Ïðî÷èòàíèé : 208
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział dziesiąty - Ksenokrates
Ten rozdział dziesiąty zową KSENOKRATES,
abowiem tu jest rozprawa o dziwnych sprawach niebieskich,
o żywiołach ziemskich, o płanetach i o ich wdanych władzach,
i o inych sprawach co sie w ziemi i na ziemi i na powi
Trefiło sie gorąco, bo tak zawżdy bywa:
Po prędkim dżdżu rado sie pięknie przejaśniewa,
Że sie słońce nadobnie po gorach błyskało,
A prawie sie powietrze wszytko rozgorzało.
On ubogi młodzieniec idąc w drogę sobie
Myśli, co go uczyły ony dwie osobie.
I potrefi pod gorą gajek kasztanowy,
Z niego bieży potoczek jako kryształowy.
Upragnął z gorącości i jeść mu sie chciało,
Oboje sie tu społu nieźle mu przydało.
Obrocił sie wnet z drogi, aby ulżył głodu
A iżby odpoczynął w gorącości w chłodu.
Idzie tam; alić człowiek, dziwniejszy niż iny,
Chodzi sobie coś myśląc około krzewiny.
Skrzydełka ma u głowy, strzałkę w ręku nosi
A gwiazda mu u głowy promienie roznosi.
Twarz jasna, nie człowiecza, także i postawa;
Tuszy sobie, iż będzie nowa jaka sprawa.
Lękł sie; a przedsię był rad, iż to coś nowego
Przypadło mu z przygody do rozmysłu jego.
Idzie k niemu z postrachem, ukłoni sie nisko,
Mnimając, że jest jakie tu ziemskie bożysko.
Gdyż tego wiele przed tym na świecie bywało;
Acz i dziś mało nie tak by sie rozumiało.
Rzecze mu wnet on człowiek: "Widzę, że sie trwożysz
A jakąś złą nadzieję o mnie sobie mnożysz.
Nie boj się! Jamci to on płaneta łaskawy,
Merkuryjusz, co mnożę tu poczciwe spraw,
Ale sie wszyscy ludzie rozumem parali
A miarę z poczciwością na wszem zachowali".
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, tegoć mnie też trzeba;
Bo z tym droga, rozumiem, i tu i do nieba.
Prawiem też teraz odszedł od ludzi uczonych,
Co świadomi niebieskich biegow przyrodzonych.
Zoroastes a Tales teraz społu byli
A wiele mi w tych sprawach rzeczy rozwodzili:
Iako Pan dziwnie niebo z płanetami rządzi
A jako tu pod nimi nikczemny świat błądzi.
Acz-em mało zrozumiał o niebieskiej sprawie,
Ale o tej nadobnie dali mi znać prawie:
Iako sie ludzkie stany rozlicznie mieszają
A jako im ich sprawy dziwnie przypadają.
Otóż mi Bog raczył dać, żem trefił na tego
A mogę rzec, nad wszytki światu życzliwszego,
Iż sie mogę dowiedzieć, skąd, co, gdzie przypada
A jako Bog mocą swą ziemią, niebem włada.
Bowiem sie tu na ziemi wżdy przypatrzyć może,
Ale tam, wierę, wyszszej aż kogo wspomoże.
Acz widzimy oczyma, że sie tam mieszają
Wielkie dziwy, coż wiemy, co za władzy mają".
Powiedział Merkuryjusz: "Prawdać miły bracie,
Iże to przytrudniejszym barzo iście na cie!
Bo wiele ludzi sobie głowy pokazili,
A mało sie w tych dziwiech przedsię obaczyli.
I my, co ustawicznie tam zawżdy bywamy,
A przedsię wiadomości w tym prawej nie mamy.
Takie to dziwne sprawy Boga wszechmocnego;
A kto kiedy zrozumiał tajemnice jego!
Ale iż cie wżdy widzę do tego chciwego,
Abyś sie o tym pytał, co jest poczciwego,
A to jest rzecz poczciwa to każdemu wiedzieć,
Pytać sie o tym pilnie, gdzie po śmierci siedzieć.
Acz to jeszcze pilniejsza, jako sie w tym rządzić,
Aby marnie w tych plotkach tej drogi nie zbłądzić.
Jako ten nikczemny świat ty swe nędzne kmiecie
Dziwnie stroi k swej myśli i zimie, i lecie,
Iż żaden nic nie baczy czasu omylnego
A jako co ma przypaść na tę nędzę jego.
A nędzna śmierć tuż za nim zawżdy dybie snadnie;
Ani czasu ni kstałtu żaden jej nie zgadnie.
Ktora i pośrzod lata kiedy chce zamrozi,
Bo szpetnie tą szczerbatą kosą wszytkim grozi.
A więc na nas, płanety, drudzy narzekają,
Iż je czasem ku wszemu złemu przyciskają".
Rzekł młodzieniec: "I jam też to nie dawno słyszał;
Dziwnie tym Zoroastes a Tales z nim mieszał.
A jednak coś podobno barzo k rozumowi,
Gdyż sie trudno sprzeciwić takiemu Bogowi.
Bociem ja to i z inych jeszcze przed tym słychał,
Iż wżdy wam Pan niemało jakiejś mocy przydał".
Powiedział Merkuryjusz: "Prawda, iż ci przydał,
Ale sobie tę zwirzchność na wszytkim zachował,
Iż co sie tu sprawują wedle wolej Jego,
Nad tymi my nie mamy urzędu żadnego.
Bo chociaj dociśnienie od nas jakie czują,
Tedy sie tu rozumem a strachem sprawują,
Aby tak nie czynili, na co je myśl wiedzie,
Gdyż więc każda swawola wnet guzu dowiedzie".
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, wżdyć to jest rzecz dziwna
A wszytkim tu rozumom na świecie przeciwna,
Jako sie to tam dziwno wszytko usadziło,
Że i wzroki i rozum wszytkim tu zmyliło".
Powiedział Merkuryjusz: "My, co tam siedzimy,
Powiedział-ciem, wszytkiego iż nie prawie wiemy.
Nawięcej sie tego Pan Mojżeszowi zwierzył,
Gdy z nim na gorze Oreb dziwne rzeczy mierzył.
Wszak wiesz, jako napisał, iż czasu pirwszego
Stworzył Pan niebo, ziemię tak prawie z nizczego.
Ziemia była nikczemna a na wszytkim prożna;
Już bacz, iż od dzisiejszej barzo była rozna.
Pisał też, iż duch Pański swą sie mocą nosił
A nad zamieszaniem wod wzgorę sie wynosił.
Pisze też, iż już potym aliż dnia czwartego,
Toż niebo ochędożył światłościami jego.
To już możesz rozumieś, skąd niebo powstało:
Tak sie z przodku i z wodą i z ziemią mieszało;
Aż potym dziwną sprawą z majestatu swego
Sprawił pięknym porządkiem jedno od drugiego.
Rozkazał wnet gęstości, by społu została,
A woda też w swej mierze, aby zawżdy stała.
Z onej potym gęstości tę, co widasz, ziemię
Raczył sprawić, a potym na niej wszytko plemię.
Wiem, żeś już o tym słyszał, jako ją chędożył
I jako na niej pięknie każdy żywioł ożył.
Czego jeszcze i po dziś żaden nie obaczył,
Jako Pan dziwnie wszytko postanowił raczył,
Jako zamknął kres wodam, aby nie bujały
A źwirzętom na ziemi tu nie przekażały,
Jako potym nadobnie to niebem otoczył,
A gdzie był taki rozum, by w to właśnie wkroczył.
A jeśliżeć to dziwno, co oczyma widasz,
Wierz mi, gdy weźrzysz wyszszej, barziej sie zadziwisz.
A wszakoż tak rozumiej, braciszku moj miły,
Abychmy darmo czasu nie tracili.
Niebo dziwno sprawione z powietrza dziwnego
A jako na kstałt wody, prawie płynącego,
Co barwa i podobieństwo ukazuje jego,
Kiedy sie barzo pilno przypatrzym do niego.
A to sie w koło ziemie toczy ustawicznie,
Oświecając a grzejąc wszytki rzeczy ślicznie.
A tymi to gwiazdami, co widzisz, by wzory
Dziwnie są osadzone ty niebieskie dwory,
Z ktorych są miedzy nimi, co na miejscu stoją,
Drugie sie też z tym niebem ustawicznie broją
A z przyrodzenia swego nie mają jasności,
Jedno że im przypada z słonecznej światłości.
Bo słyszysz od Mojżesza z Pańskiego zwierzenia,
Iż jedno ty dwie świecy dla swego stworzenia,
Miesiąc a jasne słońce tu nadobnie sprawił;
Wszakże w jednym niż w drugim więtszą światłość zjawił.
I to wszytko od słońca, tak jako od gniazda
I miesiąc ma swą światłość, także każda gwiazda.
Patrzaj, gdy tu płomieniow kilko społu snadnie,
Wnet snadnie i oczyma przydziesz w rozeznanie;
Kiedy siarkę, zgorzałkę, wosk, olej zapalisz,
Więcej jednę, niż drugą światłość wnet pochwalisz.
A wżdy jedna od drugiej nieco blasku swego
Może sobie przyczynić onego ciemnego,
Iż jaśniejsza, niż sama, wnet przy drugich będzie
A każdy kąt pospołu oświecają wszędzie.
Takżeć gwiazdy i miesiąc od słońca jasnego
Poprawują nadobnie też blasku swojego.
Bo choć społu nie będą, lecz promienie jego
Dosiągają swą mocą stworzenia każdego.
Wszak to często widamy, kiedy sie przygadza,
Gdy sie słońce z miesiącem w poł ziemie przesadza,
Iż go jego promienie dosięgać nie mogą,
Wnet ukaże na sobie szpetną ciemność srogą.
Acz ji przedsię będzie znać, ale barzo blado,
Aż sie słońce przymknąwszy, oświeci ji rado.
A owi wymysłkowie z nauczoną głową,
Gdy sie ta rzecz przytrefi, eklipsis to zową.
Bo wiedz, iże ta ziemia w tej swojej ciężkości,
Tak prawie w śrzodku wisi niebieskich światłości,
Rownie byś w jasną bankę czarną gałkę wsadził,
Na jakiej cienkiej nici w pośrzodku usadził,
Na bańce napisawszy, coć by sie widziało
A w śrzodku gdyby kilko pioreczek latało
A około gałki by sie obracało,
Jedno iżby jej z miejsca nigdziej nie ruszało.
Otóż też nasze niebo takci sie obraca
A tej gałki na ziemi ni czym nie namaca,
Bo miedzy tym powietrze jest, ogień i z wodą,
A każdą rzecz osobno idzie swoją zgodą.
Także też są na niebie, co sie nie ruszają,
Rozne gwiazdy, drugie też, co wolno latają.
Ale wszytko pospołu z tym sie niebem toczy
Tak, iż jedno przed drugim z krysu nie wykroczy.
Otóż jedny są wyszsze, a drugie są niżej;
Blady miesiąc nad wami, to ten jest nabliżej.
Patrzajże na tej gałce, co ziemią zowiemy,
Że na wszech stronach ludzie; tak to pewno wiemy.
Na spodku i na wirzchu i na stronach wszędzie,
Tak jako tu widzimy, taki tez świat będzie.
Patrzaj tego po rzekach, ktore z gor wychodzą;
Drugie ledwe we stu mil, toż do morza wchodzą.
Patrzże, gdyćby to zrownać, kędy wpadła, przyszło,
Co rozumiesz, wiele by na to łokiet wyszło?
Ale to jest dziwniejsza, iż ty srogie wody
Używają na wszytkim takiej dziwnej zgody,
Że sobie w swych meaciech nic nie przekażają
A iż tej nędznej ziemie też nie zatapiają.
Chociaj to jest rzecz pewna, iż woda nad ziemią,
W morzoch pewnie jest wyszsza – tak sie rzeczy mienią –
Ale jest tak zamkniona Pańską mocą dziwnie,
Że nie może nikomu nic zbroić sprzeciwnie.
A wszakoż gdy Pan raczy, tedy też to bywa,
Iż niejedna insuła czasem w morzu pływa.
Rozumiem, żeć sie ta rzecz dziwna będzie zdała,
A woda wyszsza być a niż ziemia miała.
Ale sprobujesz tego na maluczkiej rzeczy,
A ostatek z rozumem miej sobie na pieczy.
Nalej więc trochę wody gdzie na rowne miejsce;
Uźrzysz, a onać dalej rozchodzić sie nie chce.
A przedsię wyszsza będzie niżli miejsce ono,
A chociaj jej ni kąska to nie przyrodzono.
Ale ona jej ciężkość tak ziemię zwierciała,
Że ją na wszytki strony dziurami zbiegała.
A iż jest w każdym morzu plugawa a słona,
Gęsta, przykra, przemierzła, jako glan zielona,
Ale bieżąc przez ziemię, tam sie poleruje,
Że sie tu jako kryształ w źrzodłach okazuje.
Patrzże, że jedna zimna, a druga gorąca,
A trzecia jako siarka też bywa śmierdząca.
Wszytko jej to gościniec, co im idzie, działa,
Iż każda swoją własność zawżdy będzie miała.
Poświadczył to i Dawid w swym pisaniu dawno,
I u inych prorokow bywało to sławno,
Iż woda w morze idzie, z morza też wychodzi
A tym ziemię i ludzi rozmaicie chłodzi.
Patrzże, iż jedny śmierdzą, a drugie są słone,
A rozliczne miewają w sobie zabobony;
Toć sie nie słońcem dzieje, ani przyrodzeniem;
Z ziemie wszytko przychodzi, to moim baczeniem.
Gdzie gory blisko słone, też i woda słona,
Abowiem to obojgu jest rzecz przyrodzona.
A gdzie też siarką śmierdzą, też woda śmierdząca,
A gdzie ogniem pałają, tedy też gorąca.
Bo pewnie by to słońce samo sprawowało,
Pewnie by i jezioro też każde śmierdziało,
Ale także gorące, albo słone było;
Czyście by sie w rosole nam wszytko warzyło.
Rozumiem, iż ty rzeczy, co sie tu mowiło,
Wiem, żeć sie dziwne zdadzą, by pisma nie było.
Ale, iż ja muszę ić na ten czas od ciebie,
Bo też mam swe urzędy, tam nadane w niebie –
A tak bych nie omieszkał, by sie co nie zstało,
Pewnie by sie na ziemi wnet co pomieszało –
Ale wiem tu człowieka niedaleko cnego,
A barzo w tej biegłości pewnie wiadomego.
Zową ji Ksenokrates, onego Platona
Wszytka jest w nim nauka prawie wyćwiczona,
Ktory o tych biegłościach wiele też napisał;
A to jest jego uczeń, a wszytko to słyszał.
A tak już cie Bog żegnaj; ja już muszę wzgorę,
Bo widzę od zachodu jakąś ciemną chmurę.
By tam drudzy panowie czego nie zbroili,
Saturnus, mars, Jupiter, bracia moi mili!"
Zatrzepiotał skrzydełki, wzleciał potym wzgorę
Tak, że mu i z oczu zszedł aż za onę chmurę.
Siedzi sobie nad źrzodłem, podparł sie o kasztan;
Poźrzy, a k niemu idzie jakiś poczciwy pan:
Zacna jakaś osoba z czystą czarną brodą,
Żeby mogł i z książęciem porownać urodą.
Począł czapki potrząsać, sukniej poprawować
A jako go przywitać k niemu sie gotować.
Przyszedszy Ksenokrates rzekł: "Pomoż Bog, bracie!
Barzom rad, żem za razem tu potrefił na cie,
Bo Timalfes pacholę z nieba przybieżało
A od Merkurjusza pilnie mie żądało,
Abych tu szedł do ciebie. Nie wiem co pilnego,
Albo co mu też było tak barzo do tego".
rzekł młodzieniec: "Moj panie, barzo mnie do tego;
a Pan Bog mi raczył dać człeka tak godnego.
Bo rozumiem, że już tu snadnie będę wiedział,
Czego sie Merkuryjusz, kwapiąc, nie powiedział.
Bo była o tym gadka, moj łaskawy panie,
Co na nasz rozum trudne barzo rozeznanie.
Aczem ja, kiedym tu szedł, o tym myślił mało,
Ale kiedy mi sie z tym tu mowić przydało,
Musiałem o tym mowić, o czym on rad mowi;
A widzę, to pomoże barzo k rozumowi.
Bo krawcy, gdy sie zejdą, mowią o nożycach,
Kowale też o kleszczach, mniszy o kapicach.
Była tu na mie trudna, a nie mojej mowy:
O własnościach niebieskich mielichmy rozmowy,
Jako sie tam ty koła dziwnie obracają,
Jaką władzą płanety tam z osobna mają,
I jakie miejsca mają, i co tam działają;
Aż mi sie barzo w głowie ty rzeczy mieszają.
Bo mi owo rzecz dziwna, jako Dawid wołał
Mowiąc Panu: żeś z miedzi ty nieba pokował.
A Jop zasię za czasu uciśnienia swego
Też powiedał: muszą być z żelaza twardego.
A kiedy poźrzysz wzgorę, ano wszędy czysto,
Nie znać ni rdze, ni miedzy; wszędy przezroczysto.
Acz mi częścią, skąd sie to poczęło, wywodził
I Mojżeszowy pisma na plac mi przywodził,
Czemu mu sie, powieda, raczył Pan Bog zwierzyć;
A temu by podobno naprzystojniej wierzyć".
Powiedział Ksenokrates: "By pisma nie były,
Podobno bychmy wszyscy na tym pobłądzili.
Bo to jest rzecz każdemu trudno przyrodzeniu,
By tego Pan nie zjawił wżdy swemu stworzeniu.
Lecz ci, co w zachwyceniu u niego bywali,
Tedy wżdy wypisali, co też tam widali.
Bowiem coś tu wspominał Dawida i Jopa,
Iż niebo zwał żelaznym, za swego kłopota,
Nie rozumiej że temu, by-ć je kowal kował,
Boćby nam pewnie barzo i świat był zepsował.
Ale sie ten dziwował takiej dziwnej mocy,
Iż to zawżdy pracuje i we dnie i w nocy,
Wżdy na nim nigdy nie znać by namniejszej skazy,
Zawżdy pięknie zupełne, nie znać żadnej zmazy.
Bo nie tylko żelazne już by sie skaziło,
Ale by też z twardego adamatu było.
O dziwna Pańska mocy, o sprawo rozliczna,
Jaka to jest rzecz dziwna, subtylna, a śliczna!
A wżdy skazy tam nie masz znaku namniejszego;
A ktoż słychał na świecie gdy co tak trwałego?!
Patrz, jaka to jest wielkość a patrz, w jakim czasie
Zakrywszy sie pod ziemię, ukaże sie zasię.
A tak możesz rozumieć jaka to subtylność;
Byś nawiętszą w rozumie czynił o tym pilność,
Trudno temu zrozumieć, trudno temu sprostać,
Musimy tak z rozumem przy nadziei zostać.
Bo iż jest przezroczyste, o tym wszyscy wiemy;
Często z Ezaijaszem o tym cztąc mowimy,
Iż widział jaśnie Pana przez ty wszytki nieba;
A jakiegoż świadectwa nam tu więcej trzeba?!
A także w tej istności ty to wszytki gwiazdy,
Są dziwnie rozdzielone, co widamy zawżdy.
Jedny wyszsze, drugie też tu niżej nad nami,
I jedny też od drugich rozne światłościami.
Ale też ty podobno, ktore bliżej słońca,
Ty mają więtszą jasność od jego gorąca.
A tak jeśliże jasność im do tego Pana
Jednej więtsza, takżeć też i moc jest nadana.
Acz potym astrolodzy dziwnie je przezwali
A wedle ich natury im przezwiska dali,
Iż ktora jest gniewliwa, krola gniewliwego
Przydali jej przezwisko ze zwyczaju jego.
A ktora też łagodna, to też łagodnego;
Ale ona nie mieni przedsię stanu swego.
Zową je: Saturnus, Mars, Merkuryjusz miły;
I Wenusa z Jowiszem też tam przyłożyli.
Acz i ine przezwiska tam rozliczne mają,
Tam to ci lepiej wiedzą, co sie tym parają.
Także gdy już to niebo swym kołem sie toczy
A tę ziemię maluczką ze wszech stron okroczy,
Na ktorej rozmaitych spraw ludzie mieszkają,
Rozne sprawy, naturę i zwyczaje mają.
Nad ktorymi płaneta z swoim przyrodzeniem
Stanie, też go sprawuje wnet swoim ćwiczeniem,
Że wedle jej natury wnet sie wszyscy broją,
A choć drudzy nie radzi, przedsię dziwy stroją.
Ale wiem, żeś podobno przed tym kiedy słychał,
Iż jedno tym figlarzom Pan mocy po kres dał.
Iż jedno ci szaleją, co sie im uwieść dają,
A rozumu ni Pana na pieczy nie mają.
Ale gdzie bojaźń Pańska przy rozumie rządzi,
Już nigdy za gwiazdami żadny nie zabłądzi.
Ale, iżby nie mieli wżdy nadanej mocy,
Widamy to na oko i we dnie i w nocy,
Iż, gdy sie kołem miesiąc w swej sperze ogrodzi,
Zawżdy nam co nowego na ziemię przychodzi.
Albo gdy słońce idzie czyrwono za gorę,
Uźrzysz jutro albo wiatr, albo szpetną chmurę.
Acz i to jest rzecz dziwna, jako sie to toczy,
Gdyż ni rozumu nie sprosta temu, ani oczy.
Ale tak Pan raczył mieć, by tam nic nie stało
A wedle swej natury, by sie obracało.
Gdyż to małe misterstwo, kiedy kamień leży,
Piękniej więc na to patrzyć, kiedy gdzie co bieży.
A iż to niebo nie ma, kto by im obracał,
To tu zasię rozumu będziesz znowu macał.
Bo jeśliby anjeli, nędzniejszy by byli,
By wszytko jako chłopi, tak za dzień robili.
Ty jedno k swej rozkoszy, a na swe posługi
Raczył sobie zostawić Pan, poki świat długi.
A byś tez rzekł, iż djabli, źleć by sie nam zstało:
Pewnie by sie to koło nam iście spadało,
A bez waszego ratunku na ziemię by pukło
A nas wszytki za razem, by śklanki, potłukło.
Ale to tak okrutno a dziwne stworzenie
Jedno tylko obraca samo przyrodzenie.
A coż jest przyrodzenie? Są Pańskie wyroki,
Ktore zawżdy muszą ić już po wszytki roki.
Już tak niebo powinne z jego przykazania,
By nie miało pokoju, ni żadnego stania.
Bo kiedy by na jednym miejscu słońce stało,
Wszytko by z drugiej strony ziemie pozdychało.
Ale iż nas nadobnie tak wszytki podziela,
Jedny dziś, drugie jutro pięknie rozwesela –
Bo kiedy tu nad nami, tak sie nam zda, zajdzie,
Tedy insze narody tam za gorą znajdzie –
Ktore go też w rozkoszy w ten czas używają,
Kiedy też nasze kości tu odpoczywają.
Kto ogniowi pomaga, kiedy sie sam chwieje,
Albo kto też wiatrowi, kiedy na świat wieje?
Albo kto jasnej wodzie, kiedy pięknie płynie
Zawżdy we dnie i w nocy, nigdy nie przeminie?
Jedno przeklęta ziemia, ta w swojej ciężkości
Używa ustawicznie tej swej marnej mdłości,
Iż sie nigdy nie rusza, jako kamień leży,
Choć niebo ustawicznie około niej bieży.
Takżeć subtylne niebo pewnie o swej mocy
Toczy sie ustawicznie i we dnie i w nocy.
A patrz, jakim porządkiem to pięknie sprawiono:
Ogniem, wodą, powietrzem z ziemią rozdzielono.
Tu nad nami powietrze, co go używamy;
O, dobrze je czujemy, choć go nie widamy!
Boć wiatr, co domy łamie, inszej-ć jest natury,
Co broi tym powietrzem, nosząc szpetne chmury,
To sprawują płanety, gdy sie obracają,
Kiedy moc swą do ziemie twardej przyciskają.
Tedy pędzą powietrze po szyrokiej ziemi,
Iż sie więc wszytko dziwno w takiej mocy mieni.
Podnieś jedno miech wzgorę, tedy wnet do niego
Nabierzesz pełno wszędy powietrza wolnego.
A gdy gwałtem przyciśniesz, uźrzysz, alić szumi,
Że i naprostszy snadnie temu wyrozumie.
Albo kiedy oganką powietrza pożeniesz,
Tedy iż tak być może, to sobie wspomnieniesz.
Uźrzysz, jako ku tobie prędko wiatr pobieży,
Żeć i czoło ochodnie, i łeb sie najeży.
Takżeć kiedy przed niebem w ziemię uciekają
Tam tymi przepaściami, co tam w niej bywają
A gdy sie tam z tym ogniem, co tam jest, potkają,
Wnet srogie nawałności z sobą udziałają,
Że sie ziemia trząść musi i mury padają
A czasem sie wysokie wieże wywracają.
A kto temu nie wierzy, by ogień był w ziemi,
Niech sie do Etny gory dojechać nie leni.
Albo na insze miejsca, co tam ci widają,
Ktorzy w cudzych krainach daleko bywają.
Lecz nie daleko jeżdżąc, poznać to po wodzie
A snadnie w tym rozterku możem przyć ku zgodzie.
Bo znajdziesz taką wodę, co kura oparzy
I inych drugich rzeczy przez ognia uwarzy.
A gdzież by sie wzięło, gdyby tam, skąd płynie,
Nie gorzał zawżdy ogień i lecie i zimie?
Patrzże zasię tych wiatrow, jaką tu moc mają,
Że czasem nam gorąco, czasem zimno dają.
Psują nam też i zboża i powietrze psują,
Skąd sie dziwne niemocy często ukazują.
Bo gdy wiatr z ciepłej strony, też więc ciepło będzie,
A gdy z zimnej, zimno sie też rozniesie wszędzie.
A kiedy też przypadnie z morza zagniłego,
Także nam też przynosi przyrodzenie jego,
Że zagniłe powietrze i niezdrowe będzie,
Że i ludziom i ziołom będzie szkodzić wszędzie.
Ale owy szkodliwe, co szkody działają,
Ci od duchow powietrznych, wierz mi, tę moc mają,
Kiedy z gniewu Pańskiego pędzą je przed sobą
Z wielkim strachem na ludzi i z niemałą szkodą.
Ci więc burzą wodami, domy przewracają,
A z korzenia drzewinę z gruntu wywracają.
Azaż mało na świecie tych dziwow widamy,
Że przed nimi i w ziemi czasem ulegamy?
Owy chmury, pioruny, owy szpetne grady
Z tych ci to panow sprawy padają tu rady.
Bychmy też nie wierzyli, tedy pisma mamy,
Gdy Jopowe przygody żałosne czytamy:
Iż czart wiatry i ognie srodze nań przywodził,
Domy łamał i w inszych rzeczach wiele szkodził.
Wierz mi, że ten mistrz umie, kiedy Pan dozwoli,
Gdy sobie po powietrzu tak buja po woli.
I czarnoksiężnicy to często powiedają,
Ktorzy w kolech siedając wizyje miewają,
Iż gdy sie im duchowie ukazować mają,
Tedy szumy wiatrowe naprzod przychadzają
A potym ine figle swoje okazują;
Już tam jako szkapami, tak imi harcują.
Ale to harc straszliwy, bo tam wszytko Bogiem
Jako osłem tak robią, tym szpetnych nałogiem.
Prawie tam w imię jego cożkolwiek sprawują,
Tak na poły z bluźnieniem wszytko rozkazują,
Powiedając, iż nigdy w to nie będę wierzył,
Jeśli sie to nie zstanie, by Bog na niebie był.
Patrzże, co wicher czyni, gdy sie wzgorę kręci:
I drzewinę połomi, i wodę pomąci,
Ryby wzgorę wyniesie społu i z żabami,
A czasem więc pomyli szyki przed babami,
Ktore też jakieś czary więc na to miewają,
A łotrowie czartowie więc im pochlebiają,
Aby im onej wiary lepiej potwirdzili,
Aby swym czartom więcej niż Panu wierzyli.
Więc drudzy dzwony tłuką, drudzy zielem kurzą;
A oni sie im na złość jeszcze więcej burzą.
Lecz to nalepsze dzwony a czyste kadzidło,
Przed ktorymi ucieka marnie więc to bydło,
Kto sie Panu poruczy, a z serca wiernego
Wszytko stale porucza świętej wolej jego.
Chyba gdy jako Jopa Pan chce kusić kogo;
Lecz sie potym sowito nagrodzi od niego.
Bo patrz, iż ci panowie, gdy sie rozkuglują,
Jako więc by szyrmierze sztuki wyprawują.
Wydrze z bota podeszwy, nodze nic nie będzie,
Suknią pięknie rozporze aż do ziemie wszędzie.
Miecz pokręci by świder, poszwy będą całe;
Także ine kuglarstwo zać tam będą małe.
Alechmy już daleko zaszli ode swego;
Wroćmy sie zasię na zad do nieba naszego.
Też tu na tym powietrzu własne przyrodzenie
Ty dziwne odmienności, co widamy, mieni.
Gdy mgły wstają ku gorze tu z mokrych wilgości,
To sie już tam z nich rodzą rozne przypadłości.
Kiedy już wzgorę dojdą powietrza zimnego,
To sie już tam odmienią zawżdy nacz dziwnego:
Albo w deszcz, albo w krupy, a czasem też w grady,
I potłuką też czasem i trawę i sady.
A to już tam tyż wiatry z przypadkiem sprawiają
A wedle swych własności to nam tu spuszczają.
Jeśli zimny, zimne też tu kropie padają,
Jeśli ciepły, ciepło też ziemię zagrzewają.
A iż tu zima z latem tak sie zawżdy mieni,
To tak zawżdy sprawuje słońca przyrodzenie.
Gdy od ktorej krainy daleko sie niesie,
Pewnie naszym z siekierą bywać po drwa w lesie.
A gdy zasię swym biegiem też bliżej nastąpi,
Tedy z nim wdzięczne ciepło z powietrzem przystąpi.
Wszak wiemy, iż na świecie są drugie krainy,
Co tam w nich zawżdy ciepło, nie masz nigdy zimy.
A są też zasię drudzy, co lata nie mają,
Pilno starych kożuchow zawżdy dodzierają.
A to sie wszytko dzieje prze dalekość słońca,
Że ich skąpo dochodzą ty jego gorąca.
Patrzże, nad tym powietrzem wnet zasię jest woda,
A nad tą wodą ogień; patrz, jaka to zgoda.
Nie mnimajże by woda, co sie w niej ochynąć,
Albo iżby jako bobr mogł po tamtej płynąć.
Lecz jest gęste powietrze a wilgotne prawie;
A kto właśnie powiedzieć umie o tej sprawie?
Bo kiedyć by tak gęsta jako nasza była,
A na czymże, proszę cie, by sie zawiesiła?
Gdzieżby przez taką gęstość mogło słońce parzyć?
Dobrzeć by sie ten ukrop, wierz mi, musiał smażyć.
I pewnie bychmy nieba przed nią nie widzieli;
Jako w wannie omacmie, tak bychmy siedzieli.
Nad tą wodą jest ogień także przezroczysty;
Nie tak, jako nasz z dymem: jako kryształ czysty.
Bo jeślić by jako nasz tak sie tu z drew palił,
Pewnieć by na nas kiedy tu głownie obalił.
Patrzże, gdy mocne wiatry prochy wzgorę wznoszą
A iż je tam pod niebo wysoko wyniosą,
Gdy przydą w ty mokrości, wnet sie w kupę zlepią
A wiatry, jako młotem, tak to mocno sklepią.
Gdy je zasię do spery ognistej wyniosą,
Wnet ono prędko wyschnie, co zmoknęło rosą.
Rozpaliwszy sie potym do wody upadnie;
To potym wre a huczy, jako w kotle na dnie.
A kiedy sie siarkowe prochy w to wmieszają,
To już oczyma widzisz, iż sie zapalają.
A gdy lecą do wody, tedy się błyskają
A upadszy grzmią, huczą a czasem trzaskają.
Acz toż czasem ty gromy i wiatry działają,
Gdy sie mocno mieszając o się uderzają.
A snadnie i na ziemi to każdy rozumie,
Gdy sie wiatr ocz otrąci, tedy barziej szumi.
A tu już możesz wierzyć, że tam pewny ogień,
Kiedy oczyma widzisz zapalony płomień.
Także i ine znaki, co długo latają
Zapaliwszy sie, poki w wodę nie wpadają,
Wszytkoć to są ty prochy, co z ziemie powstają,
Zwłaszcza kiedy ich wiatry społu nie zbijają.
Naszym sie oczom tak zda, że gwiazdy spadają;
Ano od nich ty prochy, co sie zapalają.
Doświadczysz tego z prochu, co bywa w rucznicy,
Co to jawnie oczyma tu widamy wszyscy,
Iż skoro gdzie do iskry by namniej przypadnie,
Uźrzysz, alić płomieniem zapali sie snadnie.
Lecz iż tam subtelniejszy, więc dymu nie miewa,
Bowiem nie tak saletrą przesadzony bywa.
Tamże już nad tym ogniem też płanety ony
Już mają słuszne miejsca, jako własne domy.
Tamże już ine gwiazdy roznie rozsadzone,
Tak jako je widamy, są pięknie sprawione,
Ktore już, jakoś słyszał, rozne mocy mają
Nadane z Pańskiej łaski, ktore tu zjawiają.
Także sie to z tym niebem pięknie wszytko toczy,
Jedno nigdy przed drugim z kresu nie wykroczy.
A po tym mądrzy ludzie albo z objawienia
Dosięgli ich własności, także przyrodzenia.
A częścią ze zwyczaju, częścią też z nauki
Obaczyli nad rozum ty tak trudne sztuki.
Bo niebo jest podobno urzędem ku ziemi,
Gdy sie właśnie przypatrzysz, jako sie tu mieni:
Iż ziemia nic nie włada, jedno ludzie na niej,
A musi dać jednemu drugi zawżdy taniej.
Takżeć w niebie płanety tylko miejsce mają,
Ale swemi sprawami wszytkimi władają.
A jako tu krol starszy a potym panowie,
Takżeć też więtszej władzej tam są płanetowie,
Ktore tu więc na ziemi czasem przekażają,
Kiedy sobie sprzeciwne w swych biegoch bywają.
Co więc nam powiedają owi praktykarze,
Kiedy więc Pan za grzechy nędzną ziemię karze,
Iż ty znaki nasadzi, co to okazują,
A wedle swej natury upadki winszują.
Wszak nas z tego i Dawid często upomina,
Iż Pan znaki nasadza, iawnie przypomina.
Co to Pan wszystko czyni, bychmy sie uznali,
Do jego świętej łaski nabożnie wzdychali.
Tedy on wszytko, gdy chce, snadnie zmienić może;
Jedno mu wiernie dufa, nędzniku nieboże!
Już sie wicher, ani grom o cię nie pokusi,
Ani żadna płaneta, wierz mi, cie nie ruszy.
Bo gdzie jest bojaźń Boża, już tam rozum rządzi,
Że z żadną złą chucią nigdy nie zabłądzi.
A kiedy sie tą łaską Pańską zapomożesz,
Już sie i z praktykarza snadnie naśmiać możesz
A nazwać go omylnym a iż nic nie umie,
A na gwiazdach rozumieć, nic sie nie rozumie.
Tym oszydzisz każdego, oszydzisz płanety,
Że sie muszą popadać ich wszytki dekrety.
A iż jest to rzecz dziwna, iż z dawnego wieka
To niebo posługuje nędznemu człowieku
A podobno że już tak i na wieki będzie,
Bo pismem i rozumem dojdzie tego wszędzie.
Bo jeśli Bog wieczny, a iż tak wierzymy,
Przeczże prożno tę wodę tak łyżką mierzymy?
Bo jużci on tak pewnie majestatu swego
Nie będzie raczył skazić do skończenia wszego.
Już ci i jego dekret żaden sie nie zmieni;
Jako raz rzekł, tak zawżdy trawa sie zieleni.
A ogień też gorący, woda zawżdy płynie,
A każde przyrodzenie w swym zwyczaju słynie.
A owszem sławne niebo, gdyż jest stolec jego,
Już ci nigdy nie zmieni stanu tak zacnego.
A by sie wszytko na nim tak jako poczęło
Nie miało sie sprawować, wszytko by zginęło.
Już by ziemia nie miała ognia ni wilgości;
Jakoż by sie mnożyły nam na niej żywności?
Bowiem wilgość odmiękcza, a ogień zagrzewa;
Z tych dwu przyczyn tu każde stworzenie ożywa.
A tak Pan Bog z łaski swej dla tego człowieka
Ten porządek zachowa już tak aż do wieka,
Kiedy będzie już raczył ziemię uspokoić,
A swojego krolestwa już rozno nie dwoić,
Iż już wierne zabierze z łaski swej do siebie,
Aby z nimi krolował tam na wieki w niebie.
A złym też tu poruczy ty marne niskości;
Tedy im też nie trzeba już będzie żywności.
Ale niebo na wieki w swej mocy zostanie,
W ktorym będziem krolować wiecznie przy swym panie.
Nie darmoć Dawid woła o Pańskiej możności,
Iż jest zawżdy dziwniejsza tam na wysokości.
Bo patrz, i tu na ziemi gdy kto dwor buduje,
Tedy gdzie sam ma mieszkać gmachy opatruje.
Aby tam co napiękniej wszytko sie sprawiło,
By sie wszędzie błyszczało, a nadobnie pstrzyło.
Już stajnia, już stodoła, tak jako może być,
Bo tam już i plewami ściany może obić.
Takżeć acz Pan jest pewnie swą możnością wszędzie,
Ale istności jego prawy stolec będzie
Nad wszytkimi żywioły i nad wszytki nieba,
Bo jego wielmożności tak tego potrzeba.
A tak niebo toć to jest własny stolec jego;
Tam zawżdy poglądając, wołamy do niego.
Bo i Dawid wyznawa, ż tam ty możności
Tak sobie Pan zostawi ku swej wielmożności.
A w tej marnej stodole świata mizernego
Raczył z łaski zostawić człowieka nędznego.
Patrzże na tę stodołę, na jej dziwne sprawy,
Jakoć ją uchędożył, tak jako Pan prawy.
Gdy uźrzysz piękne gory: ano sie zielenią,
Dziwne kstałty i farby rozno w sobie mienią.
Poźrzysz zasię na pola a na łąki śliczne:
Ano na nich kwiateczki błyszczą sie rozlicznie,
Jako drogie kamyczki, rozne farby mając,
Prawie na wszem nadobnie świat uweselając.
Poźrzysz zasię na wody, poźrzysz na źwirzęta,
Poźrzysz zasię, gdy jeżdżą po światu panięta
W onych dziwnych pstrocinach a w onych ubiorzech;
Czego sie tam napatrzy, kto bywa przy dworzech!
A kto tego nie widał, ni zatuli gęby;
Mnima już aby na to patrzyły i zęby.
Patrzajże jakie zamki, jakie budowania,
Co je dziwnie sprawują ty ludzkie starania,
Że sie błyszczą z daleka; aż więc coś dziwnego
Zda sie naszym rozumom i niepodobnego.
A ktoż dał ty misterstwa nędznemu człowieku?
Takci go z tym Pan stworzył, tak jeszcze od wieku
W czym on sobie w swych smyślech dziwne rzeczy kryśla,
A snadź nad przyrodzenie czasem sie domyśla.
A jeślić tę stodołę Pan tak dziwnie sprawił,
Rozumiejże, żeć więtsze misterstwo zostawił
Tam, gdzie stolec postawił majestatu swego;
To już o tym rozumieć nie rozumu mego.
Rozumiejże, jeśli tu widzisz piękne dwory
A stany rozmaite i dziwne ubiory,
Coż rozumiesz w tym zamku, co ji sobie sprawił?
Wierz mi, żeć tam i stany dziwniejsze postawił.
Azaż pisma nie mamy, iż dziwni anjeli
Tam są w rozlicznych staniech a barzo ich wiele.
A jeśli tu widamy ubrane panięta,
Coż rozumiesz, jakie są niebieskie książęta?
Acz nie chodzą w sajaniech, lecz zacność każdego
Już go czyni przed Panem dziwnie osobnego.
Że by sie tu zebrali i wszyscy krolowie,
Tedy przeciw tym stanom są jako błaznowie.
Patrzajże, co tu widzisz tę na dole jasność?
Dopiro tam gdzie Pan jest, już dziwniejsza światłość.
Bo to niebo, co widzisz, by słońca nie miało,
Pewnie by też by pudło ciemne sie nam zdało.
A patrzaj przyrodzonej tej jego ciemności,
Kiedy zginą słoneczne, miesiączne jasności,
Że nie jest nic tak czarno, co by z nim zrownało,
Że i drewno sprochniałe będzie sie błyszczało.
I robaczek maluczki latając sie świeci,
By iskierka nadobna, kiedy sie podnieci.
A gdy jasność przypadnie, alić wszytko zgaśnie;
Tak żądna rzecz przypada z przyrodzenia wczaśnie.
Nie mnimajże, w tym cieniu abyć Pan miał siedzieć,
Acz on swoją możnością chce o wszytkim wiedzieć.
I ta ciemność i jasność wszytko w jego mocy,
A dziwnie on tym włada i we dnie i w nocy.
Ale tam już na gorze światłość nieskończona,
Ktorej tak z Pańskiej wolej jest rzecz przyrodzona,
Iż sie nigdy nie mieni i nigdy nie gaśnie,
Jedno już tak na wieki zawżdy świeci jaśnie.
Tamże radość, tam miłość, tam widzenie tworca,
Jako ono śpiewają na wieki bez końca.
Nie darmoć zacni ludzie z nauczoną głową
Tak Celum Empireum tamtę światłość zową,
Co sie to nam wykłada, iż niebo ogniste
A zawżdy w swej jasności dziwnie przezroczyste.
Gdyż pirra łacinnicy ogień jasny zwali
I stąd też o przezwisko temu niebu dali:
Nie iżby było z ognia, ale iż w jasności
Tak ustawicznie stoi a w dziwnej piękności.
Bo aczby-ć sie tak zdało, iż to trudno ma być,
Gdyż tam nie masz powietrza, jakoż sie ma święcić?
Gdyż słyszymy, powietrze iż tu jest zamknione,
Miedzy ziemią a niebem w śrzodku zostawione.
Patrzajże, iże w słońcu tam powietrza nie masz,
A wżdy co jaśniejszego już mi nad nie ukaż.
Acz tu jasność sprawiona, a do tamtej wzgorę
Podobna, by położysz podle złota skorę.
Patrzajże na promienie, gdy gmach przenikają,
Jako prochy z pioreczki po nich sie mieszają.
Już rozumiesz, żeć to tam z powietrzem chodziło,
A wżdy owej jasności nic nie przeszkodziło.
Samać jest jasność przez się, nie trzeba jej tego,
Aby skąd przypadło do niej co inszego.
Jedno ją przez powietrze widzą nasze oczy,
A marna ciemność przed nią na stronę wnet skoczy.
Patrzajże, jeśli słońce świat oświęcić może,
Czemuż tego stworzyciel uczynić nie może?
Ktory tu słońce jasne jako świecę sprawił,
Jeszczeć sobie podobno więtszą moc zostawił,
Iż z onej jego takiej dziwnej wielmożności
Pochodzą tak nieznośne a dziwne światłości.
A jeśliżeć też gwiazdy, co oczy widają,
Iż nam od swej piękności też blask podawają,
Coż rozumiesz ty gwiazdy anjeli przy Panie?
Jeśli nie więtsza jasność tam przy nich zostanie?
Ktorzy w swojej zacności sami blask podają,
Co od Pana niż gwiazdy jeszcze więtszą mają.
Bo tam moc niezliczona anjołow rozlicznych,
Onych duchow dostojnych, onych stanow ślicznych,
Ktore sobie wiadome są, choć ciał nie mają
I na świecie, gdy Pan chce, tedy sie zjawiają.
Zeznałby to Abram, zeznałby Tobijasz,
Jakob, także i ini, i on Zacharyjasz,
Co z nimi oczywiście rozmowy miewali,
A ich świętej posługi wiele używali.
A ty ciała wiadome skąd onie miewają,
Te już nasze rozumy przed tym ustawiają.
I teraz ich na ziemię zawżdy dosyć bywa;
Lecz ich istność przed naszym grzechem sie zakrywa.
Ale ich tam przed Panem i bez liczby wszędzie,
Na niebie, na powietrzu, zawżdy pełno będzie.
Nie darmoć Dawid woła: "Dziwny Pan na niebie!"
I rozumiem, że ten dziw rusza też i ciebie,
Ktoremu ani rozum, ani żądna głowa
Nie może nigdy sprostać, by nie Pańskie słowa,
Ktore przez swe wyroki, przez zjawienia znać dał,
Aby nędzny człowieczek wątpiąc w tym nie szalał.
A nam zasię to wszytko oni ludzie święci
Zostawili na piśmiech dla lepszej pamięci,
Co widział Ezaijasz, co ini widzieli.
A wszak przed tymi dziwy, myśląc, aż pomdleli,
Iż tak długo chodzili prawie bez pamięci;
Coż my grzeszni rzeczemy, gdyż tak byli święci.
A wżdy tym tajemnicam nie wyrozumieli;
A prawie myśląc o tym, wszyscy sie zumieli.
Ale to wiemy pewnie, iż tak jest i będzie,
Bowiem ta Pańska sława rozniosła sie wszędzie.
Wiemy już o tym niebie, o tych słuchach wiemy,
Choć ich dziwnym istnościam mało rozumiemy,
Jaką dziwną poczciwość tam Panu działają,
A jako też tu pieczą o nas grzesznych mają.
Patrzaj, kiedy Manue, on ślachetny człowiek,
Zachowawszy statecznie zawżdy poczciwy wiek,
Gdy mu Pan z łaski syna Samsona obiecał,
Tedy k niemu anjoła z tą nowiną posłał.
A gdy go pilnie pytał, co za imię jego,
Powiedział mu, iż "Dziwak" przezwisko u niego.
Potym gdy za łaskę Panu ofiarował,
Dziwak z onym płomieniem wzgorę zakierował.
A tak tu sie przypatruj tej dziwnej istności,
Jakie to tam są stany nie naszej baczności.
Tu z nim mowił, by człowiek, a po małej chwili
Alić on z dymem wzgorę – krotkochmy tu byli!
Ano patrz, w Babilonie kiedy trzech palono,
Takież okrutny ogień w piecu nakładziono;
A gdy je tam wrzucono, alić czwarty siedzi.
Jako to Pan wiernego łaskę swą nawiedzi.
Że on ogień gorący tak barzo ochłodził,
Że jemu ani onym namniej nie zaszkodził?!
A jakoż tu zrozumieć tej dziwnej istności,
Już to pewnie nie naszych wiedzieć dowcipności!
Bo patrzaj, na jakim są oni wspomożeniu
Tu Pańskiemu wiernemu każdemu stworzeniu?
Słyszałeś, gdy prowadził onę świętą panią
Judyt, gdy szła do wojska, anjoł wnet szedł za nią.
I ścięła marną głowę Olofernussowi,
Co chciał miasto mordować, złemu hetmanowi.
Sennacheryb kiedy też takież bluźnił Pana,
Szkaradzie był pokarał też tego hetmana.
A nie leda tam był moc też anjołek zjawił:
Sto ośmdziesiąt tysięcy i pięć ludzi zabił,
Wybawił wierne Pańskie z srogiego więzienia;
Tak to są miłośnicy ludzkiego plemienia!
Jozue, on święty mąż, kiedy szedł przed wojski,
Zawżdy przed nim porażał naprzod anjoł Pański,
Ciesząc go zawżdy mile, aby sie nic nie bał,
A w imię mocy Pańskiej w umyśle mocno stał.
Patrzajże, gdy ono był Balaam pojechał,
Aby na ludzi Pańskie przyklęctwo był wydał,
Zastąpił anjoł z mieczem i nie chciał go puścić,
Że oślica wołała i musiała sie wrocić.
Albo gdy też Abraam syna ofiarował,
Tedy mu wnet baranka anjoł nagotował
I za miecz go ułapił, gdy chciał syna ścinać;
Trudno sie przed tą mocą zawżdy było wspinać.
Ano i on Helijasz, co prorok zacny był,
Gdy sie ono po gorach przed złą krolową krył,
Karmił go anjoł długo, przynosząc mu chleba,
Jabłek, wody, owocow i czego potrzeba.
Danijel, gdy był wsadzon miedzy lwy w jaskinią,
Gdzie jawnie jeszcze i dziś jego sprawy słyną,
Anjoł, wziąwszy z daleka proroka inego,
Przyniosł go i z garnuszki nad jaskinią jego
I nakarmił proroka barzo zgłodniałego
I potwirdził myśl jego w imię Pana swego.
A co inych historyji wspomnieć by sie mogło,
Jako sie przez anjoły wiele ich wspomogło?
Jako Agar nędznica, gdy była zgłodniała,
Co też za wspomożenie od anjoła miała;
Jako Jakobow sługa, gdy mu szedł po żonę,
Jako go też prowadził anjoł w cudzą stronę!
Nuż jako Tobijasza, jako inych wiele;
Jakie z nich zawżdy wierni miewali wesele!
Patrzajże zasię pilno, kogo Pan ostąpi,
Już tam i anjoł Pański nigdy nie przystąpi.
Już z takim zawżdy oni bywają weseli,
Ktorzy w piekle siadają, rogaci anjeli.
Patrzaj wnet co sie zstało onemu krolowi,
Kiedy Pana odstąpił, nędznemu Saulowi.
Wnet ten anjoł piekielny przywinął sie k niemu
I wiesz, jako go przywiodł ku wszytkiemu złemu.
Co sie zstało drugiemu takież Achabowi,
To jego historyja niechaj szyrzej powie.
Jako tenże anjoł by zwiodł proroki jego,
Że go też domieścili do wszytkiego złego.
Jako też Ezaijasz o Egipcie pisze,
Co tam byli zrobili też ci towarzysze,
Tak iż byli na dobre sprawy ludzi zwiedli,
Że sie na poły żywo mało nie pojedli.
Albo Abimelecha, kiedy z ludźmi zwadził,
Nie jednego też z sobą stamtąd wyprowadził.
A co inych przypadkow ci dobrzy panowie
Pobroili! Bo wierz mi, iż ci mają w głowie.
A gdzie już Pan odstąpi, ci nie zamieszkają
A jako wicher piorkiem, tak światem motają.
A coż my z tym chcemy rzec, ubodzy nędznicy,
Gdyż to naszy barzo są rozni służebnicy.
Prze miły Boh pilnujmy, bychmy tacy byli,
Abychmy ty, co z nieba, k sobie przyłudzili.
A czymże je przyłudzić to tu myślić trzeba,
Gdyż nie biorą ni złota, ni mięsa, ni chleba.
Tak jako nas niektorzy w to pirwszy wprawiali,
Bychmy im jako chłopi podatki dawali.
Oni nam to pojednają, oni to sprawują,
Tedyć tego podobno nic nie potrzebują.
Ale stara przypowieść, iż rowny rownego
Zawżdy barzo rad widzi do społku swojego.
Acz sie z nim nie możem porownać istnością,
Ale cnotą, a wiarą, a sprawiedliwością,
Abychmy społu byli Panu z nimi wierni byli,
A jego święte imię na wieki chwalili.
Ciało też acz nie w istność, abychmy mienili,
Ale cne obyczaje zawżdy w nim stawili.
Pychę, zazdrość, łakomstwo bychmy w nim skromili
A im sie obyczajmi wżdy przypodobnili.
Gdyż wiemy, iże u nich nic nie płatne państwa,
Krolestwa, zacne księstwa i ine hetmaństwa.
Zawżdy ich towarzystwa z pokornymi były,
Hardego Lucypera dla tego zrzucili.
Takież i tu z hardymi pewnie nie siadają,
Tego starego mistrza tam do nich wganiają,
Ktory pychę wymyślił, by je sobie ćwiczył
A potym po swej woli jako bydło liczył.
Bo sie nam tu więc tak zda, kiedy państwa mamy,
Że sie żadnego strachu nigdy nie lękamy.
Lecz wierz mi, żeć sie lękną a uźrzą to sami,
Bo Pan Bog nie brakuje nigdy osobami.
To każdy krol u niego, co serca wiernego,
Ale, wierę, na sceptrum nie patrzy żadnego.
A tak gdy sie tak w cnotach z nimi porownamy,
Już zawżdy towarzystwo pewne z nimi mamy,
Już nas zawżdy strzec będą, jako w głowie oka,
Nie poznamy przygody, ni żadnego roka.
Też k temu ustawicznie do Pana wołajmy,
Jemu z nami pospołu zawżdy chwałę dajmy,
Prosząc ustawicznie, by nas nie opuszczał
A tym świętym anjołom bronić nas dopuszczał.
Gdyż pewnie o nich wiemy, jaką żałość mają,
Gdy ktorego złośnika na świecie widają,
Iż sie uznać nie może a z ich towarzystwa
Już jego nędzna dusza prawie na wszem wyszła.
Bowiem gdy Pan na on czas na sędzie usiędzie,
To ich urząd i sprawa tam na ten czas będzie,
By plewli marny kąkol od pszenice rozno
A puścili do piekła i z plewami prożno,
A pszeniczkę do Pańskiej szpiżarniej schowali,
Cochmy o niej nie dawno teraz rozmawiali.
O, nieszczęsny kąkolu, o żałosne ziarno,
To sie w niwecz obrocić już tam musisz marno!
Lepiej było nie wschodzić a tam w ziemi zginąć,
Niż tak w marnej sromocie już na wieki słynąć!
O, szczęśliwa pszeniczko, o święte nasienie,
Ktore sie tam dostaniesz w taki pokolenie,
Cochmy o nim mowili i w takiej radości,
Ktorych nikt nie wypowie dziwnych obfitości.
Rozmyślże się moj bracie, wiele byś wziął za to,
Żebyś szedł z tym kąkolem, gdyćby przyszło na to?
Rozumiem, żebyś nie wziął na mały czas tego,
Być tu chciano pożyczyć i świata wszytkiego.
Ale my nie dla świata, lecz z nędznych pożytkow,
Przedsię nic nie skromiemy w sobie marnych zbytkow.
A jeszcze by nie tak żal, by to długo trwało;
Ale zaż to nowina, jako to nastało?
Iż to wszyscy widzimy, przedsię nic nie dbamy
A tych wiecznych rozkoszy prosto za nic mamy.
Sąchmy tu jako myszy, co w jamę wleczemy
Na ziemi każde ziarnko gdziekolwiek znajdziemy.
A nad nami pustołki rozliczne latają
A skoro sie wymkniemy, tedy nas chwytają.
O, nędzna marna jamo! Toć cie szpiżujemy
A gdy nasze ziarnka pogryzie kto iny,
Gdy zaleci pustołka z nami do szeliny.
A szpetna to pustołka, co za nami lata
A prawie jako z tyłu z nas każdego chwata.
A to jeszcze nagorsza, iż jej nie widzimy
A też sie przedsię przed nią w jamę nie umkniemy.
Aczci przedsię być w jamie, ale już tam siedzisz
A pewnie w onych ziarnkach, już gmerać nie będziesz!
A tak moj miły bracie, pomni na to pilnie,
Jako masz swą powinność chować nieomylnie.
A rozmyślaj sie na to, coć z tego przypadnie,
Bo sie tego doliczysz i na palcoch snadnie:
Naprzod sława poczciwa, potym dobre mienie,
Myśl bezpieczna a k temu wesołe sumnienie.
Kiedy już łaski Pańskiej na wszem pewien będziesz,
Już tego i wiecznego kłopotu zabędziesz.
Jać już idę do ciebie, boć mam ine sprawy,
A ty sobie obieraj smaczniejsze potrawy.
A to już masz na dwoje, a na wszytko z korzeniem;
Starajże sie, abyś był poczciwym stworzeniem
A nie czynił lekkości ni w czym Panu swemu,
Gdyż sie on nie chce przyznać ku żadnemu złemu".
|
|