Ïðî÷èòàíèé : 142
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Do Adama Naruszewicza
Szczygieł, między kanarki w ptaszarni zamkniony,
Słabym głosem przetwarza melodyjne tony;
Gdy się ozwiesz, słowiku, nucą drudzy ptacy,
Lecz w rozpaczy zostawiasz znęcone do pracy.
Tobie, poeto, sławny dowcipem i gustem,
Należało się rodzić pod rzymskim Augustem,
Lecz jego rówiennika fortuna łaskawa
Chcąc uczcić, przeniosła cię w czasy Stanisława.
Czyli wiejskie piosneczki zadmiesz na fujarze,
Czyli na lirze zagrasz, któż lepiej dokaże?
Horacego następco! Komuż to zaszczytem
Będzie, gdy cię z uprzejmym równam Teokrytem?
Wielu się pnie za tobą, kędy droga śliska,
Zdradzając, spadających daje w pośmiewiska.
Ten, który chciał sto sążni bujać nad sokołem,
Potknął się i w szkaradnym błocie ryje czołem.
Nie zrażony przykładem i ja stawię stopy
Na podwójnym pagórku wdzięcznej Kalijopy,
Jeśli mi rękę podasz, dzielny przewodniku,
Kierując moje kroki po twoim chodniku*.
Wybij się nad obłoki, potem tak wysoko,
Że cię ledwie me dojrzy przytępione oko.
Ja chcę wieniec przybarwić pachniącymi ziołki.
Po najbliższym nadziomku zbierając fijołki,
Ty sobie po najwyższym parnasowym głazie
Na bystrolotnym rześko galopuj Pegazie.
Ja, słaby, upragnionej wkrótce dojdę mety,
Gdy między piechotnymi zliczysz mię poety.
|
|