Ïðî÷èòàíèé : 127
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Adieu kochanym jezuitom
Ze słodkich kajdan od tej rozwiązany
Ręki, której dał owce i barany
Paść swoje Chrystus, już pan mojej woli,
Żegnam was, zacni synowie Lojoli!
Czas przyszedł lube z wami rzucać kąty,
Kędym zakończył rok dwudziesty piąty,
Nie czując nigdy w przyjacielskim gronie,
Iż niewolnikiem trzeba być w zakonie.
Wasza mi dobroć i łaskawe względy
Najpracowitsze słodziła urzędy:
We wszystkich miłą znalazłem ochłodę,
Bom w nich miał honor, a w pożyciu zgodę.
Jużem dziś nie wasz, a wyście nie moi,
Serca mi jednak żaden nie rozdwoi.
Kochać osoby będę aż do zgonu,
Jeśli nie wolno kochać dla zakonu.
Schylając głowę przed Twórcy obliczem,
Całuję rękę, co mię chłosta biczem;
Skądkolwiek na nas wiatr burzliwy wieje,
Na ludzkich losów składam to koleje.
Wszak przebiegając bystrym życie okiem,
Zwać teatralnym można je widokiem;
Wiele w nim odmian, a nim koniec będzie,
I pan częstokroć z kmieciami usiędzie.
I siebie, i nas czas mieni, co leci;
Grałem dwa akty, już zaczynam trzeci.
Koniec dla wszystkich jeden: piękna sława.
Kto dobrze daną osobę udawa.
Służąc pod waszym dotąd wiernie znakiem,
Żaden mię świętym nie nazwał próżniakiem,
I w tej odmianie szatnej mego stanu
Będę rad służył ojczyźnie i panu.
Tak w miękką wełnę robaczek bogaty
— Skąd mają przędze misterne warstaty,
A napoiwszy kosztownymi soki,
Robią z nich ciałom udatne powłoki —
Skoro dopełnił nadobnej roboty,
Letkie do barków swych przypina loty,
Rzuca kąt stary, a nowy gość świata
Swobodniej sobie po powietrzu lata.
Żaden rzemieślnik nie łaje mu za to:
Szczerze pracował i wiosnę, i lato.
Skończył swe dzieło, a za trochę liści
Niechże kto drugi da więcej korzyści.
Muszę się z wami żałośnie rozbracie.
Jeśli nie mogę do końca wypłacić
Hołdu wdzięczności w zakonnej gromadzie.
Łzy wam i miłość oddaję w zakładzie.
|
|