Ïðî÷èòàíèé : 135
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Godzina nocy
Każda godzina nocy ma inne oblicze.
Szósta wieczór, na przykład, gdy się wolno zmierzcha
Jest godzina przeszłości, do której myśl pierzcha
Odnajdując w różowym młodości koralu
Jakieś dnie bez goryczy i smutki bez żalu.
Godzina ósma wieczór jest zupełnie inna
I najdźwięczniej wybija w stołowym pokoju,
Gdzie schodzi się domowa gromadka rodzinna,
Żeby w cieniu herbaty pogadać w spokoju.
Odwróćmy od niej głowę, przysłoniętą mgłami.
Ta godzina jest dzisiaj nie dla nas, nie z nami.
Potem idzie dziewiąta, początek wieczora.
Jesteś sam. Drzwi zamknięte. Nocnej pracy pora.
Lampa, ksiażka i ćwiartka papieru przed tobą -
Są przyjaznego biurka jedyną ozdobą.
Nie słyszysz kropel deszczu, ani głosów miasta,
Tylko cichy szmer pióra, co wiernie szeleści,
Nie słyszysz, jak przypływa z wolna jedenasta,
Godzina lamp i świateł, godzina śródmieścia.
Między ostatnim – w modnym teatrze – oklaskiem
A pierwszym powitaniem gości przez kelnera
Ulice dźwięczą gwarem i musują blaskiem. –
Lecz godzina to krótka i prędko zamiera.
Dwunasta była kiedyś porą złego ducha,
Zrodziła ją noc dziadów i noc świętojańska.
Dziś mija bez znaczenia, dziś nikt jej nie słucha,
To po prostu zwyczajna godzina mieszczańska,
Gdy szczęśliwe małżeństwa w pościeli dosytu
Naciągają pierzynę, żeby spać do świtu.
Druga w nocy wydzwania wolno w oddaleniu
Dla tych wszystkich, co jeszcze pracują w skupieniu.
Dobrze jest wtedy w oknie odetchnąć szeroko
Powietrzem, które płuca nasyca głęboko.
I poczuć moc twórczości, która właśnie z ziemi
Unosi się ku gwiazdom i jest między niemi.
To jest godzina szczęścia. O, daleki bracie,
Który ją znasz, wiesz dobrze, jak się za nią płaci.
Potem noc zwalnia biegu, skręca boczną drogą,
Zbliżają się godziny tych, co spać nie mogą,
Tych, co leżą w pościeli, a pościel nie chłodzi,
Którzy łaski snu pragną, a sen nie przychodzi.
Czasami szpara światła w drzwiach od korytarza
Jakieś złudzenie nocy przespanej im stwarza.
"Może świt – myślą wtedy – może sen już zleciał."
Lecz światło nagle znika. I wybija trzecia.
Wtedy wychudłe ręce szukają w ciemności
Drugiego już tej nocy proszka weronalu,
Który zakończy wreszcie pustkę bez litości
I – znękanych – nasyci esencją opalu.
Ale sen, który idzie, ma lodowe usta
I spojrzenie zimniejsze od spojrzenia Prousta.
Gdy mu z ręki ostatnia wypadała karta
Utraconego Czasu... Wtedy bije czwarta.
Godzina szósta rano nie należy do nas,
Nie należy do nocy. – Jest dla niej stracona.
Cóż o niej tutaj mówić? Chyba to, że wianek
Wczesnego dnia na niebie wyłania z ukrycia
I budzi dzieci, które przeczuwając ranek,
Przez sen się uśmiechają z ufnością do życia.
A życie, wschodząc właśnie, jak gdyby w podzięce,
Wyciąga do nich czule sprawiedliwe ręce.
|
|