Ïðî÷èòàíèé : 189
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Sześć wierszy
Przed Stefana Witwickiego
młodzieńczym portretem składam.
1
Kiedy zimowy, wczesny zmierzch się czyni,
Słucham po ciemku, jak gadają rzeczy.
Szeleszczą barwy na krakowskiej skrzyni,
Kantorek trzaska, złoty zegar skrzeczy;
W piersiach gitary drżą, jak wieść znad Lety,
Dziewczęcych westchnień niedomarłe echa,
A stary portret młodego poety
W mroku ślicznymi usty się uśmiecha.
Łopot płomyków na kilimka pąsie
Słyszę – i różne, różne dziwy śnią się...
Nie mam z kim gadać. Wiem, że nie zadzwoni
Nikt, komu spieszno do mnie o tej porze.
Wiem, że nie przyjdzie – więc świat sobie tworzę,
Dawność kochaną, com jest szczątkiem po niej,
Z książek, obrazów, zwierciadeł, mahoni –
A gdy tęsknotą pustkę tę zaludnię,
Rojno znów przy mnie i swojsko, i cudnie...
Tyftyka płowe muskając palmety,
Myśl rada gościom naprzeciw wychodzi,
A stary portret młodego poety
Po ciemku zawsze uśmiecha się słodziej.
Żadna mnie odeń już nie dzieli rama.
Wszystko się wokół budzić zdaje... Ciemnie
Pełne są życia, co uchodzi ze mnie,
Gdy z wolna rzeczą staję się ja sama...
2
Patrzę w te oczy, nieznajome zgoła,
A przecie uśmiech drogich ust poznaję
I brwi rozpięte na jasności czoła,
I młodość własną, co się sercu zdaje,
Ostatni, dziwny raz – z tym malowaniem...
Najsłodsza jakaś przybłąkana chwila
O pierś mą bije skrzydły jaskółczemi!
I coś się gmatwa, coś się śni, zamyla,
Coś z rosy nieba, coś z płomienia ziemi
Wzrokiem do płótna przypada rozpacznie...
O, czyżby serce, szalone do tyla,
Odżyło wiarą, że – uwierzyć zdoła,
Że się na nowo tamto życie zacznie
I że się z więzów czasu wydostaniem,
Ostatni, dziwny ten raz, przed skonaniem?!
3
Nigdy dość z tobą wzrok się nie nawita
Ni się z twą duszą nagadam do syta,
Ni pojąć zdołam, żeś był rzeczywiście!
Wytworny – w białym na szyi batyście
I w ciemnomodry odzian frak z epoki
Tej, co się w szale stroiła i loki,
Datę swą znacząc na poległych liście
I łamiąc białe wśród olszynki ręce...
Dziwne nad sercem czynisz mym uroki,
Ław krzemienieckich uczniu smutnooki,
Żyw dotąd w młodej Szopena piosence!
I dziś, gdy doba u proga złowieszcza,
Tamtej, minionej, głusząc ton wysoki,
Bezcennym czyni dobro postradane,
Wszystek się dla mnie wdzięk jej w tobie streszcza,
Cieniu, coś raczył paść na moją ścianę!
4
Kochałam ciebie – i chcę, byś o tym wiedział.
Wszak nieraz słowo za wiek milczenia stanie!
Dziś ci je rzucam, przez lat i losów przedział,
Przez step tęsknoty, przez mroczne dusz otchłanie,
To słowo późne jak noc i pożegnanie...
Bez lęku patrząc w twych młodych ócz zadziwy,
Rzec ci je mogę, bom ptak jest przed odlotem.
Mój sad sprzątnięty, zwiezione zboża z niwy –
Żeś mi zachodu i rosą był, i złotem,
Kochałam ciebie – i chcę, byś wiedział o tem!
5
Pożókłe twoje książczyny,
Nikomu dziś już nie znane,
Jak opatrunek na ranę,
Na serce kładę i czule
Do piersi garnę i tulę,
Żałobne i zapomniane.
Raz po raz coś w ich bibule,
Myśl, uśmiech czy mądrość rzadka,
Jak wiotki liść koniczyny
Lub smagłe oblicze bratka
Zwiędłe na sercu książczyny,
Mignie pomiędzy kartkami...
Ten jeden czasem jedyny
Ślad szczęsnej, krótkiej godziny,
Co prawdą była i nami
I ducha wzywa na świadka –
I samiśmy z sobą dziś, sami,
Na zawsze i do ostatka!
6
Dalekam od mej doby,
O tysiąc mil dalekam,
Z dni dawnych same groby,
Dni nowych nie doczekam!
A kładka między nimi,
Po której iść się boję,
To dziś, co się obcymi
Oczyma patrzy w moje...
|
|