Ten cichy ogród o ścieżkach bezludnych
Był mi prawdziwym ukojeniem ciszy –
Gdzie krzyków życia ni zjaw jeg brudnych
Oko nie dojrzy, ucho nie dosłyszy.
Rozkołysały się klonowe liście,
Cieniem padając w alej parku szmery –
W cienie zaś słońce przenika złociście
I ziemię zdobi jak skórę pantery.
Wiatr centkowaną tę skórę porusza –
Raz potęgując jej złoto, raz mroki:
W tym kołysaniu oczyszcza się dusza,
Aż-ci ją spokój przeniknie głęboki.
Bo tak się mrokiem oraz słońca złotem
Linia żywota wiecznie równoważy:
Bo tak nasz żywot z zieleni zywotem
W jasnowidzialną prawdę się kojarzy.
Jeno wyzwolon z wszelkiej nedzy żywej,
Idź za tym klonów zielonym sklepieniem,
W ścieżek dalekie wpatrzon perspektywy –
A wstaniesz olśnion swoim objawieniem.