Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 2
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Juliusz Słowacki

Ïðî÷èòàíèé : 194


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Księżyc

1
Wstąpiłeś  już,  księżycu,  na  niebieskie  szczyty
I  niepewnymi  śniegi  powlokłeś  błękity,
A  twój  promień  niepewny,  blady  i  srebrzysty,
Odbija  się  o  kryształ  lodu  przezroczysty,
Lub  na  gałęzie  giętkiej  i  wzniosłej  topoli,
Z  którą  szumny  Akwilon  lub  Zefir  swawoli
I  opadłymi  z  liści  gałęziami  chwieje,
Twój  promień  to  się  skryje,  to  znów  zajaśnieje.
2
Gwiazd  tysiące,  na  nieba  jaśniejąc  błękicie,
Zdają  się  przyrodzeniu  nowe  wlewać  życie;
Gdzieniegdzie  pośrebrzone  mijają  się  chmury;
Ty  panem  się  wydajesz  uśpionej  natury.
Lecz  czemuż  twoje  drzące  i  blade  promienie
Nie  rozpędzą  zupełnie  czarne  nocy  cienie?
Ty  obrazem  nadziei  w  smutnej  jesteś  duszy:
Otrze  ona  łez  kilka,  całkiem  nie  osuszy.
3
Ale  oto  już  widać  nadchodzącą  chmurę,
Ta  w  wkrótce  w  cieniu  całą  pogrąży  naturę.
Nadeszła;  już  nie  widać  pięknego  księżyca;
Lecz  wiatr  zawiał,  znów  niebo  się  rozjaśnia;
Wiatr  burzliwy  gwałtowny  przedarł  obłok  mglisty
I  znowu  w  dawnym  blasku  błysnął  księżyc  czysty,
Jak  cnota  i  poczciwość,  czernione  potwarzą,
Prędzej  czy  później  zawsze  w  blasku  się  okażą.
4
O  ty,  imaginacją  obdarzona  żywą,
Która  duszę  posiadasz  tak  czułą  i  tkliwą,
Na  której  czarnych  oczach  i  ustach  z  koralu
Maluje  się  twa  dusza  w  radości  lub  w  żalu,  —
Ty,  co  tak  często  w  wiejskiej  samotna  ustroni,
Wsparłszy  głowę  na  białej  jak  alabastr  dłoni
I  wpół  okryta  ciemnym  swych  włosów  pierścieniem,
Przeglądałaś  sklepienie  nieba  z  zachwyceniem,
Nie  ścierając  łzy  czystej,  nie  tłumiąc  westchnienia,
Księżycowi  zwierzałaś  swoje  zasmucenia  —
Ty  doznałaś,  ty  pojmiesz,  jak  nasza  myśl  tkliwa
Mimowolnie  się  z  więzów  ciała  wydobywa
I  gdy  pomiędzy  światy  urojone  wzleci,
Tysiące  miłych  myśli  w  naszym  sercu  wznieci,
Wtenczas  drząca,  jak  w  wodzie  drzy  promień  księżyca,
Długo  nie  znana  w  duszy  nadzieja  zaświeca.
Lecz  jak  po  tych  marzeniach  straszne  jest  ocknienie!
Znów  dusza  w  czarne  smutku  pogrąża  się  cienie,
Równie  straszna,  jak  tego  nieszczęsnego  człeka,
Któremu  gdy  się  zamknie  zdjęta  snem  powieka,
W  lubym  śnie  ukochane  ogląda  osoby:
Przebudza  się  —  cóż  widzi?  niestety,  ich  groby.
5
Płyń,  płyń  gwiazdo,  spokojnie  przez  nieba  obłoki!
A  póki  ty  przebiegniesz  horyzont  wysoki,
Lub  nim  znikniesz,  gdy  zorzy  nadejdą  promienie,
Moją  lirę  tymczasem  zajmie  przypomnienie
Chwil,  na  które  ty  patrząc  z  nieba  wysokości,
Widziałaś  mnie  w  rozkoszy,  smutku  lub  radości.
6
Siostry,  na  tę  wspomnijcie!…  przy  szerokim  stawie
Siedliśmy  przy  księżycu  na  pięknej  murawie;
Pod  nogami  wód  czystych  spokojne  przestrzenie;
W  nich  tysiąc  gwiazd  wzruszało  jedno  wiatru  tknienie;
Kościołek  opuszczony  na  jednym  stał  brzegu,
Na  nim  porósł  mech  biały,  podobny  do  śniegu,
Czyli  tak  się  wydawał  przy  świetle  księżyca?
W  nim  prochy  dawniejszego  leżały  dziedzica.
Lecz  jakież  jeszcze  psalmów  słychać  w  nim  śpiewanie?
To  miejsce  smutny  starzec  obrał  za  mieszkanie;
Licząc  lat  dziewięćdziesiąt,  upadłszy  na  sile,
Jedną  nogą  ziemi,  a  drugą  w  mogile,
Przy  prochach  tego,  dawniej  któremu  on  służył,
Prosi,  by  jego  dzieciom  Bóg  przedłużył.
Dalej  chatki  wieśniacze,  w  każdej  ogień  błyskał,
Wieśniak  wracając  z  pola  swoje  dzieci  ściskał,
A  dla  dziewcząt  przywoził  rwane  w  polu  wianki:
Niezabudki,  bławatki,  lilije,  tymianki.
Szum  wody,  co  z  wysokiej  spadała  góry,
Odległe  psów  szczekanie,  szum  wiatru  ponury,
Co  w  swoim  bystrym  locie  zatrzymany  lasem,
Giął  sosnowe  konary  z  okropnym  hałasem  —
Z  tym  połączone  głosów  melodyjne  brzmienie
Wprawiało  duszę,  serce  w  jakieś  zachwycenie.
7
Lecz  jakimż  światłami  gmachy  Wilna  tleją?
Tysiącznymi  lampami  ulice  jaśnieją,
Ogniami  oświecony  szczyt  góry  wysoki,
Niosąc  zamek  na  barkach,  wznosił  się  w  obłoki
I  jakby  na  powietrzu  zawieszony  sztuką,
Czarnoksięską  się  zdawał  być  stawian  nauką.
Bulwary  jak  arabskie  świetniały  ogrody,
Oświecone  w  fontanny  wytryskały  wody  —
I  ty  wtenczas,  księżycu,  wzniesion  z  miną  hardą,
Na  pałające  światła  patrzałeś  z  pogardą;
A  gdy  tylko  się  wzniosłeś  na  nieba  lazurze,
Każden  przyznał,  że  sztuka  nie  zrówna  naturze.
8
I  tę  mi,  o  księżycu,  przypomniałeś  chwilę,
Gdy  to  po  raz  ostatni  bawiłem  się  mile,
Gdy  przy  twoim  srebrzystym  i  bladym  promieniu
Pod  gruszą  na  darniowym  spocząłem  siedzeniu.
Wilia  się  wydawała  jako  srebrne  błonie,
Zefir  przyjemny  kwiatów  niósł  w  powietrzu  wonie,
Rybacy  w  łódce  czyste  przepływali  wody
I  z  radością  ryb  pełne  ciągnęli  niewody.
Ich  głos  echa  bliskości  w  ciągłe  wprawiał  grzmienie,
Nad  wodą  tu  [i]  owdzie  błyskały  płomienie
Ogniów,  które  po  dziennej  chcąc  odpocząć  pracy
Zapalili  od  Niemna  płynący  wieśniacy:
Jak  ten  wieczór  był  piękny!  lecz  losie  okrutny:
Byłem  wesół  —  nazajutrz  nieszczęśliwy,  smutny.
9
Lecz  cóż  to?  jakież  słychać  płacze  i  kwilenia?
Jakież  łzy,  jakież  smutne  spostrzegam  odzienia?
To  człowieka  w  wieczności  prowadzą  ustronie,
Co  uwielbian  za  życia,  opłakan  po  zgonie,
Co  był  sierot,  ubogich  [i]  przyjaciół  wsparciem,
Co  nie  mógł  ścisnąć  dzieci  przed  powiek  zawarciem.
Tłumy  ludu  się  snuły  w  milczeniu  głębokiem;
Każden  z  wlepionym  w  trumnę,  zalanym  łzami  okiem
Chce  choć  raz  jeszcze  miłe  odebrać  spojrzenie,
Co  osładzało  troski  i  nędzy  cierpienie.
I  ty  wtenczas,  księżycu,  przyjemnie  jak  zorza
Zabłysnąłeś  wśród  nieba  pysznego  przestworza:
Chmury  się  rozstąpiły  na  twoje  skinienie,
Zdawało  się,  że  nieba  otwarłeś  sklepienie,
A  oświeciwszy  trumnę  śrebrzystym  promieniem,
Zdałeś  się  w  niebo  wznosić  jego  duszę  z  drzeniem.
10
Lecz  księżyc  zaszedł,  struna  zerwała  się  z  brzękiem,
Ostatnim  konającym  żegnając  mnie  jękiem


Íîâ³ òâîðè