Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Jan Kasprowicz

Ïðî÷èòàíèé : 188


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Ciche samotne rzędy wierzb

Ciche,  samotne  rzędy  wierzb  nad  rzeką!
W  godzinach  zmierzchu,  w  dni,  okryte  szronem,
Gdy  z  pustej  izby  uchodzi  w  daleką
Przestrzeń  ma  dusza  i  broczy  w  czerwonem
Morzu  promieni,  które  sennie  cieką
W  głębinę  śmierci,  melodyjnym  tonem
Tak  ją  przynęca  ten  wasz  smętek  mnogi,
Że  choć  ma  Raj  przed  sobą,  staje  w  pół  swej  drogi...
 
Staje  i  wzrok  swój,  ze  wzruszeń  pobladła,  
Szle  na  rozległy  obszar  pól,  przecięty  
Strugą  srebrzystą,  nad  którą  widziadła'  
Pni  waszych  starych  wypuszczają  pręty  
Błękitnych  tęsknic  i,  łaknąca  jadła  
Wspomnień  wiośnianych,  zrywa  ledwie  wszczęty  
Sen  o  zaświatach,  by,  łzami  rzewnemi  
Zalana,  z  bolem  dziecka  tulić  się  do  —ziemi...
 
Ciche,  samotne  rzędy  wierzb!  Niewiele  
Wchłonęła  ona  uciechy  w  tej  kaźni  
Ludzkiego  życia;  lecz,  jeśli  wesele  
Można  by  twórczym  rylcem  wyobraźni  
Wykuć  w  kosztownym,  marmurowym  dziele,  
Jak  na  posągach  ci  wodzowie  głaźni,  
Błogosławiący  zwycięskiej  potrzebie,  
To  w  wasze  li  wspomnienie  wrzeźbiłaby  siebie...
 
Tak!  Nie  wiedziała  ma  dusza  i  nie  wie,  
Co  znaczy  spokój.  Cisza  przenajświętsza,  
Drzemiąca  w  mroków  świątynnych  zalewie,  
Była  jej  obcą!...  Precz  od  swego  wnętrza
Mknęła,  jak  z  gniazda  na  bezlistnym  drzewie
Ucieka  ptactwo,  gdy  się  nad  nim  spiętrza
Zwał  chmur,  nasycon  strawą  burz,  a  przed  nią
Biegł  goniec  z  nowych  szarpań  gorzką  przepowiednią.
 
Jak  ten  wędrowiec,  któremu  się  spieszy
Wyjść  z  ciemnych  gąszczy,  albowiem  ostatni
Gaśnie  już  odblask  promienistej  rzeszy
Ogni  wieczornych,  zabłąkanych  w  matni
Głuchego  lasu,  tak  ona,  pieleszy
Syta  ojczystych,  syta  ciżby  bratniej,
Chwiejne,  bywało,  skrzydła  rozprzestrzenia
Ku  krajom  cudzoziemskim,  ku  strefom  wytchnienia.
 
Szła,  gdzie  przedziwne  huczą  wodogrzmoty,
Spływając  szumną,  kroplistą  kurzawą
Po  alabastrach  gładkich  ścian  na  złoty
Piasek  podnożny;  szła  z  swą  raną  krwawą
Ku  tym  powiewom  ukojnej  pieszczoty,
W  których,  za  wiatru  łagodnego  sprawą,
Drżą  przerozkosznie  eukaliptów  wierzchy,  
W  bajeczne,  w  czarodziejskie  zapatrzone  zmierzchy.
 
U  lodowcowych  spoczywając  zboczy,
Głos  swojej  skargi,  nie  słyszan  przez  ludzi,
Słała  ku  szczytów  śnieżystej  przeźroczy,
Żali  współczucia  w  ich  wnętrzu  nie  zbudzi:  
I  wraz  się  echo  rozlewne  potoczy  
Głębią  przestworów  i  takim  ją  złudzi  
Brzmieniem  organnym,  jakby  głąb  daleka  
Zmieniła  w  wielkie  szczęście  wielki  ból  człowieka
 
Albo  się  pięła  na  skalne  urwiska,  
Wzrokiem  rozległe  obejmując  kręgi,  
W  mżach  zatopione  błękitnych  i,  bliska
Zmilkłej,  tajemnej  niebiosów  potęgi,
Która  wokoło  chłodne  światło  ciska
Na  fale  świerków,  na  drzemiące  łęgi,
Precz  usuwała  granice  pomiędzy
Władaniem  zbawczej  śmierci  i  żywota  nędzy.
 
Nad  jeziorami  błądząc,  na  pół  senna,
Śledząc  radosne  łodzie  po  lazurze,
Słonecznych  pełne  śmiechów,  albo  z  lenna
Zagasłej  chwały,  z  ruin,  jasne  róże
Rwąc  w  zamyśleniu,  albo  bezimienna
W  swych  towarzyszek  głośnym  krocząc  chórze
Po  marmurowych  willach,  rozkosz  świata
I  smutek  przenajgłębszy  w  jedną  nicość  splata.
 
A  w  tych  wędrówkach,  wzniosłą  czy  powszednią
Wlokła  się  drogą    -  czyż  były  godziny,
Ażeby  naraz,  jakby  przepowiednią
Kary  brzemienne  przypomnienie  winy
Nieopłaconej,  nie  ozwarł  się  przed  nią
Mrocznych  przepaści  ten  widnokrąg  siny,
Za  mgłą  ukryty  niezmierną,  daleką,
Z  samotnym,  cichym  rzędem  starych  wierzb  nad  rzeką?
 
Gdzież  jej,  tej  biednej,  a  tak  winnej  duszy
Mdlejące  żądze  ukojeń  nie  wiodły  ?!
W  katedr  potężnych  uroczystej  głuszy
Stawała,  nieme  odprawiając  modły;
Wsparta  o  filar,  ani  się  nie  ruszy,
Patrząc  pokornie  w  ten  półblask  wychłodły,
Gdzie  na  ołtarzach,  przystrojonych  w  zieleń,
Rozlewa  się  przedziwna  tajemnica  Wcieleń.
.
Pomiędzy  kolumn  bazaltowych  rzędy,
Które  się  przed  nią  niby  żywe  snuły  —
Strzelistych  duchów  wymowne  legendy  —
Kroki  swe  niosła  i  swój  umysł,  czuły
Na  gigantyczne  gwary  i  rozpędy,
Rozgrane  w  ciszy  stuleci,  kopuły
Wypełniającej  wielką  ceremonią
Nabożeństw,  co  zagasły,  a  jednak  się  płonią...
 
Popod  kamienne  cisnęła  się  wnęki,
Okiem,  rozwartym  od  nagłej  zadumy,
W  cudownych  rzeźbach  śledząc  boskiej  ręki
Ukryte  piętna;  czując,  że  rozumy
Ludzkie  bez  skutku  odgadują  męki
Twórczej  rozkoszną  tajemnicę,  w  szumy
Niebiańskich  skrzydeł  zaklętą,  bez  końca
Pchającą  swych  wybrańców  do  wiecznego  słońca.
.
Pod  grobowcami  stając,  prowadziła
Niemy  rozhowor  z  tęsknicą  rycerzy,
Wykutych  w  głazie:  bo  taka  w  nich  siła,
Taki  hart  życia  w  ich  spojrzeniu  leży,
Iż  porfirowa  niejedna  mogiła
Zda  się  nie  grobem,  ale  jest  jak  świeży
Namiot  wśród  pola  i  że  świat  z  tej  kuźni
Nowego  bohaterstwa  na  czyn  się  nie  spóźni...
 
Surowi  święci,  którym  nieuchronny
Cień    śmierci  okno  przesłonił  w  godzinie
Rannych  przebudzeń,  okno  w  nieboskłonny,
Bezmierny  przestwór;  chmurne  prorokinie
I  życiodajne,  przejasne  Madonny,
Ciała  pokutnic,  złorzeczących  winie
Łzą  i  źrenicą,  zwróconą  ku  wyży,
Skąd  spływa  odpuszczenie  na  ramionach  krzyży  -
.
Obrazy  sądu,  huczące  surmami
Archanielskimi  swoich  twórców  imię;
Wizje  zmartwychwstań,  zespolonych  z  nami
W  jakieś  pragnienie  barwne  i  olbrzymie,
A  melodyjne,  że  my,  zda  się,  sami,
Acz  wychowani  w  mętach  łez  i  w  dymie
Złudnych  nadziei,  lecim  mocą    Łaski
W  promienną,  dźwięczną  prawdę,  w  zmartwychwstanne
blaski  —
 
Tych  wszystkich  uciech  drogocenną  czaszę,
Cyzelowaną  w  zlocie,  chyli  do  dna,
Przy  świętej  uczcie  korna,  jako  ptaszę,
A  jednak  dumna,  górna  i  swobodna:
Wszystko  to  —  mówi  —  zwiastowanie  nasze!
Wszystko  to  ducha  urodziła  płodna
Moc  na  świadectwo,  że  jesteśmy  z  Boga,
Że  k'Niemu  przez  te  twory  ludzkie  idzie  droga!
.
I  ślubowania  niewymowne  czyni
I  niewymowne  szczęśliwości  marzy:
Męczeńskie  lilie  zakwitają  przy  niej,
Bicze  jej  niosą  pustelnicy  starzy;
Na  odgłos  kroków  w  bezludnej  świątyni,
Odbijających  się  od  snu  witraży,
Całe  procesje  w  jej  oczach  się  rodzą
I  kroczą  pod  wielkiego  Tworzyciela  wodzą.
 
I    ona  idzie  z  nimi:  Panie!  Panie!
Wesoła  śpiewam  przed  Twą    świętą  arką!
Żadnego  bolu  szpon  mnie  nie  dostanie
I  żaden  ciężar  nie  będzie  mym  barkom
Silnym  za  ciężki!...  I  anielskie  granie,
Urągające  doczesnym  jarmarkom,  
Wtórzy  jej  hymnom  —  wspaniała  muzyka,
Go  duszę    żądzą    wzlotów  nadziemskich  przenika.
 
Z  ołtarnych  płócien,  z  ścian,  co  chwałę  wieszczą
Twórczej  wszechmocy  kolorów  wymową,
Schodzą  Madonny  i  słodko  ją  pieszczą;
I  Chrystus  rękę  swą  mozaikową
Wyciąga  ku  niej  ;  i  ona  tym  dreszczom
Cała  się  podda  i,  z  wzniesioną  głową:
Snadź  skamieniawszy  w  przeźroczym  zachwycie,
Jednę  li  widzi  przestrzeń:  nieśmiertelne  życie!
 
Melodie  płyną  do  jej  wnętrza  —  pieśni,
Które  z  mistycznej  swobody  wysnuli
Mistrze,  dławiący  się  w  więziennej  cieśni
Tej  gwiazd  wpółzgasłych  pobratymczej  kuli;
A  ona,  płonąc  ogniami,  jak  trześni
Dojrzały  owoc,  w  te  dźwięki  się  wtuli
I,  snadź  dojrzała  pragnieniem  wieczności,
Już  czeka,  aby  w  rajskie  zaniosły  ją  włości.
 
A  gdzieś  z  oddali  do  stóp  się  jej  ciśnie
Sinawa  smuga  -  to  błyska,  to  gaśnie,
To  się  podnosi,  to  dołem  zawiśnie
Jak  na  moczarach  owe  błędne  jaśnie,
Które  wędrowcom  jak  gdyby  rozmyślnie
Rzucają  w  serce  niepewności  waśnie
I,  na  bagniste  zawiódłszy  rozdroże,
W  sitowiach  ostateczne  ścielą  dla  nich  łoże.
 
I,  jak  różańca  rozrzucone  ziarna,
Sypią  się  na  nią  pytania:  Ach!  czyja
Dłoń  tutaj  władnie,  tak  można,  iż  czarna
Wstęga  trzęsawisk  tłumi  i  zabija
Światłość  nadziemską?  Że  chwyta,  bezkarna,
W  swoje  zarośla  wątłą  duszę?...  Żmija
Rani  nas  żądłem  swoim  mniej  zjadliwie,
Niż  smutek,  który  wyrósł  na  tej  mgławej  niwie.
 
O  niezgłębione,  nieskończone  morze!
Ty,  biczujące  swoje  fale  własne
Z  takim  pomrukiem,  jak  gdybyś  w  przestworze
Władłoli  jedno,  jakbyś  gwiazdy  jasne
I  wszystkie  lądy,  ich  słońca  i  zorze
Do  ustąpienia  znagliło,  za  ciasne
Bojąc  się  znaleźć    łożysko  dla  siły,
Z  jaką  się  twoje  wszystkie  głębie  rozpieniły!
 
Przysłuchiwała  się  dusza  twym  głosom,
Kuląc  się  w  sobie  z  lęku  i  zdumienia,
Albowiem  czuła,  że  szum  ten  niebiosom
Wyrwałoś  gniewnym  wówczas,  gdy  stworzenia
Były  raz  pierwszy  porzucone  losom
Na  żer  haniebny!  I  tak  się  rozplenia
Od  owej  chwili,  tak  swe  ślady  znaczy
Po  świecie  ślepa  dola  samotnych  tułaczy.
 
Ale  nie  zawsze  byłoś  tak  wszechmożnie,
Majestatycznie  bezlitośne!  Mewy
Słałoś  jej  srebrne,  skrzydłami  ostrożnie
Zakłócające  sennej  piany  śpiewy  -
Zjawiska  łodzi  z  bielą    żagli,  zbożnie
Płomieniejących  śród  żarnej  ulewy
Blasków  zachodu  i  wschodu,  szły  do  niej
Z  błękitnej,  horyzontem  zamkniętej  ustroni.
 
I  otwierała  ku  nim  swe  ramiona
Ta  błędna  dusza  -  zali  nie  wysłańce
Idą  z  dziedziny,  gdzie  cierpienie  kona
I  gdzie  tułactwa  znajdują  się  krańce...
Lecz  kiedy  znowu  fala  rozburzona
Poczęła  fale  chwytać  w  dzikie  tańce,
Wnet  z  wierzb  obrazem,  co  nagle  z  pomroku
Wychylał  się,  w  świat  dalszy  przyspieszała  kroku...
 
Ciche,  samotne  rzędy  wierzb


Íîâ³ òâîðè