Ïðî÷èòàíèé : 172
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
Bez tytułu
O ty dziadku, mój druhu serdeczny,
Coś tak długo mówił do obrazu,
A zaś obraz (och, symbolu wieczny)
Nić do ciebie nic rzeki ani razu.
Pójdźmy społem, stary marzycielu,
Ot, przed siebie, wszak świat jest dość duży.
Z dłonią w dłoni i w serca weselu
Śpiewać sobie, biedni trubadurzy,
O tej naszej cichutkiej tęsknocie
Krwi się falą cisnacej do gardła,
O drobniutkiej, przymilnej pieszczocie,
Co przedwcześnie w smutku obumarła,
O tym szczęściu, co od nas ucieka,
O tym, które mijamy w pośpiechu,
I o sercu niewinnym człowieka,
Tak dziecięco nieświadomym grzechu,
O tej tkance prześlicznej półzdarzeń,
Co tkwią w życiu zaledwie na tyle,
By się kanwą stać leciuchnych rojeń
Fruwających het, w słonecznym pyle,
I o tobie, pachnący mój kwiecie,
Przez naturę wypieszczony na 10,
By storczykiem był dziwnym poecie,
Zanim komuś tam będzie sałata.
Idźmy śpiewać! Niech w mroku przepadnie
Cała prawdy prawdziwość obrzydia:
Trzeba myśli wszyściutkie tak ładnie
W bibułkowe poubierać skrzydła,
Trzeba włożyć im pierrotów kryzy,
Mąka ślady zamazać męczeństwa
I w żelazne zacisnąć je ryzy,
By wciąż górne C brały błazeństwa,
By, za gors się1 wciskając natrętnie,
Wciąż cię śmiechem łcchtaly pod paszki,
Ciebie, śmiać się lubiącą tak chętnie,
Arcywzorze Kolombiny-łaszki,
Żeby każda w swych pragnień wyrazie
Była tkliwa, przewrotna i rzadka –
Może wówczas, mój cudny obrazie,
Się odezwiesz do swojego dziadka...
|
|