![Mikołaj Rej](upload/metrs/1003.jpg)
Ïðî÷èòàíèé : 262
![](img/x.gif)
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział dwunasty - Arystoteles
Ten rozdział dwunasty zową ARYSTOTELES,
abowiem tu będzie o tym sprawa, jako on młodziniec zabłąkawszy sie
szedł aż ku rajowi, tak jako go Helijasz dowiodł, i co mu ukazował,
i co za rozprawy miał
Gdy już było k wieczoru, słońce zachadzało,
Jasne na zad promienie po gorach puszczało.
Ciemność od wschodu słońca ziemię pokrywała
A mgła szara po gorach też sie podnaszała.
Obaczywszy młodzieniec, iż już noc przychodzi,
A iż każde źwirzątko już na pokoj godzi,
Przyszedł nad piękną rzekę cichuczko płynącą,
Wodę w sobie, by kryształ, nadobną mającą.
Rybki sie po niej miecąc przy brzegoch chwytają.
Ziołka, trawkę, robaczki, biegając chwytają.
Oliwne drzewka wszędy przy brzegoch zielone
Stoją pięknym porządkiem jako rozsadzone.
Zabawił sie, dziwując, aż ciemność zaszła
I ona zarza śliczna już mu była zgasła.
Układł sie pod oliwą, tamże został na noc,
Poruczywszy sie Bogu i w opiekę i w moc.
Rano gdy piękne słońce promienie po ziemi
Poczęło jasne puszczać, a ciemność sie mieni,
Gdy ją pędzi za gorę jasna zarza ona,
Bo przed światłem uciekać rzecz jej przyrodzona,
Powstawszy wnet młodzieniec jął Bogu dziękować,
Iż go raczył z pokojem przez onę moc chować.
Idzie potym do wody, aby sie umywał,
Aby potym dalej szedł, gdzie pirwej nie bywał.
Uźrzał, ano jabłuszka pięknej czyrwoności,
Płyną po onej rzece od gor wysokości.
Dosięgnąwszy, skosztuje; ano dziwne smaki
A dziwnego szczepienia okazując znaki,
Dawając z siebie wonność rozlicznej wdzięczności
A ony dziwne smaki przyjemnej słodkości.
Myśli sobie, co to jest, iż takich nie widał,
A to po dziwnych sadziech dosyć pirwej bywał.
Poźrzy potym na słońce, ano wirzch wysoki
Ukazał sie na gorze prawie pod obłoki.
Myśli sobie: "Mnie-ć tam być, by natrudniej było;
Wszak sie już o tę głowę więcej otrąciło".
Idzie potym nad rzeką i przydzie pod gorę,
Ktorej wysokość przyszła aż prawie pod chmurę.
Szum okrutny po skałach, kędy wody bieżą
Z onej gory wysokiej; aż sie włosy jeżą.
A na dole w jezioro wszytki upadają
A potym sie na czworo na świat rozdzielają.
Jedna, co nad nią przyszedł, to tę Nylus zwano
A przy brzegoch rozlicznych dziwow w niej widano.
Owoce rozmaite po wodach pływają,
Dziwną wdzięczność, także smak wszytki w sobie mają.
Myśli sobie nieborak, co dalej ma czynić,
Kędy by mogł na onę gorę jako wynić.
Chodząc potym pod gorą i uźrzał człowieka,
A takiego nie widał za swojego wieka:
Urodziwy, nadobny, z piękną siwą brodą
A prawie ku świętemu podobien urodą.
Zbiera sobie jagodki, a ptaszkowie za nim
Latają po gałązkach z rozlicznym śpiewaniem.
Uradował sie barzo i przystąpił k niemu
I dał mu pozdrowienie, jako poczciwemu.
Spytał go on święty mąż: "Coś jest, miły bracie?
Muszą coś za przygody skąd przypaść na cie,
Iż tu tak pojedynkiem po tych krajoch chodzisz,
Albo się czego strzeże, albo też nacz godzisz".
Powiedział mu młodzieniec: "Ach, moj panie święty,
Azaż był gdy bez przygod ten nasz świat przeklęty,
Ktory sie zawżdy miesza w dziwnej omylności
A nic na nim nie najdzie dostojnej stałości.
A tak jać o tym chodzę dziwując sie temu,
Abych sie wżdy przypatrzył ku czemu dobremu".
Rzecze potym staruszek: "Święte to twe zdanie;
Kiedyć ta myśl przypadła na takie staranie,
Iż widzisz, iż świat miesza rozmaite błędy,
A przed jego szaleństwem do nieba nie kędy.
Bom sie i sam napatrzył dziwnych figlow jego
A prawiem był tam posłan od Boga samego,
Abych był na nim skromił ty dziwne sprosności,
Patrząc przecz sie tak para w takiej wszeteczności.
I z jakiemim też tego użył rozkoszami,
Wiodąc rozliczne burdy z dziwnemu rotami,
Że ni wstydu, ni Boga, przedsię nic nie dbali
A dla prawdy dostojnej o gardło mi stali.
Że mie potym Pan raczył wziąć tu na to miejsce,
A do tego mie czasu tak tu chowa jeszcze.
Aż podobno, gdy przyjdzie, aby sie rozsądził,
Jako sie tu ktory stan na swych sprawach rządził,
Tu mie do tego czasu będzie raczył chować,
Abych o jego wolej umiał świadectwo dać.
Bo nas takich niemało na ten świat rozsyłał,
Aby ten nędzny narod przez nas upominał,
Żeby poczciwie żyli, złości poniecbawszy,
Jego świętym naukam na wszem wiarę dawszy.
A ktorzy sie okażą, co jemu dufali,
Ci z nim wiecznych radości będą używali.
A ktorzy też wzgardzili to swe powołanie,
Już też są zgotowane takie miejsca na nie
Tam, gdzie już będą wiecznie w żałościach narzekać,
W wiecznych mękach pociechy już żadnej nie czekać.
Już też są i oprawce z dawna zgotowani,
Ktorzy tam są na świecie społu zawżdy z wami,
Co tu i za żywota ty w opiece mają,
Ktorzy o Pańską wolą ni o cnotę dbają
A tak chodzą pustopas, by ine źwirzęta,
I mać, co je rodziła, już dawno przeklęta".
Lękł sie potym młodzieniec, weźrzawszy w twarz jego,
Iż powiedział, że tu ma być do dnia sądnego.
Powiedział on święty mąż: "Widzęć, iż ci dziwno,
Bo i miejsce i moj stan w twej myśli sprzeciwno.
Ale gdy tak Bog raczył, żeś sie tu przytrefił,
Gdyż tu zawżdy moj urząd i tam na świecie był,
Bych każdego przestrzegał a każdego uczył,
Aby do świętej prawdy, by do celu, łuczył.
Bowiem to jest prawy cel wszytkiego dobrego,
Kto świętej prawdy pilen, a Pana swojego.
Jamci to on Helijasz, jeśli kiedy słychał,
Com dla ludzkich upadkow wiele z płaczem wzdychał.
Odwodząc Pana swego, aby swych srogości
Nie rozciągał nad światem a jego krewkości
Raczył z łaską przeglądać a z tymi muchami
Obchodził sie łaskawie, gdyż nie wiedzą sami,
Co działają, jedno tak, by pczoły, latają,
Na żadną swą powinność nic nie pamiętają.
Lecz potym niebożątka znacznie to poznają,
Że prze ty marne czasy wiele opuszczają.
Wierz mi, gdyby sie prawie kto rozmyślił na to,
Obaczyłby tu snadnie, stoi-li to za to
Tu sie broić na świecie w rozlicznych trudnościach,
A na Pański sąd przypaść w sprosnych omylnościach,
A nie umieć liczby dać, co tu sprawowali,
A ty dobra nadane jako szafowali.
A wiedząc to, iż nie ich, nic tego nie baczą;
By tu mieli wiecznie trwać, bujno na to skaczą.
A to miejsce, co widzisz, to jest on raj ziemski,
Ktory sobie ku swej czci sprawił Pan niebieski,
Ktory dusze, co cnotę na baczność mają
A z rozumem w stałości świata używają,
Z wielkiemi rozkoszami tu czasu czekają,
Kiedy z ciały pospołu iż ich zawołają,
Aby każdy uczynił srogą liczbę z tego,
Jako sie tu sprawował za żywota swego".
Zumiawszy sie młodzieniec, upadł na kolana,
Bo mu sie w myśl zstała wnet prędka odmiana.
I rzekł k niemu żałośnie: "Ach, moj miły panie,
Toć teraz na nędznika prawie trudna na mie.
Łacniej mi było z tymi, chociaj nauczeni,
Com sie z nimi rozmawiał tam na nędznej ziemi.
Lecz miejsce i osoba to na mie rzecz nowa;
Rozlicznie mie me szczęście w mych przypadkach chowa.
Lecz rozumiem, że ten Bog, kto mu mocno wierzy,
Że nad każdym łaskawą zawżdy rękę dzierży.
Bych jeszcze k temu mogł przyć z dobrodziejstwa twego,
Abych się mogł doplątać tam do miejsca tego,
Już nie dam, chociaj umrę, albo się nie wrocę,
Niechaj wżdy smutnej myśli tym sobie ukrocę".
Powiedział mu Helijasz: "A toś już przewinił,
Że co Bogu należy, człowiekuś uczynił:
Upadłeś na kolana; gdyż Pan swojej chwały
Nie chce życzyć nikomu a barzo w tym stały".
Powiedział mu młodzieniec: "Na omylnym świecie
Dosyć tego widamy i zimie i lecie;
Daleko lżejszym, niż ty, nisko się kłaniamy
A czasem na kolana, witając, klękamy.
Czasem też nie witając, lecz kiedy mijają;
Kijem biją, przed nimi ktorzy nie klękają.
Ażby tobie, posłowi Pańskiemu wielkiemu,
Nie miałbych czci uczynić, tak jako świętemu?"
Rzekł święty mąż: "Nie mnimaj, moj braciszku miły,
Aby sie ludzkie święci tą pychą chłubili.
Dosyć już mają chłuby, iż to pewnie znają,
Iż w radościech czasow swych z rozkoszą czekają,
Gdy Pan Bog czyniąc dosyć swojej obietnicy,
Zwoła wdzięcznym głosem: "Podźcież za mną wszyscy,
Coście tu na tym świecie cnoty pilni byli,
A mnie w swoich stałościach uprzejmie wierzyli".
Wiesz, jako Tobijasza anjoł święty gromił,
Iż się też nisko przed nim do kolan ukłonił.
A kiedy tego nie chcą i święci duchowie,
Przeczże waszy mają chcieć tam ziemscy osłowie,
Ktorzy też jedno w zysku to na świecie mają,
Iż im nisko dudkując, wszyscy przeklinają.
Poważniejszy Lucyfer, niż ten tam twoj wiła,
Był w niebie; patrzże co mu pycha uczyniła!
A takżeć się też zstanie, wierz mi, tak każdemu,
Gdyż jest taki podobien ku djabłu pysznemu.
A tak ty lekko za mną ku gorze, nieboże,
Idź; aza cie Pan łaską swoją podpomoże".
Przyszli potym na gorę na jasności dziwne,
Już tym świeckim na dole daleko sprzeciwne.
Powietrze ono jasne, prawie przezroczyste,
Przez namniejszej makuły, jako kryształ czyste.
Szyrokość nieprzeźrzana na gorze rowniuczka;
Na niej trawa by hatłas piękna, zieleniuczka.
Kwiateczki po niej wszędy, by drogie kamyczki,
Rozlicznemi farbami błyskają się wszyćki.
Drzeweczka rozmaite, co takich na świecie
Nie masz nigdziej, co kwitną i zimie i lecie,
Owoce przedsię śliczne miedzy kwiatki mając,
A rozliczne wonności ze wszech stron dawając.
Ptaszkowie rozmaici z dziwnemi farbami
Krzyczą po onych drzewkach, by gędźcy z lutniami.
Owa serce, by też więc i kamienne było,
Pewnie by się w rozkoszach onych odmieniło.
Ludzie chodzą, już ciała nie jako na ziemi,
Prawie jakoby z blasku, tak sie coś w nich mieni.
Ony twarzy nadobne, prawie by anjeli;
Znać, że się nic nie troszczą a zawżdy weseli.
Na młodzieńca onego z daleka patrzają
Mało mi sie dziwując, prawie oń nie dbają.
Znać, iż w małej zacności tam człowiek na świecie,
Zwłaszcza, ktory swe myśli o nim marnie plecie.
On młodzieniec chudzina, teszno go bez tego,
Iż nie widzi żądnego ni skąd znajomego.
A iż sie przechadzając wszyscy go mijają
A jako o obcego, prawie nic nie dbają.
Powiedział mu Helijasz: "Możesz sie nie trwożyć
A dopirko twoja myśl prawie mogła ożyć,
Boś tu już teraz przyszedł na wielkie pewności,
Już sie tu możesz nie bać żadnej omylności.
Już cie tu nie potka, ni strach, ni przygoda,
Bowiem tu w Pańskiej łasce zawżdy wielka zgoda.
A iż sie przed tym trwożysz, iżcie tu nie znają:
Rzadkoć dobrzy z grzesznymi towarzystwo mają.
Bo wielki zawżdy frasunk z ich upadkow mają,
A iżby sie uznali, z radością czekają".
Rzekł młodzieniec: "A jako ja sie nie mam lękać,
A jeśliże nie umrzeć, pewnie mi przystękać.
Bo tu widzę iny świat, a prawie do tego
Podobien do wychodu nasz do śmierdzącego".
Rzekł Helijasz: "Takżeć ty nasze osiadłości
Też podobny ku onej niebieskiej światłości,
Ktorej tu aż do czasu w radościach czekamy,
Pewnie wierząc, iż sie tam wszyscy dosyć mamy".
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, jakoż to rzecz sroga,
Ktora tego ostrada duszyca uboga.
Lepiej sie jej snadź na świat było nie urodzić,
Niżby do tych radości nie miała ugodzić.
A wżdy to jest rzecz dziwna, my, co tam mieszkamy,
Prawie jako o baśniach o tym rozprawiamy.
Zaślepił nam marny świat tak tam wszytkim oczy,
Żaden wzgorę nie patrzy, w ziemię głowę tłoczy,
Patrzając na niej marnych docześnych pożytkow,
Nie mając nic na pieczy: ni grzechu, ni zbytkow.
Acz rozumiem po części, co k temu przekaża
A od świętych rzeczy gwałtem nas odraża:
Skażone przyrodzenie a swawola k temu;
Ta wnet szyki pomyli czasem namędrszemu.
Bo pewnie na tej drodze każdy snadnie zbłądzi,
Kogo świat bez rozumu a swawola rządzi".
Rzekł Helijasz: "Zda mi sie, moj młodzieńcze miły,
Żebych miał dobrze wiedzieć o tej krotochwili.
Bo wierz mi, żem sie pilnie tym harcom przypatrzył,
A to sie jeszcze w ten czas nie tak był świat złotrzył,
I będę iście umiał dać świadectwo potym,
Gdy sie będzie Pan z nimi rozprawował o tym.
Uźrzysz, żeć tam nie jeden progres prawa zmyli,
A co tu hardzie buja, nisko głowkę schyli.
Bo tam krotsza rozprawa a krotsze dekreta;
Nie pomoże tam nic trzos, ni pełna kaleta,
W ktorej tam ci uporni dziś nadzieję mają
A dla niej łaskę Pańską prawie opuszczają".
Rzekł młodzieniec: "Przetociem, moj święty proroku,
Choć barzo wiele ludzi tam każdego roku
Poginie rozmaicie, acz im liczby nie masz,
A wżdy ich tu u ciebie nie tak wiele widać".
Rzekł prorok: "Wierz, mi, bracie, ledwe ze sta jeden
Tej świętej osiadłości tam na świecie pewien.
Bo tu trzeba sumnienie na ocel ukować,
Kto tu chce na tę gorę prosto zakierować.
Ale na doł do piekła samy bieżą koła;
Trefi tam nie pytając do gospody zgoła.
Bo gościniec utarty, że sie i trzej miną,
Ale rychlej w gospodzie, niż na drodze zginą".
Rzecze potym młodzieniec: "Ach, moj panie miły,
Już to stara nowina, a wżdy sie mylimy;
Jako o starą czapkę, tak o to nie dbamy,
Jedno ty krotkie czasy tam na pieczy mamy.
Acz przedsię tych dosyć jest, co sie za to mają,
Iż swoje powinności na wszytkim chowają.
Ubiory i postawy to w nich znać dawają,
I drugie tam prostaki także nauczają.
Tłuką dzwony, śpiewają, kropidły machają,
Kurzą, piszczą w organy, nisko sie kłaniają,
Zioła świecą i świece, chodzą po kolędzie,
Z wody świętej i z solą też biegają wszędzie.
Ognie palą i chodzą pięknie z procesyją,
Na Judasza fukają, a Jezusa biją.
A czasem go w śklenicy ludziom powiedają,
Bębnią, piszczą i trąbią, pięknie sie kłaniają.
Owa nadobnie patrzyć; jeśliże to miło
Panu Bogu, mnie by sie nigdy nie sprzykrzyło!
Więc też i przywileje tam nie wiem skąd mają,
Że sobie społu grzechy wzajem odpuszczają,
Powiedając: "I klucze ty od Boga mają,
Iż komu chcą tu wolno niebo otwierają".
A czegoż nam, moj panie, więcej już potrzeba,
Bychmy wolne wjechanie tam mieli do nieba?"
Rzekł prorok: "Wiem, żeś słychał, ubogi nieboże,
Że nigdy żaden wymysł k emu nie pomoże,
By im był Pan ubłagan a nad wolą jego,
Kto w czym namniej wykroczy, ten w gniewie u niego.
A wszak też to bywało i za czasu mego,
Za onego Achaba krola złościwego,
Gdy Pan za zbytki jego karał nędzną ziemię,
Dawnoć jest na tej probie zawżdy ludzkie plemię.
Bowiem gdy sie przypatrzysz z daleka z przełaje
A uważasz na świecie ludzkie obyczaje,
Iż jacy tam na świecie będą przełożeni,
Pospolicie każdy stan w ich sie sprawy mieni.
Bo to stara przypowieść: jaki pan, taki kram;
Wiem, ze takich na świecie jest pełen każdy stan.
Takżeć sie też to działo za wieku mojego,
Że i krol był i pani przyrodzenia złego.
Odstąpiwszy od z Pana leda co chwalili
Wedle swoich wymysłow i proroki zbili.
Także sie od pańskiej wolej marnie odstąpili.
Pan, iż nigdy nie cirpi obrażenia swego,
A zwłaszcza przeciw wolej swojej sprzeciwnego.
Trzy lata ni kropia dżdżu na nie nie upadła,
A nie jedna w tym głodzie i dziecię mać zjadła.
Aleby barzo wiele o tym mowić było,
Jako sie w ten czas dziwnie na świecie mieniło.
Jam nędznik, obaczywszy on upad okrutny,
Szedłem na Karmel gorę będąc barzo smutny.
Upadłem na kolana a do bostwa jego
Zawołałem uprzejmie z serca żałosnego,
By sie raczył zmiłować w tym swym rozgniewaniu
A przypuścił nędzny lud k swemu zmiłowaniu.
Nie dzowniłciem ja tam nic, ni kropił, ni kadził,
Jednom tak mocną wiarę w swym sercu usadził,
Że to jest Pan tak dobry a z swego szczyrego
Miłosierdzia, wysłucha każdego wiernego.
Wnet upadł deszcz obfity na zgorzałą ziemię,
Że natychmiast puściła ziołek każde plemię,
Że wielka żywność potym nędznikom nastała
A wielka łaska Pańska nad nimi sie zstała.
Kusilić sie też o to ini wymyślacze;
Lecz u Pana nic wymysł, gdy serce nie płacze.
Bo iż sam wieczna prawda, prawdę też rad widzi,
A wymyślacz z nieprawdą każdy sie zawstydzi.
Gdyż on kstałtow nie patrzy, jedno serce prawe;
To u niego na pieczy, wierz mi, nie postawy.
Nie płatna temu Panu ni ogień ni woda,
Jedno stałości świętej z mocną wiarą zgoda.
Zaś nie słychał o onych, co też dwa czynili
Ofiary za Mojżesza a też księża byli?
A to byli synowie Aarona wielkiego;
Nie pomogło om przedsię dostojeństwa jego.
Iż to nie tak czynili, jako Pan poruczył,
Spalił je wnet na ogień i drugie nauczył,
Aby sie żaden nie śmiał w swym zdaniu domyślać
A co Pan nie rozkazał nigdy nie wymyślać.
Takież Satan, Abiron, co też uczynili,
Gdyż przeciw Mojżeszowi też powstali byli.
I zwiedli k sobie byli w tym niemało ludzi,
Bowiem więc czart nadobnie tak swojemi łudzi,
Powiedając, iż: "My to foremniej umiemy,
Jako Boga ubłagać, niżli Mojżesz wiemy".
Patrzże, co Pan uczynił z onymi wymysły:
Skoro z ludźmi onymi a z kadzidła przyszli,
Wnet upadł ogień z nieba, ziemia sie rozpadła,
Tak je z onym płomieniem prawie żywo zjadła.
Bo sie zawżdy Pan gniewał na ty wymyślacze
I na wasze podobno ledwe iż nie płacze,
Co to, jako powiedasz, dziwy wymyślają;
A nie wiem, gdzie od Boga tę naukę mają.
Wielki to strach, wierz ty mnie, o to sie pokusić,
Tak straszliwego Pana postępki poruszyć.
Nie pomnią, Malachijasz jako to wspomina
Łaskę Pańską i pomstę srogą przypomina,
Aby żaden nie śmiał nic wymyślać od tego,
Jedno to, co sprawiła święta wola jego".
Rzekł młodzieniec: "Prożnoć to, miły, święty panie,
Bo i świeckiego pana bywa to kochanie,
Kiedy sie kto domyśli wedle wolej jego,
Iż mu w swoich przysługach czyni co dobrego".
Powiedział mu wnet Prorok: "O, nędzny nieboże!
A jakoż sie świecka myśl z Pańską zrownać może?!
Tej pomoże pochlebstwo, a tej prawdy trzeba;
Wierę, trudno z postawką figlować do nieba.
Jakoś i ty wyliczał rozmaite dzieje,
Co to tam u was czynią waszy dobrodzieje:
Azaż nie głośno krzyczą na wszytki prorocy,
Aby żaden nie śmiał nic przeciw Boskiej mocy
A nie wynajdował nic przeciw sprawam jego,
Gdyż on nie chce wymysłow, lecz serca wiernego,
Ktore by w jego woli zawżdy mocno stało,
Za żadnemi wymysły sie nie unaszało.
Bo na świecie wiecznie tak nie będzie mądrego,
By mogł kiedy strofować sprawy pana tego.
Bo chociaj sie nie zdadzą, drugie k rozumowi,
Ale ktoż może sprostać takiemu Bogowi,
Aby go mogł strofować w dziwnych sprawach jego,
A wymyślić sobie co wedle zdania swego?
W dobryć też był obyczaj to Saul chciał działać,
Gdy wziął miasto Sycelek ofiary zapalać.
Sprawił ołtarz na gorze też na chwałę jego,
aby mu sie przysłużył z wymysłu swojego.
Lecz mu było przesiadło gorzko tej ofiary,
Tak jako szyrzej uczy o tym zakon stary,
Że sam i wszytki wojska marnie z nim zginęły.
A wiecznie ty ofiary tak będą słynęły,
Iż kto je tak wymyśla, każdy marnie zginie,
Acz nie tu, ale potym pomsta go nie minie.
Bo, by jeszcze z wiernego serca to czynili!
Ale prawie tak jawnie, by z Pana szydzili.
Gdy pytał Saula prorok, tym sie też wymawiał:
"Widzisz, żem wszytko na cześć Panu swemu sprawiał".
Powiedział mu wnet prorok: "Wiesz, u Pana tego
Nic nie ważą ofiary bez serca takiego,
Ktore by jemu wiernie w stałości dufało,
A jego świętej wolej nad wszytkim słuchało".
Bo on nie chce wymysłow, jedno posłuszeństwa,
Co potym wywrociły ty świecie szaleństwa.
Iż tu Pan rozkazuje w posłuszeństwie bywać
Tych, ktorzy będą swoich zwirzchności używać.
Ale niechaj obaczy, kto o tym czyść będzie,
Iż o swym posłuszeństwie Pan to mowi wszędzie.
Iż gdzie go kto odstąpi a słucha człowieka,
Ten wiecznie zginąć musi prawie aż do wieka.
Inszeć są posłuszeństwa tych świeckich urzędow;
Azaż mało na świecie tych rozlicznych błędow,
Na ktore prawa rozne szyroko sprawione;
Ale Pańskie ustawy w mocy zostawione.
Nie źleć też by Aza chciał, gdy archę wieziono
Do żydostwa, a na woz ją było wstawiono,
Gdy sie woz chciał przewrocić, iż ją podparł ręką,
Ale jako tamżę wnet użył tego z męką,
Że mu i ręka uschła i sam zginął marnie;
Tak ci sie Pańska wola dawno srodze garnie.
A to jedno, iż tego było zakazano,
Aby sie gołą ręką archy nie tykano.
O, gęstyż by był Saul i Aza na świecie
W tych wymyślech, co słyszę, jako sie tam plecie,
Co by je mogł Pan pobić i ręce posuszyć,
Acz oni w swych krnąbrnościach mogą sobie tuszyć.
Acz więc on długo cirpi, ale długo baczy,
Ale gdy też przyciśnie, żaden nie obaczy.
Bo tam słyszę po ten czas każdy po swej myśli,
Nie bacząc nic na Pana, tak jako chce kryśli;
Jeden chodzi w powrozie, a drugi w birecie,
Snadź w tym mając nadzieję; wy tam lepiej wiecie.
A iż chodzą z postawą a łby pogolili
I zda sie im, aby tym Boga zniewolili.
O, szalony rozumie w oskubionej głowie,
A gdzieżeś Pana słyszał o takiej rozmowie!?
A jakoś tu powiedał: palą, kurzą, dzwonią,
A około kościoła z kropidły sie gonią.
Wierz mi, że zawżdy ten Pan dziwnie takie dłaził,
Kto sie nad jego wolą co wymyślać ważył.
Bo rozumiem, że u was przykazanie jego
W mniejszej wadze, iż tam ten wymysł świata tego.
A powiedasz, iż na to jakieś listy mają;
Niechajże jedno o to Mojżesza spytają
I tych, co je pobito, co sie tym parali,
Iż swowolnie nad Pańską wolą wymyślali!
Jeśli Mojżesz wymyślał kiedy co takiego,
Chociaj był przełożonym od niego samego?
Albo listy gdzie dawał, albo przywileje
Z jakich swoich wymysłow, albo z swej nadzieje,
Co by miało być namniej nad ustawy jego?
Bowiem skarał okrutnie o to niejednego.
A ten, co to wymyśla u was przywileje,
Proszę, przestrzeż go pilnie: niechaj nie szaleje.
Gdyż Bog nie ma bez siebie kanclerza żadnego,
Co by nad jego wolą domyślał sie czego.
Bochmy tu nie widali nigdy herbow jego,
Ni ręką podpisania u listu żadnego.
Jedno co postanowił, to za pewne mamy
A jako mocniej tarczej tego sie trzymamy.
Acz o tym waszym błędzie ja mowić nie umiem,
Ale z twojej powieści po trosze rozumiem,
Iże sie tam nad wolą Pańską pomieszało;
Ale wierz mi, żeć krzyknie, z kogo to powstało".
Rzekł młodzieniec: "Dopiro prawiem sie obaczył,
Że sie źle tego ważyć, to co Pan Bog raczył
Z dziwnej swej opatrzności z dawna postanowić,
Aby to miał nędzny człek inaczej odnowić.
A dawna to przypowieść jest na świecie wszędzie:
Niechaj nigdy zwolennik nad mistrza nie będzie.
A tak już, nędznik, baczę, iż sie to tam dzieje,
Z czego sie Pan pośmiewa, iż świat tak szaleje,
Odmieniając rozliczne wymysły swojemi,
Co Pan sam postanowił, o czym dobrze wiemy.
Bom więc słychał i o tym, gdy kościoł zbudował
Wielkim kosztem Salomon a Panu oddawał,
Tam sie modlił pokornie i czynił ofiary,
Jako był z Pańskiej wolej dawny zwyczaj stary
Prosząc, iż gdyby sie Pan tu na lud rozgniewał,
A on sie na to miejsce tu płaczliwie zbieżał
Prosząc o miłosierdzie, aby sie zmiłował
A nad nimi srogości swej nie okazował –
Usłyszał głos od Pana, iż: To będzie pewnie,
Poki sie ty i twoj lud tu zachowa wiernie.
A będzie moja wola na tym miejscu zawżdy.
Pewnie tu miłosierdzie najdzie sobie każdy.
Ale gdy moja wola namniej sie przestąpi,
Pewnie i miłosierdzie też moje ostąpi.
A to miejsce i ciebie dam na pohańbienie,
Że sie musi dziwować każde pokolenie".
Jako i Jeremijasz, słyszę, o tym wołał,
W swej siodmej kapitule głośno opowiedał,
Iż niech sie nie bezpieczy na to żaden śmiele,
Aby miał łaskę znaleść przy takim kościele,
Przy ktorym Pańska wola zepsowana będzie;
Rychlej pomsty, niż łaski, iście tam nabędzie.
A tak ja pewnie widzę, iż to stąd pochodzi,
Iż na to święte miejsce ze sta jeden wchodzi,
Iż o Pana nie dbamy, a co tam działamy,
Wszytko sobie swowolnie sami wymyślamy".
Powiedział on święty mąż: "Tak jest, bracie miły;
Toć nawiętsze do gniewu ty przyczyny były,
Ktorych ja już tam dawno nie mam na pamięci,
Bo sie tamtym błazeństwem nie parają święci.
A tak już idź na świat a szukaj inszego,
Co cie słuszniej wyprawić może ze wszytkiego".
Rzekł żałośnie młodzieniec: "Ach, moj miły panie,
Nieszczęśneż moje będzie z tobą to rozstanie.
Jużbych ja tu przyzwolił choć otwierać wrota,
Niż sie mam zasię wrocić do tego kłopota,
Widząc jakie tu dziwne na wszytkim rozkoszy;
Chociaj sie tam marny świat też z swemi kokoszy,
Tak podobne jako są plewy ku pszenicy;
Prawiechmy tam na poły poszaleli wszyscy.
A prawie myśląc o tym wszytkim sie myśl wściekła,
jakoby sie do czasu tam strawica wlekła.
A to jest najdziwniejsza, iż by najwięcej miał,
Jeszcze nie znam żadnego, aby na tym przestał.
O tym zawżdy nasza myśl, aby co przybyło,
A co potym przypaść ma, o tym sie ni śniło.
Ale gdy być nie może, wżdy moj święty panie,
Daj mi jakie z łaski swej święte przeżegnanie.
Widzisz, żeć płynąć muszę zasię na to morze;
A wierz mi, żeć nie zawżdy tam sie po szwu porze".
Rzekł Helijasz: "Miej w Panu nadzieję zupełną,
Pewnie sie przyodziejesz w rychle gładszą wełną,
Że i sumnienie swoje uspokoić możesz,
I tu sie do nas słusznym czasem dostać możesz.
A Pan cie niech przeżegna w swoje święte imię,
Bo gdy mu dufać będziesz, wszytko cie złe minie".
Idzie nędznik żałośnie; nie sporo mu z gory;
Widząc burzki na świecie, widząc szpetne chmury,
Krzyk, huk, kłopot, roztyrki, dziwno sie coś dzieje,
Jeszcze mu więcej smutne serce zatruchleje.
Nie wie, gdzie sie ma podziać a gdzie sie obrocić,
Przy kim by wżdy żałość onej sobie skrocić.
Potkał go iny człowiek, co pod gorą chodził,
Żałośnie poglądając, aby tam ugodził.
Wiercą mu sie łzy z oczu, smutek okazując,
Przeszłych rzeczy i świeckich przypadkow żałując.
Osoba urodziwa, postawa poczciwa,
Szata długa do ziemie, broda piękna siwa.
Przystąpiwszy młodzieniec, pozdrowił go wdzięcznie:
"Zdarz ci Pan Bog, moj panie, wszytko dobre wiecznie!
Acz nie wiem, kto raczysz być, albo po czym chodzisz,
Lecz mi sie zda, gdziem ja był, że tam i ty godzisz".
Rzekł mu on człek poczciwy: "I tyś mało wygrał;
Rozumiem, że cie też tam podobno kto wygnał.
Bo idziesz z płochą twarzą a w smutnej postawie,
A taka zawżdy bywa po niewdzięcznej sprawie.
Ty żałujesz, żeś sam był a iż cie wygnano,
Ja żałuję, iż mi tam też ić zakazano.
Bom jak jeszcze jest człowiek od wieku onego,
W ktorym jeszcze nie było przypadku takiego,
Jako sie miał dosłużyć kto do miejsca tego;
Aż to potym nastało było coś nowego.
Acz i za mego wieku wołali prorocy,
Ale sie to nam zdało jako słońce w nocy,
Iż gdy zajdzie za gorę, tedy go znać mało;
Także nam dziwne było, jako to być miało".
Rzecze potym młodzieniec: "Moj panie łaskawy,
Dziwnem ja z świętym człekiem tam miał o tym sprawy,
Ktorego tu na świecie Helijaszem zwano;
I powieda, iż go tam na to zachowano,
Iż gdy sie tu Pan będzie z nędznym światem sądził,
Aby wydał świadectwo, przecz tak marnie błądził.
Gdyż każdemu z osobna za wszytek świat zstanie,
Na kogo przydzie Pańskie tam srogie skazanie.
I powieda przyczyny: iż nie słuchał rady
A wolej Pana swego, jedno świeckiej zdrady,
Ktory go po swej woli tak tu zwodził chytrze
A jako ma w tej rzeczy osobliwe mistrze,
Co, acz i ja po części baczyciem to umiał,
Alem tam teraz prawie prawdę wyrozumiał.
Bo mi tego dołożył, iż na świecie trwoga
Tu nawiętsza każdego, aby sie bał Boga.
A potym wedle cnoty sprawował sie zawżdy,
Zwłaszcza, iż to poczciwy jest powinien każdy.
Otóż tej powinności mnie umieć potrzeba,
Gdyż tak słyszę, iż bez tej trudno wnić do nieba".
Rzekł on człowiek: "Moj bracie, takżeć za nas było;
Bez tej cnoty na świecie wszytko sie mieniło.
I wszyscychmy uczyli, jako ją zachować,
Lecz o Bogu trudno nam było rozprawować.
Jedno żechmy rozumem tak z daleka znali,
Iż jest coś, co świat rządzi, na to sie zgadzali.
Otoż teraz chociaj już o nim rozumiemy,
Lecz iż nie wczas, o swym już nieszczęściu tak wiemy,
Iże nas tam nie puszczą, tam gdzie ty puszczają,
Co w nim zupełną wiarę, a z nadzieją mamy".
Rzekł młodzieniec: "Moj panie, już dla tego Boga,
Racz mie tego nauczyć, co jest słuszna droga.
Jako sie mam zachować w swojej powinności,
Aby mie świat nie uwiodł w marne obłędności?
A zwłaszcza, iż powiedasz, iż o tym rozumiesz,
Tak rozumiem, iż o tym i mowić też umiesz".
Rzekł mu: "Podobnoś słyszał, moj miły człowiecze,
Że tu Arystoteles był kiedyś na świecie,
Co świętych cnot a cnych spraw tu każdego uczył;
Otożeś już do niego teraz prawie łuczył.
A, iż widzę z postawy, żeś wżdy coś dobrego,
Nie ciężko mi po części i powtorzyć tego.
Toć radzę, to napilniej, moj bracie, pamiętaj,
Skoro wstaniesz z pokoju, wnet sie w opiekę daj
Temu Bogu, co już wiesz i świadomeś tego,
Że już nadeń żadnego nie masz możniejszego.
Szyroki świat i słońce, gwiazdy, miesiąc, niebo,
Wszytko to drży straszliwie przed możnością jego.
Piekielne, i niebieskie, i ziemskie mocarze,
Wszytko to on, jako chce, w ocemgnieniu skarze.
Wszytkim on tym, by wicher małym ździebłkiem kręci;
A drżą przed nim i święci, lecz barziej przeklęci.
A cokolwiek rozumem tu ogarnąć może,
Toć jego wszytko sprawa, o tym wiedz, nieboże!
A żadne tu stworzenie nie jest smysłu tego,
By sie mogło przypatrzyć tej istności jego,
Co jest, albo jaki jest, jakie jego sprawy,
Jedno to pewnie wiemy, iże jest Bog prawy,
Nigdy nie rozmierzony, nigdy nie skończony,
Ktory w niebie, na ziemi patrzy na wsze strony.
A wszytko wie, rozumie i wszytko sprawuje
A każdemu stworzeniu możnie rozkazuje.
Temuż ty ustawicznie na kolana swoje
Upadaj a poruczaj wszytki sprawy twoje.
Bowiem gdy cie ten weźmie do swojej obrony,
Już możesz być od strachu wolen z każdej strony.
Już cie potym przyprawi i snadnie do tego,
Że sie możesz przypatrzyć wszytkim dziwom jego
I tej jego istności i tej jego woli
A snadnie sie ostatka doplątasz po woli.
A wiedz, iże to jest duch i takież chce tego,
Byś go też duchem chwalił z umysłu wiernego.
Gdyż on nie potrzebuje pochlebstwa żadnego,
Nie dba nic o postawy bez serca wiernego,
Co bez żadnych wymysłow wedle zdania swego
O to sie pilnie stara, co jest wola jego.
A tak gdy po powinnych cnotach sie tu pytasz,
To wiedz, że to ze wszytkich, co naprzedniejszą masz.
Bo już i insze cnoty stąd przypadną snadnie
I wszytko ine dobre i szczęście przypadnie.
Już i ini duchowie, co tam przed nim stoją,
Będą sie wnet opiekać każdą sprawą twoją,
Kiedy uźrzą przy Panu braciszka wiernego,
gdyż oni tam z radością czekają takiego,
By sie w złościach uznawszy, uciekł sie do tego,
Aby sobie ubłagał Pana tak wdzięcznego.
A iżby go na tym miedzy nie policzył,
Wierz mi, żeć już tam tego każdy będzie życzył.
A gdy już na tym gruncie fundament założysz,
już sobie każdej rzeczy sowito przysporzysz.
Bo gdy sobie wspomieniesz dobroć i strach jego,
Będziesz już żal obrazić Pana tak możnego,
Ktory cie może zniszczyć i uczynić świętym
I tu zacnym na ziemi i poczciwie wziętym.
A też wiedz, iż nam ten Pan nie chce sie okazać
W prawej swojej istności, aż przydzie świat karać.
Toż ci ktorzy mu wiernie tu w cnotach dufają,
Tam prawie jego bostwa zakrytość poznają.
Ale tu na swe miejsce wysadził człowieka,
Ktorym sie opiekować chce tak już aż do wieka,
Zwłaszcza uciśnionego; a to urząd jego,
Aby tu mocno bronił każdego nędznego.
A tak, jeśliże mu sie też ty chcesz przysłużyć,
Starajże sie, abyś mogł też tej cnoty użyć.
Gdyż wiesz, ocz sie on stara, przyczyniaj sie o to;
Widzi mi sie, stanieć to za perły, za złoto.
Ratuj też, kędy możesz, nędznie upadłego
A czyń sie tym podobnym do Pana swojego.
Więc z onego dobrego darmoć nadanego,
Wspomagaj, kędy możesz, wżdy też i drugiego.
Boć ty na nas probierze Pan tu sprawić raczył,
Jakie też będzie serce a chuć po nas baczył.
A sprawiedliwym sądem nagrodzi każdemu:
Tobie za dobrodziejstwo, za cirpliwość jemu.
Że obudwu zapłata u niego nie zginie,
A to, co on obiecał, żądnego nie minie.
Tobie zasię obiecał gumna i stodoły
Hojnie na wszem napełnić i w oborze woły.
A iżeś też ratował nędznie ściśnionego,
Rzekł cie też podpomagać u sądu każdego;
Że też ni skąd nie będziesz nigdy uciśniony,
Obroni cie mocą swą iście z każdej strony,
Że twoja jako słońce sprawiedliwość wznidzie,
A każdyć zły przypadek na radość wynidzie.
Patrzże, co to za lichwę od niego bierzemy;
A coż gdy mu statecznie przedsię nie wierzymy.
Wolimy przedsię szukać świeckiego bałwana,
Opuszczając niedbale tak pewnego Pana,
Ktorego sie namniejsze słowo nie omyli,
Gdyż on tu każde serce, jako chce, nachyli.
Zachowajże też prawo i sobie rownemu,
Nie tylko powinnemu, ale i obcemu.
Gdyż to z dawna reguła jest świata wszytkiego:
W tym co być sam rad widział, zachowaj bliźniego.
A iżby sie w twej cnocie też to usadziło,
Byś drugiemu nie czynił, co tobie niemiło.
A gdy sie tak zachowasz, miły, dobry panie,
Pewnieć sie takież zasię do każdego zstanie.
Azaż to mała rozkosz? Kto by temu wierzył,
Barzo by każdy diabła po gębie uderzył,
Ktory nawięcej pilen, aby roztyrk mnożył,
Rozlicznemi frasunki ludzkie stany trwożył.
Gdyż rozumie, iż w ten czas już sie jego miele
A jako na trzy tuzy, każe na to śmiele.
Abowiem to rozumiesz, co mu przy tym roście;
Gęste z tego do piekła iście miewa goście.
Niechajże cie ni zazdrość, ni gniew nie unosi,
Ani nadęta pycha gęby twej nie wznosi.
Bowiem tymi rzeczami zawżdy brata twego
Rychlej możesz obrazić z serca upornego.
Bo z gniewu a z zazdrości już i sława jego
Będzie na lekkiej wadze u umysłu twego.
Ano to zawżdy słychać o bezpiecznej mowie,
Iż bywa nieprzyjaciel zawżdy język głowie.
Bo więc z tego przypada z czasem krwie roźlanie,
Gdyż to jest barzo srogie Pańskie zakazanie.
A to jest nieomylny, srogi dekret jego,
Iż kto leje cudzą krew, wyleją też jego.
A jaką miarką mierzysz, takżeć zasię będzie,
Żeć sowito nad wszytkim też odmierzą wszędzie.
A tak dotkni sie jedno, zacz by-ć ta rzecz stała,
Gdy pewnie wiesz, że sie też twa krew będzie lała,
Albo iż sława twoja też szczypana będzie
A rozniosą sie głosy o niej na świat wszędzie.
A jeśliże zachowasz język swoj w skromności,
Pięknie też będą śpiewać o twojej zacności.
Bo rozumiej, i bez tych tak srogich dekretow,
Możesz sie w tym obaczyć i z tych świeckich tretow,
Iż gdy ty kogo skrabniesz w jego poczciwości,
Wierz mi, żeć też przyczyni niemałej pilności,
Aby sie gdzie dowiedział też twoich przypadkow
A snadź jeszcze przyłoży, gdyż nie będzie świadkow.
Obaczże, co za rozkosz być w poczciwym stanie;
A wżdy przedsię to u nas zawżdy będzie tanie.
Bo ślachetne nie ścirpi nigdy przyrodzenie,
By sie nie wynurzyło jego cne ćwiczenie,
Ktore z dawna jest za grzech zakażone twardo,
Że przez się nic nie baczy; chodzi, by paw, hardo.
Bo gdy, jako saletrą, pychą to przesadzisz,
Jeszcze więcej i inym, i sobie zawadzisz.
Barziej ten proch niż iny, gdy im strzelisz, trzeszczy;
Już i kula obrazi, już i działo wrzeszczy.
Bo wzgardzenie uczyni już nienawiść pewnie
A kto kogo za to ma, już z nim nigdy wiernie;
Jakaż tam będzie cnota, to uważyć może,
I czymże sie wżdy nędznik też na tym wspomoże.
Bo gdy kto ine wzgardzi, też sam wzgardzon będzie;
Palcem go sobie z tyłu ukazują wszędzie.
Chodzą za nim chłopięta z daleka trztykając,
A on kroczy z postawą; uszy wzniosł, by zając.
A przygoda tuż za nim Lucyfera złego,
Ktory będąc w zacności, upadł z miejsca swego;
Iż nie z miarą używał onej dostojności,
Strącił go za to marnie Pan z gory w niskości.
Takżeć tez pospolicie i tu jeszcze bywa:
Więcej każdy lekkości, niż sławy używa,
Ktory z nadętą gębą jako djabeł chodzi
A komuż, jedno sobie, też nawięcej szkodzi.
Bo do pychy hojności trzeba i dostatku;
Patrzże, co z tego bywa zasię na ostatku:
Iż kiedy sie już nasz pan jako lic wyciągnie,
Rada sie penuryja w tym gniaździe zalągnie.
Z tego zasię nasienia fałsz z nieprawdą roście;
A tu obacz dobrzy-li to bywają goście.
Na jaki to każdego może zwieść upadek,
Wiem, żeś i sam tej rzeczy pewnie dobry świadek.
Abowiem to na świecie pewnie nie nowina;
A wierz mi, żeć to stara na ludzi trucina.
A tak ty swego stanu pomiernie używaj,
A bez wiosła na wodę bezpiecznie nie pływaj.
Używaj na wszem miary a cnoty poczciwej,
Skąd byś tu i tam potym użył sławy żywej.
A by cie też nabarziej i szczęście wyniosło,
Strzeż pilnie, by cie serce na tę myśl nie niosło,
Gdy widzisz, jako to jest grzech na wszem brzydliwy,
W łasce Pańskiej i w sławie każdemu szkodliwy.
I naczże sie ten nędzny pęcherz więc nadyma,
Ktory jedno kęs wiatru w sobie więcej nie ma.
Gdyż Pan jawnie obiecał a dobrze to umie,
Iż wyszszy pokornego, a hardego tłumi.
Widzi też, iż śmierć za nim chodząc stopki liczy,
Dybiąc cicho z zegarkiem a wiernie mu życzy.
Aby kroki pomylił; jakoż to nie minie
A przytrefi sie to więc czasem i w godzinie.
Bo ta umie przekazić barzo snadnie w kroku;
Czasem go i dziś zmyli, nie czekając roku.
A coż nas w to zwodzi? Jedno pochlebianie,
Iż sie przywieść nie chcemy na lepsze uznanie.
A ktoż nam pochlebuje? Jedno co nie baczą,
Jako ty przypadłości ziemskie dziwno skaczą.
Prostaczkowie mnimają, by to Bog na ziemi:
Anoć nie wszytko trawa, chociaj sie zieleni.
Bo bywają te farby i szpetne pokrzywy,
Takżeć i z tego pana czysty osieł żywy.
Mnimasz, by kto postawą miał skryć obyczaje,
Wierz mi, żeć ty z daleka znać tak i z przełaje.
Bo to więc wszyscy wiedzą, kędy sie co wlewa
A niech sie tego pewnie żaden nie nadziewa,
Aby gdy miał co pokryć każdy w swojej sprawie;
Boć snadnie znać, kto zacny, a kto błazen prawie.
A wszakoż w poczciwości powinnie mieć mamy
Ty, co na Pańskie sprawy wysadzone znamy.
Bo komu czyńsz, temu czyńsz, a komu poczciwość,
To każdemu przywłaszczyć uczy sprawiedliwość.
A ten coć rozkazuje z poruczenia swego,
A zwłaszcza, gdy w tym baczysz wolą Pana twego,
Tegoś powinien słuchać, by Pana samego,
Gdyż on posłem pewnym jest do ciebie od niego.
Ale gdyby cie też wiodł do czego marnego,
Co by miało obruszyć wolą Pana twego,
Tego słuchać nie winien; owszem źwirzchność jego
Wzgardzić, jako od Pana posła niewiernego.
Gdyż jawnie przez Proroka na takie narzeka,
Kto sie jego poselstwy omylnie opieka,
Grożąc okrutną pomstą, zaprzał sie każdego,
Ktory by sie śmiał ważyć co nad wolą jego,
Powiedając, iż mowią, co im nie kazano,
Czyniąc sie sami posły, choć ich nie posłano.
Gdyż nam kazał doświadczyć ducha prawdziwego,
Mowiąc, iż żaden nie jest oprocz słowa jego.
A toć są obrazowi przypadki Pańskiemu;
Patrzże też, coż powinien stanowi swojemu.
Przypuszczaj swe krewkości na lepsze baczenie
A obaczaj, gdy cie nacz wiedzie przyrodzenie,
Ktore jako wiesz z dawna, jest marnie skażone,
Prze on pirwszy upadek na wszem zaślepione.
Umiejże sie z nim sądzić, aby po swej woli
Nie chodziło, gdyż takie zawżdy głowa boli,
Ktorzy tu jako bydło swowolnie mieszkają,
A swą wolą marnemu przyrodzeniu dają.
Bowiem kto to rozpuści na wolnym wędzidle,
Pewnie mu być u djabła zawżdy prędko w sidle,
Ktorych on tu nastawiał, jako chłop na szpaki;
A często nas porywa, nędzne nieboraki.
Bo widzisz pomagacze jakie z nim na sie masz
A mało im rozumiesz, choć je znasz i widasz.
Dosyć masz z ciałem burdy, kiedyć oszaleje,
Aż więc nędzna duszyczka barzo przed nim mdleje.
Siedzi jako skowronek, gdy w krzewinę wpadnie,
Gdy sie cicho przy ziemi kobiec za nim kradnie.
O nędznyż to skowronek w tej marnej krzewinie,
W ktorą sie chłop leda gdy z siekierą zawinie.
Chociaj czasem skowronek przed kobcem uciecze,
Lecz chłop marną krzewinę do gruntu wysiecze.
Bowiem ten marny osieł na swowolnej paszy,
Kiedy sie rozkołysze, pewnie stracą naszy.
Ano gdy obłudny świat pięknie k sobie wabi,
A barzo to na duszę obadwa źli drabi.
A gdy jeszcze dziesiątnik pomoże im z piekła,
Dobrze nędzna duszyczka iże sie nie wściekła.
Bo wierz mi, że to na nię tędzy harcownicy,
Barzo jej duszno z nimi ubogiej nędznicy.
A tak wielki to rozum, gdy sie sam rozsądzisz
Mocno z swym przyrodzeniem, a iż ciało rządzisz
A nie dasz mu swej wolej, aby o swej mocy
Tak bujało pustopas i we dnie i w nocy.
Abowiem ten błędny woł, kędy wolna trawa,
Rad by i płot przełomił, chociaj tam zła sprawa.
Bo gdy zajmą ze spasi a zwiążą za rogi,
Dopiro wzwiesz, coś tam jadł, nędzniku ubogi.
A tak nie chodź jako woł tam gdzie ciało ciągnie,
Bo zawżdy na swą wolą, gdzie się rozkosz lągnie.
A to uważ co z tego już każdemu roście;
Wierz mi, że wnet przypadną nieproszeni goście:
Tępość, zła myśl, niedbałość o ludzi i Boga,
Ani o żadną cnotę; zawżdy we łbie trwoga.
Poki ty, aby sie tak jedno roiło,
Chociaj jutro obieszą, aby przez dziś było.
Jest to jako syrena, co na morzu śpiewa,
A uśpiwszy nadobnie, gdy sie nie nadziewa
I z okrętem wywroci a marnie utopi,
Takżeć w tym świeckim pisku giną naszy chłopi.
A kiedy sie więc namniej tego nadziewają,
Uźrzysz, alić po uszy w tym morzu pływają.
A czasem się więc drugi i z głowką ochynie,
Ni wzwie niebożąteczko, gdzie bez czasu zginie.
Uważajże ty z młodu szkody i pożytki,
Jako masz w sobie skromić niepotrzebne zbytki.
Bo jako sie ty koła wolno rozbiegają,
Już więc potym wściągając, uzdy sie targają.
Bo powiedają, z młodu że sie ostrzy tarnek
A z nowotku po brzęku poznawają garnek.
Ale kiedy więc nawre już czego tłustego,
Nie słychać, by w deszczkę tłukł, brzęku więc żadnego.
Bo i w on czas niesporo, gdy sie wrzod zapali,
Już więc każdy z osobna swoje chłodne chwali.
Ale kiedy przed czasem leda czym zawiną,
Zgoi to i łopianem a czasem lipiną.
Także więc i swawola gdy w kim zatwardzieje,
Trzeba ją wczas zawiązać, niż dusza zemdleje.
Bo czas, ktory upłynie, już sie nie nawroci,
Prawie, jako letnia mgła, tak sie barzo kroci.
A namniejszej godziny, ktorą tu zgubimy,
Już jej nie ugonimy i tak poginiemy.
O, płakać by każdemu kwitnącej młodości,
Kto ją marnie utraci w sprosnej wszeteczności.
A niech sie dotknie każdy, ktory podstarzeje,
Jeśli sie sam z swoich spraw młodych nie naśmieje,
Myśląc: "Ach, gdzież sie ony lata nawrociły,
Wierę, bychmy swych czasow inaczej użyli!
I coż też ono było, cożechmy czynili?
Wieręchmy, snadź szaleńszy, niż cielęta byli.
Więc dobra nadanego używaj pomiernie,
Obchodząc sie poczciwie na wszem z każdym wiernie.
Gdyż nam pismo nie broni z dobrą myślą tego
Używać dobrodziejstwa z łaski nadanego,
Zwłaszcza ktoreć przypada bez płaczu ludzkiego;
Bo gdybyś łzami płokał, przesiadłoćby tego.
A tam daj, kędy czasem słusznie ma być dano,
Nic tam, gdziebyś rozproszył, a potym sie śmiano.
Bo jako jest rzecz sprosna, gdy kto traci marnie,
Także iście nie miejsza, gdy wszytko w kąt garnie.
Jest jako sojka w kaltce, gdy chcą, by mowiła,
Więc jej jeść mało dają, aby nie zatyła.
Albo gdy w małym lewku rzkomo sie kochają,
Więc aby wielki nie rosł, jeść mu nie dawają.
Albo by ona szkapa, co ją biegać mają,
Aby zawod wygrała, głodno ją chowają.
A gdy z głodu zemdleje, w zawod ją ucieką,
A po chwili i za płot za nogi wywleką.
Nie bądźże ty tą szkapą; kiedyć owsa dano,
Jedz, coć Bog dał, by-ć potym ząbrzow nie zdzierano,
Ani takież szkapiego; ktora nigdy więcej
Nie jada, byś też więc nasypał nawięcej,
Jedno to, co sie jej chce; także i ty czyni
A nie bądź w tym nałogu podobien ku świni.
Nędzniejszemu nie żałuj nigdy chleba swego
A nie prawie też swego, lecz pożyczanego.
Boć to jedno wilk z liszką, co nie zje, zagrzebie;
Niechajże to łakomstwo nie unosi ciebie.
Bowiem ten wrzod, łakomstwo cicho sie zakrada
A potym sie zjątrzywszy, wszytkim ciałem włada.
Z młodu mu korrozywy po trosze przymieszaj,
Bo sie to cicho szyrzy, nie boląc by liszaj.
Bo jakoć sie zakradnie za skorę do kości,
Już, wierz mi, musisz chodzić zawżdy nań we mdłości.
Bo sie Bogu ni ludziom już w niwecz nie trefisz,
Jedno tak czas na świecie darmo marnie stracisz.
Bo naciężej szuprynę u worka pirwszego
Zawiązać; już ten sekwens aż do ostatniego.
Ktory cie z osiadłości, ni sam wzwiesz, gdy zsadzi
A w nędzny a w złej sławie z świata wyprowadzi.
Bo już tu bez złej sławy nigdy być nie musi,
Bo już taki, coż wiedzieć, ocz sie nie pokusi.
Już nie dojeść, nie dopić, biegać by szalony,
Aby co gdzie ułapić, patrząc na wsze strony.
Gdzie co znajdzie, to by chciał wszytko na zysk kupić,
A gdzie by mogł każdego i z skory wyłupić.
Wszytko więc już zatłumi ona marna chciwość,
Że zginie miłosierdzie, zginie sprawiedliwość.
A jakoż tu więc będzie z onej liczny wynić,
Kiedy ją pan rozkaże z tych szafunkow czynić?
Ano stoją świadkowie, a z oczu łzy płyną,
Coś jednym gwałtem pobrał, drugie podarł winą,
A na drugich wyłudził, na drugich wylichwił;
Bogżeć pomoż, boś nie źle z tego państwa utył!
A ze sta jednego znasz, co tym kstałtem żywie,
Nabywając łakomie a niesprawiedliwie,
Aby jego nabycia nie szarpano marnie,
Bo sie Pańskie przeklęcie zawżdy za tym garnie.
Tylkoż w zysku, nędzniku, coś łakomie zbierał;
Tyś sie nędze nacirpiał a iny w tym gmerał.
A jeszcze by nie tak żal,. By ten, co przystoi,
Ale jeszcze ten rychlej, co z tym śmieszki stroi,
Ukazując sygnety, trzęsąc za sobole,
Co je szpetnie pojadły one stare mole:
"Widzisz onego skępca; coż mu po tym było?
A wszak to darmo leżąc na poły pogniło".
A drugi też urwawszy, cicho w kącie dyszy,
Nie dba nic o sobole, gdy ma w worku lisy;
A chociaj więc nie owy, co kury jadają,
Lepsze owo, co gęsto po stole brząkają.
A tak ta marna chłuba nikczemnikom ginie
I w nędzy z świata schodzą i w złej sławie słynie.
Nie dajże sie gniewowi też proszę unosić;
A iż to rzecz szkodliwa, widasz tego dosyć.
Bo jeśli z czego więcej złych rzeczy przypada,
A naszym przyrodzeniem barzo ten wrzod włada.
Bo gromiszli słabszego, już wiesz, z kim masz czynić;
A obaczę twoj rozum, kędy z tego wynić.
Bo sie Bog opowiedział stać przy krzywdzie jego;
Będę cie zwał rycerzem, jeśli zwalczysz tego.
Jeśli też z obie rownym, parz, co z tego roście:
Już warz piwo a piecz chleb, bo będziesz miał goście.
Już więc chłopa oszywaj w natkanym kaftanie,
Choć mu sie ze łba kurzy, by o świętym Janie.
Już jadą przyjaciele, abyć to radzili,
A drudzy też za nimi, aby darmo pili.
Już kiedy w drogę jedziesz, patrzaj po krzewinie,
Kędy sie kto obraca a kędy cie minie.
Już wolność, gospodarstwo musisz wszytko stracić,
Z arkabuzem, z granatem musisz sie pobracić.
Więc sie śmieją łotrowie, kiedy cie prowadzą,
Gdy cie ledwe z kaftanem i na szkapę wsadzą.
Więc i śmiechu, i sławy, trudności i szkody
Będzie ze wszech stron dosyć, niż przyjdziesz do zgody.
A tobie sie przedsię zda, iż strzeżesz lekkości;
Ano, więc bywa ciężkość, gdy przydzie na kości.
Bo więc w tej grammatyce pospolicie bywa,
Jakie prawo kto chce mieć, takiego używa.
A tu uważ, co to jest, gdy kto bez rozmysłu,
Używa w takich rzeczach z uporem umysłu.
Bo skąd ją kolwiek poczniesz, wszędzie myśl w niewoli
A cożkolwiek przypadnie, przedsię głowa boli.
Bo jeśliże ubijesz, chowaj ciepło głowę,
A nie jednę musisz drzeć zasię znowu krowę.
A jeśli cie ubiją, to snadź jeszcze gorzej;
Owa zewsząd kłopotu przybywa nam sporzej.
A to jeszcze nagorsza, iż marnie wzgardzamy
Onym wdzięcznym klenotem, co od Pana mamy.
Bo stąd idąc do Ojca, gdy nam wszytko sprawił,
Jedno nam w upominku ten pokoj zostawił,
Bychmy sie w tym pokoju tu zachowywali,
Żechmy jego owieczki, by nas djabli znali.
A tak, moj miły bracie, jeszcze z młodu w sobie
Czyń gwałt a niech cie marnie ten afekt nie skrobie.
Uźrzysz, iż tego nigdy żałować nie będziesz,
Kiedy tego marnego molu z serca zbędziesz.
A gdy cie ten wrzod ruszy, przyłoż nań rozumu,
Bo sie rychlej rozjątrzy, przyłożyszli szumu.
Bo lepiej zawżdy stracić rękaw, niżli suknią;
Czyście przedsię skacze szwab, choć mu ogon utną.
Bo i sława i Pańska łaska z pełna będzie,
Poczciwość, dobre mienie ogranie cie wszędzie.
Zaż to nie poczciwa rzecz, kiedy cie miłują
Wszyscy a "to dobry człek" palcy ukazują,
Niżli kiedy cie marnym przezową warchołem
A nie każdy za jednym siędzie z tobą stołem.
A onę pirwszą cnotę proszę byś pamiętał:
W każdym swoim postępku, byś sie Pana lękał.
Jużci potym każda rzecz przydzie na wszem snadnie;
Ani sam wzwiesz, skąd ci co bez czasu przypadnie.
Boć już zewsząd popłynie, Pan hojnie przysporzy,
A zewsząd wszytko dobre na wsze sie otworzy.
A gdy będziesz używał żywota takiego,
Już snadnie będziesz mogł przyć i do miejsca tego,
Ktore już, jako sam wiesz, jedno tym sprawiono,
U ktorych takie serce bywa znaleziono.
A tak tu pilnie obacz, widzisz, ocz ci idzie,
A nie przeciw sie światu, tej nikczemnej gnidzie,
Ktoryć jedno też z tymi, co go pilni, umie,
Ale z tymi, co cnoty, namniej nie rozumie.
Boć tu idzie o sławę, idzie o zbawienie
I to nędzne należy na tym dobre mienie.
Kto sie cnotą sprawuje a Boga sie boi,
Iż go marna swawola, ale rozum stroi.
A tak już cie Bog żegnaj, bo ja też precz muszę;
Widzisz dobrze, jaką mam też troskliwą duszę,
Iżem sie w tym omieszkał, a tegom nie baczył;
A coż gdy mie tak Pan w tym w zły czas chować raczył.
Acz prawda, iż na cnocie nigdy nie schodziło,
Alem tego nie wiedział, co więcej szkodziło:
Co jest Bog, co moc jego, i co jego wola;
A stąd na mię przypadła ta wieczna niewola,
W ktorej ja tak nędzniczek podobno trwać muszę.
Lecz ty lepiej nieboże opatruj swą duszę.
A już nie tylko ciebie, upominam wszytki,
Bo widzę, jako wszędy rozniosły sie zbytki
A ona święta cnota marnie potłoczona
A mało tak nie z gruntu zewsząd wyniszczona.
Gdyż to wszyta nasza myśl, abychmy nabyli,
Chociajbychmy i duszę i cnotę stracili.
A nic na to nie pomniąc, jako z tym giniemy
I w złej sławie na potym na wieki słyniemy,
Czyniąc wielkie despekty na wszem Panu swemu,
Nie dufając mu nigdy, jako prawdziwemu.
Gdyż on zawżdy obiecał wiernym błogosławić
A niewierne i zdrowia, i wszytkiego zbawić.
O nieszczęsna zła chuci, o rozumie głupi!
Jako marnie tracimy wszyscy na tej kupi,
Z jakiemi trudnościami świata używamy;
A bychmy miernie żyli, tedy wszytko mamy.
Więc z trudnością nabywszy, wnet marnie tracimy
A to, co ma wiecznie trwać, tego odbieżymy.
Gdyż w tym marnym nabyciu ma nadzieję każdy
A na wszytki trudności opuszcza sie zawżdy.
Waży gardło, waży cześć, waży i sumnienie;
Ach niestotyż, drogież to nędzne dobre mienie!
O nieszczęśni nędznicy, co jedno patrzymy
W ziemię jako bydlęta, a nic nie pomniemy
Onych wiecznych rozkoszy, a rzeźnik nad nami
Stoi zawżdy z kozikiem, jako nad kozami.
Acz żadnego nie wiodę w takie niedbałości,
Aby leżał na słońcu, jako pies we mdłości
A czekał, jeśli mu kto kość dziurą wyrzuci,
Ale wierz mi, nie barzo sie na niej utuczy.
Nie zgaradza-ć tobie Pan poczciwej pilności,
Skromiąc w sobie rozumem uporne chciwości,
Używając pomiernie na wszem stanu swego,
W świętej sprawiedliwości, bez krzywdy każdego,
Skromiąc w sobie rozumem szkodliwe przypadki,
Ktore nam marnie psują nasze niedostatki:
Pychę, zazdro
|
|