Ïðî÷èòàíèé : 177
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział drugi - Dyjogenes
Ten wtory rozdział zową DYJOGENES,
iż ten filozof wzgardził był bogactwa.
A tu jest rozprawa, jako bogactwa, kto ich nie umie
z rozumem używać, wielkie niebezpieczeństwa każdemu,
zjednać i przynieś
Usłyszawszy to jeden młodzieniec poczciwy,
Uważywszy, co to jest tu wieść stan cnotliwy,
Mało mu sie to zdało, i szedł do drugiego,
Ktoremu Dyjogenes było imię jego.
Powiedział ty rozwody filozofa cnego
A prosił go, aby mu więcej rozwiodł tego,
Powiedając, iż mu sie tam na myśli zdało,
Iż gdy kto światem władał, po rozumie mało.
Ten filozof, iż dawno był bogactwa wzgardził,
Także też i na ten kstałt rzecz k niemu uczynił:
"Wiem, żeś wiele obaczył z towarzysza mego,
Poczciwemu stanowi co jest przystojnego.
A prawieś już obaczył, z czym sie człowiek rodzi
A jako sie tu z nim świat rozlicznie obchodzi
I co jest urząd jego, i co mu przypada,
A jako cnota wiele z poczciwością włada,
Zwłaszcza przyozdobiona nadobnem ćwiczeniem,
Jako go tu sprawuje roztropnem baczeniem,
Tak iż od inych stanow barzo roznym bywa,
Skąd tu snadnie wszytkiego i sławy nabywa.
Już też dalej postąpmy do przypadkow jego,
Ktore około niego, jako obłędnego,
Tu sie rozlicznie toczą a kręcą im dziwnie,
Czasem mu pochlebując, a czasem sprzeciwnie.
A nie baczą, iż czasem prożna to robota,
Gdy przy niej stałość, rozum wojuje a cnota.
Acz jakoś wyszszej słyszał, straszno sie pokusić
A tak brzmiącego dzwonka barzo trudno ruszyć.
Gdyż więtszy przestrach bywa od psa milczącego,
Ktory z tyłu uszczypnie, niżli od jawnego.
Ale iż słowa z cnotą nie dopuszcza nigdy
Każdemu bez przyczyny starać sie o krzywdy,
Tę choćby kto chciał łajać, gdy sobie wspomnienie,
Iście tam wnet na myśl być prędkiej odmienie.
Zaburzy-ć sie też obłok, a gdy wiatrek ciepły
Powienie nań z południa, ucieka by wściekły.
Gdyż i zacna fortuna tak na swój stan sprawuje:
W kim widzi stateczną myśl, każdego ratuje.
A tak wszytki przestrachy puściwszy na stronę
A onej cnocie z sławą dawszy sie w obronę,
Już, miła łodko, pływaj a puść sie na wody,
Gdyż wiesz, iż szczęście umie odmieniać przygody.
Bo nie wesoły tryjumf, kiedy na nim płaczą.
Zawżdy bywa wdzięczniejszy, gdzie z weselem skaczą.
A pytaj sie do portu, kędy prawda mieszka.
Ta cie iście ratować nigdy nie zamieszka.
A nie tylko by-ć miała dopuścić zaginąć,
Ale namniejszym strachem nie da-ć sie ochynąć.
A tak, stąd nam przystoi zacząć swe rozprawy,
W czym by sie miał napilniej ćwiczyć człowiek prawy,
A jakoby w tych brudach świata obłędnego
Poczciwie stał, a na nim obrał co lepszego.
A jeśli chcesz mocno stać w takich wątpliwościach,
Wnet napilniej pytaj sie o Boskich możnościach,
Ktore żadnym rozumem nigdy ogarnione
Nie mogą być, gdyż dziwnie są skrycie sprawione.
Gdy poźrzysz na niebieskie ony straszne dziwy,
Ktorych nigdy nie dosiągł żaden rozum żywy:
Słońce, gwiazdy i miesiąc złotemi farbami,
Jako dziwnemi kstałty błyszczą sie nad nami;
Zwirzęta rozmaite, ktorych ziemia pełna,
Jako w nich dziwne kstałty a rozliczna wełna;
Ptaszkowie na powietrzu jako sie wieszają
A jaką dziwną piękność na swym pierzu mają;
Rzeki bystre i morza, i tam co w nich pływa,
I jako w nich bez wiatru dusza bywa żywa,
I jakie rozmaite dziwy w nich bywają.
Nie mogą wypowiedzieć, co po nich pływają.
A chociaj to tak dziwnie nad rozum stworzono,
Przedsię wszytko nędznemu człeku poruczono,
Ktory iż sie nadanym rozumem sprawuje,
Wszytko to wbił pod swą moc a wszem rozkazuje.
Tygrys rącza bestyja, by też miała skrzydła,
A wżdy musi zawżdy wpaść, gdy chce, w jego sidła.
Lew mocny niechaj ryczy jako chce w srogości,
A wżdy nędznik przypada w ludzkie posłuszności.
Niedźwiedzie srodzy, zubrzy i ine źwirzęta,
Wszytko to słychać musi, by ine cielęta.
Bażyliszek, krokodyl i smok jadowity,
każdy z tych przez człowieka może być zabity.
Patrzajże, jakie miasta, pałace i zamki,
Z dziwnemi przyprawami około nich ganki,
I w jakich opatrznościach i sprawach to bywa,
I jako praw i inych porządkow używa.
Kościoły, wieże dziwne, kstałty rozmaite
A dziwnym kosztem wszędy przyprawy obfite.
Porządki w nich i sprawy jako wystawione,
A czasem i nad rozum dziwnie wystrojone.
Nuż ony srogie strzelby z nieba trzaskające,
Tęcze, burze i ognie groźno błyskające.
Wszytko tego ten człowiek rozumem dosięgnął,
By sie tam jako ptaszek pod niebem wylągnął.
Jako sie toczy niebo, jako ziemia pływa
I jaka pod nią sprawa i na spodku bywa,
Jako ludzie do siebie nogami stąpają
A słonecznej światłości rowno używają.
Wszytkę ziemię i niebo szalonym łbem skreślił,
Nie masz tak nic trudnego, czego nie wymyślił,
Ale nad wszytki dziwy to więtszy dziw jego,
Iż drugi zapomniawszy i tego wszytkiego,
Chodzi łeb ponurzywszy jako bydlę prawie,
Tak nigdy nie dbając o powinnej sprawie
I jakoby miał tego używać roztropnie.
A wytknąłby każdego snadź tak i na kopnie:
A on w swej każdej sprawie rozne figle stroi,
A jako ziemie, kiedy k miejscu dwoi.
O nędzo! o ślepoto rozumu takiego,
Ktory mało na to dba, co jest przystojnego,
Jedno tak prawie żywie jako ine źwirzę!
Wszak i piorko ze wstydem ledwe o tym gmerze,
Iż chociaj drudzy znają dziwne Boskie dary,
Nic w sobie nie hamując, tak żywą bez miary.
A coż to więcej czyni? Iedno złe ćwiczenie
A na swe powinności niedbałe baczenie.
Czego namędrszy doktor ani żadne zioła
Już nigdy nie uleczą, kto sie w to wda zgoła.
Już ani grammatyka, ani retoryka
Nie wywiodą z tych błędow marnego nędznika,
Ktory sie jako płotu leda czego chwyta
A gdzie jest grunt rozumu, nigdy sie nie pyta.
Gdyż to jest jego urząd, wszytko co złe ganić
A co jest nalepszego, tym sie każe bawić.
Ale kiedy byś spytał przy jakiej rozprawie,
Co też jest nalepsza na tym świecie prawie,
Wierz mi, iżbyś usłyszał sentencyje rozne,
A rozliczne wywody i pogadki prożne.
Bo jedni w tym nawiętszą rozkosz pokładają
Kiedy onych prożnych skrzyń worki dokładają.
Złoto, srebro i w nocy po kąciech sie błyszczy,
Acz na to nie jednego nędznika wyniszczy.
Na szyji łańcuch wisi, na palcoch pierścienie,
W ktorych sie łsną z daleka rozliczne kamienie:
Szafiry, dyjamenty, szmaragdy, rubiny.
A sam namilejszy pan podobien ku świni.
Więc na ścianach spalery a rozliczne bramy,
A gdzie poźrzysz w każdy kąt, rozłożone kramy.
Konie sie bujno kłuszą a myśliwcy trąbią
A wypadszy na pole cudze żyto gnąbią.
Więc okna z alabastru, marmorowe ściany,
Wirzch złotem przesadzany, pięknie malowany,
Drzwi sztukwarkiem rozlicznym dziwnie nakrapiane,
Listwy, ławy płynącym flabrem pokładane,
Pawiment rozmaitym wzorem ułożony.
Owa wszędy, gdzie poźrzysz, pstro na wszytki strony.
Patrzajże, co za Sokoł siedzi w onym gniaździe.
Snadź lepszą czasem kanię, co myszy je, znajdzie.
Kiedy więc gębę nadmie w onej obfitości,
Już wszyscy pochlebują jego wielmożności,
Jako pstre sojki przed nim z daleka dudkują,
A palcem sobie z tyłu; hic est, ukazują.
Czterzej mu ręcznik dzierżą a trzej wodę leją,
A odszedszy na stronę łotrowie sie śmieją.
A drudzy, co nie wiedzą, jako sie świat plecie,
Tuszą, iż szczęśliwszego już nie masz na świecie.
Ale kto to obaczy, co sie pod tym tai,
Jako sie świat kołysze w onej marnej zgrai
A jakie bezpieczeństwo ten w swych sprawach miewa,
Kto jedno, jako trawy woł, świata używa
A każdego postępku rozumem nie rządzi,
Mnima, by szedł gościńcem, a on barzo błądzi.
Bo nie baczy pod trawą, iż dziwnego gadu
Tai sie zawżdy pod nim rozlicznego jadu.
Azaż on ma wżdy kiedy bezpieczne wyspanie?
Ano we łbie kowale a dziwne szemranie.
Jakoby jutrzejszy dzień z rejestru wystawić,
Iż będą zacni goście, jako sie im stawić.
Kuchmistrz u drzwi kołaca a marszałek łaje,
Podskarbiemu pieniędzy już też nie dostaje;
Więc konie pochromiały, narzeka koniuszy.
Zewsząd płyną rozkoszy onej miłej duszy.
W nocy chłopa goniono, a on łamał kraty,
Gdzie widział rozwieszone ony pstre kabaty.
Całą noc sie łeb wierci onej dzikiej świni:
Gdyż tak kabat miał goście, co sie dzieje skrzyni?
A to w niwecz, gdy on śpi, wszyscy o nim czują,
A co we dnie źle sprawił, w nocy oszacują.
A gęstego sędziego każdy ma o sobie.
Jutro, gdy mu powiedzą, łając sie w łeb skrobie.
Bo takiemu stanowi wszytko z almanachu
Przyszłoby zawżdy czynić, by był prażen strachu.
Drugi – okręt po morzu, po szalonym puścił,
Szyrokie z herby żagle po maszciech rozpuścił.
Szumi mu wiatr i przez sen a morze sie chwieje
Barzo i rano wstawszy niedobrej nadzieje.
Myśli, jeśli w Karybdym kędy nie zapłynie
Albo jeśli też srogą szczęściem Scyllę minie,
O ktorą sie okręty strasznie rozbijają,
Tak, iż ledwo na deszczkach drudzy wypływają.
Drugiemu z mniejszych stanow grzmi we łbie komora,
Stodoła, brog, boisko, za ścianą obora.
Wilcy wyją za gumnem, a cielęta ryczą,
Psi szczekają pod okny, świnie w chlewie kwiczą.
Pociąga rohatyki, w oknie" "Hul Hul" – woła;
Rano wstawszy, więc liczy. Ano już gomoła
Dawno przez płot skoczyła, wełna leży w lesie,
Alić Kęsy po chwili łeb z nogami niesie.
W gumnie też słomy mało i plew już nie zstaje,
Więc chociaj mu nikt nie krzyw, przedsię wszytkim łaje.
Bieży z kijem na pole, na życie śnieg grzebie.
Wierę, snadź będzie kłopot na ten rok o chlebie.
Bo to złe gołomrozy, pod śniegiem przyprzało,
A tego pozdniejszego barzo wzeszło mało.
Dwornik ostatek zmłocił i do lasa dunął,
A klucznik drugą dziurą za nim sie wysunął.
Pastuch z kucharką woła: "Zapłać, panie, myto!"
"Nie do tegoć mi teraz, bodaj cie zabito!"
Daleko to pilniejsze, co jeść do nowego.
Pilnie suszy na piecu, bowiem surowego
Siła zginie w otrębach, dobrze sie nie zmiele,
Ledwe będzie koruszka do drugiej niedziele.
Owa skąd ją poczniemy? Nie po szwu sie porze.
Ano sie we łbie kręci, ano zewsząd gorze.
Owa każdy takowy chodzi jako wita
A tłucze sie po ścianach, by nadęta piła,
Ktorą oni szaleńcy, co ją więc igrają,
Nogami i rękami bijąc popychają.
Czasem nań przydzie rozkosz, a czasem z kłopotem.
Obchodzi sie z nim ten świat jako z dzikim kotem.
Patrzajże, jakiej pracy tego nabywając
Używie, by na grudzie skacząc jako zając.
Zaż bezpieczne wyspanie, zaż chędogie jedło,
Gdyż o tym zawżdy myśli, jako marne bydło,
By wszytko dosypował a wszytko pochwatał?
Tak każdego takiego marny świat omatał.
Zaż on co chędogiego da sobie uczynić?
Bo pirwej oszacuje, co na co ma wynić.
Jedzie w drogę, w każdy kierz z daleka zagląda,
Maca worka a trzosa w zanadra pociąga.
Pomyka rohatyny a granata maca,
A jako łbem szalony po stronach obraca.
A pewnie, by kto za krzem jako przykto plunął,
Iścieby nasz do lasa i z granatem dunął.
Drugi płynie na morze. Ano go wiatr niesie,
Jeszcze więc tam snadź gorzej, niżli w głuchym lesie.
Ano sie okręt miece z strasznemi bałwany.
Wierę, jakoś niedobrze więc z naszymi pany,
Ktorzy tak niebezpiecznie bogactwa szukają.
Dyszą drudzy pod deszczką, Barbarki wołają.
A odrzekłby sie w ten czas i srebra, i złota,
By jako zbyć onego strasznego kłopota.
Drugi zasię, by sie więc djabeł z piekłem zwadził,
tedy nigdy na zgodę już nie będzie radził.
By mu dano pieniądze i tam by szturmował,
Dotłukał starych murow, co Pan Bog popsował.
Już i wolność, i gardło w niewolą zaprzeda,
A nie raz, woz dźwigając ze błota, zabiega.
Szkapy drżą a chłop płacze, za szyję mu kapie,
Pan pociąga wędzonki a po łbu sie drapie.
Bo już dawno nie spierał, jako barchan chusty
Barzo smalcem przypadły na tym mięsopusty.
Siadszy około ognia będą narzekali:
"Wierzę, żeć nam tę służbę wszyscy djabli dali".
Tłe mu w gardle wędzonka, potrząsa bokłada.
Ano już jedno drożdże, już w nim lekka waga.
Musi czasem jednaniem a dla lepszej zgody
Legszy na brzuch i mętnej nachłysnąć sie wody.
Wżdy przedsię, jako furman, chociaj czasem wpadnie
I po uszy we błoto, a pieca dopadnie,
A grzaneczka w dunicy przed nim w piwie pływa,
Już wszytkiego zapomni, jako pan używa.
Przed światem smaruje, a znowu sie wlecze,
By mu koł nie pogorzał, naręczniego siecze.
Takież miłe żołnierstwo! Choć sie odrzekają,
Niechajżeć jedno kędy workiem zabrząkają,
Prędko sie zasię zlecą, by do miodu pczoły.
Rychlej to workiem zwabi, niż mięsem sokoły.
Owa skąd ją chcesz począć, miedzy każdym stanem,
Kto chce, musi ucirpieć, by był prędko panem.
A zawżdy pospolicie ci prędko bohaci,
W wielkim niebezpieczeństwie każdy wolność straci,
Ktorą oni, co mądrze rozum szafowali,
Nad wszytki ją klenoty wyszszej szacowali.
Już wszytko bezpieczeństwo marnie mi zaginie,
Już zawżdy kłopot we łbie nigdy go nie minie.
Już pogląda w każdy kąt, już mu wszytko wadzi,
Już sie strzeże przyjacioł, strzeże sie czeladzi.
Jednych – by go nie skradli, drugich – by nie struli.
Już, jako pies na mrozie, ogon pod się tuli.
Bo i na drzewo ważą, co owoce miewa,
I pczoła więc w swym ulu niebezpieczna bywa.
Chociaj drudzy nie dbają, gdy miodu dostają,
Iż pczoły po powietrzu, kędy chcą, latają.
Bo i wieża, im wyszsza, narychlej upadnie,
Abowiem leda wiatrek zachwieje ią snadnie.
A coż to jest za rozkosz, coż za dobre mienie:
Pieniądze w skrzyni leżą, by marne kamienie.
Ani ludzie, ani on, nikt ich nie pożywie.
A jeszcze, jeśli k temu nabył ich fałszywie.
Nie folgując ni Bogu, a skubąc bliźniego,
Zapomniawszy, iż ze wszem przydzie skoczyć psiego.
A k temu sie nie zmienią Pańskie obietnice,
Iż kto tę marną suknię obłoczy na nice,
Nigdy jej sam nie dodrze, inszy jej dochodzi.
A to w niwecz, co duszy i sławie zaszkodzi.
Bo to jako letnia mgła, gdy ją wiatr rozchwieje,
Tak też ten, co ty marne darmo plewy wieje.
Ni wzwie, gdy i z plewami wicher go pochwyci,
Gdyż na cienkiej ty nasze wiszą czasy nici.
Ale to w przyrodzeniu ludzkim nie zagaśnie
a każdy to na oko iście widzi jaśnie,
chociaj nazbyt wszytkiego, by na tym przestało;
jako w worze dziurawym zawżdy przedsię mało.
A to k temu, iż to żaden nic nie myśli,
Iż śmierć tuż z kąta dybie a czart wszytko kryśli
Ony jego postępki i ony cne sprawy,
Kochając sie, iż jego jest towarzysz prawy.
I nie wątpi już nic w nim, a w swej osiadłości,
Czym będzie mogł, posłuży tam jego miłości.
A gdy nie syt na świecie, więc go tam dopoi
A jako kochaneczka nadobnie przystroi.
Ale by każdy baczył, co sie tu z nim dzieje,
iście by na rowniejszym był lepszej nadzieje.
Gdyż są błogosławieni, co sie śrzodku dzierżą,
A zbytki niepotrzebne sami sobie mierżą.
I Salomon, gdy z Panem w prośbach nie rozmawiał,
Tedy sobie napilniej to na nim wymawiał,
By go nędzą nie karał, bogactwem nie wznosił,
Lecz o cnotę a rozum, o to pilnie prosił.
Bo czegoż nie dostawa nędznemu człowieku,
Gdyby miernie użyć chciał tego swego wieku?
I coż po sześci misach, gdy na jednej dosyć,
Albo gdy czterzej będą jeden ręcznik nosić?
Ano by ich i jeden zanieść mogł niemało;
Bodaj ich więc i w skrzynce tak wiele dostało!
Albo, gdy ciepły kąsek a prawie od ognia,
Zaż nie lepszy niżli on, co w kotle mokł do dnia
Z ogorzałą pieczenią, ktora barzo zdrowa:
Na wirzchu by skorupa, a wewnątrz surowa.
Nuż torty trudnonosze, takież insze kramy,
Co od nich scyjatyki, pedogry miewamy.
Nie wiem, co jest, jedno grzech, kłopot a utrata!
Tu pycha niepotrzebna, a w piekle odpłata.
Zaż nie rozkoszny ptaszek, domowe kurczątko,
Prosiątko i jagniątko, koziełek, cielątko?
Azaż ptaszek, zajączek i źwirzątka ine,
Nie wielkież to na świecie bywają nowiny?
Nuż rybki rozmaite, ziołek obfitości,
Co może snadnie przypaść bez wielkiej trudności.
Nie lepszeż to, niż lewek co go z chleba zlepią,
Namieszawszy weń kliju, po wirzchu przyklepią.
Pozłotki nań nakładszy, grochu miasto oczy,
Gdy go stłukszy w możdżerzu, potym w formie tłoczy.
Szczuczy łeb, co w piątek wrzał, w niedzielę ji dają,
Pozłociwszy wątrobki, uszy podziałają.
A w juchę kliju z winem zmieszawszy naleją;
Strojąc jedła by błaźni, dobrze nie szaleją.
Więc rozlicznych przysmakow jeszcze nastawiają,
a ktoż wie, jako je więc sobie przezywają:
Oliwki, limunije, mustardy, kapary;
By barzej oszydzili on żołądek stary,
W ktorym to gnije, leżąc jako młoto w kadzi.
Ano mu już więc czasem i żuwka zawadzi.
Nie darmo je przezwali sapory, bo sapią.
A barzo sie więc po nich drudzy do drzwi kwapią.
A czasem. By więc na to i przystawić kmiecia,
Musi każda potrawa już być samotrzecia.
Tu sie jeszcze z wieczora pilnie rozmawiają,
Przy grochu, przy kapuście, co postawić mają.
Skądże pani kapusta takich praw nabyła,
Aby przez paniej starej nigdy nie chodziła?
Takież groch bez marszałka albo bez czeladzi?
Gdyż go z połciem a z jagły czasem zjeść nie wadzi.
Więc iż dziwne przysmaki, dziwne też i wrzody,
Ktore czynią w nędznikoch rozliczne przygody:
Kankry, karbunkulusy, cyrogry, francuzy.
Drugiemu, by kozłowi, na łbie rostą guzy.
Rano, leżąc narzeka, przewraca sie jęczy.
Ano mu sie łeb nadął, kattarus go męczy.
Oczy, nogi zapuchły, a brzuch jako pudło,
Będzie wolał po chwili, niż krogulca, szczudło.
Więc go tu trą u ognia, wzgorę przewracają,
A skwarny mu wczorajszej w żołądku macają.
Leją syropy w gardło, by rychlej przechował,
Ale wierz mi, iż im dziś nie będziesz polował.
Tak więc na wszem sowito ci ożralcy giną;
Zdrowie tracą, majętność i w złej sławie słyną.
Bo sie więc kramy trzęsą, możderze kołacą,
Ale też, wie – ż to Pan Bog, kiedy to zapłacą.
Bo i Pismo powieda, iż brzuch, co tak tyje,
Więcej ludzi poraża, niżli miecz pobije.
A miernemu stanowi czegoż nie dostawa?
Wszytko to ma i smaczniej, zacz ten gardło dawa.
A przedsię mieszek, zdrowie, dobra sława z pełna,
Temu sie łeb najeżał, na tym gładka wełna.
Acz to drudzy nazwali dobrym zachowaniem,
Ale patrz, gdy sie spiją jako bydło na nim,
Jako kotki sie drapią, jako świnie skubą,
Ba! najdziesz go pod ławą z biretem i z szubą.
Bo już tam stan z powagą na małej baczności.
Leda kto we łbie gmerze więc jego miłości.
Bo gdzie pan, gdzie pachołek, nie zawżdy tam znają,
Kiedy sie więc omacmie po kąciech drapają.
Po głosie też nie poznać, bo więc drudzy sapią,
By w łazi sie scierając, gdy sobie łby drapią.
Rozmaite przysmaki z tych rozkoszy rostą:
Ten idzie z białą maścią, drugi za nim z krostą.
Bo temu oczy jeszcze z wieczora podbili,
Temu sie też na czele perły wysadziły.
Idzie świetno z rubiny, z perłami, jako pan.
Tak ci sie pięknie stroi ten nasz pomierny stan.
Więcbyś rzekł: "Ale tego w więtszej wadze mają,
Kto chodzi we pstrach bramiech a gdzie dolewają."
Ale patrzaj po chwili, co ony pstrociny
Sprawiły nam, bo w wiosce już urzędnik iny
Nie chce nas od god słuchać i wojt stroną chodzi,
A Abraham z daleka i na bramy godzi.
A tak, miasto powagi, za piecem pan czasem.
Przestałby na czamlecie, rozwiodł sie z hatłasem.
Bo by też altembasy, by też złotohławy
Wszytki na sie kto oblokł, a gdy nie masz sławy,
Wszytko to piękne piorka na śmierdzącym dudku,
Co sie chodząc umizga, mnima: pan by w czubku.
Ano drugi za wiechą dybiąc, za nim chodzi,
A na ony pstrociny jego pilnie godzi.
Bo jakochmy słyszeli z dawna: w takim stanie
Zawżdy sława na targu, zawżdy zdrowie tanie.
Ale gdy sie kto cnotą nadobnie przystroi,
Za każdym sława woła, iż tak chodzą moi.
Bo wierę, do tej żadne nie pomogą bramy,
Ni perły, ni łańcuchy, ani żadne kramy,
Jedno zacna poczciwość; to piękna karwatka,
Ta każdego ozdobi tak i bez kabatka.
A nadobny obercuch, piękne sznurkowanie,
Gdy na cnocie z rozumu będzie haftowanie;
Już więc tam trudno sie śmiać, trudno palcem kiwać,
Kto takiemi niciami będzie bramy zszywać.
Więcby kto rzekł: A coż to, więc sie świata odrzec:
Jeść, pić, dobrej myśli być, chędogo sie oblec,
Toć ludzi wszędy zdobi, toć dobrą myśl czyni,
A snadź kto to opuści, podobien ku świni;
A prawie mu czas fuzą wychodzi a dymem;
Już by lepiej za razem zostać bernadynem.
Gdyż za każdym to pływa prawie jako woda:
Kłopot, frasunk, przypadki, a częsta przygoda.
Wżdyć też trzeba dobrą myśl czym ozdobić w sobie,
A nie wszytko za piecem we łbie skrobać sobie.
Bo więc stąd kordyjaka i stąd ona rozkosz,
Kiedy na łeb drugiemu kładą czarną kokosz.
A już by to obyczaj snadź był prawie krowi,
Ktora natkawszy boki, leżąc nic nie mowi.
Nie dba, by kiedy była w jakiej krotochwili,
Aż ją rzeźnik za rogi już wiedzie po chwili.
Bo kto z ludźmi nie bywa, i skądże ćwiczenie,
Albo ma przypaść jakie roztropne baczenie.
Albo gdy na kim kołtrysz, barchan na kabecie,
Popchną go iście na zad: "odstąp, panie bracie."
Stanie ten tu w hatłasie albo w aksamicie,
A "znajmy sie po sierści", jako sami wiecie.
Ale wszakeś już słyszał, iż pomierne jedło,
Ubiory, krotochwile, nie tak jako bydło,
Z rozmysłem tym poważni zawżdy szafowali,
A na wszem sie rozumem pilnie sprawowali,
A z cnoty do tych potrwa przysmaki działali,
A roztropnym baczeniem z wirzchu potrząsali.
Bo jeśli to rozkoszą kto ma przezwać właśnie,
Gdy grzmi bęben za uchem a kozi rog wrzaśnie,
Pomorty a puzany, co wszytki zagłuszą,
Albo skakać od kąta do kąta z Maruszą.
Już ktory kąt zastąpisz, już siedź jako drewno,
Bo jako sie podniesiesz, odepchną cie pewno.
Już jako głuch na drugie musisz palcem kiwać,
Bo już tam trudno słusznej rozmowy używać.
Albowiem już tam każdy, chociaj ledwe ziewa,
Wrzeszczy, sapi, markoce, a mnima, iż śpiewa.
A drugi za nim stojąc, jako cielę ryczy,
A zda mu sie, iż wesoł, a iż pięknie krzyczy.
Śklenice, w kąt latają, na stole by w łaźni;
Tak więc Bachus, on rycerz, swe kochanki błaźni.
Iż kiedy rano wstawszy, wieczor wspominają:
"Albociem był oszalał", sami sobie łają.
Ano sie we łbie kręci, pan siedząc szczka, spluwa,
Pierza mu we łbie pełno, opak sie obuwa.
Oblicza sie, z kaletą nie chce respondować,
Musi jej dać na kwity, gdy nie masz co schować.
Suknia śmierdzi drożdżami, czapka gdzieś na ławie.
Patrzajże krotochwile w takiej miłej sprawie!
A by jeszcze na miejscu, gdzie począł, dosiedział,
Ale chce, iż pan szalon, aby każdy wiedział.
Będzie go jeszcze pełno po ulicach wszędzie,
Włoczy sie, jako z wilkiem chodząc po kolędzie.
Więc wszędy we drzwi tłucze, wszędy mu nałają,
A czasem czym pachniącym i z gory spluskają.
Zaż to dobra biesiada, zaż to krotochwila?
Niechaj będzie namędrszy, alić z niego wiła.
Ledwe sie to i chłopu słusznie zejdzie we wsi,
A choć go nikt nie sławi, szczekają za nim psi.
Azaż to nie piękniejsza bywa krotochwila
Sieść sobie z kilkiem osob, kiedy wolna chwila,
I mieć sobie nie wrzeszcząc poczciwe rozmowy,
Gdzie wżdy skąd co przypadnie, że wżdy k rozumowi.
Albo przeczyść kilka kart onych dziejow dawnych,
Nasłuchać sie zwyczajów zacnych ludzi sławnych,
Ktorzy tu światem dziwnie rozumem władali,
A swym poczciwym stanom wieczną sławę dali.
Tam znajdziesz Achillesa, Pryjama, Hektora,
I jego wszytki sprawy, być z nim siedział wczora.
Znajdziesz, jako swą cnotę rycerską zachować,
I jako masz swym stanem poczciwie szafować.
Tam on sławny Cycero rozmowi sie z tobą,
Najdziesz, w poczciwych sprawach co masz czynić z sobą.
Tam Kurcyjusz, Seneka, Homerus, tam Plato,
Żeby on prożnujący mogł wiele dać za to,
By z tymi towarzyszmi miał z tobą rozmowę,
Miałby snadź weselszą myśl i wolniejszą głowę,
Niżli z oną wrzeszczącą szaloną gromadą.
I nie wiem, kto by mądry nazwał to biesiadą,
Gdzie sie więc już każdemu rozum we łbie mieni.
Jedno w klozie takową miewają szaleni.
Bo owi cicho siedząc wszytek świat skrzyślają,
A przy czym właśnie zostać, pięknie przebierają.
Bo sie stąd pamięć ostrzy, rozum poleruje,
Kto z daleka poczciwy swoj stan przepatruje.
Zaż przy tym nie może być biesiada poczciwa,
Choć jej każdy z rozmysłem statecznie używa?
Zaż nie mogą być żarty w poczciwej rozmowie,
Że się i naśmiać możesz, i wżdy wszytko w głowie,
I rozum, i kędzierze zostanie nam z pełna
I rano, kiedy wstaniesz, gładsza na niej wełna?
A to w niwecz, iż rozum i ćwiczenie roście?
Bodaj u nas bywali zawżdy tacy goście!
I muzyczka-ć pomierna nic przy tym nie wadzi,
A zacni pospolicie słuchają jej radzi,
Ale iżby jako woł we łbie nie huczała
A poczciwych rozmowek im nie przekażała.
A takieć więc biesiady nic nie zawadzają,
Gdy sie na nie poczciwi pospołu schadzają.
Gdyby przy dobrej myśli wżdy ćwiczenia były,
Aby sie darmo czasy marnie nie traciły!
Bo przetoczmy na świat tu od Boga wysłani,
Bychmy od inych źwirząt byli rozeznani.
A to jedno rozumem musi sie okazać,
Bo bez tego, każdego może wołem nazwać.
Tak radzę, ucz sie każdy stanu pomiernego,
Cnoty, sławy poczciwej, umysłu wiernego.
Gdy – żechmy tym od inych źwirząt rozeznani
A prawie k ziemskim bogom na wszem przyrownani,
Niech będzie na wszem miara: w jedle, i w chodzeniu,
W rozmowach, i w biesiadach, i w każdym ćwiczeniu.
Gdyż jednochmy rozumem świat opanowali
A prawie jako krolmi nad wszytkim zostali;
Sprawujmyż sie jako ci, ktore szczęście pieści,
Bychmy nie poginęli prawie i bez wieści.
W każdej sprawie poczciwość, miarę zachowajmy
A co z końcem przypaść ma, na to poglądajmy.
Boć i ubior nie wadzi, gdy na nim forboty
Upstrzone poczciwością a bramy ze cnoty,
Pomierny, nieskukłany, dziwnie wymyślony.
Gdyż jeden bywa krotki, a drugi z ogony.
A iżby sie koszt z czyńszem wżdy pospołu zgodził,
Być potym dodzierając wioteszek nie chodził,
Gdyż więc drugich nazajutrz przezwać nie umieją
A z onych więc wczorajszych już sie drudzy śmieją;
Aby by lepiej trwała druga i do roku,
Niż potym, kiedy musisz pozszywać na boku.
Takież jedło poczciwe, chędogie, pomierne
A bez trudnych wymysłow, gdyż Pan Bog swe wierne
Na wsze dziwnie opatrzył, ale też chce tego,
Abychmy tu z rozmysłem używali wszego.
Nie tak jako więc drudzy ty dary szafują,
Wydarszy chleb nędznikom, psom ji rozmiętują
A łzami zalewają potrawy cudzemi.
Tu więc każdy rozeznaj, co za przysmak imi.
Fortunny to jest każdy, co na tym przestawa,
Co mu szczęście przyniosło, w trudność sie nie wdawa.
A na każdą powinność pomni swego wieku,
Iż mały kres zostawion nędznemu człowieku.
A iż sie unieść nie da szczęściu ni przygodzie,
Jedno zawżdy myśl chowa mierną na swobodzie,
Nie wszytko w ziemię patrząc, jako ine źwirzę,
Niech więc i pod obłoki rozum czasem gmerze,
Uważając i przeszłe i dzisiejsze rzeczy,
A to mając na więtszej, co ma przypaść, pieczy.
A nie tylko jedno to, co ciału smakuje,
Lecz to, co ślachetną myśl w cnoty przyparwuje.
Bo co-ć po wielkich misach, gdy na małej dosyć.
Albo gdy czasza pełna, przecz masz w cebrze nosić?
Jeśli przeto, aby cie czystym, hojnym zwano,
Patrzże, by potym więcej z ciebie sie nie śmiano.
Ano ściany, tragarze wszędy pokryślano,
A jeszcze skąd, nie wiemy, ma być za to dano.
Nie radzę-ć też, być skąpie dobra nadanego
Używał tu, gdyś jedno tu szafarzem tego
Docześnym, a tam z sobą nic nie weźmiesz nigdy.
Wiedźże swój stan poczciwie: bez płaczu, bez krzywdy,
Bez zbytku, a bez śmiechu, bez wielkiej trudności,
Gdyż widzisz, co sie toczy w takiej omylności.
Bo widzisz, iż w tych zbytkach już nic spokojnego
Nie może być na świecie, ani przystojnego.
Bo już kłopot w nabyciu, kłopot w szafowaniu,
A trudno, by to w krotkim miał zamknąć pisaniu.
Co więc za rozkosz z tego a wesele roście,
Kiedy sie rozigrają oni mili goście,
Ktorzy sie zapomniawszy, na wszem miarę stracą,
Bo sie już więc tam wszyscy z szaleństwem pobracą.
A tak miarę zachowaj w skąpości a w zbytku,
Abowiem to oboje nie czyni pożytku,
Kiedy to jako kamień, co Pan Bog dał, leży,
A zbytek zasię marny też szpetnie łeb zjeży.
A niechaj mieszek z gębą nie wadzą sie nigdy.
Lepiej im być we zgodzie z sobą a bez krzywdy.
A jeśli chcesz zacnym być w poczciwej hojności,
Okazujże ją wiernie w braterskiej miłości.
Wspomagaj, kogo możesz, zwłaszcza potrzebnego
A pomiernie nie żałuj nigdy chleba swego.
Bo jedno tym ku Bogu kęs sie przyrownamy,
Kiedy co dać możemy a iż rozum mamy.
Nie roztrząsajże tej miedzy marne śmieci
A niechaj to jako dyn od ciebie nie leci.
Gdyżeś tego nie panem, docześnym włodarzem,
Uczże sie, abyś w tym był poczciwym szafarzem,
Byś sie potym z urzędu sam marnie nie zsadził;
Już ci by nikt krzyw nie był, jużbyś sie sam zdradził.
Ale kto by chciał weźrzeć w takie urzędniki,
Mogłby wszytki powiesić ubogie nędzniki.
Bo jaką by tu oni liczbę udziałali,
Gdyż na co rozkazano, nigdy tam nie dali.
Jedno na marne zbytki, co im zakazano.
A jakoż to z rejestrow ma być wymazano?
Ano, co więc z nędznika i z skory wygnąbią,
To więc tam garścią sypą, gdzie bębnią a trąbią.
Drudzy przydą w maszkarach, drudzy z komedyją.
To już też tym dosypać, to już by psi tyją.
Bo więc już tam sromota, kiedy kto da mało,
Bo trzeba, aby wszytkim rowno sie dostało.
A gdy przyjdzie maszkarnik, co na nim sto płatow,
To mu wrzucą kęs chleba a ogryzłych gnatow.
A drugiego precz wypchną, drugiemu nałają,
Drugim czasem i kijem jałmużnę rozdają.
Karty leżą na stole, pieniądze brząkają,
Wziąwszy z igry puł grosza, to więc prze Bog dają.
A też jaka jałmużna, taka i odpłata;
Nic sie nam więc nie szczęści czemuś po tym lata.
A gdyś sie już nasłuchał, co bogactwa czynią,
Nie bądźże już, proszę cie, taką sprosną świnią,
Byś sie nie miał obaczyć, jako ich używać,
I jako ich z trudnością przychodzi nabywać
I jako nas z poczciwej drogi wiele zwodzą
A na dziwne trudności rozlicznie przywodzą.
I możesz to rozeznać, iż poczciwe stany
Nie jedno w tym zależą, iż tu wiele mamy.
Ale gdy rozum z cnotą do tego przypadnie,
Już więc każdy rozezna swą powinność snadnie.
Iż wszytkiego pomiernie z rozmysłem używa,
Już jako pączek w maśle, w dobrej sławie pływa.
Bowiem bogacz bez sławy jako bałwan głuchy,
Choć go upstrzysz perłami, choć wiszą łańcuchy.
Umiejże już a ucz sie swoj stan rozeznawać,
A co-ć lepiej przystoi, przy tym racz zostawać".
|
|