył, co nam lichwy ziemia
Wydawa hojnie, wszytkim z każdego plemienia,
Bychmy jedno na pieczy Boskie dary mieli,
Jako świnie w barłogu darmo nie leżeli.
Azaż nam nie wydawa przysmakow rozlicznych,
Onych wdzięcznych korzonkow, onych ziołek ślicznych.
Ktemu dziwnych przypadkow jako to przyprawić,
Iż sobie każdy, by pan, może gdy sprawić
Oprocz pychy nadętej a obżarstwa złego,
Ktore czyni z mądrego snadnie szalonego.
Bo i rozum i zdrowie razem przy tym ginie.
Przedsię to nas nie rusza, choć to dawno słynie.
A tak moj miły bracie, daj wszytkiemu pokoj.
Radszej o wolnym stanie z poczciwością rokuj,
A nie daj sie uwodzić świeckiej omylności,
Ktora wszytki przywodzi na dziwne chciwości.
Uważywszy mierny stan, siądźże na swobodzie,
Wziąwszy żonkę poczciwą, bo w każdej przygodzie
Już będzie towarzysza miał zawżdy wiernego;
A życzliwie ratuje już jeden drugiego.
Gdyż i nieme źwirzątka tę powinność mają,
Ze więc jedno przy drugim czasem gardła dają."
Rzekł młodzieniec: "To teraz wspak potrawy stawiasz.
Schwaliwszy mi swobodę, w niewolą mie wprawiasz.
Zaż takich nie widamy, co sie ożeniają,
Jako gęsi na wiosnę, tak sie odmieniają.
Chodzi by podskubiony, opuściwszy skrzydła,
Już sie nie po szwu porze, już nie golą szydła.
We łbie i na kołnierzu pierza pełno wszędy,
Boty spuścił do kostek prawie we trzy rzędy.
Rzepa w dole pogniła, grochu nie dostaje.
Słucha, gdzie kokosz gdacze, aby znalazł jaje.
Bo co sie pirwej musiał jedno o się starać,
Teraz nędznik, ani wie, czym sie pirwej parać.
Bo dom, dzieci a żona, nie natkane piekło.
Już tam odkroj, skoro sie by namniej przypiekło.
Bo chocia i z siebie drąc tam wszytko podaje,
Przedsię wszytkiego mało, zawżdy niedostaje.
Kupisz jej dziś koszulkę, jutro chce rańtuszka,
A na święta pstrej sukniej, ze smalcem łańcuszka.
Więc sie Jasiek urodzi, gotujże mu mamkę;
A skoro pocznie chodzić, wnet piastunkę Hankę.
Sprawże mu pstry kożuszek, więc czyrwoną mycę,
A mamkę też z piastunką przystroj miłośniczkę,
Co by sobie na hajtuś z panięciem chodziła.
Dajże jej jeść, gdy raczy, by go nie zgodziła.
A niż onych tłuczeńcow z kosmatym odprawiasz,
Wierz mi, iż prożną folgę pod mieszek podprawiasz.
Więc gdy Jasiek doroście, a k temu Hanuśka,
To wełnę, by z barana, drą z pana tatuśka.
Tej dokładaj na bramy, a temu do szkoły.
Już tam musisz w stodole rozpuścić sokoły,
Co nad snopki bujają; już więc, panie stary,
Daj czyrwoną przedziałać, dobrze wam tak w szarej.
Więc już konik nie twojski, kiedy cudnie chodzi.
Już pan młody zachodząc z daleka nań godzi,
Radząc, iż panu ojcu już inochodniczek
Lepszy by, bo ociążał wierę miłośniczek.
Więc kiedy sie dwa zejdą, to wnet widą w radę:
"Prawda, żebyś już miał rozprawić gromadę;
I ja bych sie domyślił, gdzie nasiać pszenice,
Gdyby jako tej starej pozbyć szubienice."
A ze sta jeden będzie, aby temu nie rad,
Choćby i dziś pan starszy był w niebie na obiad.
A mają to za dworstwo dobrzy towarzysze,
Gdy pan młody po ścianach: "szczęścia czekam" pisze.
Więc paniej do rydwana, albo do kolebki,
Już tam razem zaprzągaj ony cztery wszytki.
Patrzajże już kobieroc i wezgłowia pstrego,
Niedźwiedzi na chomąta, a wnet szwarclowego
Wyrzuć, bo zmienił grzywę, już sie tu nie godzi.
Raczże kupić inszego, ten niech w bronie chodzi.
Tuż też owa służbica co będzie kosztować?!
Musisz więc i karwatkę na bramy zepsować.
Ano pani narzeka, iż u drugich wida,
Zawżdy panna ubrańsza, niżli u niej bywa.
A też ją więc posadzą, a moję w kąt popchną,
Albo gdzie z poślednimi leda kędy wepchną.
A gdy jeszcze namilsza przytrafi sie ktemu,
Iż przystrzyga szupryny workowi każdemu,
To już tam więc nie sporo, byś nabarzej tłoczył.
Bo jednego dosypiesz, drugi przez płot skoczył.
Patrzajże tu zwoleństwa, gdy sie tym zabawisz,
Jakie sidło na szyję sam sobie przyprawisz.
Bo byś był nagodniejszym, już siądź jako kokosz,
A nie ruszaj sie z gniazda. Jaka miła rozkosz!
Już więc tam wszytko opuść dla pana rańtuszka.
Wieręć, z tego nie ma nic iście pani duszka.
Ale ktoby wyliczył ty wszytki przysmaki,
Co ich ma pełne kąty zawżdy nędznik taki.
Jako kiedy piękny koń, co bujał po łące,
Gdy mu odrą wszytek grzbiet, jeżdżąc na zające,
Albo gdy w bronę wprzęgą, wnet postawę zmieni,
Bodaj czasem poskoczył aż drugiej jesieni".
Rzekł on Mędrzec: "Moj bracie, jednę stronę baczysz.
Przewroćże kartę na wspak, snadź lepiej obaczysz,
Co za rozkosz przynosi poczciwa małżonka,
Boś wierę, mowiąc o tym, barzo ruszył dzwonka.
Wiesz, że jest Boża wola, abychmy tak żyli,
A pustopas, jako źwirz, nigdy nie chodzili.
Przytoczyłeś w tym stanie wszytki niedostatki,
Prace, nędze, trudności i ine przypadki.
Ano wszytko z osobna, co twym zdaniem szkodzi,
Każde tu rozmaite rozkoszy przywodzi.
Widzisz, iż i źwirzątko, i też ptaszek każdy,
Doznawszy tej rozkoszy, używa jej zawżdy,
Kiedy sobie parami w dziwnej łasce chodzą,
A ony wdzięczne dziatki też za sobą wodzą.
Już by jedno przy drugim społu gardło dały,
A to widzisz, iż ślubu tu z sobą nie brały.
Bo co jest wdzięczniejszego, gdy towarzysz wdzięczny
A nigdy nieodmienny, prawie jako wieczny,
Już wszytko złe i dobre społu z tobą niesie?
Snadźby sie nie sprzykrzyło już tak z nim i w lesie.
Bo człowiecza natura, gdy ma towarzystwo,
Już każdemu wycirpieć snadniej przydzie wszytko.
Ano frasunk przypadnie, drugi upomina
Boga, ludzi, odmienność szczęścia przypomina.
A gdy zwłaszcza pospołu wszytko cirpią z sobą,
Już więc wszytko ze lżejszą przypada chorobą.
Przekładasz trudność i koszt żony wychowania,
A o roznych przypadkoch rozliczne starania,
A tego nic nie baczysz, co przyniesie z sobą.
To też już więc na poły wszytko dzieli z tobą.
Już na poły pieniądze, na poły poduszka.
Oszacujże zacz stanie sama pani duszka,
Ktorej bezpiecznie możesz zwierzyć zdrowia swego;
Nie wieszasz go na kołku, skacząc przez prog psiego.
Nie będą-ć już na głowie rosły ony guzy,
Albo takież na czele, jak perły, francuzy.
Nuż przekładasz trudności w wychowaniu dziatek,
Co wszytkiemu stworzeniu nawdzięczniejszy kwiatek.
Gdy owi błazenkowie przed oczyma chodzą,
A barzo sie okrutnie kęsem krup uszkodzą,
Zawżdy widzisz potomka przed oczyma swemi,
Ktory będzie szafował ostatki twojemi.
Widzisz, iż wiary wszędzie miedzy ludźmi mało,
Jakoby marnie wszytko po tobie leciało.
Widzisz, jako dziś wszyscy pożytkow szukają,
Wzgardziwszy świętą cnotę, w tych nadzieję mają,
Mnimasz, powinnowaci gdyć owo dudkują,
Nie tobie-ć, ale spadkom, co po tobie czują.
Widzisz, w jakiej zacności pieniądze a złota,
Że przedajna i wiara, przedajna i cnota.
To zakupiło prawa i wszytki bliskości,
Już więc tam nikt nie baczy na swe powinności.
Nabliszszy tam trzos z workiem, a rodzona ciotka -
Ona skrzynka, co u niej wisi twarda kłodka.
Widzisz więc szarpaninę. Gdzie nie masz potomka,
Już sie tam nikt nie boi ni klątwy, ni dzwonka,
Już więc, kto co popadnie, każdy w swój kąt niesie,
Już drudzy potomkowie dawno dyszą w lesie.
Testament leży zdarty, prochem przypadł w kącie.
Egzekutor z siodłowym już dawno w chomącie,
Aby pirwej, niż pana, rzeczy wyprowdził.
Niechaj pan tak poleży, coż nam będzie wadził.
A za nim ksiądz Antoni, pisarz jawny z piorem,
Tez garbi co nań przydzie pezem albo lorem.
A tak zaż to nie rozkosz, gdy więc czas starości
Przypada już, a ony bliskie odmienności,
Patrząc sobie na ony swoje wdzięczne dziatki,
A ony przed oczyma stoją jako kwiatki.
Już słyszą, już ratują, już więc wszytko sporzej,
A gdzie przydzie na obce, nie może być gorzej.
Zaż to nie lepszy sługa, niż Murzyn, niż Cygan,
Albo inszy postronny, ktorych ja mało znam.
A coś tu przypomniał, iżeś takie widał,
Iż drugi za żywota, gdzie żyto siać pytał.
Ale snadź jeszcze lepiej, iż sie wżdy swoj pyta,
Niżli kiedy ow obcy za żywota chwyta.
Wieręć, rzadki by miał by ć przyrodzenia tego.
Wszak wiesz: miedzy anjoły naleziono złego.
Acz więc drudzy bez ślubu ty panie miewają,
W ktorych też swej nadzieje wiele pokładają,
Ale wierz mi, iż to lis, co dybie na kury.
Nie dba ten nic o mięso, gdyby dopadł skory.
Będzieć dosyć pochlebstwa, dosyć i postawy,
Lecz być weźrzał pod język, nalazłbyś jad prawy.
Bo ta już nic nie myśli, jedno śmierci czeka,
Albo i za żywota, okradszy, ucieka.
Stoją u niej w tyle drzwi iście za dwa pługi,
Co u nich, gdy sie zmierzknie, czeka z worem drugi.
Będzieć dosyć postawki, by u wilka w jamie,
Ale się, wierę, mylisz, miły dobry panie.
Bo jeślić raz zdradziła, już i drugi zdradzi.
A wierz mi, iż o tobie z drugim cicho radzi.
A co jeszcze nagorsza, iż to dawno słynie,
Iż kto żyw bez zakonu, bez zakonu ginie.
Acz ci i dożywotna też sie trefi czasem,
Ktorej więc musi użyć też z niedobrym kwasem.
Ale jeszcze snadź wżdy ta rychlej sie obaczy,
Kiedy ją jego miłość napominać raczy
Czasem słowki pięknemi, czasem też przykremi,
A czasem też onemi, co w bok puka imi.
A potym stanie wezmą pierzynka z poduszką,
Ze sie snadnie zgodzimy potym z panią duszką.
A przy tym sie obaczy, iż źle uczyniła,
I przedsię też na swoj stan wżdy będzie baczyła.
Acz ci czasem skorupka w czym sie zmaże z młodu,
Będzie już tym śmierdziała potym i po chłodu.
Ale wżdy siła zwyczaj złomi przyrodzenia
A wiele sie odmieni przypadkow z ćwiczenia.
Nie daj jedno z nią społkow niepotrzebnym babam
A owym szczebietliwym wszetecznym sąsiadam.
Bo wierz mi, jeśli ktory jest wrzod przyjemniejszy,
Nie inaczej by franca, a iście nie mniejszy,
Bo ji trudno wykurzyć, kiedy pocznie łamać,
Chociaj noga nie boli, przedsię musisz chramać.
Bo puść ty owcę zdrową, gdzie parszywa będzie.
Uźrzysz, a onać o płot, chodząc, grzbietem gędzie.
Nie miejże towarzystwa z owemi birety,
Co chodzą po kolędzie chlustając czamlety.
Bo ci sobie małżeństwo przeto zakazali,
Aby sie tu cudzemi snadniej opiekali.
Bo chociaj nie urodą, ale dziesięciną
Zbłaźni, gdzie sie ponęci, panią gospodynią.
A to narod łakomy, a na owy pstruszki,
Kiedy im kto dodaje, ważą panie duszki.
Owa gdzie ią obrocisz na skażenie sobie,
Obrocili ty czyńsze ci naszy przodkowie.
Bo jeśli ci nie wyklną, tedy cie podkupią
A gdzie mogą, każdego by węgorza, łupią.
O, marneż to nasienie, a zawżdy w słup roście,
A szkodliwi to zawżdy w każdym domu goście.
A więc każdy, by anjoł z nabożną figurą,
Umizga sie, a djabeł tam zawżdy pod skorą.
Wierz mi, żeć owych płaszczow, ornatow z perłami
Nie dla Bogać nabyli, jedno szydzić nami.
Abychmy tu przed nimi barziej dudkowali,
A niebo opuściwszy, od nich rąk patrzali
I zbawienia, i szczęścia, i wszego dobrego.
Jakoż snadź jeszcze i dziś wszędy pełno tego.
A Pan sie z nas pośmiewa, patrząc na te błędy,
Gdyż on z serca prawego chce być pochwalon wszędy
Nie w pieniędzoch, nie w perłach, ani w żadnym złocie,
Jedno w wiernej stałości, w pokorze a w cnocie.
Wierz mi, by nie ty płaty a nie dziesięciny,
Nie było by odpustow od męki, od winy.
Snadź i Boga na niebie mało bychmy znali,
Pewnie bychmy oremus darmo nie spiewali.
Ale to opuściwszy, wroćmy sie do swego,
Co jest w poczciwym stanie na świecie lepszego.
Pytajże sie z daleka, gdy sie ożenić masz,
Iż wżdy i przyrodzenie i zwyczaje poznasz.
Napraw ciotkę poczciwą, albo jaką stryjną,
Iż tam prawie od serca wżdy jej umysł ujmą,
Jeśli wie co o Bogu, jeśli rozum z pełna,
A nie patrz nigdy na to, chociaj gładka wełna.
Jeśli jest w posłuszeństwie rodzicow poczciwych,
Jeśli też dobrze rosła, iż członkow nie krzywych.
A jeśli też nie lata po powietrzu myślą,
Bo wierz mi, iż tam kotki dziwno we łbie kryślą.
Chociaj druga nie ma nic, będzie sie wspinała,
I żeby co nawyszszej na grządkę wleciała.
Poznać ci ją po sierści, z postaw i po mowie,
Bowiem to więc wyćwiczą owi biegunowie,
Co ich owo by z wilkiem wszędy po kolędzie,
Biegając w każdym kącie, zawżdy pełno będzie.
Bo więc tam sie napiękniej poleruje cnota,
Gdzie bywa około niej nawięcej kłopota.
Bo kto w gęstwie nie zbłądzi, już snadniej na płoni
Doplątać sie do brzegu, iż nie będzie w toni.
Acz ci daleko lepiej, gdzie tego nie bywa.
Przystojniej, gdzie panienka poczciwie używa
Swego stanu w skromności, służąc przy tym Bogu
A strzegąc sie każdego zbytniego nałogu.
Nie dajże jej prożnować, niechaj szyje, przędzie,
Lepiej, niż po ulicach, biega po kolędzie.
Abowiem ta wszeteczność wiele ich zawodzi,
A marne prożnowanie każdemu zaszkodzi.
By była Penelope tkaneczek nie tkała,
A Lukrecyja Rzymska też nie hafftowała,
Trudno by swą stateczność były zachowały,
Mając tak wiele pokus, jako ony miały.
Przekładałeś też sobie stanu zniewolenie,
Skąd przychodzi i zła myśl, i głowy bolenie,
A iż musisz biesiady już i towarzystwo
Prze nikczemny rańtuszek tak opuścić wszytko.
Ale byś sie chciał baczyć teraz na swobodę,
A prawie z każdym wczasem już idziesz na zgodę.
Coś pirwej spał na ławie, teraz w pstrej pościeli.
Wieręchmy więc w piwnicach tych wczasow nie mieli.
Pirwejś pijał gorzałkę, dziś żuwkę gotują,
Pięknie przykorzeniwszy, jeszczeć ocukrują.
Azaż i towarzystwa dosyć poczciwego
Nie możesz mieć, kiedy chcesz wedle stanu swego?
Dziś on u ciebie z żonką, ty jutro u niego.
Azaż może już co być nad to wdzięczniejszego?
Zaż lepiej po ulicach z onymi biegając,
Tłuc sie jako dziki kot, albo w lesie zając.
A przedsię, jakoś słyszał, dobre mienie, zdrowie
Zawżdyć z żonką spełniejsze, niechaj każdy powie.
Bo kto ma być wierniejszym strożem stanu twego,
Sławy, zdrowia, wczesności i wszego dobrego?
Przydzie na cię przygoda, nieszczęście, choroba -
Już wszytko wdzięcznie społu musicie nieść oba.
Już ci głowę ociąga, już syropki warzy,
Już cie w hebdzie, w rumienku, i w czym umie, parzy.
Już sie radzi z babami, ktore zioła znają.
Bo wierz mi, i ty czasem wiele pomagają.
Bo nie mnimaj, by-ć każdy w szyrokim czamlecie,
A z owemi pierścieńmi, w rogatym birecie,
Wszytko umiał, co trzeba, Są-ć też drudzy łżowie,
Chociaj je czasem zową: mądrzy doktorowie,
Co dziwnemi przezwiski zioła przezywają.
Ano więc pełne kąty takich baby mają.
Buglossa, centaurea, więc celidonija.
Ano, chociam nie doktor, poznałbych to i ja.
Naszęć owo bukwiczkę z miłym kopytnikiem,
Więc z rumienkiem, z dzięgielem, z panem podrożnikiem
Tak nam drogo przedają, gdy słojki płacimy.
A coż, gdy tej łaciny drudzy nie umiemy?
Jestechmy jako on chłop co miał kłocie w boku,
A głowa go bolała już też od poł roku.
Radzili mu sąsiedzi, by szedł do doktora,
A on ledwe pamiętał, co wieczerzał wczora.
A gdy uźrzał doktora, mnimał by Bog siedział,
Iżby wszytko na ziemi i na niebie wiedział.
A kiedy mu powiedział, kędy go bolało,
Jeszcze sie potym barzej chłopisko zdumiało.
Pytał doktor: "Gdzie mieszkasz?", albo "Jako-ć dzieją?,
A o zdrowiu, nieboże, bądź z lepszą nadzieją".
Rzekł prostaczek: "Nie śmiej sie ze mnie, miły panie,
Bo wiem, że w tej śklenicy wszytko już wiesz na mie.
I gdzie mieszkam, i skądem, i jako mię zową.
A nie znajdzie drugiego w świecie z taką głową".
A tak nie bądź tym chłopem a nie daj sie zwodzić,
Boć więc drudzy, niż pomoc, więcej będą szkodzić.
Bo acz Pan Bog rozkazał, abyś czcił lekarza,
Lecz ktory jest cnotliwy, nie owego łgarza,
Ktoryć weźrzy w sklenicę a ręki podłaźi.
Lecz wierz mi, ten na worek nie na zdrowie waży.
Już ty chcesz li w niedzielę a chcesz li we wtorek,
Zdechni więc kiedy raczysz, gdy wytrzęsiesz worek.
Bo acz oni każdemu zdrowie obiecują,
A kiedy sie ochydnie, więc Boga winują,
Albo jegoż samego, iż ich słuchać nie chciał,
A gdy pił co gorzkiego, tedy łając wrzeszczał.
Małoć by nam po ziołach, bychmy przyrodzeniu
Nie czynili bezprawia w piciu a w jedzeniu,
Gdyż to zawżdy w żołądku, jako młoto w kadzi
Leży, w ktorym robacy zamnożą sie radzi.
Bowiem co tam wlejemy i co tam kładziemy,
Tymże zasię na świecie, by bydło, żywiemy.
Bo gdy krowa świnią wesz albo ciemierzycę
Będzie jeść, iście z niej masz pewną nieboszczycę.
Bo co dasz do żołądka, toć sie w krew obraca,
A wspak do wszytkich członkow zasię sie nawraca.
Stąd że roście kolera, stąd melankolija;
A flegmy więc nawięcej, kiedy kto dopija.
Ktora czasem, jeszcze sie pan na bok nie ruszy,
Przykro do ust przystąpi, a czasem zadusi.
Patrzże, jako jest u nas zdrowie uważono,
Ktore za żadne złoto nie jest przepłacono,
Gdyż jest szczęśliwszy oracz, co zdrowia używa,
Niżli nawiętszy bogacz, co w chorobach pływa.
A u nas to w nalżejszym nad wszytko baczeniu
A czynimy wielki gwałt swemu przyrodzeniu.
A co to gorzałeczki duszkiem kwartę wypić?
A potym więc aż do dnia by sie w kąpieli myć.
Więc jeszcze jeść przesuchy, na węglu piec pępki,
A ślodek też z kapustą to gotowiec prętki;
Więc wędzonka. Więc pana też wędzą przesuchy,
A barzo więc cieńczeją ony miąszsze brzuchy.
Narzeka na niewczasy, narzeka na głąby.
Ano niewczas, kiedy go już zła niemoc gnąbi.
Co sie ją więc klną chłopi, kiedy sobie łają,
Właśnie, gdyż żadnej dobrej nie masz, co ich znają.
Dajże ty jedno mierną żywność ciału swemu,
Tedy Bogu nie będziesz, ni sobie samemu
Winien. Gdyż jego wola, abychmy tu miernie
Używali swych stanow z cnotą k temu wiernie.
Nie frasujże sie nazbyt; Salomon tak tuszy,
Iż smętny duch i tłuste czasem kości suszy.
Ty też Panu nie będziesz winien ani sobie,
Gdyż on w każdym frasunku chce być Bogiem tobie.
Nie zaziąbiajże ciała, też go nazbyt nie pal,
A zbytniej ospałości też mu nie barzo chwal.
Wszakoż w słuszną godzinę daj mu odpoczynąć
Po pomiernej przechadzce, chcesz-li zdrowym słynąć.
To już, jeślić co potym z przygody przypadnie,
Gdy ty masz krew pomierną, zagoi sie snadnie.
A jeśli co z Pańskiego przydzie dopuszczenia,
Już wszytko wdzięcznie przyjmuj, a pilnie sumnienia
Strzeż, by sie nie uniosło a w opiekę jemu
Wszytko wiernie poruczaj, jako Panu swemu.
Tuć żadny doktor więcej iście nie pomoże;
Jedno mu wiernie dufaj w przygodach nieboże.
Ale wszytko po ten czas, cochmy tu mowili,
Prawiechmy jako wodę łyżkami mierzyli.
Jeśli on skarb niebieski, co mądrością zową,
Nie będzie nam nadany, słabo z naszą głową.
Przed tą muszą ustępić wszytki świata tego
Sprawy, rady, możności i bogactwa jego.
Ta łamie i książęta, i wszytki mocarze.
Bo bez niej każdy bydlę, kogo tym Bog skarze.
Abyś lepiej rozumiał, co mądrością zową,
Tak się na to zgodzili wszyscy z mądrą głową:
Kiedy serce poczciwe na myśl onę czystą,
A jako śkło od każdej zmazy przeźroczystą,
Wolną od wszech marnych spraw świata omylnego,
A iż nie ma na sobie nic ociążonego,
Iż ponuro nie patrzy, jako bydlę, w ziemię,
Ale wzgorę, skąd poszło jej ślachetne plemię;
Wzgardzając ty omyłki marne świata tego
A na to zawżdy pomniąc, co jest poczciwego;
Umiejąc się domyślić, co źle a co dobrze,
A prawdę od nieprawdy rozsądzając szczodrze.
Bogactwa a rozkoszy niepoczciwe zwłaszcza,
Iż to z siebie otrząsa, jako rosę z płaszcza,
O ktorych marnie ludzie myślą we dnie, w nocy,
Tracą czasem i zdrowie, tracą wszytki mocy.
Bowiem takie rozumy nawięcej słynęły,
Co baczyły czas przyszły i ty, co minęły,
Drogę sobie znajdując życia poczciwego
A nic się nie lękając przypadku żądnego.
A iż tego z rozmysłem zawżdy bywa pilen,
A nie był z umysłu nic nikomu winien,
A szczęście i nieszczęście lece sobie waży,
A przypadłe przygody pod nogami dłaźi,
Nie bojąc sie ni śmierci, ni piekła srogiego,
Śmiejąc się z ludzkich strachow i z sumienia złego,
Nie wątpiąc nic w swej wierze i w sprawach poczciwych,
Iż pewien towarzystwa w niebie duchow żywych.
A gdy k temu przypadnie roztropne ćwiczenie,
Iż w każdej zacnej sprawie ma dobre baczenie,
Iż wżdy umie rozeznać, co jest sprawiedliwość,
A obaczyć też może, gdzie fałsz a gdzie chciwość,
A nie pomaga nigdy, co jest niesłusznego,
Lecz bywa zawżdy pilen na wszem poczciwego
A w poczciwej przygodzie wżdy umie poradzić,
A przewrotnym złośnikom, iż sie nie da zdradzić.
A toć jest prawy rozum, ktory ty ciemności,
Wypędzi z wiernej myśli wszytkich omylności
A stanie w onym świetle, co i w nocy świeci,
Ktore wiarą a cnotą jaśnie sie
|
|