Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 208


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział dziesiąty - Ksenokrates

Ten rozdział dziesiąty zową KSENOKRATES,
abowiem tu jest rozprawa o dziwnych sprawach niebieskich,
o żywiołach ziemskich, o płanetach i o ich wdanych władzach,
i o inych sprawach co sie w ziemi i na ziemi i na powi


Trefiło  sie  gorąco,  bo  tak  zawżdy  bywa:
Po  prędkim  dżdżu  rado  sie  pięknie  przejaśniewa,
Że  sie  słońce  nadobnie  po  gorach  błyskało,
A  prawie  sie  powietrze  wszytko  rozgorzało.
On  ubogi  młodzieniec  idąc  w  drogę  sobie
Myśli,  co  go  uczyły  ony  dwie  osobie.
I  potrefi  pod  gorą  gajek  kasztanowy,
Z  niego  bieży  potoczek  jako  kryształowy.
Upragnął  z  gorącości  i  jeść  mu  sie  chciało,
Oboje  sie  tu  społu  nieźle  mu  przydało.
Obrocił  sie  wnet  z  drogi,  aby  ulżył  głodu
A  iżby  odpoczynął  w  gorącości  w  chłodu.

Idzie  tam;  alić  człowiek,  dziwniejszy  niż  iny,
Chodzi  sobie  coś  myśląc  około  krzewiny.
Skrzydełka  ma  u  głowy,  strzałkę  w  ręku  nosi
A  gwiazda  mu  u  głowy  promienie  roznosi.
Twarz  jasna,  nie  człowiecza,  także  i  postawa;
Tuszy  sobie,  iż  będzie  nowa  jaka  sprawa.
Lękł  sie;  a  przedsię  był  rad,  iż  to  coś  nowego
Przypadło  mu  z  przygody  do  rozmysłu  jego.
Idzie  k  niemu  z  postrachem,  ukłoni  sie  nisko,
Mnimając,  że  jest  jakie  tu  ziemskie  bożysko.
Gdyż  tego  wiele  przed  tym  na  świecie  bywało;
Acz  i  dziś  mało  nie  tak  by  sie  rozumiało.

Rzecze  mu  wnet  on  człowiek:  "Widzę,  że  sie  trwożysz  
A  jakąś  złą  nadzieję  o  mnie  sobie  mnożysz.
Nie  boj  się!  Jamci  to  on  płaneta  łaskawy,
Merkuryjusz,  co  mnożę  tu  poczciwe  spraw,
Ale  sie  wszyscy  ludzie  rozumem  parali
A  miarę  z  poczciwością  na  wszem  zachowali".  

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  tegoć  mnie  też  trzeba;
Bo  z  tym  droga,  rozumiem,  i  tu  i  do  nieba.
Prawiem  też  teraz  odszedł  od  ludzi  uczonych,
Co  świadomi  niebieskich  biegow  przyrodzonych.
Zoroastes  a  Tales  teraz  społu  byli
A  wiele  mi  w  tych  sprawach  rzeczy  rozwodzili:
Iako  Pan  dziwnie  niebo  z  płanetami  rządzi
A  jako  tu  pod  nimi  nikczemny  świat  błądzi.
Acz-em  mało  zrozumiał  o  niebieskiej  sprawie,
Ale  o  tej  nadobnie  dali  mi  znać  prawie:
Iako  sie  ludzkie  stany  rozlicznie  mieszają
A  jako  im  ich  sprawy  dziwnie  przypadają.
Otóż  mi  Bog  raczył  dać,  żem  trefił  na  tego
A  mogę  rzec,  nad  wszytki  światu  życzliwszego,
Iż  sie  mogę  dowiedzieć,  skąd,  co,  gdzie  przypada
A  jako  Bog  mocą  swą  ziemią,  niebem  włada.
Bowiem  sie  tu  na  ziemi  wżdy  przypatrzyć  może,
Ale  tam,  wierę,  wyszszej  aż  kogo  wspomoże.
Acz  widzimy  oczyma,  że  sie  tam  mieszają
Wielkie  dziwy,  coż  wiemy,  co  za  władzy  mają".

Powiedział  Merkuryjusz:  "Prawdać  miły  bracie,  
Iże  to  przytrudniejszym  barzo  iście  na  cie!  
Bo  wiele  ludzi  sobie  głowy  pokazili,  
A  mało  sie  w  tych  dziwiech  przedsię  obaczyli.
I  my,  co  ustawicznie  tam  zawżdy  bywamy,
A  przedsię  wiadomości  w  tym  prawej  nie  mamy.
Takie  to  dziwne  sprawy  Boga  wszechmocnego;
A  kto  kiedy  zrozumiał  tajemnice  jego!
Ale  iż  cie  wżdy  widzę  do  tego  chciwego,
Abyś  sie  o  tym  pytał,  co  jest  poczciwego,

A  to  jest  rzecz  poczciwa  to  każdemu  wiedzieć,  
Pytać  sie  o  tym  pilnie,  gdzie  po  śmierci  siedzieć.  
Acz  to  jeszcze  pilniejsza,  jako  sie  w  tym  rządzić,  
Aby  marnie  w  tych  plotkach  tej  drogi  nie  zbłądzić.
Jako  ten  nikczemny  świat  ty  swe  nędzne  kmiecie
Dziwnie  stroi  k  swej  myśli  i  zimie,  i  lecie,
Iż  żaden  nic  nie  baczy  czasu  omylnego
A  jako  co  ma  przypaść  na  tę  nędzę  jego.
A  nędzna  śmierć  tuż  za  nim  zawżdy  dybie  snadnie;  
Ani  czasu  ni  kstałtu  żaden  jej  nie  zgadnie.
Ktora  i  pośrzod  lata  kiedy  chce  zamrozi,
Bo  szpetnie  tą  szczerbatą  kosą  wszytkim  grozi.
A  więc  na  nas,  płanety,  drudzy  narzekają,
Iż  je  czasem  ku  wszemu  złemu  przyciskają".  

Rzekł  młodzieniec:  "I  jam  też  to  nie  dawno  słyszał;
Dziwnie  tym  Zoroastes  a  Tales  z  nim  mieszał.
A  jednak  coś  podobno  barzo  k  rozumowi,
Gdyż  sie  trudno  sprzeciwić  takiemu  Bogowi.
Bociem  ja  to  i  z  inych  jeszcze  przed  tym  słychał,  
Iż  wżdy  wam  Pan  niemało  jakiejś  mocy  przydał".

Powiedział  Merkuryjusz:  "Prawda,  iż  ci  przydał,
Ale  sobie  tę  zwirzchność  na  wszytkim  zachował,
Iż  co  sie  tu  sprawują  wedle  wolej  Jego,
Nad  tymi  my  nie  mamy  urzędu  żadnego.  
Bo  chociaj  dociśnienie  od  nas  jakie  czują,
Tedy  sie  tu  rozumem  a  strachem  sprawują,
Aby  tak  nie  czynili,  na  co  je  myśl  wiedzie,
Gdyż  więc  każda  swawola  wnet  guzu  dowiedzie".

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  wżdyć  to  jest  rzecz  dziwna  
A  wszytkim  tu  rozumom  na  świecie  przeciwna,
Jako  sie  to  tam  dziwno  wszytko  usadziło,
Że  i  wzroki  i  rozum  wszytkim  tu  zmyliło".

Powiedział  Merkuryjusz:  "My,  co  tam  siedzimy,
Powiedział-ciem,  wszytkiego  iż  nie  prawie  wiemy.  
Nawięcej  sie  tego  Pan  Mojżeszowi  zwierzył,
Gdy  z  nim  na  gorze  Oreb  dziwne  rzeczy  mierzył.
Wszak  wiesz,  jako  napisał,  iż  czasu  pirwszego
Stworzył  Pan  niebo,  ziemię  tak  prawie  z  nizczego.
Ziemia  była  nikczemna  a  na  wszytkim  prożna;
Już  bacz,  iż  od  dzisiejszej  barzo  była  rozna.
Pisał  też,  iż  duch  Pański  swą  sie  mocą  nosił
A  nad  zamieszaniem  wod  wzgorę  sie  wynosił.
Pisze  też,  iż  już  potym  aliż  dnia  czwartego,
Toż  niebo  ochędożył  światłościami  jego.
To  już  możesz  rozumieś,  skąd  niebo  powstało:
Tak  sie  z  przodku  i  z  wodą  i  z  ziemią  mieszało;
Aż  potym  dziwną  sprawą  z  majestatu  swego
Sprawił  pięknym  porządkiem  jedno  od  drugiego.
Rozkazał  wnet  gęstości,  by  społu  została,
A  woda  też  w  swej  mierze,  aby  zawżdy  stała.
Z  onej  potym  gęstości  tę,  co  widasz,  ziemię
Raczył  sprawić,  a  potym  na  niej  wszytko  plemię.
Wiem,  żeś  już  o  tym  słyszał,  jako  ją  chędożył
I  jako  na  niej  pięknie  każdy  żywioł  ożył.
Czego  jeszcze  i  po  dziś  żaden  nie  obaczył,
Jako  Pan  dziwnie  wszytko  postanowił  raczył,
Jako  zamknął  kres  wodam,  aby  nie  bujały
A  źwirzętom  na  ziemi  tu  nie  przekażały,
Jako  potym  nadobnie  to  niebem  otoczył,
A  gdzie  był  taki  rozum,  by  w  to  właśnie  wkroczył.

A  jeśliżeć  to  dziwno,  co  oczyma  widasz,
Wierz  mi,  gdy  weźrzysz  wyszszej,  barziej  sie  zadziwisz.  
A  wszakoż  tak  rozumiej,  braciszku  moj  miły,  
Abychmy  darmo  czasu  nie  tracili.  
Niebo  dziwno  sprawione  z  powietrza  dziwnego  
A  jako  na  kstałt  wody,  prawie  płynącego,  
Co  barwa  i  podobieństwo  ukazuje  jego,  
Kiedy  sie  barzo  pilno  przypatrzym  do  niego.
A  to  sie  w  koło  ziemie  toczy  ustawicznie,
Oświecając  a  grzejąc  wszytki  rzeczy  ślicznie.
A  tymi  to  gwiazdami,  co  widzisz,  by  wzory
Dziwnie  są  osadzone  ty  niebieskie  dwory,
Z  ktorych  są  miedzy  nimi,  co  na  miejscu  stoją,  
Drugie  sie  też  z  tym  niebem  ustawicznie  broją
A  z  przyrodzenia  swego  nie  mają  jasności,
Jedno  że  im  przypada  z  słonecznej  światłości.

Bo  słyszysz  od  Mojżesza  z  Pańskiego  zwierzenia,
Iż  jedno  ty  dwie  świecy  dla  swego  stworzenia,  
Miesiąc  a  jasne  słońce  tu  nadobnie  sprawił;
Wszakże  w  jednym  niż  w  drugim  więtszą  światłość  zjawił.
I  to  wszytko  od  słońca,  tak  jako  od  gniazda
I  miesiąc  ma  swą  światłość,  także  każda  gwiazda.
Patrzaj,  gdy  tu  płomieniow  kilko  społu  snadnie,  
Wnet  snadnie  i  oczyma  przydziesz  w  rozeznanie;
Kiedy  siarkę,  zgorzałkę,  wosk,  olej  zapalisz,
Więcej  jednę,  niż  drugą  światłość  wnet  pochwalisz.
A  wżdy  jedna  od  drugiej  nieco  blasku  swego
Może  sobie  przyczynić  onego  ciemnego,  
Iż  jaśniejsza,  niż  sama,  wnet  przy  drugich  będzie
A  każdy  kąt  pospołu  oświecają  wszędzie.
Takżeć  gwiazdy  i  miesiąc  od  słońca  jasnego
Poprawują  nadobnie  też  blasku  swojego.
Bo  choć  społu  nie  będą,  lecz  promienie  jego  
Dosiągają  swą  mocą  stworzenia  każdego.
Wszak  to  często  widamy,  kiedy  sie  przygadza,
Gdy  sie  słońce  z  miesiącem  w  poł  ziemie  przesadza,
Iż  go  jego  promienie  dosięgać  nie  mogą,
Wnet  ukaże  na  sobie  szpetną  ciemność  srogą.  
Acz  ji  przedsię  będzie  znać,  ale  barzo  blado,
Aż  sie  słońce  przymknąwszy,  oświeci  ji  rado.
A  owi  wymysłkowie  z  nauczoną  głową,
Gdy  sie  ta  rzecz  przytrefi,  eklipsis  to  zową.
Bo  wiedz,  iże  ta  ziemia  w  tej  swojej  ciężkości,
Tak  prawie  w  śrzodku  wisi  niebieskich  światłości,
Rownie  byś  w  jasną  bankę  czarną  gałkę  wsadził,
Na  jakiej  cienkiej  nici  w  pośrzodku  usadził,
Na  bańce  napisawszy,  coć  by  sie  widziało
A  w  śrzodku  gdyby  kilko  pioreczek  latało
A  około  gałki  by  sie  obracało,
Jedno  iżby  jej  z  miejsca  nigdziej  nie  ruszało.
Otóż  też  nasze  niebo  takci  sie  obraca
A  tej  gałki  na  ziemi  ni  czym  nie  namaca,  
Bo  miedzy  tym  powietrze  jest,  ogień  i  z  wodą,  
A  każdą  rzecz  osobno  idzie  swoją  zgodą.  
Także  też  są  na  niebie,  co  sie  nie  ruszają,
Rozne  gwiazdy,  drugie  też,  co  wolno  latają.
Ale  wszytko  pospołu  z  tym  sie  niebem  toczy
Tak,  iż  jedno  przed  drugim  z  krysu  nie  wykroczy.
Otóż  jedny  są  wyszsze,  a  drugie  są  niżej;
Blady  miesiąc  nad  wami,  to  ten  jest  nabliżej.

Patrzajże  na  tej  gałce,  co  ziemią  zowiemy,  
Że  na  wszech  stronach  ludzie;  tak  to  pewno  wiemy.  
Na  spodku  i  na  wirzchu  i  na  stronach  wszędzie,
Tak  jako  tu  widzimy,  taki  tez  świat  będzie.
Patrzaj  tego  po  rzekach,  ktore  z  gor  wychodzą;
Drugie  ledwe  we  stu  mil,  toż  do  morza  wchodzą.
Patrzże,  gdyćby  to  zrownać,  kędy  wpadła,  przyszło,
Co  rozumiesz,  wiele  by  na  to  łokiet  wyszło?

Ale  to  jest  dziwniejsza,  iż  ty  srogie  wody  
Używają  na  wszytkim  takiej  dziwnej  zgody,  
Że  sobie  w  swych  meaciech  nic  nie  przekażają  
A  iż  tej  nędznej  ziemie  też  nie  zatapiają.
Chociaj  to  jest  rzecz  pewna,  iż  woda  nad  ziemią,
W  morzoch  pewnie  jest  wyszsza  –  tak  sie  rzeczy  mienią  –  
Ale  jest  tak  zamkniona  Pańską  mocą  dziwnie,
Że  nie  może  nikomu  nic  zbroić  sprzeciwnie.
A  wszakoż  gdy  Pan  raczy,  tedy  też  to  bywa,  
Iż  niejedna  insuła  czasem  w  morzu  pływa.
Rozumiem,  żeć  sie  ta  rzecz  dziwna  będzie  zdała,
A  woda  wyszsza  być  a  niż  ziemia  miała.
Ale  sprobujesz  tego  na  maluczkiej  rzeczy,
A  ostatek  z  rozumem  miej  sobie  na  pieczy.  
Nalej  więc  trochę  wody  gdzie  na  rowne  miejsce;
Uźrzysz,  a  onać  dalej  rozchodzić  sie  nie  chce.
A  przedsię  wyszsza  będzie  niżli  miejsce  ono,
A  chociaj  jej  ni  kąska  to  nie  przyrodzono.

Ale  ona  jej  ciężkość  tak  ziemię  zwierciała,  
Że  ją  na  wszytki  strony  dziurami  zbiegała.
A  iż  jest  w  każdym  morzu  plugawa  a  słona,
Gęsta,  przykra,  przemierzła,  jako  glan  zielona,
Ale  bieżąc  przez  ziemię,  tam  sie  poleruje,
Że  sie  tu  jako  kryształ  w  źrzodłach  okazuje.  
Patrzże,  że  jedna  zimna,  a  druga  gorąca,
A  trzecia  jako  siarka  też  bywa  śmierdząca.
Wszytko  jej  to  gościniec,  co  im  idzie,  działa,
Iż  każda  swoją  własność  zawżdy  będzie  miała.
Poświadczył  to  i  Dawid  w  swym  pisaniu  dawno,  
I  u  inych  prorokow  bywało  to  sławno,
Iż  woda  w  morze  idzie,  z  morza  też  wychodzi
A  tym  ziemię  i  ludzi  rozmaicie  chłodzi.

Patrzże,  iż  jedny  śmierdzą,  a  drugie  są  słone,
A  rozliczne  miewają  w  sobie  zabobony;  
Toć  sie  nie  słońcem  dzieje,  ani  przyrodzeniem;
Z  ziemie  wszytko  przychodzi,  to  moim  baczeniem.
Gdzie  gory  blisko  słone,  też  i  woda  słona,
Abowiem  to  obojgu  jest  rzecz  przyrodzona.
A  gdzie  też  siarką  śmierdzą,  też  woda  śmierdząca,
A  gdzie  ogniem  pałają,  tedy  też  gorąca.
Bo  pewnie  by  to  słońce  samo  sprawowało,
Pewnie  by  i  jezioro  też  każde  śmierdziało,
Ale  także  gorące,  albo  słone  było;
Czyście  by  sie  w  rosole  nam  wszytko  warzyło.
Rozumiem,  iż  ty  rzeczy,  co  sie  tu  mowiło,
Wiem,  żeć  sie  dziwne  zdadzą,  by  pisma  nie  było.
Ale,  iż  ja  muszę  ić  na  ten  czas  od  ciebie,
Bo  też  mam  swe  urzędy,  tam  nadane  w  niebie  –  
A  tak  bych  nie  omieszkał,  by  sie  co  nie  zstało,
Pewnie  by  sie  na  ziemi  wnet  co  pomieszało  –  
Ale  wiem  tu  człowieka  niedaleko  cnego,
A  barzo  w  tej  biegłości  pewnie  wiadomego.
Zową  ji  Ksenokrates,  onego  Platona
Wszytka  jest  w  nim  nauka  prawie  wyćwiczona,
Ktory  o  tych  biegłościach  wiele  też  napisał;
A  to  jest  jego  uczeń,  a  wszytko  to  słyszał.
A  tak  już  cie  Bog  żegnaj;  ja  już  muszę  wzgorę,
Bo  widzę  od  zachodu  jakąś  ciemną  chmurę.
By  tam  drudzy  panowie  czego  nie  zbroili,
Saturnus,  mars,  Jupiter,  bracia  moi  mili!"
Zatrzepiotał  skrzydełki,  wzleciał  potym  wzgorę
Tak,  że  mu  i  z  oczu  zszedł  aż  za  onę  chmurę.
Siedzi  sobie  nad  źrzodłem,  podparł  sie  o  kasztan;
Poźrzy,  a  k  niemu  idzie  jakiś  poczciwy  pan:
Zacna  jakaś  osoba  z  czystą  czarną  brodą,
Żeby  mogł  i  z  książęciem  porownać  urodą.
Począł  czapki  potrząsać,  sukniej  poprawować
A  jako  go  przywitać  k  niemu  sie  gotować.

Przyszedszy  Ksenokrates  rzekł:  "Pomoż  Bog,  bracie!
Barzom  rad,  żem  za  razem  tu  potrefił  na  cie,
Bo  Timalfes  pacholę  z  nieba  przybieżało
A  od  Merkurjusza  pilnie  mie  żądało,
Abych  tu  szedł  do  ciebie.  Nie  wiem  co  pilnego,  
Albo  co  mu  też  było  tak  barzo  do  tego".

rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  barzo  mnie  do  tego;
a  Pan  Bog  mi  raczył  dać  człeka  tak  godnego.
Bo  rozumiem,  że  już  tu  snadnie  będę  wiedział,
Czego  sie  Merkuryjusz,  kwapiąc,  nie  powiedział.  
Bo  była  o  tym  gadka,  moj  łaskawy  panie,
Co  na  nasz  rozum  trudne  barzo  rozeznanie.
Aczem  ja,  kiedym  tu  szedł,  o  tym  myślił  mało,
Ale  kiedy  mi  sie  z  tym  tu  mowić  przydało,
Musiałem  o  tym  mowić,  o  czym  on  rad  mowi;  
A  widzę,  to  pomoże  barzo  k  rozumowi.
Bo  krawcy,  gdy  sie  zejdą,  mowią  o  nożycach,
Kowale  też  o  kleszczach,  mniszy  o  kapicach.
Była  tu  na  mie  trudna,  a  nie  mojej  mowy:
O  własnościach  niebieskich  mielichmy  rozmowy,  
Jako  sie  tam  ty  koła  dziwnie  obracają,
Jaką  władzą  płanety  tam  z  osobna  mają,
I  jakie  miejsca  mają,  i  co  tam  działają;
Aż  mi  sie  barzo  w  głowie  ty  rzeczy  mieszają.
Bo  mi  owo  rzecz  dziwna,  jako  Dawid  wołał  
Mowiąc  Panu:  żeś  z  miedzi  ty  nieba  pokował.
A  Jop  zasię  za  czasu  uciśnienia  swego
Też  powiedał:  muszą  być  z  żelaza  twardego.
A  kiedy  poźrzysz  wzgorę,  ano  wszędy  czysto,
Nie  znać  ni  rdze,  ni  miedzy;  wszędy  przezroczysto.  
Acz  mi  częścią,  skąd  sie  to  poczęło,  wywodził
I  Mojżeszowy  pisma  na  plac  mi  przywodził,
Czemu  mu  sie,  powieda,  raczył  Pan  Bog  zwierzyć;
A  temu  by  podobno  naprzystojniej  wierzyć".

Powiedział  Ksenokrates:  "By  pisma  nie  były,
Podobno  bychmy  wszyscy  na  tym  pobłądzili.  
Bo  to  jest  rzecz  każdemu  trudno  przyrodzeniu,  
By  tego  Pan  nie  zjawił  wżdy  swemu  stworzeniu.  
Lecz  ci,  co  w  zachwyceniu  u  niego  bywali,  
Tedy  wżdy  wypisali,  co  też  tam  widali.

Bowiem  coś  tu  wspominał  Dawida  i  Jopa,
Iż  niebo  zwał  żelaznym,  za  swego  kłopota,  
Nie  rozumiej  że  temu,  by-ć  je  kowal  kował,  
Boćby  nam  pewnie  barzo  i  świat  był  zepsował.
Ale  sie  ten  dziwował  takiej  dziwnej  mocy,
Iż  to  zawżdy  pracuje  i  we  dnie  i  w  nocy,
Wżdy  na  nim  nigdy  nie  znać  by  namniejszej  skazy,
Zawżdy  pięknie  zupełne,  nie  znać  żadnej  zmazy.
Bo  nie  tylko  żelazne  już  by  sie  skaziło,
Ale  by  też  z  twardego  adamatu  było.
O  dziwna  Pańska  mocy,  o  sprawo  rozliczna,
Jaka  to  jest  rzecz  dziwna,  subtylna,  a  śliczna!
A  wżdy  skazy  tam  nie  masz  znaku  namniejszego;
A  ktoż  słychał  na  świecie  gdy  co  tak  trwałego?!
Patrz,  jaka  to  jest  wielkość  a  patrz,  w  jakim  czasie
Zakrywszy  sie  pod  ziemię,  ukaże  sie  zasię.
A  tak  możesz  rozumieć  jaka  to  subtylność;
Byś  nawiętszą  w  rozumie  czynił  o  tym  pilność,
Trudno  temu  zrozumieć,  trudno  temu  sprostać,
Musimy  tak  z  rozumem  przy  nadziei  zostać.
Bo  iż  jest  przezroczyste,  o  tym  wszyscy  wiemy;  
Często  z  Ezaijaszem  o  tym  cztąc  mowimy,  
Iż  widział  jaśnie  Pana  przez  ty  wszytki  nieba;  
A  jakiegoż  świadectwa  nam  tu  więcej  trzeba?!

A  także  w  tej  istności  ty  to  wszytki  gwiazdy,
Są  dziwnie  rozdzielone,  co  widamy  zawżdy.
Jedny  wyszsze,  drugie  też  tu  niżej  nad  nami,
I  jedny  też  od  drugich  rozne  światłościami.
Ale  też  ty  podobno,  ktore  bliżej  słońca,  
Ty  mają  więtszą  jasność  od  jego  gorąca.
A  tak  jeśliże  jasność  im  do  tego  Pana
Jednej  więtsza,  takżeć  też  i  moc  jest  nadana.
Acz  potym  astrolodzy  dziwnie  je  przezwali
A  wedle  ich  natury  im  przezwiska  dali,  
Iż  ktora  jest  gniewliwa,  krola  gniewliwego
Przydali  jej  przezwisko  ze  zwyczaju  jego.
A  ktora  też  łagodna,  to  też  łagodnego;
Ale  ona  nie  mieni  przedsię  stanu  swego.
Zową  je:  Saturnus,  Mars,  Merkuryjusz  miły;  
I  Wenusa  z  Jowiszem  też  tam  przyłożyli.
Acz  i  ine  przezwiska  tam  rozliczne  mają,
Tam  to  ci  lepiej  wiedzą,  co  sie  tym  parają.

Także  gdy  już  to  niebo  swym  kołem  sie  toczy
A  tę  ziemię  maluczką  ze  wszech  stron  okroczy,  
Na  ktorej  rozmaitych  spraw  ludzie  mieszkają,
Rozne  sprawy,  naturę  i  zwyczaje  mają.
Nad  ktorymi  płaneta  z  swoim  przyrodzeniem
Stanie,  też  go  sprawuje  wnet  swoim  ćwiczeniem,
Że  wedle  jej  natury  wnet  sie  wszyscy  broją,  
A  choć  drudzy  nie  radzi,  przedsię  dziwy  stroją.

Ale  wiem,  żeś  podobno  przed  tym  kiedy  słychał,
Iż  jedno  tym  figlarzom  Pan  mocy  po  kres  dał.
Iż  jedno  ci  szaleją,  co  sie  im  uwieść  dają,  
A  rozumu  ni  Pana  na  pieczy  nie  mają.
Ale  gdzie  bojaźń  Pańska  przy  rozumie  rządzi,
Już  nigdy  za  gwiazdami  żadny  nie  zabłądzi.
Ale,  iżby  nie  mieli  wżdy  nadanej  mocy,
Widamy  to  na  oko  i  we  dnie  i  w  nocy,
Iż,  gdy  sie  kołem  miesiąc  w  swej  sperze  ogrodzi,
Zawżdy  nam  co  nowego  na  ziemię  przychodzi.
Albo  gdy  słońce  idzie  czyrwono  za  gorę,
Uźrzysz  jutro  albo  wiatr,  albo  szpetną  chmurę.
Acz  i  to  jest  rzecz  dziwna,  jako  sie  to  toczy,
Gdyż  ni  rozumu  nie  sprosta  temu,  ani  oczy.
Ale  tak  Pan  raczył  mieć,  by  tam  nic  nie  stało
A  wedle  swej  natury,  by  sie  obracało.
Gdyż  to  małe  misterstwo,  kiedy  kamień  leży,
Piękniej  więc  na  to  patrzyć,  kiedy  gdzie  co  bieży.

A  iż  to  niebo  nie  ma,  kto  by  im  obracał,  
To  tu  zasię  rozumu  będziesz  znowu  macał.  
Bo  jeśliby  anjeli,  nędzniejszy  by  byli,  
By  wszytko  jako  chłopi,  tak  za  dzień  robili.
Ty  jedno  k  swej  rozkoszy,  a  na  swe  posługi
Raczył  sobie  zostawić  Pan,  poki  świat  długi.
A  byś  tez  rzekł,  iż  djabli,  źleć  by  sie  nam  zstało:
Pewnie  by  sie  to  koło  nam  iście  spadało,
A  bez  waszego  ratunku  na  ziemię  by  pukło
A  nas  wszytki  za  razem,  by  śklanki,  potłukło.
Ale  to  tak  okrutno  a  dziwne  stworzenie
Jedno  tylko  obraca  samo  przyrodzenie.
A  coż  jest  przyrodzenie?  Są  Pańskie  wyroki,
Ktore  zawżdy  muszą  ić  już  po  wszytki  roki.
Już  tak  niebo  powinne  z  jego  przykazania,
By  nie  miało  pokoju,  ni  żadnego  stania.
Bo  kiedy  by  na  jednym  miejscu  słońce  stało,
Wszytko  by  z  drugiej  strony  ziemie  pozdychało.

Ale  iż  nas  nadobnie  tak  wszytki  podziela,
Jedny  dziś,  drugie  jutro  pięknie  rozwesela  –  
Bo  kiedy  tu  nad  nami,  tak  sie  nam  zda,  zajdzie,
Tedy  insze  narody  tam  za  gorą  znajdzie  –  
Ktore  go  też  w  rozkoszy  w  ten  czas  używają,
Kiedy  też  nasze  kości  tu  odpoczywają.
Kto  ogniowi  pomaga,  kiedy  sie  sam  chwieje,  
Albo  kto  też  wiatrowi,  kiedy  na  świat  wieje?
Albo  kto  jasnej  wodzie,  kiedy  pięknie  płynie
Zawżdy  we  dnie  i  w  nocy,  nigdy  nie  przeminie?
Jedno  przeklęta  ziemia,  ta  w  swojej  ciężkości
Używa  ustawicznie  tej  swej  marnej  mdłości,  
Iż  sie  nigdy  nie  rusza,  jako  kamień  leży,
Choć  niebo  ustawicznie  około  niej  bieży.
Takżeć  subtylne  niebo  pewnie  o  swej  mocy
Toczy  sie  ustawicznie  i  we  dnie  i  w  nocy.

A  patrz,  jakim  porządkiem  to  pięknie  sprawiono:  
Ogniem,  wodą,  powietrzem  z  ziemią  rozdzielono.
Tu  nad  nami  powietrze,  co  go  używamy;
O,  dobrze  je  czujemy,  choć  go  nie  widamy!
Boć  wiatr,  co  domy  łamie,  inszej-ć  jest  natury,
Co  broi  tym  powietrzem,  nosząc  szpetne  chmury,  
To  sprawują  płanety,  gdy  sie  obracają,
Kiedy  moc  swą  do  ziemie  twardej  przyciskają.
Tedy  pędzą  powietrze  po  szyrokiej  ziemi,
Iż  sie  więc  wszytko  dziwno  w  takiej  mocy  mieni.
Podnieś  jedno  miech  wzgorę,  tedy  wnet  do  niego  
Nabierzesz  pełno  wszędy  powietrza  wolnego.
A  gdy  gwałtem  przyciśniesz,  uźrzysz,  alić  szumi,
Że  i  naprostszy  snadnie  temu  wyrozumie.
Albo  kiedy  oganką  powietrza  pożeniesz,
Tedy  iż  tak  być  może,  to  sobie  wspomnieniesz.  
Uźrzysz,  jako  ku  tobie  prędko  wiatr  pobieży,
Żeć  i  czoło  ochodnie,  i  łeb  sie  najeży.
Takżeć  kiedy  przed  niebem  w  ziemię  uciekają
Tam  tymi  przepaściami,  co  tam  w  niej  bywają
A  gdy  sie  tam  z  tym  ogniem,  co  tam  jest,  potkają,
Wnet  srogie  nawałności  z  sobą  udziałają,
Że  sie  ziemia  trząść  musi  i  mury  padają
A  czasem  sie  wysokie  wieże  wywracają.
A  kto  temu  nie  wierzy,  by  ogień  był  w  ziemi,
Niech  sie  do  Etny  gory  dojechać  nie  leni.
Albo  na  insze  miejsca,  co  tam  ci  widają,
Ktorzy  w  cudzych  krainach  daleko  bywają.
Lecz  nie  daleko  jeżdżąc,  poznać  to  po  wodzie
A  snadnie  w  tym  rozterku  możem  przyć  ku  zgodzie.
Bo  znajdziesz  taką  wodę,  co  kura  oparzy
I  inych  drugich  rzeczy  przez  ognia  uwarzy.
A  gdzież  by  sie  wzięło,  gdyby  tam,  skąd  płynie,
Nie  gorzał  zawżdy  ogień  i  lecie  i  zimie?

Patrzże  zasię  tych  wiatrow,  jaką  tu  moc  mają,
Że  czasem  nam  gorąco,  czasem  zimno  dają.  
Psują  nam  też  i  zboża  i  powietrze  psują,  
Skąd  sie  dziwne  niemocy  często  ukazują.
Bo  gdy  wiatr  z  ciepłej  strony,  też  więc  ciepło  będzie,
A  gdy  z  zimnej,  zimno  sie  też  rozniesie  wszędzie.
A  kiedy  też  przypadnie  z  morza  zagniłego,
Także  nam  też  przynosi  przyrodzenie  jego,
Że  zagniłe  powietrze  i  niezdrowe  będzie,
Że  i  ludziom  i  ziołom  będzie  szkodzić  wszędzie.
Ale  owy  szkodliwe,  co  szkody  działają,
Ci  od  duchow  powietrznych,  wierz  mi,  tę  moc  mają,
Kiedy  z  gniewu  Pańskiego  pędzą  je  przed  sobą  
Z  wielkim  strachem  na  ludzi  i  z  niemałą  szkodą.  
Ci  więc  burzą  wodami,  domy  przewracają,  
A  z  korzenia  drzewinę  z  gruntu  wywracają.
Azaż  mało  na  świecie  tych  dziwow  widamy,
Że  przed  nimi  i  w  ziemi  czasem  ulegamy?
Owy  chmury,  pioruny,  owy  szpetne  grady
Z  tych  ci  to  panow  sprawy  padają  tu  rady.
Bychmy  też  nie  wierzyli,  tedy  pisma  mamy,  
Gdy  Jopowe  przygody  żałosne  czytamy:
Iż  czart  wiatry  i  ognie  srodze  nań  przywodził,
Domy  łamał  i  w  inszych  rzeczach  wiele  szkodził.
Wierz  mi,  że  ten  mistrz  umie,  kiedy  Pan  dozwoli,
Gdy  sobie  po  powietrzu  tak  buja  po  woli.  
I  czarnoksiężnicy  to  często  powiedają,
Ktorzy  w  kolech  siedając  wizyje  miewają,
Iż  gdy  sie  im  duchowie  ukazować  mają,
Tedy  szumy  wiatrowe  naprzod  przychadzają
A  potym  ine  figle  swoje  okazują;  
Już  tam  jako  szkapami,  tak  imi  harcują.
Ale  to  harc  straszliwy,  bo  tam  wszytko  Bogiem
Jako  osłem  tak  robią,  tym  szpetnych  nałogiem.
Prawie  tam  w  imię  jego  cożkolwiek  sprawują,
Tak  na  poły  z  bluźnieniem  wszytko  rozkazują,  
Powiedając,  iż  nigdy  w  to  nie  będę  wierzył,
Jeśli  sie  to  nie  zstanie,  by  Bog  na  niebie  był.

Patrzże,  co  wicher  czyni,  gdy  sie  wzgorę  kręci:
I  drzewinę  połomi,  i  wodę  pomąci,
Ryby  wzgorę  wyniesie  społu  i  z  żabami,  
A  czasem  więc  pomyli  szyki  przed  babami,
Ktore  też  jakieś  czary  więc  na  to  miewają,
A  łotrowie  czartowie  więc  im  pochlebiają,
Aby  im  onej  wiary  lepiej  potwirdzili,
Aby  swym  czartom  więcej  niż  Panu  wierzyli.  
Więc  drudzy  dzwony  tłuką,  drudzy  zielem  kurzą;
A  oni  sie  im  na  złość  jeszcze  więcej  burzą.
Lecz  to  nalepsze  dzwony  a  czyste  kadzidło,
Przed  ktorymi  ucieka  marnie  więc  to  bydło,
Kto  sie  Panu  poruczy,  a  z  serca  wiernego
Wszytko  stale  porucza  świętej  wolej  jego.
Chyba  gdy  jako  Jopa  Pan  chce  kusić  kogo;
Lecz  sie  potym  sowito  nagrodzi  od  niego.

Bo  patrz,  iż  ci  panowie,  gdy  sie  rozkuglują,  
Jako  więc  by  szyrmierze  sztuki  wyprawują.  
Wydrze  z  bota  podeszwy,  nodze  nic  nie  będzie,  
Suknią  pięknie  rozporze  aż  do  ziemie  wszędzie.
Miecz  pokręci  by  świder,  poszwy  będą  całe;
Także  ine  kuglarstwo  zać  tam  będą  małe.

Alechmy  już  daleko  zaszli  ode  swego;
Wroćmy  sie  zasię  na  zad  do  nieba  naszego.
Też  tu  na  tym  powietrzu  własne  przyrodzenie  
Ty  dziwne  odmienności,  co  widamy,  mieni.  
Gdy  mgły  wstają  ku  gorze  tu  z  mokrych  wilgości,  
To  sie  już  tam  z  nich  rodzą  rozne  przypadłości.
Kiedy  już  wzgorę  dojdą  powietrza  zimnego,
To  sie  już  tam  odmienią  zawżdy  nacz  dziwnego:
Albo  w  deszcz,  albo  w  krupy,  a  czasem  też  w  grady,
I  potłuką  też  czasem  i  trawę  i  sady.
A  to  już  tam  tyż  wiatry  z  przypadkiem  sprawiają
A  wedle  swych  własności  to  nam  tu  spuszczają.
Jeśli  zimny,  zimne  też  tu  kropie  padają,
Jeśli  ciepły,  ciepło  też  ziemię  zagrzewają.

A  iż  tu  zima  z  latem  tak  sie  zawżdy  mieni,  
To  tak  zawżdy  sprawuje  słońca  przyrodzenie.  
Gdy  od  ktorej  krainy  daleko  sie  niesie,  
Pewnie  naszym  z  siekierą  bywać  po  drwa  w  lesie.
A  gdy  zasię  swym  biegiem  też  bliżej  nastąpi,
Tedy  z  nim  wdzięczne  ciepło  z  powietrzem  przystąpi.
Wszak  wiemy,  iż  na  świecie  są  drugie  krainy,
Co  tam  w  nich  zawżdy  ciepło,  nie  masz  nigdy  zimy.
A  są  też  zasię  drudzy,  co  lata  nie  mają,
Pilno  starych  kożuchow  zawżdy  dodzierają.
A  to  sie  wszytko  dzieje  prze  dalekość  słońca,  
Że  ich  skąpo  dochodzą  ty  jego  gorąca.

Patrzże,  nad  tym  powietrzem  wnet  zasię  jest  woda,
A  nad  tą  wodą  ogień;  patrz,  jaka  to  zgoda.
Nie  mnimajże  by  woda,  co  sie  w  niej  ochynąć,
Albo  iżby  jako  bobr  mogł  po  tamtej  płynąć.  
Lecz  jest  gęste  powietrze  a  wilgotne  prawie;
A  kto  właśnie  powiedzieć  umie  o  tej  sprawie?
Bo  kiedyć  by  tak  gęsta  jako  nasza  była,
A  na  czymże,  proszę  cie,  by  sie  zawiesiła?
Gdzieżby  przez  taką  gęstość  mogło  słońce  parzyć?  
Dobrzeć  by  sie  ten  ukrop,  wierz  mi,  musiał  smażyć.
I  pewnie  bychmy  nieba  przed  nią  nie  widzieli;
Jako  w  wannie  omacmie,  tak  bychmy  siedzieli.

Nad  tą  wodą  jest  ogień  także  przezroczysty;
Nie  tak,  jako  nasz  z  dymem:  jako  kryształ  czysty.  
Bo  jeślić  by  jako  nasz  tak  sie  tu  z  drew  palił,
Pewnieć  by  na  nas  kiedy  tu  głownie  obalił.
Patrzże,  gdy  mocne  wiatry  prochy  wzgorę  wznoszą
A  iż  je  tam  pod  niebo  wysoko  wyniosą,
Gdy  przydą  w  ty  mokrości,  wnet  sie  w  kupę  zlepią  
A  wiatry,  jako  młotem,  tak  to  mocno  sklepią.
Gdy  je  zasię  do  spery  ognistej  wyniosą,
Wnet  ono  prędko  wyschnie,  co  zmoknęło  rosą.
Rozpaliwszy  sie  potym  do  wody  upadnie;
To  potym  wre  a  huczy,  jako  w  kotle  na  dnie.  
A  kiedy  sie  siarkowe  prochy  w  to  wmieszają,
To  już  oczyma  widzisz,  iż  sie  zapalają.
A  gdy  lecą  do  wody,  tedy  się  błyskają
A  upadszy  grzmią,  huczą  a  czasem  trzaskają.
Acz  toż  czasem  ty  gromy  i  wiatry  działają,
Gdy  sie  mocno  mieszając  o  się  uderzają.
A  snadnie  i  na  ziemi  to  każdy  rozumie,
Gdy  sie  wiatr  ocz  otrąci,  tedy  barziej  szumi.
A  tu  już  możesz  wierzyć,  że  tam  pewny  ogień,  
Kiedy  oczyma  widzisz  zapalony  płomień.  
Także  i  ine  znaki,  co  długo  latają  
Zapaliwszy  sie,  poki  w  wodę  nie  wpadają,  
Wszytkoć  to  są  ty  prochy,  co  z  ziemie  powstają,
Zwłaszcza  kiedy  ich  wiatry  społu  nie  zbijają.
Naszym  sie  oczom  tak  zda,  że  gwiazdy  spadają;
Ano  od  nich  ty  prochy,  co  sie  zapalają.
Doświadczysz  tego  z  prochu,  co  bywa  w  rucznicy,
Co  to  jawnie  oczyma  tu  widamy  wszyscy,
Iż  skoro  gdzie  do  iskry  by  namniej  przypadnie,
Uźrzysz,  alić  płomieniem  zapali  sie  snadnie.
Lecz  iż  tam  subtelniejszy,  więc  dymu  nie  miewa,
Bowiem  nie  tak  saletrą  przesadzony  bywa.

Tamże  już  nad  tym  ogniem  też  płanety  ony
Już  mają  słuszne  miejsca,  jako  własne  domy.
Tamże  już  ine  gwiazdy  roznie  rozsadzone,  
Tak  jako  je  widamy,  są  pięknie  sprawione,  
Ktore  już,  jakoś  słyszał,  rozne  mocy  mają  
Nadane  z  Pańskiej  łaski,  ktore  tu  zjawiają.  
Także  sie  to  z  tym  niebem  pięknie  wszytko  toczy,
Jedno  nigdy  przed  drugim  z  kresu  nie  wykroczy.
A  po  tym  mądrzy  ludzie  albo  z  objawienia
Dosięgli  ich  własności,  także  przyrodzenia.
A  częścią  ze  zwyczaju,  częścią  też  z  nauki
Obaczyli  nad  rozum  ty  tak  trudne  sztuki.

Bo  niebo  jest  podobno  urzędem  ku  ziemi,
Gdy  sie  właśnie  przypatrzysz,  jako  sie  tu  mieni:
Iż  ziemia  nic  nie  włada,  jedno  ludzie  na  niej,
A  musi  dać  jednemu  drugi  zawżdy  taniej.
Takżeć  w  niebie  płanety  tylko  miejsce  mają,  
Ale  swemi  sprawami  wszytkimi  władają.
A  jako  tu  krol  starszy  a  potym  panowie,
Takżeć  też  więtszej  władzej  tam  są  płanetowie,
Ktore  tu  więc  na  ziemi  czasem  przekażają,
Kiedy  sobie  sprzeciwne  w  swych  biegoch  bywają.  
Co  więc  nam  powiedają  owi  praktykarze,
Kiedy  więc  Pan  za  grzechy  nędzną  ziemię  karze,
Iż  ty  znaki  nasadzi,  co  to  okazują,
A  wedle  swej  natury  upadki  winszują.
Wszak  nas  z  tego  i  Dawid  często  upomina,  
Iż  Pan  znaki  nasadza,  iawnie  przypomina.
Co  to  Pan  wszystko  czyni,  bychmy  sie  uznali,
Do  jego  świętej  łaski  nabożnie  wzdychali.
Tedy  on  wszytko,  gdy  chce,  snadnie  zmienić  może;
Jedno  mu  wiernie  dufa,  nędzniku  nieboże!  
Już  sie  wicher,  ani  grom  o  cię  nie  pokusi,
Ani  żadna  płaneta,  wierz  mi,  cie  nie  ruszy.
Bo  gdzie  jest  bojaźń  Boża,  już  tam  rozum  rządzi,
Że  z  żadną  złą  chucią  nigdy  nie  zabłądzi.
A  kiedy  sie  tą  łaską  Pańską  zapomożesz,  
Już  sie  i  z  praktykarza  snadnie  naśmiać  możesz
A  nazwać  go  omylnym  a  iż  nic  nie  umie,
A  na  gwiazdach  rozumieć,  nic  sie  nie  rozumie.
Tym  oszydzisz  każdego,  oszydzisz  płanety,
Że  sie  muszą  popadać  ich  wszytki  dekrety.  

A  iż  jest  to  rzecz  dziwna,  iż  z  dawnego  wieka
To  niebo  posługuje  nędznemu  człowieku
A  podobno  że  już  tak  i  na  wieki  będzie,
Bo  pismem  i  rozumem  dojdzie  tego  wszędzie.
Bo  jeśli  Bog  wieczny,  a  iż  tak  wierzymy,
Przeczże  prożno  tę  wodę  tak  łyżką  mierzymy?
Bo  jużci  on  tak  pewnie  majestatu  swego
Nie  będzie  raczył  skazić  do  skończenia  wszego.
Już  ci  i  jego  dekret  żaden  sie  nie  zmieni;
Jako  raz  rzekł,  tak  zawżdy  trawa  sie  zieleni.
A  ogień  też  gorący,  woda  zawżdy  płynie,
A  każde  przyrodzenie  w  swym  zwyczaju  słynie.
A  owszem  sławne  niebo,  gdyż  jest  stolec  jego,
Już  ci  nigdy  nie  zmieni  stanu  tak  zacnego.
A  by  sie  wszytko  na  nim  tak  jako  poczęło
Nie  miało  sie  sprawować,  wszytko  by  zginęło.
Już  by  ziemia  nie  miała  ognia  ni  wilgości;
Jakoż  by  sie  mnożyły  nam  na  niej  żywności?
Bowiem  wilgość  odmiękcza,  a  ogień  zagrzewa;
Z  tych  dwu  przyczyn  tu  każde  stworzenie  ożywa.
A  tak  Pan  Bog  z  łaski  swej  dla  tego  człowieka
Ten  porządek  zachowa  już  tak  aż  do  wieka,
Kiedy  będzie  już  raczył  ziemię  uspokoić,
A  swojego  krolestwa  już  rozno  nie  dwoić,
Iż  już  wierne  zabierze  z  łaski  swej  do  siebie,
Aby  z  nimi  krolował  tam  na  wieki  w  niebie.
A  złym  też  tu  poruczy  ty  marne  niskości;
Tedy  im  też  nie  trzeba  już  będzie  żywności.

Ale  niebo  na  wieki  w  swej  mocy  zostanie,  
W  ktorym  będziem  krolować  wiecznie  przy  swym  panie.  
Nie  darmoć  Dawid  woła  o  Pańskiej  możności,  
Iż  jest  zawżdy  dziwniejsza  tam  na  wysokości.
Bo  patrz,  i  tu  na  ziemi  gdy  kto  dwor  buduje,
Tedy  gdzie  sam  ma  mieszkać  gmachy  opatruje.
Aby  tam  co  napiękniej  wszytko  sie  sprawiło,
By  sie  wszędzie  błyszczało,  a  nadobnie  pstrzyło.
Już  stajnia,  już  stodoła,  tak  jako  może  być,
Bo  tam  już  i  plewami  ściany  może  obić.
Takżeć  acz  Pan  jest  pewnie  swą  możnością  wszędzie,  
Ale  istności  jego  prawy  stolec  będzie
Nad  wszytkimi  żywioły  i  nad  wszytki  nieba,
Bo  jego  wielmożności  tak  tego  potrzeba.
A  tak  niebo  toć  to  jest  własny  stolec  jego;
Tam  zawżdy  poglądając,  wołamy  do  niego.  
Bo  i  Dawid  wyznawa,  ż  tam  ty  możności
Tak  sobie  Pan  zostawi  ku  swej  wielmożności.
A  w  tej  marnej  stodole  świata  mizernego
Raczył  z  łaski  zostawić  człowieka  nędznego.

Patrzże  na  tę  stodołę,  na  jej  dziwne  sprawy,  
Jakoć  ją  uchędożył,  tak  jako  Pan  prawy.
Gdy  uźrzysz  piękne  gory:  ano  sie  zielenią,
Dziwne  kstałty  i  farby  rozno  w  sobie  mienią.
Poźrzysz  zasię  na  pola  a  na  łąki  śliczne:
Ano  na  nich  kwiateczki  błyszczą  sie  rozlicznie,  
Jako  drogie  kamyczki,  rozne  farby  mając,
Prawie  na  wszem  nadobnie  świat  uweselając.
Poźrzysz  zasię  na  wody,  poźrzysz  na  źwirzęta,
Poźrzysz  zasię,  gdy  jeżdżą  po  światu  panięta
W  onych  dziwnych  pstrocinach  a  w  onych  ubiorzech;  
Czego  sie  tam  napatrzy,  kto  bywa  przy  dworzech!
A  kto  tego  nie  widał,  ni  zatuli  gęby;
Mnima  już  aby  na  to  patrzyły  i  zęby.

Patrzajże  jakie  zamki,  jakie  budowania,
Co  je  dziwnie  sprawują  ty  ludzkie  starania,  
Że  sie  błyszczą  z  daleka;  aż  więc  coś  dziwnego
Zda  sie  naszym  rozumom  i  niepodobnego.
A  ktoż  dał  ty  misterstwa  nędznemu  człowieku?
Takci  go  z  tym  Pan  stworzył,  tak  jeszcze  od  wieku
W  czym  on  sobie  w  swych  smyślech  dziwne  rzeczy  kryśla,
A  snadź  nad  przyrodzenie  czasem  sie  domyśla.
A  jeślić  tę  stodołę  Pan  tak  dziwnie  sprawił,
Rozumiejże,  żeć  więtsze  misterstwo  zostawił
Tam,  gdzie  stolec  postawił  majestatu  swego;
To  już  o  tym  rozumieć  nie  rozumu  mego.
Rozumiejże,  jeśli  tu  widzisz  piękne  dwory
A  stany  rozmaite  i  dziwne  ubiory,
Coż  rozumiesz  w  tym  zamku,  co  ji  sobie  sprawił?
Wierz  mi,  żeć  tam  i  stany  dziwniejsze  postawił.
Azaż  pisma  nie  mamy,  iż  dziwni  anjeli
Tam  są  w  rozlicznych  staniech  a  barzo  ich  wiele.
A  jeśli  tu  widamy  ubrane  panięta,
Coż  rozumiesz,  jakie  są  niebieskie  książęta?
Acz  nie  chodzą  w  sajaniech,  lecz  zacność  każdego
Już  go  czyni  przed  Panem  dziwnie  osobnego.
Że  by  sie  tu  zebrali  i  wszyscy  krolowie,
Tedy  przeciw  tym  stanom  są  jako  błaznowie.

Patrzajże,  co  tu  widzisz  tę  na  dole  jasność?
Dopiro  tam  gdzie  Pan  jest,  już  dziwniejsza  światłość.
Bo  to  niebo,  co  widzisz,  by  słońca  nie  miało,
Pewnie  by  też  by  pudło  ciemne  sie  nam  zdało.

A  patrzaj  przyrodzonej  tej  jego  ciemności,
Kiedy  zginą  słoneczne,  miesiączne  jasności,  
Że  nie  jest  nic  tak  czarno,  co  by  z  nim  zrownało,  
Że  i  drewno  sprochniałe  będzie  sie  błyszczało.  
I  robaczek  maluczki  latając  sie  świeci,  
By  iskierka  nadobna,  kiedy  sie  podnieci.
A  gdy  jasność  przypadnie,  alić  wszytko  zgaśnie;
Tak  żądna  rzecz  przypada  z  przyrodzenia  wczaśnie.
Nie  mnimajże,  w  tym  cieniu  abyć  Pan  miał  siedzieć,
Acz  on  swoją  możnością  chce  o  wszytkim  wiedzieć.
I  ta  ciemność  i  jasność  wszytko  w  jego  mocy,
A  dziwnie  on  tym  włada  i  we  dnie  i  w  nocy.
Ale  tam  już  na  gorze  światłość  nieskończona,  
Ktorej  tak  z  Pańskiej  wolej  jest  rzecz  przyrodzona,
Iż  sie  nigdy  nie  mieni  i  nigdy  nie  gaśnie,
Jedno  już  tak  na  wieki  zawżdy  świeci  jaśnie.
Tamże  radość,  tam  miłość,  tam  widzenie  tworca,
Jako  ono  śpiewają  na  wieki  bez  końca.  

Nie  darmoć  zacni  ludzie  z  nauczoną  głową
Tak  Celum  Empireum  tamtę  światłość  zową,
Co  sie  to  nam  wykłada,  iż  niebo  ogniste
A  zawżdy  w  swej  jasności  dziwnie  przezroczyste.
Gdyż  pirra  łacinnicy  ogień  jasny  zwali  
I  stąd  też  o  przezwisko  temu  niebu  dali:
Nie  iżby  było  z  ognia,  ale  iż  w  jasności
Tak  ustawicznie  stoi  a  w  dziwnej  piękności.

Bo  aczby-ć  sie  tak  zdało,  iż  to  trudno  ma  być,
Gdyż  tam  nie  masz  powietrza,  jakoż  sie  ma  święcić?  
Gdyż  słyszymy,  powietrze  iż  tu  jest  zamknione,
Miedzy  ziemią  a  niebem  w  śrzodku  zostawione.
Patrzajże,  iże  w  słońcu  tam  powietrza  nie  masz,
A  wżdy  co  jaśniejszego  już  mi  nad  nie  ukaż.
Acz  tu  jasność  sprawiona,  a  do  tamtej  wzgorę  
Podobna,  by  położysz  podle  złota  skorę.
Patrzajże  na  promienie,  gdy  gmach  przenikają,
Jako  prochy  z  pioreczki  po  nich  sie  mieszają.
Już  rozumiesz,  żeć  to  tam  z  powietrzem  chodziło,
A  wżdy  owej  jasności  nic  nie  przeszkodziło.  
Samać  jest  jasność  przez  się,  nie  trzeba  jej  tego,
Aby  skąd  przypadło  do  niej  co  inszego.
Jedno  ją  przez  powietrze  widzą  nasze  oczy,
A  marna  ciemność  przed  nią  na  stronę  wnet  skoczy.

Patrzajże,  jeśli  słońce  świat  oświęcić  może,  
Czemuż  tego  stworzyciel  uczynić  nie  może?  
Ktory  tu  słońce  jasne  jako  świecę  sprawił,  
Jeszczeć  sobie  podobno  więtszą  moc  zostawił,
Iż  z  onej  jego  takiej  dziwnej  wielmożności
Pochodzą  tak  nieznośne  a  dziwne  światłości.

A  jeśliżeć  też  gwiazdy,  co  oczy  widają,
Iż  nam  od  swej  piękności  też  blask  podawają,
Coż  rozumiesz  ty  gwiazdy  anjeli  przy  Panie?
Jeśli  nie  więtsza  jasność  tam  przy  nich  zostanie?  
Ktorzy  w  swojej  zacności  sami  blask  podają,  
Co  od  Pana  niż  gwiazdy  jeszcze  więtszą  mają.  
Bo  tam  moc  niezliczona  anjołow  rozlicznych,  
Onych  duchow  dostojnych,  onych  stanow  ślicznych,  
Ktore  sobie  wiadome  są,  choć  ciał  nie  mają
I  na  świecie,  gdy  Pan  chce,  tedy  sie  zjawiają.

Zeznałby  to  Abram,  zeznałby  Tobijasz,
Jakob,  także  i  ini,  i  on  Zacharyjasz,
Co  z  nimi  oczywiście  rozmowy  miewali,
A  ich  świętej  posługi  wiele  używali.
A  ty  ciała  wiadome  skąd  onie  miewają,
Te  już  nasze  rozumy  przed  tym  ustawiają.

I  teraz  ich  na  ziemię  zawżdy  dosyć  bywa;
Lecz  ich  istność  przed  naszym  grzechem  sie  zakrywa.
Ale  ich  tam  przed  Panem  i  bez  liczby  wszędzie,
Na  niebie,  na  powietrzu,  zawżdy  pełno  będzie.
Nie  darmoć  Dawid  woła:  "Dziwny  Pan  na  niebie!"
I  rozumiem,  że  ten  dziw  rusza  też  i  ciebie,
Ktoremu  ani  rozum,  ani  żądna  głowa
Nie  może  nigdy  sprostać,  by  nie  Pańskie  słowa,
Ktore  przez  swe  wyroki,  przez  zjawienia  znać  dał,
Aby  nędzny  człowieczek  wątpiąc  w  tym  nie  szalał.
A  nam  zasię  to  wszytko  oni  ludzie  święci
Zostawili  na  piśmiech  dla  lepszej  pamięci,
Co  widział  Ezaijasz,  co  ini  widzieli.  
A  wszak  przed  tymi  dziwy,  myśląc,  aż  pomdleli,
Iż  tak  długo  chodzili  prawie  bez  pamięci;
Coż  my  grzeszni  rzeczemy,  gdyż  tak  byli  święci.
A  wżdy  tym  tajemnicam  nie  wyrozumieli;
A  prawie  myśląc  o  tym,  wszyscy  sie  zumieli.  

Ale  to  wiemy  pewnie,  iż  tak  jest  i  będzie,
Bowiem  ta  Pańska  sława  rozniosła  sie  wszędzie.
Wiemy  już  o  tym  niebie,  o  tych  słuchach  wiemy,
Choć  ich  dziwnym  istnościam  mało  rozumiemy,
Jaką  dziwną  poczciwość  tam  Panu  działają,  
A  jako  też  tu  pieczą  o  nas  grzesznych  mają.

Patrzaj,  kiedy  Manue,  on  ślachetny  człowiek,
Zachowawszy  statecznie  zawżdy  poczciwy  wiek,
Gdy  mu  Pan  z  łaski  syna  Samsona  obiecał,
Tedy  k  niemu  anjoła  z  tą  nowiną  posłał.  
A  gdy  go  pilnie  pytał,  co  za  imię  jego,
Powiedział  mu,  iż  "Dziwak"  przezwisko  u  niego.
Potym  gdy  za  łaskę  Panu  ofiarował,
Dziwak  z  onym  płomieniem  wzgorę  zakierował.
A  tak  tu  sie  przypatruj  tej  dziwnej  istności,  
Jakie  to  tam  są  stany  nie  naszej  baczności.
Tu  z  nim  mowił,  by  człowiek,  a  po  małej  chwili
Alić  on  z  dymem  wzgorę  –  krotkochmy  tu  byli!
Ano  patrz,  w  Babilonie  kiedy  trzech  palono,
Takież  okrutny  ogień  w  piecu  nakładziono;  
A  gdy  je  tam  wrzucono,  alić  czwarty  siedzi.
Jako  to  Pan  wiernego  łaskę  swą  nawiedzi.
Że  on  ogień  gorący  tak  barzo  ochłodził,
Że  jemu  ani  onym  namniej  nie  zaszkodził?!
A  jakoż  tu  zrozumieć  tej  dziwnej  istności,
Już  to  pewnie  nie  naszych  wiedzieć  dowcipności!

Bo  patrzaj,  na  jakim  są  oni  wspomożeniu  
Tu  Pańskiemu  wiernemu  każdemu  stworzeniu?  
Słyszałeś,  gdy  prowadził  onę  świętą  panią  
Judyt,  gdy  szła  do  wojska,  anjoł  wnet  szedł  za  nią.  
I  ścięła  marną  głowę  Olofernussowi,
Co  chciał  miasto  mordować,  złemu  hetmanowi.
Sennacheryb  kiedy  też  takież  bluźnił  Pana,
Szkaradzie  był  pokarał  też  tego  hetmana.
A  nie  leda  tam  był  moc  też  anjołek  zjawił:
Sto  ośmdziesiąt  tysięcy  i  pięć  ludzi  zabił,
Wybawił  wierne  Pańskie  z  srogiego  więzienia;
Tak  to  są  miłośnicy  ludzkiego  plemienia!
Jozue,  on  święty  mąż,  kiedy  szedł  przed  wojski,
Zawżdy  przed  nim  porażał  naprzod  anjoł  Pański,
Ciesząc  go  zawżdy  mile,  aby  sie  nic  nie  bał,
A  w  imię  mocy  Pańskiej  w  umyśle  mocno  stał.
Patrzajże,  gdy  ono  był  Balaam  pojechał,
Aby  na  ludzi  Pańskie  przyklęctwo  był  wydał,
Zastąpił  anjoł  z  mieczem  i  nie  chciał  go  puścić,
Że  oślica  wołała  i  musiała  sie  wrocić.
Albo  gdy  też  Abraam  syna  ofiarował,
Tedy  mu  wnet  baranka  anjoł  nagotował
I  za  miecz  go  ułapił,  gdy  chciał  syna  ścinać;
Trudno  sie  przed  tą  mocą  zawżdy  było  wspinać.
Ano  i  on  Helijasz,  co  prorok  zacny  był,
Gdy  sie  ono  po  gorach  przed  złą  krolową  krył,
Karmił  go  anjoł  długo,  przynosząc  mu  chleba,
Jabłek,  wody,  owocow  i  czego  potrzeba.
Danijel,  gdy  był  wsadzon  miedzy  lwy  w  jaskinią,
Gdzie  jawnie  jeszcze  i  dziś  jego  sprawy  słyną,
Anjoł,  wziąwszy  z  daleka  proroka  inego,
Przyniosł  go  i  z  garnuszki  nad  jaskinią  jego
I  nakarmił  proroka  barzo  zgłodniałego  
I  potwirdził  myśl  jego  w  imię  Pana  swego.
A  co  inych  historyji  wspomnieć  by  sie  mogło,
Jako  sie  przez  anjoły  wiele  ich  wspomogło?
Jako  Agar  nędznica,  gdy  była  zgłodniała,
Co  też  za  wspomożenie  od  anjoła  miała;  
Jako  Jakobow  sługa,  gdy  mu  szedł  po  żonę,
Jako  go  też  prowadził  anjoł  w  cudzą  stronę!
Nuż  jako  Tobijasza,  jako  inych  wiele;
Jakie  z  nich  zawżdy  wierni  miewali  wesele!

Patrzajże  zasię  pilno,  kogo  Pan  ostąpi,  
Już  tam  i  anjoł  Pański  nigdy  nie  przystąpi.
Już  z  takim  zawżdy  oni  bywają  weseli,
Ktorzy  w  piekle  siadają,  rogaci  anjeli.
Patrzaj  wnet  co  sie  zstało  onemu  krolowi,
Kiedy  Pana  odstąpił,  nędznemu  Saulowi.  
Wnet  ten  anjoł  piekielny  przywinął  sie  k  niemu
I  wiesz,  jako  go  przywiodł  ku  wszytkiemu  złemu.
Co  sie  zstało  drugiemu  takież  Achabowi,
To  jego  historyja  niechaj  szyrzej  powie.
Jako  tenże  anjoł  by  zwiodł  proroki  jego,  
Że  go  też  domieścili  do  wszytkiego  złego.
Jako  też  Ezaijasz  o  Egipcie  pisze,
Co  tam  byli  zrobili  też  ci  towarzysze,
Tak  iż  byli  na  dobre  sprawy  ludzi  zwiedli,
Że  sie  na  poły  żywo  mało  nie  pojedli.  
Albo  Abimelecha,  kiedy  z  ludźmi  zwadził,
Nie  jednego  też  z  sobą  stamtąd  wyprowadził.
A  co  inych  przypadkow  ci  dobrzy  panowie
Pobroili!  Bo  wierz  mi,  iż  ci  mają  w  głowie.
A  gdzie  już  Pan  odstąpi,  ci  nie  zamieszkają
A  jako  wicher  piorkiem,  tak  światem  motają.

A  coż  my  z  tym  chcemy  rzec,  ubodzy  nędznicy,  
Gdyż  to  naszy  barzo  są  rozni  służebnicy.  
Prze  miły  Boh  pilnujmy,  bychmy  tacy  byli,  
Abychmy  ty,  co  z  nieba,  k  sobie  przyłudzili.  
A  czymże  je  przyłudzić  to  tu  myślić  trzeba,  
Gdyż  nie  biorą  ni  złota,  ni  mięsa,  ni  chleba.
Tak  jako  nas  niektorzy  w  to  pirwszy  wprawiali,
Bychmy  im  jako  chłopi  podatki  dawali.
Oni  nam  to  pojednają,  oni  to  sprawują,
Tedyć  tego  podobno  nic  nie  potrzebują.
Ale  stara  przypowieść,  iż  rowny  rownego
Zawżdy  barzo  rad  widzi  do  społku  swojego.
Acz  sie  z  nim  nie  możem  porownać  istnością,
Ale  cnotą,  a  wiarą,  a  sprawiedliwością,
Abychmy  społu  byli  Panu  z  nimi  wierni  byli,
A  jego  święte  imię  na  wieki  chwalili.

Ciało  też  acz  nie  w  istność,  abychmy  mienili,  
Ale  cne  obyczaje  zawżdy  w  nim  stawili.  
Pychę,  zazdrość,  łakomstwo  bychmy  w  nim  skromili  
A  im  sie  obyczajmi  wżdy  przypodobnili.  
Gdyż  wiemy,  iże  u  nich  nic  nie  płatne  państwa,
Krolestwa,  zacne  księstwa  i  ine  hetmaństwa.
Zawżdy  ich  towarzystwa  z  pokornymi  były,
Hardego  Lucypera  dla  tego  zrzucili.
Takież  i  tu  z  hardymi  pewnie  nie  siadają,
Tego  starego  mistrza  tam  do  nich  wganiają,
Ktory  pychę  wymyślił,  by  je  sobie  ćwiczył
A  potym  po  swej  woli  jako  bydło  liczył.
Bo  sie  nam  tu  więc  tak  zda,  kiedy  państwa  mamy,
Że  sie  żadnego  strachu  nigdy  nie  lękamy.
Lecz  wierz  mi,  żeć  sie  lękną  a  uźrzą  to  sami,
Bo  Pan  Bog  nie  brakuje  nigdy  osobami.
To  każdy  krol  u  niego,  co  serca  wiernego,  
Ale,  wierę,  na  sceptrum  nie  patrzy  żadnego.

A  tak  gdy  sie  tak  w  cnotach  z  nimi  porownamy,
Już  zawżdy  towarzystwo  pewne  z  nimi  mamy,
Już  nas  zawżdy  strzec  będą,  jako  w  głowie  oka,
Nie  poznamy  przygody,  ni  żadnego  roka.  
Też  k  temu  ustawicznie  do  Pana  wołajmy,
Jemu  z  nami  pospołu  zawżdy  chwałę  dajmy,
Prosząc  ustawicznie,  by  nas  nie  opuszczał
A  tym  świętym  anjołom  bronić  nas  dopuszczał.
Gdyż  pewnie  o  nich  wiemy,  jaką  żałość  mają,  
Gdy  ktorego  złośnika  na  świecie  widają,
Iż  sie  uznać  nie  może  a  z  ich  towarzystwa
Już  jego  nędzna  dusza  prawie  na  wszem  wyszła.

Bowiem  gdy  Pan  na  on  czas  na  sędzie  usiędzie,
To  ich  urząd  i  sprawa  tam  na  ten  czas  będzie,  
By  plewli  marny  kąkol  od  pszenice  rozno
A  puścili  do  piekła  i  z  plewami  prożno,
A  pszeniczkę  do  Pańskiej  szpiżarniej  schowali,
Cochmy  o  niej  nie  dawno  teraz  rozmawiali.
O,  nieszczęsny  kąkolu,  o  żałosne  ziarno,  
To  sie  w  niwecz  obrocić  już  tam  musisz  marno!
Lepiej  było  nie  wschodzić  a  tam  w  ziemi  zginąć,
Niż  tak  w  marnej  sromocie  już  na  wieki  słynąć!
O,  szczęśliwa  pszeniczko,  o  święte  nasienie,
Ktore  sie  tam  dostaniesz  w  taki  pokolenie,  
Cochmy  o  nim  mowili  i  w  takiej  radości,
Ktorych  nikt  nie  wypowie  dziwnych  obfitości.

Rozmyślże  się  moj  bracie,  wiele  byś  wziął  za  to,  
Żebyś  szedł  z  tym  kąkolem,  gdyćby  przyszło  na  to?  
Rozumiem,  żebyś  nie  wziął  na  mały  czas  tego,  
Być  tu  chciano  pożyczyć  i  świata  wszytkiego.  
Ale  my  nie  dla  świata,  lecz  z  nędznych  pożytkow,
Przedsię  nic  nie  skromiemy  w  sobie  marnych  zbytkow.
A  jeszcze  by  nie  tak  żal,  by  to  długo  trwało;
Ale  zaż  to  nowina,  jako  to  nastało?
Iż  to  wszyscy  widzimy,  przedsię  nic  nie  dbamy
A  tych  wiecznych  rozkoszy  prosto  za  nic  mamy.

Sąchmy  tu  jako  myszy,  co  w  jamę  wleczemy  
Na  ziemi  każde  ziarnko  gdziekolwiek  znajdziemy.  
A  nad  nami  pustołki  rozliczne  latają  
A  skoro  sie  wymkniemy,  tedy  nas  chwytają.
O,  nędzna  marna  jamo!  Toć  cie  szpiżujemy
A  gdy  nasze  ziarnka  pogryzie  kto  iny,
Gdy  zaleci  pustołka  z  nami  do  szeliny.
A  szpetna  to  pustołka,  co  za  nami  lata
A  prawie  jako  z  tyłu  z  nas  każdego  chwata.
A  to  jeszcze  nagorsza,  iż  jej  nie  widzimy
A  też  sie  przedsię  przed  nią  w  jamę  nie  umkniemy.
Aczci  przedsię  być  w  jamie,  ale  już  tam  siedzisz
A  pewnie  w  onych  ziarnkach,  już  gmerać  nie  będziesz!

A  tak  moj  miły  bracie,  pomni  na  to  pilnie,
Jako  masz  swą  powinność  chować  nieomylnie.  
A  rozmyślaj  sie  na  to,  coć  z  tego  przypadnie,  
Bo  sie  tego  doliczysz  i  na  palcoch  snadnie:  
Naprzod  sława  poczciwa,  potym  dobre  mienie,
Myśl  bezpieczna  a  k  temu  wesołe  sumnienie.
Kiedy  już  łaski  Pańskiej  na  wszem  pewien  będziesz,
Już  tego  i  wiecznego  kłopotu  zabędziesz.
Jać  już  idę  do  ciebie,  boć  mam  ine  sprawy,
A  ty  sobie  obieraj  smaczniejsze  potrawy.
A  to  już  masz  na  dwoje,  a  na  wszytko  z  korzeniem;
Starajże  sie,  abyś  był  poczciwym  stworzeniem
A  nie  czynił  lekkości  ni  w  czym  Panu  swemu,  
Gdyż  sie  on  nie  chce  przyznać  ku  żadnemu  złemu".



Íîâ³ òâîðè