
Ïðî÷èòàíèé : 118

|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Do Ludwika Norwida
Wracają dla nas piękne Chrystusowe
Gwiazdy, a razem korony cierniowe;
Więc że to ciebie, Ludwiku, zasmuca,
Że tam ktoś czapki przed tobą nie zrzuca…
A jąć powiadam: Niechaj cię to cieszy,
Żeś wyszedł z ludzi pospolitych rzeszy,
Gdzie dobry złego rad nazywa panem
I czci ukłonów fałszywym liczmanem.
Źli ludzie, pełni zabójczego szału,
Złości i żółci, uznali konieczność
Postawić zimną między sobą sprzeczność,
Jakoby ścianę z grubego kryształu:
A tak się widzą i czczą dla zabawki,
Jak napełnione woniami karafki,
Które na drogę kupcy zaszpuntują;
Bo tylko widzą, ale się nie czują.
Gdzie ręka ukłon przez wiatry posyła,
Jeszcze tam z dłoni w dłoń nie przejdzie siła.
Lepiejże, bracie, żeś uderzył śmiało,
A w gwiazdę się szkło rozbiło, spękało,
Bo teraz zawsze powie ci sumienie,
Które miłością będzie pozdrowienie,
A złe zobaczysz twarze nie zakryte
Tych, którzy cię klną za zwierciadło zbite,
Które je dzieli, ale nie zasłania –
Stąd idą zimne bez łez pożegnania,
Śluby bez ducha – bez serca przyjaźnie,
Odwaga na świat wyjść poważny – w błaźnie,
Ta sama w podłym i w szpiegu odwaga;
Bo kto nie daje nic – mało wymaga.
|
|