Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Szymon Szymonowic

Ïðî÷èòàíèé : 316


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Sielanka osiemnasta

Żeńcy



Oluchna,  Pietrucha,  Starosta.
 
Oluchna
Już  południe  przychodzi,  a  my  jeszcze  żniemy.
Czy  tego  chce  urzędnik,  że  tu  pomdlejemy?
Głodnemu,  jako  żywo,  syty  nie  wygodzi,
On  nad  nami  z  maczugą  pokrząkając  chodzi,
A  nie  wie,  jako  ciężko  z  sierpem  po  zagonie
Ciągnąć  się.  Oraczowi  insza,  insza  wronie;
Chociaj  i  oracz  chodzi  za  pługiem,  i  wrona,
Inszy  sierp  w  ręce,  insza  maczuga  toczona.
Pietrucha
Nie  gadaj  głosem,  aby  nie  usłyszał  tego.
Abo  nie  widzisz  bicza  za  pasem  u  niego?
Prędko  nas  nim  namaca;  zły  frymark  -  za  słowa
Bicz  na  grzbiecie,  a  jam  nań  nie  barzo  gotowa.
Lepiej  złego  nie  drażnić;  ja  go  abo  chwalę,
Abo  mu  pochlebuję  i  tak  grzbiet  mam  w  cale.
I  teraz  mu  zaśpiewam,  acz  mi  niewesoło:
Niesmaczne  idą  pieśni,  gdy  się  poci  czoło.
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Nie  jesteś  ty  zwyczajów  starosty  naszego.
Ty  wstajesz,  kiedy  twój  czas,  jemu  się  zda  mało,
Chciałby  on,  żebyś  ty  od  pułnocy  wstawało.
Ty  bieżysz  do  południa  zawsze  swoim  torem,
A  on  by  chciał  ożenić  południe  z  wieczorem.
Starosto,  nie  będziesz  ty  słoneczkiem  na  niebie,
Inakszy  upominek  chowamy  dla  ciebie!
Chowamy  piękną  pannę  abo  wdowę  krasną,
Źle  się  u  cudzych  żywić,  lepiej  mieć  swą  własną.
Starosta
Pietrucho,  nierada  ty  robisz,  jako  baczę,
Chociaj  ci  nic  młodego  w  pieluchach  nie  płacze.
Pożynaj,  nie  postawaj,  a  przyśpiewaj  cudnie,
Jeszcze  obiad  nie  gotów,  jeszcze  nie  południe!
Pietrucha
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Nie  jesteś  ty  zwyczajów  starosty  naszego.
Ty  dzień  po  dniu  prowadzisz,  aż  długi  rok  minie,
A  on  wszystko  porobić  chce  w  jednej  godzinie.
Ty  czasem  pieczesz,  czasem  wionąć  wietrzykowi
Pozwolisz  i  naszemu  dogadzasz  znojowi,
A  on  zawsze:  „Pożynaj,  nie  postawaj!”  -  woła,
Nie  pomniąc,  że  przy  sierpie  trój  pot  idzie  z  czoła.
Starosto,  nie  będziesz  ty  słoneczkiem  na  niebie!
Wiemy  my,  gdzie  cię  boli,  ale  twej  potrzebie
Żadna  tu  nie  dogodzi,  chociajby  umiała.
Siła  tu  druga  umie,  a  nie  będzie  chciała,
Bo  biczem  barzo  chlustasz.  Bodaj  ci  tak  było,
Jako  się  to  rzemienie  u  bicza  zwiesiło!
Starosta
Pożynaj,  nie  postawaj!  I  ty  byś  wolała
Inszego  bicza  zażyć,  tylko  byś  igrała.
Zażywaj  teraz  tego!  Barzo-ć  widzę  śmieszne!
Pociągaj  za  inszymi  i  zażynaj  spieszno!
Pietrucha
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Nie  jesteś  ty  zwyczajów  starosty  naszego.
Ciebie  czasem  pochmurne  obłoki  zasłonią,
Ale  ich  prędko  wiatry  pogodne  rozgonią,
A  naszemu  staroście  nie  patrz  w  oczy  śmiele,
Zawsze  u  niego  chmura  i  kozieł  na  czele.
Ty  rosę  hojną  dajesz  po  ranu  wstawając
I  drugą  także  dajesz  wieczór  zapadając,
U  nas  post  do  wieczora  zawsze  od  zarania,
Nie  pytaj  podwieczorku,  nie  pytaj  śniadania.
Starosto,  nie  będziesz  ty  słoneczkiem  na  niebie!
Ni  panienka,  ni  wdowa  nie  pójdzie  za  ciebie!
Wszędzie  cię,  bo  nas  bijasz,  wszędzie  osławiemy,
Babę,  boś  tego  godzien,  babę-ć  narajemy,
Babę  o  czterech  zębach.  Miło  będzie  na  cię
Patrzyć,  gdy  przy  niej  siędziesz  jako  w  majestacie,
A  ona  cię  nadobnie  będzie  całowała,
Jakoby  cię  też  żaba  chropawa  lizała.
Oluchna
Szczęście  twoje,  że  odszedł  starosta  na  stronę,
Wzięłabyś  była  pewnie  na  boty  czerwone
Abo  na  grzbiet  upstrzony  za  to  winszowanie.
Słyszysz,  jakie  Maruszce  tam  daje  śniadanie?
A  słaba  jest  nieboga:  dziś  trzeci  dzień  wstała
Z  choroby,  a  przedsię  ją  na  żniwo  wygnała
Niebaczna  gospodyni.  Tak  ci  służba  umie,
Rzadko  czeladnikowi  kto  dziś  wyrozumie.
Patrz,  jako  ją  katuje.  Za  głowę  się  jęła
Nieboga.  Przez  łeb  ją  ciął,  krwią  się  oblinęła.
Podobno  mu  coś  rzekła;  każdemu  też  rada
Domówi.  Tak  to  bywa,  gdy  kto  siła  gada.
Dobrze  mieć,  jako  mówią,  język  za  zębami.
I  my  mu  dajmy  pokój,  choć  żartuje  z  nami.
Żart  pański  stoi  za  gniew  i  w  gniew  się  obraca,
Ty  go  słówkiem,  a  on  cię  korbaczem  namaca.
Pietrucha
Dobrze  radzisz.  Mnie  się  on,  widzę,  nie  przeciwi,
Ale  lepszy  z  nim  pokój.  Co  się  często  krzywi,
Złomić  się  może,  przyjdzie  jedna  zła  godzina,
A  częstokroć  przyczyną  bywa  nieprzyczyna.
Dobry  on  barzo  człowiek,  by  go  nie  psowała
Domowa  swacha;  ta  go  właśnie  osiodłała
I  rządzi  nim,  jako  chce,  a  on  się  jej  daje
Za  nos  wodzić.  Pod  czas  mu  ledwie  nie  nałaje.
Na  kogo  ona  chrap  ma,  może  i  od  niego
Spodziewać  się,  że  go  co  potka  niesmacznego.
Więc  mu  nie  wierzy,  to  już  zawsze  fasoł  w  domu
I  przemówić  do  niego  nie  wolno  nikomu.
Oluchna
To  prawda.  Niedawnośmy  len  w  dworze  czesały,
On  stał  nad  nami,  tam  się  z  nim  coś  rozmawiały
Dwie  komornice:  ona  kędyś  podsłuchała
Za  ścianą,  jako  jędza  do  nas  przybieżała.
Ni  z  tego,  ni  z  owego  poczęła  bić  one
Komornice;  sam  zaraz  ustąpił  na  stronę.
Potym  wszystkim  łajała,  drugie  rozegnała,
Nam,  cośmy  pozostały,  jeść  przedsię  nie  dała.
Pietrucha
By  też  co  było,  co  by  ludźmi  nazwać  słusza,
Ale  też  siostra  nasza,  także  w  ciele  dusza.
A  już  jej  brózdy  dobrze  lice  przeorały
I  przez  włosy  gęsto  się  przebija  śron  biały;
A  przedsię  wymuskać  się,  przedsię  z  pstrocinami
Czepczyk  na  głowie,  przedsię  fartuch  z  forbotami.
Naśmieszniejsza,  gdy  owo  chce  się  pieścić  z  mową;
Świni  krząkać,  a  babie  przystoi  trząść  głową.
A  psów  niesyta,  dosyć  jej  bywa  każdemu,
Nie  wybiegać  się  przed  nią  parobku  żadnemu.
Niedawno  dla  jednego  tylko  nie  szalała,
Aż  ją  Czarnucha  nasza  w  zielu  obmywała.
Widzi  to  i  starosta,  a  widząc  nie  widzi:
Pod  czas  przymówi,  ona  jawnie  z  niego  szydzi.
Czary  wszystko  zmamiły,  bo  ona  z  czarami
Wstanie  i  leże,  wszystka  diabłowa  z  nogami.
Oluchna
Jest  tak,  a  nie  inaczej;  i  samam  widziała,
Kiedy  na  wschodzie  słońca  nago  coś  działała.
Kto  z  tym  mistrzem  nakłada,  nigdy  pociesznego
Końca  nie  dojdzie:  i  ją  toż  potka  od  niego.
Na  przodku  to  kęs  płuży,  potym  o  raz  padnie
Wszystko  o  ziemię.  Z  Bogiem  wszystko  idzie  snadnie,
Bez  Boga  wszystko  śliźnie.  Nie  masz  nic  gorszego
Nad  diabła!  I  cóż  może  on  zrządzić  dobrego?
Pietrucha
I  koniec,  i  początek  z  tym  mistrzem  niespory.
Tak  rok  poodchodziły  na  głowę  obory,
Teraz  powyzdychały  świnie  i  prosięta,
Ani  się  gęsi,  ani  się  kiwały  kurczęta.
Wszystko  ginie  i  w  chlewiech,  ginie  i  w  komorze,
Ani  biednej  kokoszy  obaczysz  we  dworze.
Oluchna
Z  komory  ręka  nosi,  diabeł  tam  nie  bierze,
A  z  strony  gospodarstwa  więcej  ja  w  tej  mierze
Winuję  zaniedbanie  niżli  gusłowania,
Bo  o  czym  pilnej  pieczy  nie  masz  i  starania,
Bez  szkody  tam  nie  bywa.  Przy  Bogu  i  ręki
Potrzeba:  pilnej  ręce  Bóg  daje  przez  dzięki.
Tak  rok  bydła,  oczy  na  to  nasze  patrzały,
Za  własnym  zaniedbaniem  powyzdychywały.
Ani  ich  od  powietrza  ochronić  umiano,
A  ledwie,  gdy  zdychały,  o  tym  wiedzieć  chciano.
Gdzie  chłop  w  głowie,  już  się  tam  rząd  dobry  nie  zmieści;
Zawsze  w  tym  błędzie  rozum  szwankuje  niewieści.
Co  mi  za  gospodyni?  Jako  żywo  krowy
Ręką  swą  nie  doiła;  gadać  o  tym  słowy
Tylko  umie  a  stroić  po  domu  fasoły,
Kucharkom  łajać.  Z  pustej  nie  wyjdzie  stodoły,
Jedno  sowa.  Ogórki  wczora  kwasić  chciała;
Tak  to  robiła,  że  się  wszystka  czeladź  śmiała.
A  w  karczmie  abo  w  tańcu  ptak  jej  nie  doleci,
Gdy  podołek  rozpuści,  wymiecie  i  śmieci.
Pietrucha
Rzadka  to  rzecz  na  świecie  dobra  gospodyni,
Zwłaszcza  bez  męża  rzadko  która  nie  łotryni.
I  lata  nie  uskromią:  zarówno  szaleje
I  ta,  co  na  świat  idzie,  i  ta,  co  siwieje.
Nie  masz,  jako  przy  mężu  małżonka  cnotliwa!
Ta  i  mężowi  wierna,  i  panu  życzliwa,
Ta  i  czeladkę,  i  dom  porządnie  sprawuje,
Ta  i  dostatki  wszystkie  wcześnie  opatruje.
Nie  idzie  nic  na  stronę,  bo  się  Boga  boi,
Pamięta,  że  nad  nią  sąd  i  kaźń  boża  stoi.
Ućciwy  stan  przynosi  ostrożne  sumnienie,
Za  tym  Bóg  błogosławi,  za  tym  dobre  mienie,
Za  tym  spokojne  życie  i  wszystko  się  wiedzie.
Kto  bez  Boga  chce  wskórać,  sadzi  się  na  ledzie.
Oluchna
Nie  wiedziałam,  Pietrucho,  abyś  tak  zabrnęła
Głęboko  w  rozum  i  tak  mądrością  pachnęła.
Musiałaś  kędy  bywać  miedzy  żaki  w  szkole.
I  ciebie  w  oczy  młody  parobek  nie  kole.
Pietrucha
Jam  sługa.  Insza  sługa,  insza  gospodyni;
Ja  sobie  grzeszę,  ona  nie  na  swój  karb  czyni,
Ale  wszystek  dom  gubi.  I  ja  bym  życzyła,
Abym  nigdy  płochego  nic  nie  popełniła.
Ale  starosta  do  nas  znowu  przystępuje,
Kwaśno  patrzy,  z  nahajką  na  nas  się  gotuje.
Zaśpiewam  ja  mu  przedsię,  rad  on  pieśni  słucha.
Patrzy  na  nas  i  stanął,  i  nadkłada  ucha.
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Naucz  swych  obyczajów  starostę  naszego.
Ty  piękny  dzień  promieńmi  swoimi  oświecasz
I  wzajem  księżycowi  noc  ciemną  polecasz,
Jako  ty  bez  pomocy  nie  żyjesz  na  niebie,
Niechaj  i  nasz  starosta  przykład  bierze  z  ciebie.
Na  niebie  wszystkie  rzeczy  dobrze  są  zrządzone:
Księżyc  u  ciebie  żoną,  niech  on  też  ma  żonę.
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Naucz  swych  obyczajów  starostę  naszego.
Gdy  ty  na  niebo  wchodzisz,  gwiazdy  ustępują,
Gdy  księżyc  wschodzi,  z  nim  się  gwiazdy  ukazują.
Siła  gospodarz  włada,  siła  w  domu  czyni,
Ale  czeladka  lepiej  słucha  gospodyni.
Niechaj  ma  żonę,  będzie  się  domu  trzymała
Czeladka,  nie  będzie  się  często  odmieniała.
I  nam  do  dwora  będą  otworzone  wrota:
Wszystkich  do  siebie  wabi  przyjemna  ochota.
Słoneczko,  śliczne  oko,  dnia  oko  pięknego!
Naucz  swych  obyczajów  starostę  naszego.
Ty  nas  ogrzewasz,  ty  nam  wszystko  z  nieba  dajesz,
Bez  ciebie  noc,  z  tobą  dzień  jasny,  gdy  ty  wstajesz.
Niech  i  on  na  nas  zawsze  patrzy  jasnym  okiem,
Niech  nas  z  pola  wczas  puszcza,  nie  z  ostatnim  mrokiem.
Starosta
Pietrucho,  prawieś  mi  się  sianem  wykręciła!
Ta  nahajką  mocno  się  na  twój  grzbiet  groziła.
Kładźcie  sierpy,  kupami  do  jedła  siadajcie,
W  kupach  jedzcie,  po  chróstach  się  nie  rozchadzajcie.



Íîâ³ òâîðè