Ïðî÷èòàíèé : 156
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Zamek duszy
Ty u bram moich, wiekuisty Boże!
wszak władcą grobów jestem i pustyni -
nie władcą nawet, bo nieraz się korzę
przed cieniem cienia - i smutek mię czyni
bezwładnym, jako w krach zamarzłe morze.
Ale racz wstąpić do skalnej wieżycy,
gdzie moje tygry wyściełam ajerem -
przed Tobą, królu, stanę bez przyłbicy
i miód wyniosę przedni - sercem szczerem -
sam jestem - Bór i Poświst moi służebnicy
Jarzą gromnice nad umarłym ciałem
[z księgi mię żywych raczyłeś wymazać] -
i obdarzywszy czarodziejstwa szałem -
piekło mi każesz strącać, gwiazdy stwarzać
i jako harfą być – pod lodu zwałem...
O Miłościwy! Ty mi ciemne moce
na okręt życia-ś dał - w puszce Pandory
i serce moje – jak gwiaździstą procę,
rozwichrzasz duchem, co się rwie w przestwory
a straż mi dzierżą głuche, zimne Moce.
Oto mi płacze i budzi się wiecznie
gość mój tajemny i więzień nieznany –
czasem, jak Helios, gra hymny słoneczne,
a czasem jęcząc jak żebrak złamany,
tuli się do nóg moich - niebezpiecznie!
Bo za jałmużnę łez – on dzikim śmiechem
wstrząsa kamienny sklep – i aż w milczeniu
skarg potępionych napełnia mię echem -
a twarzy jego nie widać w płomieniu -
a na Oliwnej Górze zwał go Chrystus – grzechem.
I teraz czuję – siedzi za mą głową
Archanioł senny, co na krańcach ziemi
rozpostarł skrzydła i baśń lazurową
gra na organach palcami srebrnemi –
– Miłość –
– i drugie niezgłębione słowo:
Śmierć.
Miałem się Bogu spowiadać – nie będę.
Niech serce leży w zimnej bazylice
osnute w marzeń królewską legendę
i w proch – dopóki zaszumią orlice
i tam uniosą, gdzie wszystko zdobędę!
wszystko! i Ciebie czarny Polifemie,
coś mi roztrzaskał maszt niedoli głazem –
Serce jak wulkan w swoich ogniach drzemie,
zarosłe lilią i błękitnym ślazem –
aż buchnie – i krwią swą zaleje tę ziemię,
co u podnóża śni w jodeł tęsknocie,
jako słowiki – gdy osiądą groby.
Serce me tętni w głuchym grzmocie
i zasłuchane w płacz kamiennej Nioby,
gotowe bluźnić, że więdną stokrocie.
Niech więdną – kwiaty rozstrzępione morzem,
niechaj się więzień szalony uśmierca,
biegnąc puszcz wolnych lodowym bezdrożem -
niechaj me serce pęknie – lecz z Twojego serca
dobędę także jęk - tym ostrym nożem - -
Ona umarła – i nigdy nie wstanie –
Ona zaklęta – i nikt jej nie zbudzi –
rzuciłeś w zimny loch - na obłąkanie
tę Świętą, gdzie się zakrwawi i zbrudzi
i wyprze Ciebie, słysząc kurów pianie,
słysząc Judasza cekiny i Piłatową
sprawiedliwość Boga...
Ty opuszczony
Starcze – błąkasz się w zamieć zimową,
a nicość bije w swoje czarne dzwony,
a piorun wije gniazdo nad Twą głową.
I tu przychodzisz – Twórco przeznaczenia –
[jak mnich wyklęty – aż na krańcach wioski –
do samotnego nędzarza – wśród cienia
żebrząc o węglik - w imię męki Boskiej...]
odszedł, nade mną zwarły się sklepienia -
Mroki, pochłońcie mię! wy mię zatopcie, głębiny,
On nad urwiskiem, osypany szronem
gwiazd - w zakrwawionem
przestworzu... O, przebacz nam winy,
jako my Tobie – błogosławim dzwonem
umarłych –
mających umrzeć tej godziny.
Aniołowie grają hymn. - serce moje płacze –
Aniołowie idą w dal - serce me przyklęka, –
i zostałem sam – gdzie grobowca pleśń –
słońca nigdy już – ni gwiazd nie zobaczę –
a prowadzi mię jakaś mściwa ręka –
a prowadzi mię – wiekuistny żal...
|
|