Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 4
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Adam Asnyk

Ïðî÷èòàíèé : 122


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Bez odpowiedzi

Nie  znali  nigdy,  co  to  jest  dostatek,
Lecz  znali  tylko  -  co  trud  i  potrzeba;
Nieraz  im  brakło  mleka  w  piersiach  matek,
Nieraz  im  brakło  na  zagonach  chleba...
Nie  znali  nigdy  tej  pomyślnej  doli,
W  której  bez  troski  o  jutrzejszą  strawę
Duch  ludzki,  z  mroku  budząc  się  powoli,
Na  światło  oczy  otwiera  ciekawe,
Gdyż  od  kolebki  czatowała  bieda,
Co  duszy  dziecka  rozwinąć  się  nie  da.

Los  im  poskąpił  wszystkich  swoich  darów
I  dał  im  środków  do  walki  za  mało.
Prócz  życia  trudów  i  życia  ciężarów,
Jedno  im  prawo  -  do  życia  zostało.
Jednak  znosili  swą  nędzę  cierpliwie,
Jako  istnienia  warunek  niezmienny;
Marząc  o  przyszłym  a  bogatszym  żniwie
Zapominali  o  trosce  codziennej,
Żądając  w  zamian  za  pracę  mozolną,
By  im  wraz  z  dziećmi  wyżyć  było  wolno.

Lecz  teraz  próżne  wszelkie  wysilenia!
Żadna  wytrwałość  zbawić  ich  nie  może:
Głód  -  ciała  w  żywe  szkielety  zamienia,
Kładąc  w  ciemnościach  na  zmrożone  łoże.
Dziś  nie  o  sytość,  lecz  o  żywot  idzie,
Gdyż  to  nie  zwykłej  nędzy  widmo  blade,
Lecz  śmierć  głodowa  w  całej  swej  ohydzie
Tysiącom  rodzin  zwiastuje  zagładę;
W  zimowej  nocy  wchodzi  w  ich  mieszkania,
Przynosząc  męki  wolnego  konania.

To  śmierć  głodowa!  Przy  zgasłym  ognisku
Zasiada  wlokąc  całun  lodowaty
I  matkom  dzieci  porywa  z  uścisku,
I  nagie  trupy  zostawia  wśród  chaty,
I  kroczy  dalej  w  upiora  postaci
Rozpościerając  gorączkowe  dreszcze...
A  zmarły  wstaje,  by  zabijać  braci,
Za  krzywdy  swoje  mszcząc  się  w  grobie  jeszcze,
I  rozszerzając  zaraźliwe  tchnienia
Idzie  do  ludzi  przemawiać  sumienia.

A  ci,  co  jeszcze  wśród  mogił  zostali,
Aby  oglądać  męczarnie  swych  rodzin,
Trawieni  ogniem,  co  wnętrzności  pali,
Mierzą  ostatek  uchodzących  godzin
I  patrzą  w  otchłań...  szukając  gdzieś  na  dnie
Nie  uchwyconej  ocalenia  mocy.
Ale  myśl  w  próżni  kręci  się  bezwładnie
I  gaśnie  w  głuchej  odrętwienia  nocy...
I  nic  nie  mogąc  odnaleźć,  nędzarze,
Chylą  z  rozpaczą  wychudzone  twarze.

Wiedzą,  że  wszędzie  ta  sama  dokoła
Głodowej  śmierci  konieczność  straszliwa,
Że  brat  ratunku  udzielić  nie  zdoła,
Bo  sam  go  teraz  daremnie  przyzywa.
Więc  milczą  -  patrzą  na  śniegu  posłanie,
Słuchają  wiatru  żałobnego  wycia
I  w  ciemność  smutne  rzucają  pytanie:
Gdzie  jest  ich  prawo  najświętsze  do  życia?
Czemu  są  na  śmierć  skazani  i  za  co,
Gdy  na  chleb  ciężką  zarabiali  pracą?

Kto  im  odpowie  na  ten  wykrzyk  głuchy?
Ludzkość  zostanie  w  odpowiedzi  dłużną,
Bo  choć  szlachetne  poruszą  się  duchy
I  miłosierdzie  pospieszy  z  jałmużną,
Rzucone  wsparcie  nie  rozstrzygnie  w  niczem
I  w  niczym  ciemnych  pytań  nie  rozświeci,
I  ziemia  dalej  z  sfinksowym  obliczem
Będzie  pożerać  pracujące  dzieci,
A  ludzkość  będzie  roztrząsać,  ciekawa,
Ten  zgrzyt  w  harmonii  społecznego  prawa.


Íîâ³ òâîðè