Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Stanisław Ignacy Witkiewicz

Ïðî÷èòàíèé : 315


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Do przyjaciół gówniarzy

Kto się za ten wiersz obraża,
ten się sam za gówniarza uważa




Przeglądam  w  myśli  wszystkich  mych  przyjaciół  twarzeI  myślę  sobie,  och,  psiakrew!  czyż  wszyscy  są  gówniarze?Ach,  nie!  Jest  kilku  wiernych,  z  tymi  pojechałbym  nawet  do  Kielc.A  reszta?  Ach,  reszta,  to  jest  gówno,  proszę  pani,  wprost  na  szmelc.Pytacie  mnie,  czemu  do  Kielc,  a  nie  do  Afryki  lub  na  Borneo?O,  tam  łatwiej  przyjacielem  być  wśród  tropikalnych  puszcz,Niż  gdy  za  ścianą  woła  ktoś:  puszcz  mnie  pan,  ach,  puszcz,A  pluskwy,  ach,  nietropikalne,  mnożą  się  jak  w  aparacie  tym  "Roneo".O,  tak  w  ohydnej  wszawości  małego  miastka,Gdy  metafizyk  głąb  wypiera  dowolna  wprost  namiastka,Gdzie  zamiast  uczuć  wszelkich  są  tylko  jakieś  marne  substytuty,A  miłość  dają  tylko,  ach,  nieszczęsne  prostetuty(Bo  krzywych  zabrakło  już),A  syf  i  tryper  biegną  w  krok  tuż,  tuż,Gdzie  zwykła  dorożkarska  buda  zastąpi  wszelkie  narkotyki  świata,I  gdzie  jedyne  piękno  jest:  na  zgniłych  domkach  jakaś,  proszę  paniwieczorna,  ta  tak  zwana,  ach,  poświata,I  to  wszystko  na  tle  zupełnej  nędzyW  smrodzie  u  jakiejś  gospodyni  potwornej  wprost  jędzy,W  ciągłej  niepogodzie,  co  lepsza  jest  od  słońca,Bo  wtedy  wszystko  zda  się  bliskim  już,  ach,  końca  -Tak  sobie  wyobrażam  Kielce,  symbol,  jako  szczyt  ohydy,Jak  jakiś  Paramount  najgorszej  małomiasteczkowej  brzydy.A  może  piękne  to  jest,  ach,  miasteczko,  ach,  i  nawet  miłeI  niełatwo  jest  w  nim  złapać  nawet  kiłę...W  każdym  razie  tam  przyjacielem  być  i  w  tych  warunkachTrudniej  jest  niż  w  afrykańskich  najpiekielniejszych  wprost  stosunkach.Gdy  człowiek  gębą  sra,A  tyłkiem  podpatruje  obroty  gwiazd  i  mgławic  dalekich  spirale,Gdy  mu  muzyczka  skądsiś  gra,A  on  gdzieś  przy  powale  wydusza  miliony  pluskwich  gwiazd,Gdy  beznadziejność  dusi  jak  ohyda  iśmierdząca  zmora,Gdy  człowiek  sobie  siebie  widzi  jak  cuchnącego  własnym  sosem,  ach,potwora  -Może  to  wszystko  przejdzie,  ach,  a  może  nie,W  każdym  razie  to  jest  wszystko  bardzo  fe.A  do  tego  napisane  nie  krwią,  a  gównem,  bardzo  źle.Ja  nie  chcę  tego,  nie,  nie,  nie!I  nie  chcę,  potąd  mam  już  ich,Przyjaciół  mych,  gówniarzy  tych.Wolę  bydło  wprost,  koty,  nie  mówiąc  o  psach,Robaki,  pluskwy,  jakieś  automaty,Nawet  takie,  jak  na  stacjach,  choć  bez  twarzy,Co  nie  mają  ni  mamy  ni  taty,Bo  wiem,  że    kot  nie  kłamie  miaucząc,A  pies  swym  szczekaniem,Że  krowa  mi  nie  siknie  witriolejem  w  pysk,  tylko  mlekiem,Że  pluskwa...  ale  szkoda  gadać,  proszę  pani,Że  świat  się  roi  od  drani.Że,  gdy,  na  przykład,  w  automat  włożę  groszy  pięć,To  wyjdzie  mi  na  pewno  czekoladka,  A  nie  kłamliwa  mowa,  brechnia  obłudna  i  już  zbyt,  wprost  nader  hadkaW  swym  śliskim  kłamstwie,W  zaczajonej  za  nim  złośliwości,  chęci  krzywdyI  zlekceważenia,  ach,  i  zwykłym  chamstwie.Automat  nie  będzie  obśliniać  mnie  i  dusić  aż  do  bólu  rąk  mych  z  czułości,A  potem  za  plecami,  albo  i  przed,  to  wolę  nawet  już,  robić  małychobrzydliwości,W  imię  jakichś  urojonych  zalet  i  cnótCzekając  na  swego  wniebowzięcia  już  za  życia  cud  -Bo  on  jest  taki  dobry,  ach,  i  doskonały,Że  nie  wiadomo  już,  czy  nawet  on  oddaje  kały...Może  on  nie  sra  i  nie  robi  pipi,Tak,  ścierwo,  doskonały  jest,Że  w  samo  piękno  zamienia  się  jego  najpospolitszy  gest:Jakieś  dłubnięcie  w  nosie,Czy  umazanie  ręki  w  jakimś  własnym  sosie,Co  lepszy  jest  od  majonezu,Gdy  organ,  co  go  wydaje,  piękniejszy  od  świątyni  Diany  jest  z  Efezu...I  tak  nie  znoszę  w  ogóle  obłudnych  gówniarzy,Ale  gdy  mymi  przyjaciółmi  jeszcze  śmieli  byćI  potem  się  zdemaskowali-  Tym  gorzej,  jeśli  się  w  gówniarstwie  swym  tak  długo  dekowali  -To  taki  mnie  porywa  wstyd,  że  mi  jest  z  tym  wprost  nie  do  twarzy!Precz  ode  mnie,  gatunku  wraży!Niech  mi  się  nie  śmie  żaden  z  was  nawet  śnić,Bo  będę  pluć  jak  Arab  i  bić!Niech  mi  się  o  nim  nigdy  więcej  najlżej  nawet  nie  zamarzy,Bo  wszystkich  razem  w  kupieZwalę  czym  popadło  -  dla  ekonomii  -  po  olbrzymiej  wspólnej  dupie.


Íîâ³ òâîðè