Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Szymon Szymonowic

Ïðî÷èòàíèé : 167


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Sielanka siódma

Alkon



Starzec  Alkon,  ostatniej  w  leciech  doźrzałości,
Już  i  wieku,  i  życia  pełen  do  sytości,
Czekając  tylko  końca,  kiedy  śmierć  zapadnie,
Bo  kędy  siły  nie  masz,  tam  i  żyć  niesnadnie.
Jedna  mu  tylko  troska  w  myślach  zostawała;
Bo  starość;  lub  o  insze  rzeczy  mało  dbała,
O  tym  wszakże  ma  pieczą,  kto  po  niej  zostanie,
Komu  do  ręku  przyjdzie  jej  sprzęt  i  zbieranie.
A  miał  dwu  synów:  jeden  z  drobnych  lat  wychodził,
Drugi  się  już  do  robót  więtszych  dobrze  zgodził,
Oba  nie  ożenieni.  To  starcowi  tkwiało
W  myślach,  a  tym  mu  więtszą  wątpliwość  działało,
Że  syn  starszy  tam  nie  chciał,  gdzie  mógł,  dostać  żony,
U  sąsiad  nie  chciał,  ale  chodził  w  obce  strony.
A  owszem,  tam  zaważał,  gdzie  zrzeczona  była
Komu  inszemu  panna;  lubo  mu  czyniła
Otuchę  sama,  lub  sam  chęcią  się  unosił.
Często  go  starzec  słowy  łagodnymi  prosił,
Często  fukał  i  gromił,  często  zdrowe  rady
Dawał  i  starożytne  przytaczał  przykłady:
Jako  oczy  łakome  siła  ludziom  szkodzą,
Jako  w  ostatnie  szwanki  i  zguby  przywodzą,
I  sromota  w  też  szlady  idzie,  i  niesława;
A  kto  w  krygach  ma  żądze,  kto  na  swym  przestawa,
Ten  siła  pięknych  wczasów,  siła  beśpieczności
Zażyje  i  wiek  miły  poda  do  starości.
I  ty,  synu,  usłuchaj,  daj  pokój  cudzemu!
Nigdy  ta  rzecz  na  dobre  nie  wyszła  żadnemu.
I  boskim  się  to  synom  nie  zwiozło,  te  kraje
Świadkiem  tego.  Tu,  kędy  garb  się  ten  wydaje
Jakoby  ręką  ludzką  kopca  sypanego,
Powiadają  to  być  grób  króla  Afarego,
Który  na  tych  tu  włościach  panował  przed  laty,
Będąc  i  w  ludzie  możny,  i  w  złoto  bogaty.
Dwaj  mu  synowie  w  domu  dorośli  kwitnęli:
Idas  i  Linces,  a  ci  zmówione  już  mieli
Za  się  dwie  siestrze,  córy  Lewcyppa  starego.
Szczęśliwy  by  był  ociec  sam  doczekał  tego,
Ażby  było  wesele  doszło  i  ślub  święty,
Ale  pierwej  pod  ziemię  śmiercią  Afar  wzięty,
Nim  w  domu  swym  niewiestki  nadobne  oglądał,
Chociaj  tego  od  bogów  uprzejmie  pożądał.
Lecz  zwłoka  w  ożenieniach  zawsze  szkodna  była,
Tej  pogrzeb  i  żałoba  znowu  przyczyniła.
A  co  starca,  póki  żył,  wszyscy  szanowali,
Gdy  szczedł,  na  młode  syny  mniej  się  oglądali.
Więc  szepty  stąd  i  zowąd  przyszły  rozmaite,
Szepty,  które  panieńskie  ucho  nie  pokryte
Naprzód  przemogły,  że  się  kajać  poczynały,
Poty  m  i  do  starszych  głów  jadem  zaleciały.
Stąd  ręki  danie  wniwecz,  stąd  słowa  zmiatanie,
Stąd  w  pośmiech  poszło  onych  młodzieńców  staranie.
Na  koniec  mało  baczni  Tyndarowicowie,
Kastor  i  drugi,  co  się  Polidewkiem  zowie,
Przypadli  na  cudzy  targ  i  w  dom  przyjachali
Do  Lewcyppa,  a  tam  swych  biesiad  zażywali,
Przemawiając  do  siebie  inszym  poślubione
Oblubienice,  a  te  nędznice  zwiedzione
Dały  się  dobrowolnie  unieść  mimo  wolą
Ojcowską,  bo  białej  płci  jako  raz  swą  wolą
Popuścisz,  już  się  potym  poważą  wszystkiego
Ani  w  nich  wstydu  najdziesz  szczętu  namniejszego.
Krzyknie  sława,  rzuci  się,  co  żywo,  w  pogonią.
Oni,  dufając  sobie,  nic  z  drogi  nie  stronią.
Jeszcze  na  przepych  w  te  tu  kraje  się  puścili.
Chociaj  w  nich  o  potrzebie  jawnej  pewni  byli
Od  synów  Afarowych,  bo  i  ci  nie  spali,
Ale  gwałtowi  gwałtem  także  zabiegali.
Tu  przy  ojcowskim  grobie,  tak  szczęście  zdarzyło,
Prawie  w  oczy  się  z  sobą  im  zetknąć  trafiło.
Skoczą  do  siebie  z  wozów,  broni  w  ręku  mając,
"Tuś  mi!"  -  "A  tuś  mi!"  z  obu  stron  pokrzykiwając.
Wszakże  nim  do  krwie  przyszło,  azaby  się  słowy
Zmiękczyć  dali,  wprzód  Linces  użył  takiej  mowy:
,,Panowie,  co  wam  po  tym?  Czemu  unosicie
Cudze  panny?  Czemu  się  gwałtem  obchodzicie?
Co  po  tych  gołych  mieczach?  Nam  to  poślubione
Wprzód  żony  i  przysięgą  wielką  przyrzeczone.
Nieprzystojna  zaprawdę  lubo  dla  gładkości,
Lub  dla  posagu  cudze  przejmować  miłości.
Wiemy,  żeście  i  ojca  złotem  przekupili,
I  te  niebogi  słowy  pięknymi  zmamili.
Kradzież  to,  nie  małżeństwo,  zdrada,  nie  wesele.
Aczem  nie  mówca,  ale  mówię  to  wam  śmiele:
Nie  ślacheckie  to  sprawy,  rady  to  niezdrowe,
Brać  dziewki,  które  męże  mają  już  gotowe.
Szeroki  świat,  szeroka  Sparta,  wielkie  włości
Alskie,  arkadzkie,  siła  w  Argu  osiadłości
I  w  Messanie,  wiele  miast  w  achajskiej  dziedzinie,
Wiele  w  drugiej  pomorskiej  Zażywskiej  krainie.
Wszędzie  tam  u  rodziców  cnych  cór  liczby  mnogie
Ani  w  urodę,  ani  w  baczenie  ubogie.
Wszędzie  tam,  kędykolwiek  żywię  nie  zachcecie,
Żon  sobie  podług  myśli  swojej  dostaniecie.
Bo  a  kto  wam  nierad  da?  Kto  pogardzi  wami?
A  rzekę,  będą  jeszcze  kłaniać  się  z  pannami;
Gdyż  to  wam  Bóg  dał,  że  tu  i  starożytością
Domu,  i  przechodzicie  wszystkich  majętnością.
Postąpcie  przyjacielskie  z  nami:  co  jest  nasze,
Niech  naszym  będzie;  a  my  na  potrzebę  waszę,
Gdziekolwiek  rozkażecie,  wszędzie  pojedziemy,
I  swatstwa,  i  wesela  spoinie  pomożemy".
To  i  co  więcej  mówił,  ale  na  wiatr  słowa
Leciały  i  nic  wdzięku  nie  odniosła  mowa,
Bo  oni  przy  uporze  swoim  mocno  stali.
A  gdy  się  już  tak  użyć  rozumem  nie  dali,
Na  wet  rzecze:  "Prze  Boga,  dajcie  się  hamować!
Winniśmy  się  z  obu  stron  inaczej  szanować,
Bo  i  ojcowie  naszy  bracia  sobie  byli,
Lecz  jeśliście  się  już  tak  na  to  usadzili,
Aby  się  to  krwią  między  nami  ro[z]strzygnęło,
A  serce  wasze  zgoła  wojny  zapragnęło,
Puśćmy  to  w  krótką.  Niechaj  Idas,  mój  rodzony,
Da  pokój  bitwie,  także  Polluks  z  drugiej  strony.
A  my,  jako  to  młodszy,  ty  swoją  osobą,
Ja  także  swoją,  sama  dwa  uczyńmy  z  sobą.
A  lubo  Bóg  obiecał  śmierć  mnie,  lubo  tobie,
Lubo  obiema,  dosyć  na  jednej  żałobie
W  jednym  domu;  ostatnie  nie  osierocajmy
Rodów  naszych  i  płaczu  w  nich  nie  przyczyniajmy.
Ci,  co  żywi  zostaną,  niech  za  żony  mają
Te  panny  i  rodzinę  miłą  ucieszają
Raczej,  niżby  martwymi  mieli  leżeć  w  ziemi.
Wielki  swar  trzeba  gasić  szkodami  małemi".
To  rzekł,  a  mowom  jego  bogowie  nie  dali
Iść  wniwecz.  Wnetże  starszy  bracia  plac  działali,
Zrzucając  zbroje  z  ramion  i  kładąc  na  trawie.
Linces  z  Kastorem  oba  ku  marsowej  sprawie
W  pośrodek  wystąpili,  oszczepy  stalone
W  ręku  kręcąc  i  złotem  puklerze  sadzone.
Czuby  się  im  na  hełmach  jedwabne  wstrząsały.
Skoczą  do  siebie.  Naprzód  szefeliny  miały
Robotę,  ugadzając,  gdzie  by  bok  otwarty
Od  tarcze,  ale  pierwej  pokruszone  harty
Były  u  żelaz  w  twardych  blachach  połomione,
Nim  który  z  nich  namniej  miał  ciało  obrażone.
Wtym  pójdą  do  pałaszów  i  nielutościwie
Ima  siec  na  się.  Kastor  acz  poczyna  chciwie,
Wszakże  i  tam  znać  było,  kto  ma  sprawiedliwą,
Bo  ta  sama  myśl  czyni  w  bitwach  nielękliwą.
To  z  tej,  to  z  owej  strony  ręką  się  wysadza,
Linces  mu  tylko  okiem  i  bronią  wygadza,
Upatrując  po  miejscu  fortelu  swojego.
Przytnie  nań  mocno  Kastor  i  od  razu  swego
Uklęknie,  wtym  go  Linces,  przez  wszego  obłazu,
Tnie  przez  szyszak,  dufając  dobremu  żelazu.
Puścił  szyszak,  a  pałasz  przez  głowę,  przez  czoło
Wpadł  na  poły;  zaraz  się  nędznik  zwinie  w  koło,
Padnie  do  ziemi,  śmierć  go  czarna  obleciała
I  dusza  w  ocemgnieniu  członków  odbieżała.
A  Polluks,  zapomniawszy  i  słowa,  i  wiary,
Żalem  zguby  braterskiej  ujęty  bez  miary,
Porwał  się  do  oszczepa,  skoczy  do  Lincego,
A  on,  że  się  nie  nadział  nic  nieprzyjaznego,
Już  pałasz  do  pochew  kładł,  jako  po  wygranej.
Lecz  więcej  się  trzeba  strzec  zguby  nienadzianej,
Jako  i  nieboraka  jego  tam  potkało,
Bo  gdy  z  ziemie  chciał  dźwignąć  Kastorowe  ciało,
Z  tyłu  Polluks  oszczepem,  gdzie  żebro  przyległe,
Przebił  go,  aż  na  wylot  żelazo  przebiegło.
Padł  tamże  na  Kastorze,  śmierć  go  zamroczyła.
Wtym  Idas  i  z  nim  jego  drużyna  skoczyła
Do  Polluksa  i  wnet  go  mieczmi  okrywali;
A  słudzy  Polluksowi  odpór  im  dawali
Za  panem  swym,  Z  obu  stron  wielkie  zamieszanie
Poczęło  być  i  rany,  i  krwie  rozlewanie.
Aż  Iupiter  dekret  swój  uczynił  na  niebie
I  natychmiast  musiał  być  koniec  tej  potrzebie.
Bo  zaraz  deszczem  na  nie  i  wichrem  nieskromnym
Linął  z  góry  i  strzelił  piorunem  ogromnym.'
Noc  czarna  wstała,  trwoga  na  nie  uderzyła,
Rozskoczą  się  i  tak  ich  burza  rozproszyła.
Same  tylko  dwa  trupy  na  placu  zostały,
Aby  potomnym  czasom  naukę  dawały:
Po  Kastorze,  jako  to  źle  pragnąć  cudzego,
Po  Lincesie,  jako  mieć  źle  niepowolnego
Przyjaciela,  abo  więc  chcieć  się  go  dobijać.
Gdzie-ć  nierado,  lepiej  tam  z  daleka  omijać.
A  owszem,  kto  ukaże  niestatek  po  sobie,
Niżby  z  nim  żyć,  lepiej  lec  z  umarłymi  w  grobie.


Íîâ³ òâîðè