Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 2
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Szymon Szymonowic

Ïðî÷èòàíèé : 232


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Sielanka trzynasta

Zalotnicy



Mopsus

Przyjdzie-li  ten  czas  kiedy,  że  ja  swe  zabawy
Będę  śpiewał?  Czyli  już  Bóg  tak  niełaskawy
Mieć  mię  raczy,  że  nigdy  przyjaciel  nie  siędzie
Przy  mym  boku  i  dom  mój  wieczną  pustką  będzie?
Miłości  nieszczęśliwa,  nigdyś  pięknej  strzałki
We  mnie  nie  utkła!  Po  co  noszę  te  piszczałki?
Po  co  pieśni?  Po  co  mi  stada  te  igrają?
Szczęśliwsze  stada,  bo  wżdy  uciechy  swe  mają!
Ja  nie  mam,  a  już  starość  nad  grzbietem  się  krzywa
Zawiesza  i  co  chwila  sił  pierwszych  ubywa.
Oganiaj  cudze  proso,  twoje  już  wypili
Dzicy  płacy;  wielki  błąd,  kogo  wiek  omyli.
Ale  wżdy,  pieśni  moje,  ze  mną  zostawajcie
Ani  mię  do  samego  grobu  opuszczajcie.
O  pieśni!  nigdy  na  was  nie  padnie  śmierć  głucha,
Póki  wam  cny  Sieniawski  wierzy  swego  ucha.
Zachowajmy  się  cudzym,  gdy  swego  nie  mamy:
Nie  dziw,  że,  starzy,  młode  lata  wspominamy.
Wspomniejmy,  jakie  stroił  Licydas  zaloty,
Jakie  Amintas.  Miłość  ma  swoje  kłopoty.
Licydas  do  Likory,  ta  trochę  patrzyła
Krzywooko,  lecz  dobrą  gospodynią  była.
Amintas  do  Neery,  siła  było  za  tą
Posagu,  bo  się  babką  chełpiła  bogatą.
I  często  nowe  chusty  sprawowała  na  się,
I  w  srebrnym  na  każdy  dzień  chodzywała  pasie.
Onej  trefnie  żartować,  onej  w  tańcu  było
Rej  wodzić,  onej  samej,  co  żywo,  służyło.
Ledwie  się  o  pułnocy  do  domu  wracała,
Bo,  jako  jedynaczce,  matka  folgowała.
W  ten  czas  była  pognała  kozy  do  chróściny,
Kozy  w  chróścinie,  ona  u  gęstej  leszczyny
Legła  w  chłodzie  na  trawie  i  smaczne  zasnęła.
Wilczaszku,  żeś  tam  nie  był,  strawka  cię  minęła!
Tamże  pędził  Amintas  na  pola  przyległe,
A  gdy  do  kupy  zgania  owce  swe  rozbiegłe,
Trafił  na  śpiącą.  Co  w  nim  za  myśl  w  ten  czas  była,
Trudno  trafić,  atoli  źle  mu  nie  radziła.
Kto  pragnie  przyjaciela,  wstydem  go  nabywa,
Cnota  nad  zakazanie  nie  chce  być  skwapliwa.
Stanął  tylko,  by  wryty,  ona  twardo  spała,
A  wtym  trzoda,  pasąc  się,  blisko  nadchadzała.
On  do  trzody:
Owieczki,  lekko  następujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
Śpi  tu  piękna  Neera:  ani  się  tryksajcie,
I  trawkę  cicho  szczypcie,  i  cicho  stąpajcie.
Baranie  ty  rogaty,  abo  cię  nie  minie
Maczuga,  abo  capem  jutro  cię  uczynię!
Nazbyteś  się  rozigrał.  By  to  długo  trwało,
Mnie  by  się  raczej  teraz  rozigrać  przystało.
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  następujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
Śpi  tu  piękna  Neera:  przydź,  wietrzyku  chłodny,
Przydź,  wietrzyku,  i  czyń  jej  sen  wdzięczny,  łagodny!
Pozwalam  ci  i  włosy  obwionąć  na  czele,
Pozwalam  -  ach,  niestetyż!  -  ty  i  w  ucho  śmiele
Możesz  poszemrać,  możesz  i  wargę  całować,
A  ja,  nieborak,  muszę  przyjaźni  folgować.
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  postępujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
 
Buhaj  kędyś  zaryczał.  Niebaczny  buhaju!
Jeśli  mi  na  złość  czynisz,  roście  w  tym  tu  gaju
Kijań  na  cię;  koniecznie  weźmiesz  miedzy  rogi.
Naryczysz  się  cały  dzień,  teraz  nie  czyń  trwogi.
Gdyby  w  me,  wolałbym  ja,  żeby  spać  przestała,
Wolałbym,  żeby  ze  mną  te  kwiateczki  rwała.
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  postępujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
 
Słoneczko,  o  słoneczko!  Nie  zajrzy  nam  cienia,
Pohamuj  małą  chwilę  ostrego  promienia,
Uchyl  się  za  ten  obłok!  Blask  śpiącemu  szkodzi,
Ja  bym  zasłonił,  ale  tknąć  mi  się  nie  godzi.
I  ty  się  nie  przebiegaj,  jaszczurko  zielona,
Bo  cię  prędko  dosięże  maczuga  toczona.
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  następujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
 
Muchy,  bezecne  muchy!  Siła  dodziewacie,
Łaję  wam  i  zajrzę  wam;  więtszą  wolność  macie
Niżli  ja.  Na  co  się  was  tak  wiele  zleciało?
Abo  wam  miło  kąsać  białe,  miękkie  ciało?
I  ciebie  tu,  komorku,  zła  śmierć  posadziła!
Ukąsiłeś,  że  przez  sen  wargami  ruszyła.
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  następujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
Śnie!  Jedni  cię  do  śmierci  czarnej  przyrównają,
Drudzy  mistrzem  przyszłego  życia  nazywają,
Ja  wieszczym,  ja  prorokiem;  dziś  mi  się  przyśniła
Neera,  że  w  kościele  ze  mną  wespół  była.
Była  matka  i  babka,  i  sąsiad  niemało,
Po  chwale  bożej  już  się  to  w  południe  działo.
Kapłan  stał  przy  ołtarzu,  myśmy  też  tam  stali,
Kapłan  mówił,  a  myśmy  jego  słów  słuchali.
Wiązał  stułą,  wzajemne  rozdawał  pierścienie.
Boże,  niech  się  nade  mną  kona  Twe  przejrzenie!
Lekko,  owieczki  moje,  lekko  następujcie,
Śpi  tu  piękna  Neera,  spania  jej  nie  psujcie!
 
Na  co  mi  ociec  zbioru  tak  wiele  zostawił?
Na  co  dom  tak  budowny  i  folwark  postawił?
Na  co  się  ja  o  dobre  mienie  pieczołuję?
Komu  spiżarnie,  komu  dostatki  gotuję?
Tobie,  piękna  Neero,  ty  to  będziesz  miała,
Ty,  jako  swego,  będziesz  ze  mną  zażywała!
Śnie  wdzięczny,  zwiastuj  to  dziś  nadobnej  Neerze,
A  niechaj  omylenia  nie  uznam  w  tej  mierze.
Tak  Amintas.  Zaloty  zasię  Licydowe,
A  był  to  prosty  najmit,  bywały  takowe.
W  ten  czas  Likorys  krowy  w  dojniku  doiła,
Licydas  sieczkę  rzezał.
Zawsześ  mię  żywiła,
Ręko  moja!  Kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
Dziś  sieczkę  rzeżesz,  sieczka  nie  rzężę  się  sama.
Likory,  przy  tej  ręce  będzie  dobrze  nama.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Panem  się  nikt  nie  rodzi,  siła  zostawiają
Dzieciom  rodzice,  siła  dzieci  utrącają.
Praca  skarb  napewniejszy;  kto  się  spuści  na  nie,
I  za  żywota  ma  chleb,  i  po  nim  zostanie.
I  ty,  Likory,  u  mnie  nie  będziesz  żebrała!
Nie  będziesz,  gdy  nie  będziesz  ze  mną  próżnowała.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Widziałem  cię  u  tańca  i  tak  mi  się  zdało,
Iże-ć  tamto  igrzysko  namniej  nie  przystało,
Lubo  cię  w  pięsy  wzięto,  lub  do  gonionego.
Trudno  ciągnąć,  kto  nie  ma  umysłu  do  czego.
Piękniej  ci  u  roboty,  w  tyj-eś  przodek  miała;
U  robotyś  mi  naprzód  do  serca  przystała.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Pomnisz,  kiedyśmy  byli  pospołu  na  żniwie,
Pszenicę  w  ten  czas  żęto  na  siedzianej  niwie?
Zagon  twój  był  wedla  mnie;  tak  ci  tam  służyło
Szczęście,  że-ć  sierpa  w  ręku  ledwie  dojrzeć  było.
Jeszcześ  nam  przyśpiewała!  Przyznać  ci  się  muszę,
Chcąc  się  tobie  przeciwić,  siliłem  się  z  dusze
I  mówiłem  do  siebie:  Boże,  jeśli  zdarzysz,
Niech  taki  zawsze  robi  wedla  mnie  towarzysz.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje.
 
Widziałem,  pod  kądzielą  kiedyś  siadywała,
Sama-ć  się  do  wrzeciona  nić  z  palca  puszczała,
Jedwab  nie  będzie  taki.  U  ciebie  i  spanie
Napozniejsze;  u  ciebie  i  narańsze  wstanie.
Tobie  czeladź  nakarmić,  tobie  pochędożyć
Wszystko  w  domu  i  wszystko  na  mieścu  położyć.
Ława  zawsze  chędoga,  pomylę  naczynie.
Mówiłem:  komu  cię  Bóg  da,  z  tobą  nie  zginie.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Jeśliś  mi  przyjacielem,  podobno  nie  zgadnę.
Gdyś  chusty  polewała  onegdy  czeladne,
Były  tam  też  i  moje,  a  iż  w  ręce  były
Przyjaznej,  przed  inszymi  jawnie  to  świadczyły.
Biało  mię  sobie  nosisz,  noś  mię  sobie  biało,
Równemu  z  równym  zawsze  na  świecie  przystało.
Chędogo,  choć  ubogo,  bodaj  się  święciły
Ręce  twe  zakasane,  bodaj  mymi  były!
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Dworniczko!  Ty  się  teraz  przesypiasz  w  południe,
Likorys  krowy  doi.  Nie  barzo  to  cudnie
Spać  we  dnie  gospodyniej.  Jeszcze-ć  się  nie  dała
Znać  czeladka;  znać,  żeś  jej  mało  doglądała.
Teraz  masz  wierną,  potym  nie  wiem,  jaka  będzie:
Jakobyś  sama  siadła,  gdzie  Likorys  śledzie,
I  kropla  tam  nie  zginie,  i  nie  zadojone
Cielęta,  i  mleka  są  szkopce  napełnione.
Ręko  moja,  kto  Bogu  dufa  a  pracuje,
Do  ostatniej  starości  nędze  nie  uczuje!
 
Koso,  palec  to!  Czyli  kto  zaloty  stroi
Abo  się  zamyśliwa,  a  przy  kosie  stoi,
Prędzej  w  palec  zawadzi?  O  moja  Likory,
Wiesz  ty,  jakom  cierpliwy  i  jakom  nieskory!
Róbwa  już  raczej  na  się,  służba  nie  na  wieki.
Niech  ja  twej  pewien  będę,  ty  mojej  opieki.
Ręka  rękę  umywa,  noga  wspiera  nogi,
Przy  wiernym  przyjacielu  żaden  nieubogi.
Więcej  Bóg  ma,  niż  rozdał.  Jest  nasza  u  Niego
Cząstka  też;  nie  opuszcza  On  człeka  żadnego.
A  kto  w  zakonie  Jego  prowadzi  swe  życie,
Wszystko  się  zdarza,  wszystko  płynie  tam  obficie.
Dufajmy  Mu,  a  On  nam  niechaj  błogosławi.
I  kiedyż  ten  dzień  będzie,  gdy  nas  obu  stawi
Przed  ołtarzem?  Uspokój,  proszę,  myśli  moje,
Wszakeś  i  ty  człowiekiem,  uspokój  i  swoje.
 
Tak  śpiewał,  a  już  sieczki  wielka  kupa  była
I  Likorys  namyślnie  u  krów  się  bawiła.



Íîâ³ òâîðè