Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 2
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Stanisław Ignacy Witkiewicz

Ïðî÷èòàíèé : 187


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Do przyjaciół lekarzy

Do  Was  się  zwracam  z  przyjaciół,  Lekarze,
Specjalnie  do  WAS,  nie  do  innych  właśnie,
Za  pewne  rzeczy  niech  Was  nikt  nie  karze,
Zaraz  ten  problem  możliwie  przejaśnię.

Wszyscy  to  mówią,  żeście  truli  zdradnie
Mnie  dla  rysunków  mych  aż  tak  bajecznych,
Że  było  świństwem,  a  nawet  nieładnie,
Dawanie  jadów  mi  tak  niebezpiecznych.

Biednemu  właśnie  pseudo  ach  artyście,
Co  w  trans  popadłszy  rysował  bez  liku,
Do  tego  prędko,  źle,  lecz  zamaszyście
Aż  do  rannego  prawie  kukuryku.

Wszystko  to  kłamstwo!  Wiedzieliście  dobrze,
Żem  tytan  prawie,  ach  aż  nad  tytany.
Dlatego  właśnie  dawaliście  szczodrze
Mnie  to,  co  lubią  wszystkie  narkomany.

Eukodal,  Eter,  Heminę  i  Haszysz,
I  Meskal  z  Koko,  nie  licząc  już  wódy,
I  Peyotl  straszny  (precz,  o  wizje!  A  kysz!)
Papier  i  pastel  gotowiąc  już  wprzódy.

Właśnie  ceniłem  w  Was  to  zaufanie,
Do  mnie,  którego  zawsze  byłem  godny,
Mnieście  wierzyli,  nie  byliście  dranie,
Bom  nigdy  nie  był  narkotyku  głodny.

Jako  takiego,  powtarzam  z  uporem!
Dla  "Sztuki"  tylko  wciągałem  te  jady,
Każdym  ach  ciała  mego  wręcz  otworem,
A  cel  tych  szpryngli  nie  miał  nic  ze  zdrady.

Wartość  tych  kresek,  tak  dziś  pogardzanych,
Oceni  kiedyś  jakiś  przyszły  znawca,
Nic  w  nich,  ach,  nie  ma  modern  udawanych,
Dyletantyzmów  szewca  albo  krawca.

Sam  nie  umiałem  tak  robić  na  trzeźwo,
Nieraz  sam  siebie  podziwiałem  skrycie,
Choć  po  seansie  nie  czułem  się  rzeźwo,
Strasznie  się  wtedy  przedstawiało  życie.

Tak  więc  te  kreski,  lecz  chwalić  nie  będę
Ja  siebie  więcej,  bo  samochwał  śmierdzi,
Na  przyzbie  sobie  staruszek  zasiędę,
Taki  dobrutki  -  nikogo  nie  sierdzi.

Ma  śmierć  powolna,  co  przyjść  ach  nierada,
Zaraz  tu  po  mnie,  tak  dziś,  albo  jutro.
Żegnaj  mi,  zgrajo  lekarzy  -  nie  zbada
Nikt  mnie  z  Was  nigdy,  zdjąwszy  drogie  futro.

Żeście  mi  dali  rysować  tak  byczo,
Wyjąc  ze  szczęścia,  dzięki  Wam,  doktory!
Niechaj  tam  inni  z  wyrzutów  skowyczą,
Jam  ani  nie  był,  ani  jestem  chory.

Tej  Polsce  biednej  niech  te  kreski  służą
I  niech  Jej  chwałę  niosą  aż  w  Słowację*
I  niech,  gdy  patrzą  na  nie,  się  nie  dłużą
Chwile  tych  wszystkich,  co  miewali  rację.

Tylko  mi  order  jaki  ach  przypnijcie
Choć  najnędzniejszy,  zaraz-by  po  śmierci
Na  mą  trumienkę  i  jadem  rzygnijcie,
Gdy  ja  odkrzyknę  Wam  "a  revederci".

A  gdy  to  nawet  będzie  niemożliwe,
Z  ostatniej  biedy,  niech  złoty  laur  PAL-a
Wyjmą  z  mej  szafy  dłonie  nieżyczliwe
(Nikt  się  ach  przy  tym  przecie  nie  zawala).

Niech  na  mej  własnej  złożą  go  poduszce,
Którą  poniesie  za  mą  skromną  trumną
Jakieś  dziewczątko  o  dość  zgrabnej  nóżce,
Z  twarzyczką  nawet  względnie  dość  rozumną.


Íîâ³ òâîðè