Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Bruno Jasieński

Ïðî÷èòàíèé : 267


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Psalm powojenny


już  dawno  Panie  duch  mój  gotów
i  przyszłość  czeka  uśmiechnięta
w  rytmicznym  chrzęście  kulomiotów
idą  czerwone  moje  święta
 
do  pulsujących  tętnic  ulic
gdzie  tłum  przewala  swoje  twarze
przypadłem  ucho  swe  przytulić
i  słyszę  głuchy  huk  wydarzeń
 
już  się  zakończył  wielki  raut
na  którym  były  ludów  scysje
w  ubranych  w  kwiaty  kebach  aut
już  odjechały  wszystkie  misje
 
nie  będzie  więcej  huku  dział
świstu  szrapnelów  i  mitraliez
niech  tańczy  ten  kto  dotąd  drżał
na  niebie  dzisiaj  wielki  bal  jest
 
wszyscy  jak  byli  –  mieli  rację
dowieść  im  tego  spory  trud  był
pan  bóg  pojechał  na  wakacje
i  święci  w  raju  grają  w  football
 
nikt  ci  nie  plunie  kulą  w  twarz
nikt  ci  już  żeber  nie  połamie  –  
cóż  taką  głupią  minę  masz
mój  nieodrodny  bracie-chamie?
 
napracowałeś  się  jak  koń
na  brzuchu  miast  stępiłeś  bagnet
możecie  złożyć  w  kozły  broń  –  
więcej  was  bracia  nie  zapragnę
 
w  kipiących  tłumach  rojnych  świąt
pod  zgrzebnym  płótnem  bluz  roboczych
po  nocach  we  śnie  nie  wiem  skąd
widzę  płomienne  wasze  oczy
 
od  pociskami  zrytych  łąk
po  progach  mogił  przeszła  kolej
może  wam  plamy  krwawe  z  rąk
obmyje  cjank  lub  witriolej
 
coś  się  tu  stanie  coś  się  stanie
nad  miastem  zawisł  strachu  tuman
słyszę  dalekich  burz  błyskanie
co  w  żyłach  krew  spiętrzają  tłumom
 
na  placu  sklepikarze  pospieszni  i  dziwni
spuszczają  z  ciężkim  hukiem  żelazne  żaluzje
ci  sami  co  przed  rokiem  zza  węgłów  sztywni
patrzyli  jak  armaty  waliły  im  w  gruz  je
 
po  asfalcie  spieczonym  i  rudym  jak  krew
gromady  bladych  ludzi  biegnących  przez  bulwar
chowają  się  za  kępy  suchotniczych  drzew
które  zeszłą  jesienią  opłukał  kul  war
 
na  opuszczonym  placu  mür  &  merilis
tysiącem  witryn  w  przerażeniu  szczękał
kobiety  wciskając  się  z  powrotem  w  dekolty  kryz
uderzały  jak  w  febrze  o  szczękę  szczęka
 
z  trotuarów  jak  z  żyznej  podlanej  grzędy
podnosiły  się  białe  i  fioletowe  kwiatki
ludzie  padając  na  twarz  krzyczeli:  nie  będę!
i  płakali  nie  wiadomo  nad  kim
 
na  zielonych  karuzelach  bladzi  policjanci
gonili  złodziejów  na  drewnianych  koniach
panowie!  zatrzymajcie  się!  przestańcie!
panowie!  zapomnijcie  o  nich!
 
towarzysze  tramwajarze  nie  trzeba  płakać
wstydźcie  się  macie  łzy  na  wąsach
dziś  będziemy  jak  piłki  pod  niebo  skakać
poprowadzę  was  wszystkich  w  czerwonych  pląsach
 
Chrystus  zginął  nie  przyjdzie  grzechów  wam  odpuścić
kiedy  od  ciężkich  haubic  pójdziecie  za  pługiem
odpuszczamy  swoje  nieprawości!
całujmy  usta  jedni  drugim!
 
patrzcie!  patrzcie  jaki  dziwny  cud
jaka  ogromna  szalona  nowina
przed  lustrem  tańczę  w  tył  i  w  przód
na  prawo  i  na  lewo  się  kręcę
to  jest  naprawdę  nagle  pierwszy  raz:
ja  mam  ręce!  my  wszyscy  mamy  ręce!
para  cudownych  kiszek  u  ramion  nam  dynda
możemy  je  zginać  rozginać
podnosić  opuszczać  ile  kto  chce
powiedzcie!  powiedzcie  sami!
jaka  wspaniała  winda!
a  ja  mam  także  palce
którymi  chwytam  i  jem
i  nogi  na  których  tańczę!
 
nie  będziemy  nikomu  więcej
obrywali  rąk  ani  nóg
chcemy  żeby  ludzi  było  jak  najwięcej
i  żeby  każdy  tańczyć  mógł
na  skraju  zielonej  drogi
pogodni  siądziemy  beztroscy  w  cudzie  –  
aniołowie  już  idą  umywać  wam  nogi
o  dziwni  niezgłębieni  cudowni  ludzie!
 


Íîâ³ òâîðè