Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Kazimierz Wierzyński

Ïðî÷èòàíèé : 136


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Psalm o wierzbach

Nad rzekami Babilońskimi, tameśmy siadali i płakali,
wspominając Syjon.
Na wierzbach, które są w nim, zawiesiliśmy harfy nasze.

Psalm 136



Wierzby  szumią  po  nocach,
Szumią  coraz  dotkliwiej,
Spocznijcie  przed  obcą  pustynią
I  każdy  niech  wspomni
Na  Syjon
Bracia  bezdomni.

To  jest  ostatnia  stacja:
U  zawiadowcy  w  oknie  floksy,
Na  peronie  kulista  akacja
Obłożona  kaflami  i  koksem,
a  potem  pociągi,  nieskończone  pociągi,
Których  się  stąd  nie  wypuszcza,
Toboły  i  kufry  i  chłopska  bryczka,
Szlaban  na  moście,
Linia  graniczna,
Trawiasta  puszcza.
Stąd  się  jechało  porannym  kurierem
Przez  wyszczypane  pastwiska,  przez  mgły,
Nieruchomą  równiną,  polem  szczerem,
Gdzie  odrętwiały  żuraw  studzienny
Szyję  do  góry  wyciągał  senny
I  konie  kładły  po  sobie
Ciężkie  łby.

Gdziekolwiek  sięgnąć  było  okiem
Niosły  się  smugi  srebrno-szare,
Coś  bez  początku  i  bez  końca,
Może  te  same  wciąż  opary
A  może  pierwsze  już  obłoki
W  przeczuciu  słońca.

Tędy  jechaliśmy  o  świcie,
To  była  nasza  drżąca  miłość
I  lęk  przywarty  do  niej  szczelnie,
Wapienna  rosa  spała  w  życie,
Spały  żółte,  mokre  cegielnie,
Stary  cmentarz  zachodził  w  zagajnik,
I  tylko  czasem  samotny  z  komina
(Jak  to  się  dziś  przypomina)
Dom  dymił  prosto,
Powiedziałbyś  -  czajnik.

To  była  nasza  miłość  i  troska,
A  teraz  jest  słup  graniczny  i  puszcza,
Pociągów  tu  się  nie  przepuszcza,
Stoimy  na  martwej  stacji
Śród  kufrów  i  śród  tobołów,
Pod  kulą  strzyżonej  akacji,
Pod  niebem  jak  ołów.

Ach,  nie  szukajcie  wód  babilońskich,
Jedna  niewielka  została  tu  rzeka,
Wierzby  szeregiem  nad  nią  stoją,
I  widać  ślady  kopyt  końskich
U  wodopoju,
Rzeka  kręta  jak  glista,
Rzeka  pośpieszna  jak  mrówka,
Eufrat  i  Tygrys  w  pastewnej  równinie:
Nasza  mulista
Młynówka
Tędy  płynie.

(Wierzby  dzieciństwa:
Młyn  miele  mąkę,  melodia  młyńska)
Wierzby:  alkowy  czarownic,
Z  którymi  diabły  się  żenią,
Pogrzeb  śród  krzywych  gromnic,
Próchno  świecące  jesienią
I  zezowate  oczy  sowie
I  strach  ze  szczeciną  na  głowie
I  bazie  Palmowej  Niedzieli
I  radość  żeśmy  pierwsi  je  ścieli
I  niespodziany,  czubaty  urodą
Zimorodek  zasiedziały  nad  wodą
I  wszystkie  prawdy  i  wszystkie  symbole
I  znowu  pastwiska  i  szczere  pole
I  nierozwiane  poranne  mgły,
Śród  których  żuraw  drętwiejąc  studzienny
Szyję  do  góry  wyciągał  senny
I  konie  kładły  po  sobie
Ciężkie  łby.

To  wszystko  co  nam  zostało
Ze  złotej  świątyni:
Pamięć  paląca  i  drzewa
Na  pograniczu  pamięci,
Przy  niej.

Szumią  teraz  po  nocach,
Szumią  coraz  dotkliwiej:
Spocznijcie  przed  obcą  pustynią
I  każdy  niech  wspomni
Na  Syjon,
Bracia  bezdomni.

I  niech  już  się  stanie.
Niech  już  zagasną  oczy  sowie
Jak  nadaremne  lęki
I  wykruszone  radości,
Niech  tylko  weźmie  ktoś  próchno  do  ręki
I  jak  ostatnie  po  nas  posłowie
Rozsypie  je
To  będą  nasze  kości.

W  polach  niech  je  posieje  w  rozłogach,
Za  rzeką  gdzie  przestrzeń  zaczyna  się  pusta,
Na  nie  przebytą  ostatnią  drogę
Wiatrom  położy  na  usta.

Bo  to  jest  miłość  nasza,  bez  której
Nie  ma  rozumu  ani  odwagi,
Ostatni  muskuł  odarty  ze  skóry,
Nasz  upór  ostatni  i  nagi,
Troska  rosnąca  coraz  okrutniej
Dokoła  serca-kamienia,
I  to  są  nasze  wieszadła,
Wierzby  dla  harf  i  lutni,
Struny  milczenia.


Íîâ³ òâîðè