Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Legenda o świętym Aleksym

Ïðî÷èòàíèé : 396


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Legenda o świętym Aleksym

Ach  krolu  wieliki  nasz,
Coż  ci  dzieją  Maszyjasz,
Przydaj  rozumu  k  mej  rzeczy,
Me  sierce  bostwem  obleczy,
Raczy  mię  mych  grzechow  pozbawić,
Bych  mogł  o  twych  świętych  prawić:
Żywot  jednego  świętego,
Coż  miłował  Boga  swego.
Cztę  w  jednych  księgach  o  nim;
Kto  chce  słuchać,  ja  powiem.
W  Rzymie  jedno  panie  było,
Coż  Bogu  rado  służyło,
A  miał  barzo  wielki  dwor,
Procz  panosz  trzysta  rycerzow,
Co  są  mu  zawżdy  służyli,
Zawżdy  k  jego  stołu  byli;
Chował  je  na  wielebności  i  na  krasie,
Imiał  kożdy  swe  złote  pasy.
Chował  siroty  i  wdowy,
Dał  jim  osobne  trzy  stoły;
Za  czwartym  pielgrzymi  jedli,
Ci  [ji]  do  Boga  przywiedli;
Eufamijan  jemu  dziano,
Wielkiemu  temu  panu.
A  żenie  jego  dziano  Aglijas;
Ta  była  ubostwu  w  czas.
Był  wysokiego  rodu,
Nie  miał  po  sobie  żadnego  płodu,
Więcci  jęli  Boga  prosić,
Aby  je  tym  darował,
Aby  jim  jedno  plemię  dał;
Bog  tych  prośby  wysłuchał.
A  gdy  się  mu  syn  narodził,
Ten  się  w  lepsze  przygodził:
Więcci  mu  zdziano  Aleksy,
Ten  był  oćca  barzo  lepszy.
Ten  więc  służył  Bogu  rad.
Iże  był  star  dwadzieścia,  k  temu  cztyrzy  lata,
Więc  k  niemu  rzekł  ociec  słowa  ta:
Miły  synu!  Każę  tobie,
Pojimże  jekąć  żonę  sobie;
Ktorej  jedno  będziesz  chcieć,
Ślubię  tobie,  tę  masz  mieć.  
Syn  odpowie  oćcu  swemu,
Wszeko  słusza  starszemu:
Oćcze!  wszekom  twoje  dziecię
Wierne,  dałbych  żywot  prze  cię;
Cokole  mi  chcesz  kazać,
Po  twej  woli  ma  się  to  stać.
A  więc  mu  cesarz  dziewkę  dał
A  papież  ji  z  nią  oddał.
A  w  ten  czas  papieża  miano,
Innocencyjusz  mu  dziano;
To  ten  był  cesarz  pirzwy,
Archodojusz  niżli;
Ktorej  krolewnie  Famijana  dziano,
Co  ją  Aleksemu  dano.
A  żenie  dziano  Aglijas,
Ta  była  ubostwu  w  czas.
A  gdy  się  z  nią  pokładał,
Tej  nocy  z  nią  gadał;
Wrocił  zasię  pirścień  jej,
A  rzekł  tako  do  niej:
Ostawiam  cię  przy  twym  dziewstwie,
Wroć  mi  ji,  gdy  będziewa  oba  w  niebieskim  krolewstwie;
Jutroć  się  bierzę  od  ciebie
Służy[ć]  temu,  cożci  jest  w  niebie;
A  gdyć  wszytki  stoły  osiędą,
Tedyć  ja  już  w  drodze  będę.
Miła  żono!  każę  tobie,
Służy  Bogu  w  każdej  dobie,
Ubogie  karmi,  odziewaj;
Swych  starszy  cli  nigdy  nie  gniewaj;
Chowaj  się  w[e]  czci  i  w  kaźni,
Nie  trać  nijednej  przyjaźni.
Krolewna  odpowie  jemu:
Mam  też  dobrą  wolą  k  temu,
Namilejszy  mężu  moj!
Tego  się  po  mnie  nic  nie  boj;
Każdy  członek  w  mym  żywocie
Chcę  chować  w  kaźni  i  w  cnocie;
Jinako  po  mnie  nie  wzwiesz,
Dojąd  ty  żyw,  ja  też.
A  jeko  zajutra  wstał,
Od  obiada  się  precz  brał;
O  tym  nikt  nie  wiedział,
Jedno  żona  jego;
Ta  wiedziała  od  niego.
Nabrał  sobie  śrzebra,  złota  dosyć,
Co  go  mogł  piechotą  nosić;
Więc  się  na  morze  wezbrał,
A  ociec  w  żałośc[i]  ostał,
I  mać  miała  dosyć  żałości;
Żona  po  nim  jeko  spita.
Więc  to  święte  plemię
Przyszło  w  jednę  ziemię;
Rozdał  swe  rucho  żebrakom,
Śrzebro,  złoto  popom,  żakom.
Więc  sam  pod  kościołem  siedział,
A  o  jego  księstwie  nikt  nie  wiedział.
Więc  to  zawżdy  wstawał  reno,
Ano  kościoł  zamkniono;
Więc  tu  leżał  podle  proga,
Falę,  proszę  swego  Boga,
Ano  z  wirzchu  szła  przygoda,
Niegdy  mroz,  niegdy  woda.
Eż  się  stało  w  jeden  czas,
Wstał  z  obraza  Matki  Bożej  obraz,
Szedł  do  tego  człowieka,
Jen  się  kluczem  opieka,
I  rzekł  jest  tako  do  niego:
Wstani,  puści  człowieka  tego,
Otemkni  mu  kościoł  boży,
Ać  na  tym  mrozie  nie  leży.
Żak  się  tego  barzo  lęknął,
Wstawszy,  kościoł  otemknął.
To  się  niejedną  dziejało,
Ale  się  często  dziejało.
Więc  żak  powiedał  każdemu,
I  staremu,  i  młodemu.
A  gdyż  to  po  nim  uznali,
Wieliką  mu  fałę  dali,
Za  świętego  ji  trzymano,
Wiele  mu  prze  Bog  dawano.
Steskszy  sobie  ociec  jego,
Przez  swego  syna  jedynego,
Posłał  po  wszym  ziemiam  lud,
I  zadał  jim  wielki  trud;
Strawili  wieliki  pieniądz,
Swego  księdza  szukając.
Tu  ji  nadjęli
W  jednym  mieście,  w  Jelidocei.
Nie  znał  go  jeden  jeko  drugi,
A  on  poznał  wszytki  swe  sługi
Brał  od  nich  jełmużny  jich,
Więc  wiesioł  był,
Iż  ji  tym  Bog  nawiedził.
Tu  są  jechali  od  niego,
A  nie  poznał  żadny  jego;
A  oćcu  są  powiedzieli:
Nigdziejsmy  go  nie  widzieli.
A  gdy  to  ociec  usłyszał  ta  słowa,
Tedy  jego  żałość  była  nowa:
Tu  jął  płakać  i  narzekać;
Mać  nie  mogła  płaczu  przestać.
A  więc  świętemu  Aleksemu,
Temu  księdzu  wielebnemu,
Nieluba  mu  fala  była,
Co  się  mu  ondzie  wodziła.
Tu  się  w[e]zbrał  jeko  mogę,
Wsiadł  na  morze  w  kogę,
Brał  się  do  ziemie  do  jednej;
Do  miasta  Syryjej;
Tam  był  czuł  świętego  Pawła,
Tu  była  jego  myśl  padła.
Więc  się  wietr  obrocił;
Ten-ci  ji  zasię  nawrocił.
A  gdy  do  Rzyma  przyjał,  Bogu  dziękował,
Iż  ji  do  ziemie  przygnał,
A  rzekąc:  Już  tu  chcę  cirzpieć,
Mękę  i  wszytki  złe  file  imieć,
U  mego  oćca  na  dworze,
Gdyżeśm  nie  przebył  za  morze.
Potkał  na  żorawiu  oćca  swego,
Przed  grodem  i  jął  go  prosić:
W  jimię  syna  bożego
I  dla  syna  twego  Aleksego,
A  racz  mi  swą  jełmożnę  dać,
Bych  mogł  ty  odrobiny  brać,
Co  będą  z  twego  stoła  padać.
Jego  ociec  to  usłyszał,
Iż  jemu  synowo  jimię  wspomionął,
Tu  silno  rzewno  zapłakał,
Więc  ji  Boga  dla  chował.
A  gdy  usłyszał  taką  mowę,
Zawinął  sobie  płaszczem  głowę;
Tu  się  był  weń  zamęt  wkradł,
Mało  eże  z  mostu  nie  spadł.
Podał  mu  szafarza  swego;
Ten  mu  czynił  wiele  złego.
Tu  pod  wschodem  leżał
Każdy  nań  pomyje,  złą  wodę  lał.
A  leżał  tu  sześćnaćcie  lat,
Wszytko  cirzpial  prze  Bog  rad;
Siodmegonaćcie  lata  za  morzem  był,
Co  sobie  nic  czynił.
A  więc  gdy  już  umrzeć  miał,
Sam  sobie  list  napisał,
I  ścisnął  ji  twardo  w  ręce
Popisawszy  swoje  wszytki  męki,
I  wszytki  skutki,  co  je  płodził,
Jako  się  na  świat  narodził.
A  gdy  Bogu  duszę  dał,
Tu  się  wieliki  dziw  stał:
Samy  zwony  zwoniły,
Wszytki,  co  w  Rzymie  były.
Więc  się  po  nim  pytano,
Po  wszytkich  domiech  szukano;
Nie  mogli  go  nigdzie  najć.
A  wżdy  nie  chcieli  przestać.
Jedno  młode  dziecię  było,
To  im  więc  wzjawiło,
A  rzekąc:  Aza  wy  nie  wiecie  o  tym
Kto  to  umarł?  Jąć  wam  powiem:
U  Eufamijanać  leży,
O  jimże  ta  fała  bieży;
Pod  wschodem  ji  najdziecie,
Acz  go  jedno  szukać  chcecie.
Więc  tu  papież  z  kardynały,
Cesarz  z  swymi  kapłany,
Szli  są  k  niemu  z  chorągwiami;
Zwony  wżdy  zwonili  sami;
Tu  więc  była  ludzi  siła,
Silno  wielka  ciszczba  była.
Kogokole  para  zaleciała
Od  tego  świętego  ciała,
Ktory  le  chorobę  miał
Natemieści[e]  zdrow  ostał;
Tu  są  krasne  cztyrzy  świece  stały,
Co  są  więc  w  sobie  święty  ogień  miały.
Chcieli  mu  list  z  ręki  wziąć,
Nie  mogli  go  mu  wziąć:
Ani  cesarz,  ani  papież,
Ani  wszytko  kapłaństwo  takież,
I  wszytek  lud  k  temu
Nie  mogł  rozdrzeć  nicht  ręki  jemu.
Więc  wszytcy  prosili  Boga  za  to,
Aby  jim  Bog  pomogł  na  to,
By  mu  mogli  list  otjąć,
A  wżdy  mu  go  nie  mogli  otjąć,
Eżby  ale  poznali  mało,
Co  by  na  tym  liście  stało.
Jedno  przyszła  żona  jego,
A  ściągła  rękę  do  niego,
Eż  jej  w  rękę  wpadł  list,
Przeto  iż  był  jeden  do  drugiego  czyst.
A  gdy  ten  list  oglądano,
Natenczas  uznano,
Iż  był  syn  Eufimijanow
A  księdza  rzymskiego  cesarzow.
A  gdy  to  ociec...


Íîâ³ òâîðè