![Mikołaj Rej](upload/metrs/1003.jpg)
Ïðî÷èòàíèé : 221
![](img/x.gif)
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział trzeci - Epikurus
Ten trzeci rozdział zową EPIKURUS.
Abowiem ten filozof nie dzierżał nic o nieśmiertelności,
jedno w docześnych rozkoszach wszytko błogosławieństwo pokładał.
A tu jest rozprawa, jako o tym rozumieć mamy.
A gdyż to jest nasza myśl, abychmy wiedzieli,
Co wżdy jest nalepszego, to wyrozumieli,
O czym zawżdy sprzeciwne roznice bywały,
A nigdy sie myśli w tym ludzkie nie zgadzały.
Jedni je w obfitościach, w państwach pokładali,
A drudzy wdzięczną rozkosz nad to przekładali.
Alechmy już słyszeli, co państwa umieją
I co je źle szafują, jako sie z nich śmieją.
Sprobujmy też rozkoszek świata omylnego,
Co je niektorzy kładą na miejscu lepszego.
A gdy to on młodzieniec tak sobie rozmyślał,
Ktory w tych dziwnych sprawach wiele w głowie skryślał,
Co by też z sobą czynić w tej świeckiej błędności
I jakoby swój stan wieść prawie w poczciwości.
Chodząc po brzegu morskim, człowieka starego
Potkał, ktorego nie znał za wieku swojego,
Nadobną siwą brodę aż do pasa mając,
Głogiem sie ostruganym pięknie podpierając,
Twarz nadobną, na głowie z dziwnych kwiatkow wieniec,
Ochotnie pokraczając, by jaki młodzieniec.
Przywitawszy, pytał sie o przezwisku jego,
Bo z postawy zrozumiał, iż jest coś zacnego.
Powiedział mu, iż jest on Epikurus sławny,
Ktory iż sie nie zstarzał, a już miał wiek dawny,
Tym iż zawżdy wiekow swych w rozkoszach używał
A nigdy w żadnych trudnych rozprawach nie bywał.
Lękł sie on zacny człowiek, bo tak to z tym bywa,
Jako kmiotek za pługiem, gdy skarb wygorywa.
Rzekł mu: "O święty starcze, ja gdziemkolwiek bywał,
Słychałem o twej sławie, którąś wszędy miewał.
Proszę cie, nauczże mie wżdy czego dobrego,
Bych zrozumiał, co też jest na świecie lepszego".
Rzekł mu starzec: "A wszak wiesz, iż to rozkosz starych,
Aby mieli rozmowy o rzeczach niemałych.
A też już czas niemały jako tu prożnuje,
Jedno w tych kwiatkoch chodząc sobie rozkoszuję.
A tak podźwa sam mało a tam na pokoju
Siędziem sobie pod lipką a przy pięknym zdroju".
Powiedział mu siadszy wnet: "Moj młodzieńcze miły,
Wierzę, że cie bogowie w ten kraj przypędzili,
Abyś prawie zrozumiał, co jest nalepszego,
Gdyż to zawżdy rozna rzecz bywa u każdego,
Ktorzy tu chodzą dziwnie z dziwnemi myślami
A ledwe znać, iż żywi, jako malowani.
A prawie by mogł nazwać świat klatką szalonych,
Gdyż ich na nim daleko więcej niż ćwiczonych,
Którzy w rozlicznych myślach po światu latają,
A to co jest lepszego, mało o to dbają.
Gdyż wiesz, iż każda praca ciągnie sie do tego,
Aby każdy rozkoszy użył potym z tego.
Widzisz, iż każda sprawa ku końcu sie toczy
A niech każdy, jako chce, tu w swych sprawach kroczy,
Wszytko sie k temu ciągnie, by tego używał
A po swych wszytkich pracach wżdy też rozkosz miewał.
A tak rozkosz jest koniec naszych wszytkich rzeczy,
A każdy ją na wielkiej iście miewa pieczy.
Nie pływałby marynarz, ani gardła ważył,
Ale to wszytko czyni, by rozkoszy zażył.
Żołnierz, wiesz, jakich zawżdy używa przykrości:
Waży sie gardła, guzow, dziwnych trudności,
Aby z tego rozkoszy czasow swych używał.
Lecz wiem, żeś tego świadom, jeśli żeś w tym bywał.
Uczony z bladą twarzą siedzi nad księgami,
Aby potym swych czasow użył z rozkoszami.
Bo by rozkosz nie była, już by ani sława
Nigdy płatna nie była, ani żadna sprawa.
Bo chociaj kto źle czyni, już to rozkosz jego,
I każda dobra sprawa ściąga sie do tego.
A cożkolwiek na świecie przypada trudnego,
Każdy sie tego waży, by miał rozkosz z tego.
Ano i wszytki smysły nasze przyrodzone
Ku rozkoszam najwięcej na wszem są stworzone.
Abowiem kiedy oko co pięknego widzi,
Kocha sie, a na szpetne poglądając szydzi.
Do uszu gdy też przydą jakie piękne głosy,
Radują sie, a z szpetnych aż więc wstają włosy.
Usta i nos, gdy do nich przydzie co wonnego,
Już z niemałą rozkoszą używają tego.
Takież ręce i nogi jaką rozkosz mają,
Kiedy sie więc wdzięcznego czego dotykają.
A iż praca a frasunk i ine trudności,
Zawżdy to złym musi zwać w każdej omylności.
Bowiem każdy przypadek podobien ku świni,
Ktory tu krotochwile z rozkoszą nie czyni.
A tak nie lza, jedno tak wszyscy znać musimy,
Iż rozkosz rzecz nalepsza, gdyż tak wszyscy wiemy.
Bo i nieme źwirzęta cożkolwiek działają,
Zawżdy też, jaką mogą, krotochwilę mają.
A cożkolwiek żywego tu sie na świat rodzi,
Gdy sie pocznie i potym zawżdy rozkosz płodzi.
Acz więc drudzy prożnemi wywody to psują,
Iż sie rozkosz nie zgodzi z cnotą, tym figlują.
Bo ku cnocie przychodząc, trzeba być w czujności,
Wszytki wczasy opuszczać, zawżdy być w trudności,
Skąd tu na świecie sława a w niebie odpłata
Roście zawżdy każdemu, święta to utrata.
A iż dusz, z tej pracy kiedy stąd wynijdzie,
Iż prosto za drugiemi tam w rozkoszy idzie,
A ten, co tu rozkoszy na świecie używa,
Tam po śmierci po uszy zawżdy w piekle bywa.
Co to wszytko zmyślili oni goli łgarze,
Aby im przykładano więcej na ołtarze.
Jakie tam dziwne strachy, jakie dziwne męki,
A jako w gardło smołę leją i przez dzięki,
Jako pies na łańcuchu o trzech głowach siedzi,
Cerberus, co ty kąsa, gdy kto tam nawiedzi.
Jako tam barzo ciemno; a to sie nie zgodzi,
Gdyż zawżdy jasno bywa, gdzie sie ogień płodzi.
Jakoż sie nie wstydają o tych plotkach bajać,
A ci, co prawdę znają, mogliby im łajać.
Czego ani wywodem, ni rozumem żadnym
Nie dowiodą, mogłby łża łotrom zadać zdradnym.
Onić to poetowie a popi zmyślili,
Ktorzy prawie nieprawdę wszytek świat skryślili.
Bo jakochmy tu na świat z nizczego stworzeni,
Także też zasię w niwecz będziem obroceni.
O szalony rozumie! o czymże to radzisz?
Abyś miał być wiecznie żyw, tak sie na to sadzisz.
Jednoć to gwiazdom dano, słońcu, miesiącowi,
Ale iście nie tobie, marnemu osłowi.
Bo jeśli za żywota świata nie zażywiesz,
Wierz mi, kiedy raz zdechniesz, iż już nie ożywiesz.
Gdyż gory, wieże padną a kamienne sklepy.
A coż by to miało trwać, co z błota ulepi?
Bo wszytko, co widzimy, to w rychle przeminie,
Nie masz nic tak trwałego, co z czasem nie zginie.
Acz drudzy powiedają: "Ale sława wieczna,
Może być i po śmierci czasem pożyteczna".
Wierę, więc niechaj lata, już kędy chce, sława,
Kiedy nas nie dostanie, już rości psu trawa.
Bo chociaj więc nad groby herbow nastawiają,
Teksty kują w kamienioch, proporce wieszają,
Alić po małej chwili obalił sie kamień,
Proporzec prochem przypadł, już nie znać nic za nim.
Owa iż żaden ni wzwie, jako prędko zginie,
Gdyż jako pajęczyna tak nasz wiek przeminie,
A obchodzi sie z nami ten świat tak fałszywie,
To jedno w zysku mamy, co tu kęs zażywie.
A tak i ty, gdyż cie czas chowa w obfitości,
Zażywaj, kędy możesz, rozkoszy w młodości.
Radzęć, bo jako sie tu z tego placu zemkniesz,
By cię zimną wodą zlał, barziej sie przelękniesz.
A nie psuj sobie czasu, pokić szydła golą,
A puść wszędy dobrą myśl zawżdy na swą wolą",
A gdy już on siwaszek dokończył swej rzeczy,
Ktorą słysząc on młodszy miał na pilnej pieczy
I barzo mu ta rada jego smakowała,
Bo mu do bujnej myśli na wszem przypadała –
A młodego rychlej, by na lepie ptaka,
Na swą wolą, by na mak, zwabi nieboraka –
Podziękował mu wstawszy nadobnemi słowy:
"O jakoż to wdzięczna rzecz z tej poczciwej głowy!
Czegom sie tu nasłuchał, aż na sercu miło!
Bodajżeć jeszcze więcej tych czasow przybyło!
Gdyż tak poważne rzeczy umiesz rozprawować,
Ja nie wiem, jakoć za to już mam zasługować.
Już ja to jako w skarbie zachowam w pamięci,
Lecz mi sie jeszcze o tym pilnie we łbie kręci,
Wiedząc o tej rozkoszy, jako k niej przychodzić,
Aby też dobrej sławie ni w czym nie przeszkodzić."
Powiedział mu staruszek: "Azaż nie pamiętasz,
Com ci pirwej powiedał, iż sie sławy lękasz.
Iż tu wszytko na świecie jako dym przeminie,
jedno to, co w rozkoszy zażywiemy, słynie.
Ale chceszli doświadczyć jeszcze lepiej wszego,
Jeszcze cie i na oko dowiodę do tego.
Bo tu jest nie daleko z barzo dziwną głową
Na wszem zacna krolowa, Rozkoszą ją zową.
A tam sie około niej wszyscy zgromadzili,
Co wszytko opuścili, by świata zażyli.
A tak, jeślić nie ciężko a chcesz sie przechodzić
Uźrzysz tam wielkie dziwy, nie będzieć to szkodzić."
Iścieć to więtszy przysmak młodemu niż z miodem,
A grzebłby sie do tego, by snadź i pod lodem,
Aby jedno oględać, co rozkoszy płodzi.
Tak wszytki ten marny świat prawie za nos wodzi.
Rzekł: "Powa co narychlej moj miły staruszku,
Już ja ciebie powiodę wszędy pomaluśku,
Iże sie nie pośliźniesz; albo cie poniosę,
Aż wiatr lepiej osuszy na trawie tę rosę".
Już by sie był z nim kłusał ubogi nędzniczek.
Najdzie sie więc do złego wnet inochodniczek.
Ale gdy do dobrego, musi ić piechotą,
Bo i szkapę trudno, gdy jechać za cnotą.
Idą już w onę drogę po gęstej szelinie,
Upatrując, gdzie prościej, znacząc po drzewinie.
Przyszli pod jeden zamek na gorze wysokiej,
Wielkim kosztem sprawiony, prawie pod obłoki.
Pyta sie wnet młodzieniec, co by tam było.
A już mu i nadzieje, i myśli przybyło.
Rzekł mu starzec: "Jest tu pan, zowie sie Swąwolą
A u tej mu krolowej barzo szydła golą.
Ale z wielką trudnością miałbyć przyć do tego,
Abyś go mogł oględać w majestacie jego.
Bowiem jedno trzy dziewki tam przy nim mieszkają,
A każda z nich z osobna swoje sprawy mają:
Pycha a Nieczystota, trzecia sprosna Głupość,
A ta ludziom nad ine czyni nawiętszą złość.
Aleć nie wiem na ten fest, abyć tam nie były
Przy krolowej, boć często z nimi krotochwili.
A też nas pod ten zamek bez myta nie puszczą.
Wszak widzisz onę w lesie na gościńcu tłuszczą,
Ktorzy już ustawicznie tu na to czekają,
Iż kto idzie nowotny, pilnie sie pytają:
Czego szuka, gdzie idzie i o czym sie pyta.
A każdy tam z osobna za swoj rękaw chwyta.
Jest tu Zdrada mytnikiem, podskarbim Wszeteczność,
A już sobie kupiły ten urząd na wieczność,
Iż to chce ić do paniej, ktora rozkosz płodzi,
Tedy sie i o myto łacno z nimi zgodzi.
Ale kto by sie udał z jaką inszą kupią,
Ledwe go więc szacując z skory nie wyłupią."
Rzekł młodzieniec: "Proszę cie, wiedź mie iną drogą,
Boć wierę, mam na ten czas kaletę ubogą.
Aczbych sie ja, zda mi sie, snadnie zgodził z nimi,
Kiedy tam, gdzie im miło, pospołu idziemy".
Rzekł starzec: "Jest tu ścieżka, ale barzo przykra,
Przy ktorej też tam mieszka małpa barzo chytra –
Poczciwość, a przy niej jest panią stara Cnota.
Tam nie uźrzysz ni srebra, ni żadnego złota.
Bo tak prawie w zakonie mieszka jako mniszka,
A gdy co chcesz z nią mowić, chytra jako liszka.
I barzo jej nierada nasza pani widzi
A jawnie, kiedy przydą, z obu sie naszydzi.
Mińmyż je, gdyż nie mamy żadnej sprawy z nimi
A prawie na dobry czas do paniej trafimy."
Szli dalej i uźrzeli gaj piękny, zielony,
Ze wszech stron jako płotem roża osadzony.
Kierz biały, kierz czyrwony nadobnie sie mienią,
Drugim rzędem fijołki za tym sie zielenią,
Żołte jedny, brunatne kwiatki drugie mając,
Foremnie rozsadzone, piękną wonią dając.
Około roż jałowce z ziarnkami wonnemi,
Przesadzane pięknemi drzewy bobkowemi.
Miasto płotu jawory, szyroki list mając,
Wdzięczny cień na wsze strony od siebie dawając.
Potym wszędy rozliczne kwiecie rozsadzono,
Wszytko rowniuczko rostąc pięknie przystrojono.
Nuż ony rozmaryny, ony majerany,
Drugie jeszcze wonniejsze, co ich tu nie znamy.
Szpikanardy, cyprysy, lawendy, izopki,
Co ono z nich bywają rozmaite wodki,
To wszytko swym porządkiem rozsadzono było,
Tak iż sie jedno z drugim farbami mieniło.
Lilije, piwonije, też w swym rzędzie stały,
Glanc nadobny, czyrwony z białym podawały.
Miedzy tym zasię były fijołeczki drobne,
Stokroć piękne i ine kwiateczki nadobne,
Lilijum konwalijum, goździczki czyrwone,
Przesadzane białemi, prawie napełnione.
Więc jagodki rozliczne między nimi wszędzie,
Czyrwone i brunatne, każde w swoim rzędzie,
Truskawki, pozimeczki, piękne żorawiny,
Wisnki polne i ony pachniące maliny.
A około bukszpany z listki zielonemi,
Stały jako ogrodki ogrodzone imi.
Owa gdzieśkolwiek poźrzał, musiałeś sie zumieć,
Bo trudno tam tym kstałtom było wyrozumieć.
Bo nad tym zasię wszędy piękne drzewa stały,
Też zasię rzędem wszytko, by nie zasłaniały,
Ony wonne cyprysy, ony cynamony,
Podawając od siebie rozliczne perfumy.
Drugiemi zasię rzędy pigwy a broskwinie,
Figi a pomarańcze, co rostą i zimie,
Więc drzewa muszkatowe, morelle, oliwki,
Miedzy nimi dziwnych farb rozmaite śliwki.
Więc z pięknemi orzechy migdały, kasztany.
Żeby tam był mogł przywieść i nawiętsze pany,
Iście by sie tam czasem zadziwować mieli,
A ledweby i drugim rzeczam zrozumieli.
Ano piękne panienki kosztownie ubrane,
W rozlicznych złotohławiech z wirzchu przyodziane,
Przechodzą sie śpiewając miedzy kwiateczkami,
Używając młodości swojej z rozkoszami,
Rozlicznemi farbami wianki przeplatając,
Na gałązkach po onych drzeweczkach wieszając.
Więc ptaszkowie rozliczni, cochmy ich nie znali,
Skacząc po onych drzewkach, tak pięknie śpiewali,
Że sie drugi zapomniał słuchając onego,
Zwłaszcza ten, ktory był przyrodzenia młodego.
Już słowicy, kosowie, już oni drozdowie,
By też mieli wymawiać, śpiewając po słowie.
Więc ony kukułeczki nadobnie kukają,
Więc papugi rozliczne głosy wydawają.
Skowronkowie, nad drzewy wzgorę wylatując,
Krzyczą pięknie, dobrą myśl każdemu działając.
Więc źrzodła ony piękne miedzy drzewki wrają,
A kamyczki by złoto tam sie w nich błyskają,
Miedzy nimi błękitne, żołte, z czyrwonemi,
A kwiateczki ze wszech stron tuż wiszą nad nimi.
Pstrzążki, kiełbie, śliżyki miedzy kwiatki grają,
Ktore panienki sobie igrając łapają.
Więc źwirzątka rozliczne pod drzewy bujają,
Rogi dziwne i barwy osobliwe mają.
Łosie, łanie, jelenie, sarny, danijele
By najmniej sie nie bojąc, chodzą sobie śmiele.
Nie masz tam ani strachu, ani żadnej trwogi,
Głaszcze je, kto chce, chodząc, za uszy, za rogi.
Bo tam nie masz niedźwiedzia, ani lwa strasznego,
Ni tygrysa, ni zubru srodze bodącego.
Zaiączkowie z kroliki z krzow sie wyrywają
A panienki za nimi igrając biegają.
Więc chłodniczki na rogach pięknie rozstawione,
A na wszem wielkim kosztem dziwnie przyprawione,
Z cyprysy rzezanego a z kości słoniowych
Rozlicznie utoczonych, dziwnych kstałtow nowych.
Sztukwarki hebanowe, a cyndelinowe,
Miedzy nimi kamyczki a wzory perłowe.
Więc pawiment z srebnych blach, smalcem napuszczony,
Wirzch z onych dziwnych kwiatow, wszytek pozłocony.
Więc spalery na ścianach ze srebra, ze złota.
Aż sie w oczach coś mieni, tak cudna robota.
Nad nimi historyje onym malowaniem,
Iż gdzie sie kto obrocił, każdy patrzył za nim.
Oni Achillesowie, oni Parysowie,
Jazon, Hektor, Ulikses, i Pryjamusowie.
Helena wielkim kosztem stała przystrojona,
Więc Dydo, Penelope, piękna Eksyjona
Tak prawie na tablicach jako żywe stały,
Że oczy ludzkie tego nigdy nie widały.
Więc stoły przystrojone kstałtem rozmaitym
A kosztem wystawione kredence obfitym.
Więc kosztownym kamieniem pięknie przesadzone,
Smalcy rozmaitemi wszytko pozłocone.
Talerze, łyżki, misy, wszytko kryształowe,
Widełki oprawione złotem, koralowe.
Owa gdzieśkolwiek poźrzał, wszędy sie błyszczało.
Azać onych wymysłow tamo było mało?
Rzekł starzec: "Już siądź za stoł, boć ten jest obyczaj,
Aby tu każdy czcion był, a nic sie nie wstydaj".
A gdy już tam za stoły onymi siedzieli,
Prawie od wielkich dziwow i jeść nie umieli.
Przyszło potym sześć panien z onymi ukłony,
Każdy bram haftowany pięknie ustrzępiony.
Jedna drugiej piękniejsza, aż sie dziwno zdało,
Co by miło poźrzeć, aż serdeczko drgało.
Tu dwie k stołu służyły, dwie picie dawały,
Dwie na kościanych lutniach nadobnie igrały.
Ano dziwne potrawy i przysmaki dziwne
A snadź i rozumowi na wszytkim przeciwne.
Potym około siedli rozni muzykowie,
Aż od wielkiego brzęku coś sie działo w głowie.
Więc sie takim porządkiem rozno rozsadzili,
Iż namniej jedni drugich ni czym nie głuszyli:
Tu bliżej lutnistowie, arphy, symfonały,
A za nimi panienki przyśpiewając stały.
Ony głosy, by też snadź mieli być anjeli,
I martwi, by słyszeli, byliby weseli.
Dalej fletniczki piszczą a puzany bęczą,
Pomorty jako chłopi, gdy sie swarzą, jęczą.
Dalej zasię kornety, głośne szałamaje,
Tak iż jedno drugiemu wdzięcznośći dodaje.
A trąby pozłociste przy każdym leżały,
A gdyby pani wyszła, na to już czekali.
Mało dalej za drzewy piękna łąka była,
Dziwnie rozlicznym kwieciem z daleka sie pstrzyła,
nie inaczej jakoby gdzie piękna opona
Perłami haftowana, była roztoczona.
Za nią kosztowny pałac dziwnie przystrojony,
Pozłocistą dachowką wszytek położony.
Z alabastru, z marmoru ony dziwne gańki
Wszędy kwieciem strzęsiono, wszędy wiszą wianki.
A jeśli sie z daleka wszytko pięknie pstrzyło,
Coż rozumiesz, żeć piękniej jeszcze wewnątrz było.
Wyszła pani z pałacu; by sie roświeciło,
Aż jakoś przystraszniejszym na nię patrzyć było.
Ano sie łsną szafiry, rubiny, szmaragi,
Dyjamenty rozliczne a kosztownej wagi.
Około niej fraucymer dziwnie przystrojony,
Perłami a kamieniem wszędy nastrzępiony.
Skoro weszła na łąkę, wszyscy muzykowie
Wnet w trąby uderzyli, aż szumiało w głowie.
Także sie i tam i sam pięknie przechadzała,
A z onym fraucymerem sobie rozmawiała.
Ze wszech stron sie k niej sypą i młodzi i starzy
A każdy sobie tuszy, jako szczęście zdarzy.
Starzy, ale nie stary zwyczaj w sobie mając,
Każdy jako młodzieniec idzie podrygając.
Abowiem kiedy rozkosz już kogo rozdraźni,
By był nastateczniejszy, wnet każdego zbłaźni.
Po prawej ręce paniej też pani nadobna
Szła, a znać, iż gdyś była w swym stanie swobodna.
Na stronę poglądając, bujno sobie kroczy,
U dziecięcia na ręce związane oczy.
Skrzydełka mu u ramion z nadobnego pierza
A łuczek dzierżąc w ręku, na każdego zmierza.
Więc tu panny, młodzieńce strzałeczką ugadza,
Aż prawie krew rożana z ranek im wychadza.
Więc chociaj mało boli a wnet sie zagoi,
Ale przedsię znać, że coś we łbie sie im broi,
Bo chodzą zawiesiwszy twarz, jakoby pomdleli,
Patrząc na sie żałośnie, by pozdychać mieli.
Z drugiej strony też pani już nie tak przyprawna;
znać, iż jakaś utratna a na wszytkim strawna.
Bo w jednej ręce picie nosi, w drugiej jedło.
Wszytko je, nie przestając, jako ine bydło.
A na ręce nosiła jakieś dziecię małe,
Że ledwe głowę dzierży, tak barzo ospałe,
Że i oczu otworzyć nigdy nie umiało
I drugim, patrząc na nie, aż sie też spać chciało.
Ony zasię sześć panien, co k stołu służyły,
Na ktorych napisane teksty z tyłu były,
Na jednej Luksuryja, na drugiej Libido,
W ktorej sie barzo kochał on ślepy Kupido,
Trzeciej Awarycyja, czwartej Superbija,
Jedna drugą do paniej kwapiący sie mija.
Za nim Inwidyja, potym Stultycyja,
A przy służbie została pić Temulencyja.
Potym stanąwszy rzędem, pięknie sie kłaniały
A wianki z głowy zejmując przed panią miotały.
Ona mi tez wdzięczną twarz na wszem okazała,
A po pysznym pierścieniu wszytki darowała,
Pytając sie: "Jakoście tam goście uczciły
A jeślibyście na nasz dwor tam przysadziły."
Rzekła wnet Superbija: "Jeden nasz a boży,
Bo znać, iż mu sie we łbie wszytko dziwno trwoży."
A potym Fraus a Dolus przyszli ochmistrzowie,
A dziwni to na świecie są oba mistrzowie.
Bo kogo chcą, z najwiętszych przygod na swobodę
Wydrą a kogo też chcą, przekiną przez nogę.
Szuby na nich ze złotem sobolowe czyste,
A laski w ręku dzierżą srebrne pozłociste.
Tu stanąwszy z daleka paniej sie kłaniają,
Na ony wszytki ordy hardzie poglądają.
A oni dwa za stołem, co pyszno siedzieli,
Patrząc na ony dziwy, aż prawie pomdleli.
Wstawszy wloką sie też tam z strachem zaglądając,
Prosto gdy na groch dybie we dnie z lasa zając.
Pani potym uźrzawszy k nim sie obrociła,
A wesołą postawę wnet im uczyniła.
Ukłonił sie młodzieniec, z strachem ją przywitał.
Zdało mu sie, by go kto za łeb z tyłu chwytał.
Potym za dworzanina on go starzec oddał,
A dziwnie zalecając na wszem wysławował.
Godność, narod, urodę, zwyczaje, baczenie,
I wszytko w nim winszując, gdy przyszedł w ćwiczenie.
Wnet ji pani przyjęła z nadobną ochotą,
Dając mu pirwsze miejsce miedzy oną rotą.
Wnet łańcuchow, klenotow przynieść mu kazała
I dziwnych szat odmiennych dosyć mu nadała.
Posadziła ji potym niedaleko siebie,
Już dobrze idą naszy, a ledwe tak w niebie.
Potym panny rozliczne tańce tańcowały,
Drugie pięknie śpiewając na lutniach im grały.
Więc potym przyniesiono cukry, marcepany
Z rozlicznymi przysmaki, ktorych my nie znamy.
Więc cytryny, cybeby, więc mirabolany,
By też siedział w aptece, albo miedzy kramy.
Ony soki pigwowe, by śkło przezroczyste,
Przystawki kryształowe z wirzchu pozłociste.
Ręczniki ony pyszne, złotem haftowane
Wzory adamaszkowe, srebrem przetykane.
Tu sie ony panienki nadobnie kłaniały,
Chodząc, ony przysmaki dziwne rozdawały.
Pani potym, na pokoj kiedy już ić chciała,
Po drugie rękę słudze nowemu podała
Mowiąc: "Bądźże mi wierzen, a snadź w krotkim czesie
Iście sie twoj stan znacznie ku gorze podniesie."
Pani idzie na pokoj, w trąby uderzono,
Wszyscy sie je kłaniają, pałac otworzono.
Panny wieńce, pierścienie panicom dawają,
Dając sobie dobrą noc, mile sie żegnają.
Oni też dwa idą precz z dziwnem a z żałością,
Panienki je żegnają z wielką ochotnością.
Takież wianki, pierścionki tu im podawają,
Okazując im żałość, że sie rozstawają.
Wyszli przed gaj na gorę, alić druga pani
Ale już z inakszemi stała przyprawami.
Znać, iż zacna, poważna, by jaka bogini,
Już inszych obyczajow daleko z onymi.
A za nią dwie panience, jedna Dyskrecyja,
A podle niej też stała druga Prudencyja.
Też nadobnie ubrane, ale ine sprawy
Już nie tak jako onych, i ine postawy.
Wnet onych dwu zgromiła: "A coż wżdy czynicie,
Czemuż sie tak po światu by błędni włoczycie?
Już mi temu nie tak dziw, lecz ty panie stary,
Czemu wżdy nie używasz swoich czasow miary?
Rzekł starzec: "Moja pani na wszem miłościwa,
Zaż nie wiesz, iż kto często tu w tym sadu bywa,
Musi zmienić postawę, musi obyczaje,
Bowiem statek z powagą stoi tam za jaje."
Rzekła pani: "Znam ci ja, iż ty tak dokonasz
Już w tym swoim szaleństwie, podobno aż skonasz.
Ale czemu wżdy tak świat swą złą sprawą draźnisz,
A tego poczciwego młodzieńca przecz błaźnisz?"
Rzekł młodzieniec: "O moja pani, byś wiedziała,
I sama byś wnet skokiem pewnie tam bieżała.
Jakie tam są rozkoszy, jakie krotochwile,
Aż jeszcze serce skacze, myśląc o tym mile".
Powiedziała mu pani: "O nędzniku marny,
Patrzaj, by cie tam karmiąc nie dawanoć skwarny.
Lepiej ja nieboraczku znam tamty rozkoszy:
I jako sie ta ksieni tam z nimi kokoszy,
Jako światem błaznuje, i jako ji zwodzi,
I jakie zbytki w ludzioch, jakie szkody płodzi.
Zda-ć sie w tobie w jej sprawach, by była bogini.
Lecz gdy lepiej obaczysz, podobniejszać k świni.
O, srogiż sie to tam wąż pod tą trawą tai,
Ktory kąsa po cichu tam w tej marnej zgrai,
A pirwej by szkorpijon cichuczko przeliże.
O coż ich tak zawiodły tamty marne bryże!
Bo chociaj sie foremnie z daleka błyskają,
Ale być wewnątrz poźrzał, szpetnąć farbę mają.
Są jako ona wędka, co sie w wodzie błyszczy,
Ktora niewinne rybki zawżdy zdradnie niszczy.
Kiedy sie do niej zbieżą, wielką radość mają,
Ano je potym szpetnie na suszą targają.
Takżeć też ta cukruje swymi postawami,
Lecz wszędy gorzki piołun pod jej potrawami.
A jako czyżyk w klatce tak po lepu wabi,
A szpetnie na nim wiązaną naszy chudzi drabi.
Ni Scylla, ni Karbybdas tak straszna nie bywa,
Jak ta marna bestyja, gdy nad kim moc miewa.
Bo kto sie wda w jej sprawę, już wszytko opuści,
Już go ku zacnej cnocie nigdy nie przypuści.
A rownie jako Cyrces, co odmienia głowy,
Tak też ta błaźni wszytki łagodnemi słowy.
Iż za mądre szalone głowy odmieniają,
Jako ine źwirzęta, co z nią sprawę mają.
Bo kto jej chce pilen być, odmienić sie musi,
A nie masz nic tak złego, o co sie nie kusi.
Zaż nie wilcza postawa musi sie z nim zjawić,
Patrząc w kąty ponuro, by co złego sprawić,
Wyłudzić albo wydrzeć? Aby dostawało,
Bowiem na ty jej figle zawżdy bywa mało.
Zaż nie świnia plugawość każdego ogarnie?
Chociaj z wirzchu chędogo, ale wewnątrz marnie.
Bo o tym ustawicznie myśli jako świnia,
By sie zawżdy marnemi drożdżami opiła,
A co by zjeść po kąciech, krzykając macała
A z drugą wlazszy w barłog, by sie przewracała.
Azaż nie srogi niedźwiedź tanie sie z każdego?
Bo leda krzywda ruszy już kochanka tego.
Już go pycha wyniesie, już mu wszyscy krzywi,
Już tam jedno pochlebca ledwe sie pożywi.
Bo już więc tam na wszytkim strzeże stanu swego
A zda mu sie, iż nadeń nie masz godniejszego.
Więc sie każdy rozleży, że czysty woł z niego,
Już mu wszytko omierznie, o jest przystojnego,
Jedno wszytko jako pies pod jatkami leży,
A gdy mu kość wyrzucą, porwawszy precz bieży.
Jest prawie skryta w trawie tej rozkoszy siatka,
Albo gdy we krzu stoi, na czeczotki klatka.
A kto nabezpieczniejszy, ułowi sie snadnie,
Bo ni sie sam obaczy, kiedy w tę sieć wpadnie.
O nędzneż to nasienie człowieczego rodu!
Toć często marnie tonie, często chybia brodu.
Leda co je uwiedzie, leda co napadnie,
Że sam nieborak ni wzwie, kędy w sidło wpadnie.
Zaż jawnie nie widzimy, co nam rozkosz płodzi
A jako z poczciwych spraw dziwnie nas uwodzi.
Już tam tania poczciwość, cnota, sława, zdrowie,
A kto tego skosztował, niechaj prawdę powie.
By tu stanął Herkules, co sie bijał z smoki,
Aleksander, co z myślą latał pod obłoki,
Samson on namocniejszy, co mury obalał,
A wżdy każdy tej paniej na wszytko przyzwalał.
Leda nędzna niewiastka każdego zbłaźniła,
Co wszytko krotochwila z rozkoszą sprawiła.
Każdy sie z nich dał uwieść postawam a słowam,
Co jest rzecz przyrodzona chytrym białym głowam.
Takież ta wasza pstrzucha, uźrzysz, co wam sprawi
A barzo w krotkim czesie sen sie wam wyjawi.
Bo widzę z jej otuchy, iżeście weseli,
Zda sie wam, byście już świat po swej woli mieli.
Poczkajże jedno mało a doczekaj końca;
Uźrzysz, żeć sie wybodzie z tego stroju hońca,
Bowiem kto sie na ten harc namocniejszy kusi,
Uźrzysz, alić za siodł każdy wypaść musi.
Potym on starzec mrucząc poszedł wnet od niej precz,
Bo mu sie nic po myśli nie zdała ona rzecz.
On młodszy przy niej został. Rzekła: "Nie bacz tego,
Dawny to jest obyczaj puchacza sprosnego,
Iż nierad w słońce patrzy, woli za krzem siedzieć,
A co jest przystojnego, nie chce o tym wiedzieć.
A wszak też i pies rychlej kiedy sie zstarzeje,
Zawżdy sie w ogon gryzie, zawżdy sparszywieje.
Takież ten z siwą brodą, nie miła mu prawda,
Niechać idzie gdzie raczy, by chciał i do djabła.
Ale ty wżdy nieboże sam na się miej baczność,
Abyć fuzą nie wyszła ta twa zacna młodość.
A sprawuj sie rozumem, a nie daj sie zwodzić,
Bo jako sie w plotki wdasz, będzieć barzo szkodzić.
Możesz i po tym baczyć, co zwyczaj sprawuje,
Co teraz uciekając błąd swój okazuje.
Bo znać, że jeszcze z młodu swej sie wolej napił,
Nie mogł przy prawdzie wytrwać, tam sie zasię kwapił.
Ale ty tak rozumiej, moj młodzieńcze miły,
Abychmy darmo czasu marnie nie tracili.
Bog, ktorego mądrości nie pościągnął żadny,
Tak dziwnemi sprawami stworzył ten świat zdradny,
Iż jedno człowiekowi, drugie źwirzętom dał,
Lecz po trosze wszytkiego przy każdym zostawiał.
Zwirzęta słuchy, wzroki ostrzsze niż człek mają
I niektóre wżdy rzeczy widząc rozeznają.
Ale człowiek to wszytko rozumem popsował,
A ty wszytki przypadki źwirzęce celował,
Iż snadnie nieme źwirzę w swych sprawach zabłądzi,
A człowiek sie baczeniem a rozumem rządzi.
A do tego rozumu dał jeszcze chuć k temu,
Ktora jedyny ku złemu, drugie ku dobremu.
Mocno wiedzie, a prawie za rogi je wlecze,
A zwyczaj jako furman biczem z tyłu siecze.
Ale widasz u jeźdźcow, gdy koń twardej gęby,
Mocno mu więc żelazny załamują zęby.
Takież rozum na bystrość miałby mieć wędzidło
A nie dać jej swej wolej, jako ine bydło.
Bo ja widzę i w tobie chuć z zwyczajem broi,
Aleć radzę nieboże, niech cie rozum stroi.
Bo jako tę bujną myśl na wolnym wędzidle
Będziesz dzierżał, iście-ć być barzo prędko w sidle.
Bowiem myśl bez rozumu, jako łódź na wodzie,
Jako wiosło upadnie, wnet jej być w przygodzie.
Albo gdy lecowego mocno nie nawiedziesz,
Pewnie-ć gdzie koło złamać, pewnie w las zajedziesz.
Bo jedno takie mądrość swemi dziećmi zowie,
Gdzie wszytki ine członki kłaniają sie głowie.
Azaż tego nie baczysz, kto z rozkoszą chodzi,
Jako go sobie stroi, jako kogo zwodzi.
Iż rozum opuściwszy, uda sie w swą wolą,
Ale wierz mi, w tej łaźni prędko tam podgolą.
Bo widzisz pomagacze jakie ma przy sobie:
Kogoć wezmą w opiekę, iście sie zaskrobie.
Bo ta pani z dziecięciem, co podle niej chodzi,
Co to tymi strzałkami na każdego godzi,
Acz ślepe, ale widzisz, iż przedsię ugadza,
O, nie jednegoż, wierz mi, to fotarlę zdradza.
Toć jest on chytry Wenus, ktora świat zbłaźniła,
A nie masz tego stanu, kogo nie zmamiła.
Starzy, młodzi, ubodzy, zacni i krolowie,
Gdzie sie ona pokusi, wnet zawierci w głowie.
A gdy jeszcze dzieciątko tą strzałką rozdraźni,
Alić wszyscy kuglują, alić wszyscy błaźni.
Popi, wszyscy biskupi, mniszy, kanonicy,
Sufragani, opaci, poszaleją wszyscy.
Nie pomoże im to nic, choć wiele czytają,
Przedsię naszy, choć ślepi, rozumu z nie mają.
A snadź nie masz na świecie nigdzie tak możnego,
Aby sie miał obronić od tej zdrady jego.
Z drugiej strony Obżarstwo drugie dziecię nosi,
Co to ledwe przed spaniem i głowę podnosi.
Toć jest marne stworzenie. Lenistwem je zową,
Ktore władać nie może ni czym, ani głową.
A gdy rozum człowieku na to nawięcej dan,
Aby od inych źwirząt był w sprawach rozeznan,
Parzajże, gdy jako wieprz jedno leżąc tyje,
Jeśliże nie podobien do onej bestyje.
Bochmy nie tak stworzeni, bychmy jedno żarli
A otkawszy brzuch młotem jako świnie marli.
Ale bychmy pomiernie wszego używali,
A na wszem sie rozumem w cnotach sprawowali.
A zw<ł>aszcza gdy oźralstwem jeszcze sie kto bawi,
Już nie masz nic tak złego, co sie w nim nie zjawi.
Wszak jawnie w każdym widasz, kiedy łeb zaleje,
Jeśli lepiej niż dzikie źwirzę nie szaleje.
Wnet tam rozum on wdzięczny już swój urząd straci,
Już sie tam szalona myśl ze wszytkim złym zbraci,
Już tam żadnej baczności, ani żądnej pamięci.
Kiedy we łbie zaszumi, przestępcie i święci.
Kto sie chce podziwować a patrzyć z przełaje,
Jeśli w ktorym źwirzęciu takie obyczaje,
Azaż tam co ze wstydem w szalonym łbie znajdzie?
By siedział z barnadynem, z każdym w burdę zajdzie.
Azaż ręce co czynią, albo język mowi,
Aby wżdy co podobno było k rozumowi.
Jednym razem zamruczy a drugi raz szepce,
A czasem jako Bocian, zjadszy żabę, klekce.
Leje, wrzeszczy, kołace, a sklepnice tłucze,
Bo stracił od rozumu i kłodki i klucze.
Więc podrze, więc popluska, a drugie rozdaje,
A kiedy kto nie chce wziąć, tedy mrucząc łaje.
Ale sobie po ranu zasię powracajmy,
Pijanego wieczora dziś nie wspominajmy.
Owa co przez cały rok nań wyrobią chłopi,
To on za jeden tydzień wszytko w brzuchu zatopi.
O, nędznyż to jest żywot człek atakowego,
Ktory powinowactwa zapomni swojego.
Jako iny dziki wieprz, tak leży w barłogu,
Już ni ludziom, ni sobie nie godzien, ni Bogu.
Bo sie już więc tam wszytki smysły pomieszają,
A też patrz jako wszyscy wdzięczne zdrowie mają.
Ręce drżą, łeb sie trzęsie, a nogi zapuchną,
Ony wdzięczne wonności z gęby, z nosa cuchną.
Owa rownie z nim siedzieć, jako na wychodzie,
A on wszytko pomazał jako świnia w smrodzie.
A przedsię to za rozkosz sobie poczytają.
Otóż masz swoję panią, co jej ten czyńsz dają.
Rozkosz leżeć we błocie a tłuc sie pokąciech,
Taczając sie po ścianach, by szkapy w chomąciech.
A przedsię by najlepiej wszyscy poszaleli,
Rano wstawszy, powiedzą, iż byli weseli.
Ano drugi z wesela we łbie sobie skubie,
Barzo mu przeplewiono jakoś włos na czubie.
I tu sie przepleniło barzo na szuprynie,
Na nosie łyska siedzi, a guz na łysinie.
Więc zasię potym z tego wnet lenistwo roście,
że i głowy nie może czasem podnieść proście.
Acz jest rzecz przyrodzona człowieku każdemu,
A nad wszytki rozkoszy to jest pirwsza jemu,
Aby sobie po pracy wdzięcznie odpoczynął,
Aby go też on frasunk, ktory miał, ominął.
Bo to jest przyrodzenie źwirzęcia każdego,
Aby odpoczynęło też czasu swojego.
Bo i orzeł latając bujno pod obłoki,
Kochając sie a patrząc tu na świat szyroki,
Musi upaść na ziemię z czasem odpoczynąć,
Bo by nie to, musiałby każdy z pracej zginąć.
Bo to wdzięczna rzecz ciału, by odpoczynęło,
A onym snem rozkosznym cichuczko zasnęło.
Nie owak z opiłym łbem, gdy jako wilk chrapie,
Macając podle siebie, kogo znajdzie drapie.
Kaszle, mruczy, wierci sie, łoże pod nim trzeszczy,
A obiema końcoma, co sie ruszy, wrzeszczy.
Rano wstawszy, drze oczy, ano mu zalnęły,
Knafle wiszą na brodzie, co z nosa płynęły.
O, jakież to rozkoszne tam było wyspanie!
Mogłby go gdzie za węgieł prosić na śniadanie.
Abowiem jakie w panie sprawy i postawy,
Takieby też miały być właśnie i potrawy.
Bo co wczora pozdno jadł, dawno zrzucił skwarnę,
A nie tylko zająca, mogłby gonić sarnę.
Więc też nie dba o czeladź, by mu wody dali,
Już mu dawno pieskowie gębę ulizali.
Bo jako komornicy, pilni go z wieczora,
Nie wątpią nic w odprawie, bo pozdno jadł wczora.
Otóż już masz opilstwo, otóż masz ospanie,
W ktore cie chciały wyprawić tamty twoje pani.
A niechaj to, naprostszy kto ma rozum, powie,
Jeśli taki podobien namniej k człowiekowi.
Patrzże zasię ochmistrzow, co z twą panią chodzą,
Jeśliże też na świecie co dobrego płodzą.
Abowiem kto rozkoszy w swych czasiech użyć,
Musi tym dwiema panom pilnie sie przysłużyć.
Bo więc przy takiej sprawie, pan Fałsz a pan Zdrada,
Chociaj tak stroną chodzą, zamnoży sie rada.
A zawżdy gdzie wziąć tu wziąć, aby kłopotu zbyć,
By więc fałszu przyłożyć, tedy musi nabyć.
Bo już tam trudno wiernie, już jeden drugiego
Skubie jako kto może, patrzaj każdy swego.
Bo jedni drapią uszy na się poglądając,
A drudzy sie pod stołem nogami tykając.
Więc frymarki, pożyczki, a rozliczną kupią,
Tak więc wzajem, by szkapy parszywe, sie łupią.
Więc zdradzić białogłowę, zdradzić przyjaciela,
Jeszcze sie k temu naśmiać z prostego dubiela,
Mają sobie na rozkosz, lecz ty rozkoszniki,
Mogłby wszytki powziąć na gałęzi łyki.
Patrzajże zasię onych, coć k stołu służyły,
Jakie w nich cnoty były, choć sie pięknie pstrzyły.
A po każdej przezwisku barzo łacno zgadnie,
Bo co umie Łakomstwo, rozeznać to snadnie.
Nuż Pycha z Nieczystotą, wszak je dobrze znamy,
A ich nabożne sprawy też często widamy.
Nuż co zasię umieją ine towarzyszki,
wszak by za jednym razem mogł potopić wszytki.
A bez tych żadna rozkosz prawie być nie może;
Strzeżże sie tedy pilno, nędzniku nieboże.
Wierz mi, że cie wywiodą na głębią z miałkiego,
Ani sie sam obaczysz, kiedy skoczysz psiego.
Bo wierz mi, iż z tych każda bez brzytwy ogoli,
A gdzie kogo uszczypnie, jako wrzod to boli.
A tak moj miły bracie, miej to na baczności,
A używaj swych czasow w roztropnej zacności.
Widzisz, że i Bog takie na swej pieczy miewa,
Kto jego wdzięcznych darow pomiernie używa.
A nie tak jako bydlę, co łeb w ziemię tłoczy,
A bezpiecznie ku gorze nie śmie podnieść oczy.
Przypatruj przyszłe rzeczy a wiaruj sie złego,
Gdyś rozumem opatrzon, byś nie stracił tego.
A strzeż sie, radzęć pilnie, tych marnych rozkoszy,
Co sie w nich ta pani jako paw kokoszy.
Gdyż nam ty świeckie skarby nie na zbytki dano,
Jedno aby imi tu mądrze szafowano.
A kto, gdzie źle, nie dawa, ten dobrze szafuje,
A tam, gdzie jest poczciwie, iż też nie żałuje.
Bo nam na to nadane ty od Boga dary,
Bychmy ich używając na wszem strzegli miary.
Wszak widzisz jako z czasem marnie wszystko ginie,
Jedno co jest poczciwe, to na wieki słynie.
A to przypaść nie może, jedno z roztropności,
A rozumem sprawionej ślachetnej baczności.
Jać też już mam czas ić precz, bo mam ine sprawy,
Proszę cie, sprawujże sie, jako człowiek prawy.
A byś wiedział, z kim mowisz, mnie Minerwą zową,
A zawżdy mie słuchali wszyscy z mądrą głową.
I ty, jeśliże sie też k mej radzie przychylisz,
Poznasz to w krotkim czesie, iż sie nie omylisz.
A jeślićby potrzeba jeszcze wiedzieć czego,
Poślę rano do ciebie synaczka małego,
Ktory, acz jest młodych lat, Racyjo mu dzielą,
Przedsię cie nie zawiedzie żadną złą nadzieją.
Bo oglądasz to dziecię nie z dziecinną głową,
A możesz sie nacieszyć iście z nim rozmową.
A tu sie z nim namowisz, o czym chcesz po woli,
Bo mnie z żalu i z rzeczy już i głowa boli,
Iż widzę ten marny świat tak barzo zbłaźniony.
A mnożne to nasienie roście na wsze strony.
A tak ja już cie Bogu poruczam i cnocie,
Ktorą radzę-ć na pieczy miewaj w tym kłopocie.
Już dobra noc!"
|
|