Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 4
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 402


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział szósty - Teofrastus

Ten rozdział szosty zową TEOFRASTUS,
bo w nim będzie rozprawa o wolnym a o zabawionym dworskim
żywocie, o roznych staniech i o ich obyczajoch i to co sie miedzy
nimi na świecie rozmaicie toczy. Bo ten filozof i na dworzech bywa



Będąc  tak  zatrwożonym  młodzieniec  teskliwy,
Widząc,  że  sie  tak  miesza  marny  świat  pletliwy,
Uda  sie  na  wschod  słońca,  gdzie  go  niosły  oczy,
Tusząc  sobie,  iż  sie  gdzie  co  k  myśli  przytoczy.
Uźrzał  zamek  na  gorze  osobnej  piękności,  
Że  sie  jako  kwiat  błyszczał  z  onej  wysokości.
Ony  ganki  foremne,  ony  piękne  wieże
Misternie  rozsadzone,  jedna  drugiej  strzeże.
Na  gałkach  pozłocistych  skrzypią  powietrzniki,
By  więc,  wierę,  miał  słuchać  osobnej  muzyki.  
Trębacze  na  nich  grają  głosy  rozlicznemi,
Puzany,  szałamaje  huczą  miedzy  nimi.
Uźrzał  huffce  pod  gorą:  ony  sie  mieszają,
Sokoły  rozpuszczają,  na  konich  igrają.
Psi  brytańscy  za  nimi  we  dzwonki  biegają,  
W  pozłocistych  obrożach  rozliczne  brząkają.
Pierze,  jako  na  strusiech,  a  łańcuchow  pełno,
Hatłasow,  aksamitow.  Na  stronę  precz,  wełno!
Rzędy  srebne  na  konioch,  na  giermkoch  szyszaki,
By  też  więc  mieli  ubrać  na  puery  żaki.  
A  między  nimi  jeździ  książe  jakieś  blade;
Oczy  mu  podsiniały  i  lice  ma  smlade.
Tu  miedzy  nimi  jeżdżąc,  rozprawuje  sobie,
Co  na  stronę  odstąpi,  to  sie  w  głowę  skrobie.
Nie  śmie  dalej  młodzieniec  i  za  drzewem  stanie.  
Rad  by  wiedział,  co  to  jest,  patrząc  sobie  na  nie.
Bo  młodemu  człowieku,  gdy  co  foremnego
Widzi,  pograwa  mu  więc  serdeczko  do  tego.

Alić  idzie  człowieczek  poczciwie  ubrany,
Też  z  daleka  obmija  ony  bujne  pany,  
Co  jako  pawi  jeżdzą,  a  ni  ocz  niedbają,
Jeszcze  czasem  uderzą,  gdy  im  przekażają.
Rad  mu  barzo  młodzieniec,  iż  z  tej  strony  idzie.
Owa  mu  jako  ta  rzecz  na  jaśnią  wynidzie.
A  gdy  przyszedł  do  niego,  wnet  sie  przywitali
A  sobie  sie  wespołek  barzo  radowali.
Bo  gdy  uźrzał  on  człowiek  młodzieńca  onego,
Wnet  zrozumiał  z  postawy,  że  jest  coć  skromnego.
Bo  więc  zawżdy  tak  bywa  ,  iż  z  rownym  rownemu
Przypada  towarzystwo  wdzięczniejsze  każdemu.
Spytał  go  wnet  młodzieniec,  gdzieby  sie  obrocił,
A  iżby  sie  z  nim  na  zad  sam  barzo  rad  wrocił:
"Bo  ja  widzę,  bych  tam  szedł  dalej  k  tej  gawiedzi,
Ale  pewnie  i  święty  tam  sie  nie  wysiedzi".

Powiedział  mu  on  człowiek:  "Mnieć  tu  barzo  blisko.
Jeśli  widzisz  on  domek  tu  pod  gorą  nisko,
To  jest  moje  mieszkanie,  a  proszę  cie,  panie,
Oglądaj,  nie  dalekoć  też  moje  mieszkanie."

Rzekł  młodzieniec:  "Barzo  rad!  Wolę  niż  ty  zamki,  
Chociaj  widzę  z  daleka  na  nich  dziwne  ganki.
Bo  to  jako  śklenica  tak  do  czasu  stoi,
By  sie  nie  obaliła,  gdy  sie  wiatru  boi.
Gdyż  na  świecie  nie  masz  nic  nigdy  tak  twardego,
Co  by  marnie  nie  zeszło  w  omylnościach  jego".
Także  poszli  pospołu  cicho  rozmawiając,
Swe  przygody  społecznie  sobie  wspominając.
Przyszli  potym  do  domku.  Ano  ogrodzono
Onym  nadobnym  płotem,  drzewki  osadzono:
Kasztany,  więc  figami,  więc  pomarańczami,
Rozlicznymi  śliwkami  społu  z  broskwiniami.
Więc  rożyczki  nadobne  miedzy  nimi  stoją
I  białe,  i  czyrwone  na  poły  sie  dwoją.
Ogoreczki,  malony,  i  dziwne  jagodki,
Że  wszędzie  pięknie  poźrzeć  na  ony  ogrodki.
A  w  pośrzodku  kryniczka  nadobnie  płynąca,
Trawka  wszędy  w  koło  niej  pięknie  zieleniąca.
Bażantowie  po  drzewkach  nadobni  latają,
A  kurczątka  by  mrowki  pod  nimi  gmerają.
Więc  oni  kroliczkowie,  więc  też  zajączkowie  
Wszędy  w  onym  ogrodku  poskakują  sobie.
Więc  rzeka  pięknie  płynie  tuż  pod  samym  płotem,
Ona  wdzięczna,  kamienna,  błyszczy  sie  by  złotem.
Rybki  po  niej  biegają,  łapając  robaczki,
Aż  prawie  na  zielone  wyskakują  krzaczki.  
Weszli  potym  do  domku,  alić  pełno  wszego.
A  gdzie  poźrzysz,  nie  masz  nic  nigdziej  plugawego.
Łożko  stoi  chędogie  a  kołderka  na  nim,
Lilijum  konwalijum  w  głowach  stoi  za  nim.
Książki  leżą  na  stole,  zegarek  też  stoi,  
A  przyszedszy  młodzieniec  więc  ji  znowu  stroi.

I  rzecze  mu  on  człowiek:  "Tu  mi  sie  podoba,
Bochwa  na  to  powinna  społu  pomnieć  oba,
Iż  jako  tu  godzinka  namniejsza  uderzy,
To  sie  z  kosą  marna  śmierć  na  szyję  zamierzy.  
A  płyniemy  do  tego,  by  w  tej  rzece  woda.
A  iż  czasy  tracimy  marnie,  silna  szkoda,
Kiedy  sie  rozmyślemy  na  cochmy  stworzeni.
Ale  sie  ta  powinność  marnie  zawżdy  mieni.
Jestechmy  by  ogarzy,  gdy  na  źwirz  wprawiają,  
Kiedy  miasto  zająca  świnie  pokąsają.
Ach  niestotyż,  toć  często  gonimy  ty  świnie,
Tak  sie  z  nimi  walając  i  lecie,  i  zimie.
O  mizerna  obłudo!  O  żywocie  zdradny!
Toć  na  twoję  powinność  nie  pamięta  żadny!  
Wolałaby,  by  mogła,  kania  być  sokołem,
Takież  ciele  jeleniem,  aniż  prostym  wołem.
A  ten  ślachetny  sokoł  narodu  ludzkiego
Mogąc  bujać  wysoko,  wlecze  sie  kaniego
Tuż  nad  ziemią  niziuczko,  a  co  znajdzie,  dłubie.
Prawie  jako  pustułka,  jedno  myszy  skubie..
O  szalony  rozumie!  O  złe  przyrodzenie!
I  naczże  to  przywodzisz  ślachetne  stworzenie?
Iż  mogąc  sie  zacnością  zrownać  i  z  anjołem,
Ledwe  sie  więc  porowna  i  z  rogatym  wołem.
A  to  wszytko  swawola  marna  nam  sprawuje,
Ktora  dziwne  przysmaki  wszędzie  nam  cukruje.
Ale  wierz  mi,  być  baczył,  potrawać  z  piołynem
A  na  wirzch  potrzęsiona  gryszpanem  z  hałunem".

Potym  wziąwszy  wędeczkę  on  święty  człowieczek
Poszedł  sobie  pomału  tam  do  onych  rzeczek.
Wnet  za  nim  szedł  młodzieniec  też  do  onej  wody,
Gdyż  na  wdzięcznych  przechadzkach  cieszą  się  przygody.
Skoro  wrzucił  wędeczkę,  wnet  ułowił  pstrąga,
Co  owo  przezeń  bywa,  jako  złota,  prąga.
Rzecze  ku  młodzieńcowi:  "To  ten  złoto  jada,
A  wżdy  widzisz  nie  zawżdy  tam,  kędy  chce,  siada.
A  tego  ja,  kiedy  chcę,  zawżdy  miewam  dosyć.
Nie  trzeba  mi  nikogo  nigdy  o  to  prosić."

Idą  potym  do  domu:  kurczątka  śpiewają,
Wnet  sie  jedny  rozbieżą,  drugich  nałapają.
Zaszumiało  coś  wzgorę,  alić  jastrząb  z  drzewa
Pochwycił  wnet  bażanta  w  nogi,  jako  trzeba
I  leciał  z  nim  do  lasa,  nie  wiedzieć  gdzie  zginął;
Ale  pewny  kłopot  go  iście  nie  minął.
Potym  nakładszy  ogień,  ony  kurki  warzą,
Rybki  pieką  z  kasztany,  a  jabłuszka  smażą.
A  potym  za  stolikiem  obadwa  usiedli,
Jako  z  nawiętszej  kuchniej,  barzo  smaczno  jedli.
Spytał  potym  młodzieniec:  "Powiedz  mi  moj  bracie,
Co  to  za  fantazyja,  taka  przyszła  na  cię,
Iż  tak  mieszkasz  osobno  to  od  ludzi  sobie.
Ja  sie  wierę  dziwuję,  jako  wytrwasz,  tobie.
A  rad  bych  wiedział,  ktoś  jest,  a  jako  cie  zową,  
Bo  widzę,  iżeś  człowiek  a  nie  z  prostą  głową".

Rzecze  człowiek:  "Wierz  ty  mnie,  i  jać  sie  dziwuję,
Kiedy  ony  szarwarki  na  świecie  widuję,
Kiedy  sie  tam  nędznicy  jako  pczoły  roją,
A  w  rozlicznych  trudnościach  ustawicznie  broją.  
Że  ty  możesz  tam  wytrwać  z  burdami  takiemi.
Źle  by  snadź  i  wilkowi  siedzieć  miedzy  nimi.
Bo  jak  piwo  warzył  w  plugawym  browarze,
Tak  tam  marnie  trzpiatacie,  by  szpacy  na  wsparze.

Mnieć  tak  zową  Liberas  w  łacińskim  języku,  
Gdyż  sobie  wolno  żywę  w  świętym  pokoiku.
A  mam  też  tu  sąsiady  niedaleko  siebie,
Mieszkam  z  nimi  w  rozkoszy,  jedno  lepiej  w  niebie.
Tak  sie  z  sobą  wespołek  nadobnie  zgadzamy
A  rzadki  dzień,  gdy  z  sobą  wszyscy  nie  bywamy.  
Mamy  takie  rozkoszy,  takie  krotochwile,
Żebyś  i  sam  rad  patrzył,  wierz  mi,  na  to  mile.
Ony  wdzieczne  rozmowy  i  ony  biesiady,
Z  ktorych  sie  i  rozumy  zamnażają  rady.
Nie  najdziesz  u  nas  kreglow,  opilstwa,  ni  dudy,  
Ani  onej  rozmowy,  uderzmy  na  trudy.
Tak  nadobnie  siadamy,  by  w  niebie  anjeli,
A  snadź  lepiej,  niż  waszy,  bywamy  weseli,
Co  sie  u  was  po  światu  tam  z  konwiami  gonią.
Alić  jednego  leczą  a  drugiemu  dzwonią.  

Coż  owo  za  biesiada,  kiedy  jedni  chrapią,
A  drudzy  sie  pod  ławą  jako  świnie  drapią.
Rad  by  mowił,  nie  może,  bo  gardło  zalepił
Drożdżami,  bo  z  wieczora  barzo  na  schyłku  pił.
A  toż  wasza  biesiada,  a  toż  krotochwila.
Jedno  takiej  używa  ogolony  wiła,
Co  by  rad,  kiedy  by  mogł,  dobrowolnie  szalał,
Takżeć  i  ow,  co  wolno  rozum  sobie  zalał.

Albo  owo  wesele,  kiedy  sie  po  kąciech
Tłuczecie,  wyskakując  by  szkapy  w  chomąciech.  
Nazajutrz  chłop  narzeka,  co  go  bolą  boki.
Namierzły  mu  podobno  onegdajsze  skoki.
Bo  jako  pan  ma  być  zdrow,  a  w  nim  piwo  kisa?
I  od  tegoć  więc  drży  łeb  i  szupryna  łysa.
Nogi,  oczy,  i  ręce  i  brzuch  chłopu  puchnie,
A  z  gęby,  gdzie  zaleci,  by  z  wychodu  cuchnie.
Goleni  sobie  potłukł,  więc  łopianu  szuka.
Druga  też  jako  wirzba  na  wiosnę  sie  puka.
Bo  jako  sie  nie  pukać?  Ano  pełno  zawżdy,
Jako  ina  bestyja,  gdy  sie  ożrze  każdy.
Już  zapomni  i  Boga,  już  nie  zna  i  ludzi,
Bo  napoły  by  zdechły,  gdy  go  nie  obudzi.

A  my  gdy  sie  zejdziemy,  siedzimy  pomiernie,
Jemy  to,  co  Pan  Bog  dał,  jeden  z  drugim  wiernie.
Ona  sie  miłość  mnoży,  w  ktorej  sie  Bog  kocha,
Bo  jej  nam  nie  przekazi  zła  biesiada  płocha,
Co  wo  miedzy  wami  tam  leda  z  przyczyny,
Jako  dzicy  wieprzowie  najeżą  szupryny.

Są  też  drudzy,  co  pięknie  na  lutenkach  grają,
Drudzy  też,  co  piosneczki  poczciwie  śpiewają,  
Albo  jakie  wierszyki,  albo  jakie  dzieje.
Wszak  onego  słuchając,  aż  sie  serce  śmieje.
Ale  wierz  mi,  nie  ony  w  sercu  we  mdłości,
Albo  w  onej  waszej  tam  marnej  miłości,
Jedno  o  tym,  skąd  wdzięczne  ćwiczenie  więc  roście.
A  przedsię  i  weselszy  bywają  nam  goście,
Niżli  tam  w  onym  huku,  kiedy  wrzeszczą  wszyscy,
A  drudzy  marnie  wyją  jako  w  lesie  wilcy.
A  kozi  rog  za  uchem  jako  świnia  wrzeszczy,  
W  bęben  tłuką,  by  w  pudło,  aż  więc  we  łbie  trzeszczy.
Stoł  uleją  i  ławy,  siedzą  jako  w  łaźni,
A  sami  poszaleją,  jako  ini  błaźni.
Więc  kreglow  nastawiają  w  koło  podle  ściany.
Dybie  jako  kot  na  mysz,  z  gałką  chłop  pijany.  
Puknie  w  ścianę,  a  drudzy:  –  Zyskał,  zyskał!  –  krzyczą,
A  drudzy,  płacąc  piwo,  jako  krowy  ryczą.
A  więc  to  krotochwila,  a  więc  to  biesiada!
Oszaleje  więc  z  takiej  głowa  barzo  rada.
Już  ja  na  tej  przestanę,  co  my  tu  miewamy  
A  niechaj  wam  tej  waszej  tam  nie  przekażamy".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Prożno  dobre  ganić,
a  coż  też  źle,  to  też  więc  trudno  bywa  chwalić.
Jedno  bych  to  rad  wiedział,  co  masz  za  sąsiady,
Z  ktorymi  tej  używasz  tak  dobrej  biesiady?"  

Powiedział  mu  Libertas:  "Azaż  ich  tu  mało,
Kiedy  by  sie  nas  więcej  pospołu  zebrało?
A  co  zasię  postronnych  tu  do  nas  przychodzi?
Bo  wierz  mi,  ta  biesiada  żadnemu  nie  szkodzi.
Jest  tu  pan  Pacifikus  wnet  jedno  przez  gorkę,  
A  ma  Pacyjencyją  też  nadobną  corkę.
Podle  niego  pan  Dyszkret  jedno  o  płot  siedzi.
Wierz  mi,  iż  to  obadwa  wyborni  sąsiedzi.
Żonę  ma  Justycyją,  też  ślachetna  pani.
I  ta  złej  nie  uczyni  myśli  miedzy  nami.  
Więc  Prudens,  więc  Modestus  też  do  nas  przychodzą
A  dobrze  sie  nam  w  naszę  biesiadę  przygodzą.
Więc  pan  Manswet  i  z  panią  też  z  nami  bywają.
Zową  ją  Konkordyja,  ktorej  mało  znają
Przy  tym  dworze,  coś  widział,  bowiem  sie  jej  wstydzą,
Kiedy  co  szalonego  miedzy  sobą  widzą.
Bo  to  tak  rzecz  ślachetna,  a  za  jej  sprawami
Z  rownych  stanow  bywają  czasem  drudzy  pany.
Więc  i  pani  Minerwa  też  z  nami  zostawa,
A  ma  syna  Racyjo,  co  na  lutni  grawa,
Ony  piękne  wierszyki  przy  niej  przyśpiewając,
A  każdemu  żałosną  myśl  rozweselając.
Coż  rozumiesz,  jeśli  to  jest  złe  towarzystwo?
A  barzo  miło  z  nami  zawżdy  bywa  wszytko".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Jeślić  to  ta  była,
Minerwa  i  Racyjo,  co  mie  raz  uczyła,
Wierz  mi,  żebych  sie  ja  z  tą  tak  nie  stesknił  wiecznie,
A  teraz  co  wspomionę,  na  sercu  mi  wdzięcznie.
Bo  mi  dała  lekcyją  a  długo  pamiętną,
A  dziwnie  mi  cieszyła  moją  duszę  smętną,
Gdy  mie  był  Epikurus  przywiodł  w  omylności,
Żem  sie  mało  nie  udał  od  cnoty  we  złości".

Rzecze  potym  Libertas:  "On  to  Epikurus,
Słychałem  ja  też  o  nim,  iż  był  latro  purus.
Mało  dzierżał  o  cnocie  i  o  tym  żywocie,
Ktory  nam  po  tym  marnym  ma  przypaść  kłopocie.
Jedno  radził  każdemu,  by  w  rozkoszy  świata
Tak  używał,  by  bydlę,  po  swe  wszytki  lata.
Ano  to  marna  rada,  bo  to  wszytkim  szkodzi,
A  na  wszytki  upadki  każdego  przywodzi,
Kto  na  wolnym  wędzidle  swą  wolą  rozpuści,
A  ciału  po  swej  myśli  harcować  dopuści.
Rozumiem,  iż  Minerwa  gdy  z  tobą  mowiła,
Żeć  to  szyrzej,  niżli  ja,  w  ten  czas  rozwodziła.
A  iż  to  wżdy  pamiętasz,  to  jest  napilniejsza  –  
Acz  to  czasem  u  drugich  bywa  rzecz  namniejsza  –  
Kiedy  co  potrzebnego  w  rozmowach  słychamy,
Iż  to  przy  swej  pamięci  długo  zachowamy.
A  potym  rozważając,  iż  sie  tym  ćwiczymy,  
Czas  przeszły  i  przygody  na  palcoch  liczymy.
Bo  ow  o  swym  ćwiczeniu  nie  tak  sobie  tuszy,
Gdy  owo:  jednemu  z  ust,  jemu  mimo  uszy.
A  to  wszytko  sprawuje  ono  zabawienie,
Gdy  kto  sobie  zaplecie  wolne  rozmyślenie,  
Iż  sie  i  tym  i  owym  ona  myśl  pomiesza:
My  tu  o  tym  mowimy,  a  tam  w  sercu  insza.

By  więc  ćwieczki  przybijał  do  rozumu  słowa,
Tedy  snadnie  odpadną,  gdy  szaleje  głowa.
Ale  pewnie,  żeć  to  ta  Minerwa,  coś  wiedział,  
Bo  wierz  mi,  żebyś  zawżdy  rad  z  nią  rozmowy  miał.
Bowiem  ta  jest  z  kim  mowić,  a  to  jej  chłopiątko,
Wierz  mi,  żeć  doda  rzeczy,  choć  młode  dzieciątko".

Rzekł  młodzieniec:  "Świadomciem  już  tego  chłopięcia.
I  nie  taki  tam  rozum,  jako  u  dziecięcia.  
Boć  mi  dawał  łacinę,  aż  mi  sie  łeb  kurzył
Na  ty  foszki,  co  mi  był  Epikurus  zburzył.
I  widzę  ja,  moj  panie,  że  z  tej  krotochwile
Zawżdy  wam  czas  po  myśli  schodzi  barzo  mile.
Ach  gdzież  bych  ja  też  mogł  być  niedaleko  tego!  
Wierę  bych  nie  zamieszkał  tu  ześcia  żadnego.
Bo  to  prawa  biesiada,  gdzie  sie  rozum  mnoży,
Niż  gdy  sie  w  owym  huku,  by  szalony,  trwoży.
Podobnoć  też  i  owi,  co  w  polu  biegali,
Przyjechawszy  do  domu,  też  takież  działali.  
Abowiem  to  było  znać  tam  po  ich  rozmowie
I  z  postawy,  iże  tam  jest  dobra  myśl  w  głowie".

Rzecze  potym  Libertas:  "Ach  moj  miły  bracie,
Aż  mi,  wierę  słuchając  barzo  gniewno  na  cie.
Mnimasz,  by  rozum  siadał  jako  kogut  w  pierzu?
Miewać  z  nim  dobry  pokoj,  są  zawżdy  w  przymierzy?
Mnimasz  też,  aby  co  pstro,  wszytko  rozkosz  było?
Wierz  mi,  że  sie  drugiemu  barzo  to  sprzykrzyło.
Pstryć  też  dzięcioł  i  dudek,  a  wżdy  śmierdzi  zawżdy.
Takżeć  i  w  tych  pstrocinach  nie  pachnieć  też  każdy.
Grzebą  temu  za  uchem  cyrografy,  długi.
Ano  nie  masz  k  wieczoru  czym  nakarmić  sługi,
Bochmy  rano  na  pstruszki  wszytko  wysypali,
A  na  stare  żydkowie  barzo  mało  dali.
Bo  ten  nie  barzo  waży  na  piorka,  na  bramy,
Woli  sie  zawżdy  zbierać  na  żelazne  kramy.
Barzo  mu  to  smaczny  głos,  co  na  stole  brząka.
To  na  to  poglądając,  jako  kiernoz  krząka.

Byś  ty  wiedział  o  owych,  co  sie  im  też  dzieje!  
A  nalepiej  ich  słuchać,  gdy  sie  jeden  śmieje  
Z  drugiego,  bo  w  tych  śmieszkoch  wszytko  wypowiedzą,  
Co  jeden  na  drugiego  i  od  roku  wiedzą.  
Uźrzysz  owdzie  drugiego,  co  mu  sie  kłaniają
Jako  inemu  panu,  ktorzy  go  nie  znają.
Ano  wszytka  osadłość,  co  na  sobie  miewa,
I  na  tym  dożywocia  pewnie  sie  nadziewa.
Lecz  czasem,  nie  czekając  i  egzekucyjej,
Wybije  go  więc  żydek  z  onej  possessyjej.
Bo  tam  jako  jaskołki,  kiedy  muchy  gonią,
Takżeć  ci  niebożęta  też  sie  z  szczęściem  łomią.
Jeden  wżdy  utraciwszy  i  zostanie  panem,  
A  drugi  musi  mnichem,  albo  gdzie  plebanem.  
Albo  jeździ  po  wioskach,  jako  po  kolędzie,
Pytając  sie  o  mnichow  o  jakiej  arendzie.
Dopiro  by  na  cudzym  chciał  sie  uczyć  rządow,
Ano  było  lepiej  strzec  onych  swoich  błędow.

Widziałeś  owo  książę,  jeżdżąc  z  nimi  blado.
Wierz  mi,  żebyć  im  czasem  dało  barzo  rado.
Ale  gdzie  tak  wiele  wziąć,  jako  pyszne  trzeba?  
Wierę  by  ji  wysypał,  by  miał  trzos,  do  nieba.
Widziałeś  ony  ganki;  a  co  to  kosztuje?!
Wszak  o  tym  czasem  myśląc,  aż  sie  głowa  psuje.
Abyś  tam  wewnątrz  weźrzał;  co  tam  tej  gawiedzi!
Nie  wiem,  jako  i  rozum  z  pełna  w  głowie  siedzi,  
Myśląc  o  tym;  a  zawżdy  wszytko  mieć  na  pieczy,
Aby  nigdy  nie  zelżyć  ni  na  czym  swej  rzeczy!
Ano  jeden  fraucymer!  A  na  ich  bryżyki
Musi  zawżdy  pomylić  barzo  w  skrzynce  szyki.
Bo  tam  wszytko  musi  być,  by  sie  zewsząd  pstrzyło,  
Gdzie  wziąć,  tu  wziąć,  a  przedsię  zawżdy  aby  było.
Słyszałeś  też  muzyki,  słyszałeś  trębacze.
I  na  ten  głos,  choć  wdzięczny,  nie  jeden  zapłacze.
Bo  gdy  ty  głosy  huczą,  już  sie  wszędy  leje,
Ale  on  nieboraczek  barzo  złej  nadzieje.  
Kiedy  ow  głos  słyszy:  "Dawajcie  podatki",
To  sie  już  wierę  ciągni,  by  zastawić  dziatki.
A  coś  widział  tę  ordę,  co  sie  to  broiła,
A  mnimasz,  i  ta  darmo  aby  sie  stroiła?
Chociaj  swego  przykłada,  ale  przedsię  łupi.  
Każdy  by  nierad  stracił  nigdy  na  swej  kupi.

Nuż  gdy  sie  nieprzyjaciel  jaki  trefi  z  strony,
Iż  będzie  trzeba  jakiej  niemałej  obrony,
To  sie  ciągni  jako  lis,  byś  miał  ogon  stracić,
Bo  wżdy  lepiej,  niżli  sie  z  niewolą  pobracić.  
To  już  działa  zataczaj,  to  już  szykuj  hufy:
"Jedźmyż  w  imiono  Boże  na  ty  złe  paduchy".
To  już  skrzynie  wytrząsaj,  zastawiaj  klenoty.
Azać  więc  mało  wyjdzie  na  takie  kłopoty?
Już  konie,  zbroje  skupuj,  już  szukaj  hetmanow,
Posły  wszędzie  rozsyłaj  do  postronnych  panow.
Już  gdzie  nabyć,  tu  nabyć,  a  niech  dosyć  będzie.
To  pieniędzy  szukając,  rozbieżą  sie  wszędzie.
A  też  więc  owy  ślepcy,  co  twardo  chowają,
A  łakomo  pieniądze  w  pokoju  zbierają
Z  dawnych  czasow,  nieszczęścia  więc  tego  czekają.
To  też  więc  swe  sokoły  teraz  rozpuszczają,
Kiedy  sie  do  nich  cisną,  wioski  zastawiając,
By  i  duszę  zastawić,  ciężko  nabywając.
Bo  i  on  sam  pan  starszy  do  nich  czasem  musi,
Kiedy  sie  oń  nieszczęście  już  jakie  pokusi.
Bo  owi  podszczuwacze  znajdą  wnet  przyczynę,
Że  nieboraczek  musi  zmiąć  szuprynę,
Powiedając:  "Źle  by  to,  abyś  to  miał  cirpieć,
Abowiem  ten  nikczemnik  nie  może-ć  sie  oprzeć.
Nie  daj  sobie,  jeśliś  pan,  czynić  takiej  krzywdy,
Twoi  tego  przodkowie  nie  cirpieli  nigdy.
Bowiem  to,  jeśli  sobie  będziesz  lekko  ważyć,
Leda  kto  sie  na  potym  może  nas  nadłazić".
O,  okrutny  narodzie!  Zaż  nie  lepszy  pokoj?
O  cnej  sprawiedliwości  zawżdy  radszej  rokuj.
Zaż  nie  widzisz  w  tej  mierze,  jaka  sprawiedliwość,
Kiedy  ludzie  zawiedzie  taka  marna  chciwość?
Już  on  niebożąteczko,  co  spokojem  siedzi,
Chociaj  więc  gościom  nie  rad,  każdy  go  nawiedzi.
By  miał  z  dziećmi  pozdychać,  tedy  go  wyłupią,
A  jako  na  baryczy  nigdy  nic  nie  kupią.
Młocą,  dym  w  niebo  leci,  a  gonią  sie  z  kury,
A  drugi  do  komory  patrza  z  tyłu  dziury.
A  drugi  po  szelinie  szuka  jałowice,
Ubogiego  potomka  krowy  nieboszczyce.
A  jeśli  jako  rychło  nie  potrafi  na  nię,
Tedy  sie  panu  ojcu  pewnie  w  rog  dostanie.

Nuż  zasię  niewinnej  krwie,  co  sie  w  tym  wylewa,  
Kilka  set  ich  więc  płacze  ledwe  jeden  śpiewa.
Bo  kiedy  sie  zuchwalcom  otworzy  to  żniwo,
Już  prawie,  jako  miod,  bieży  tam  co  żywo.
A  prawie,  co  tam  bieży,  to  zuchwałe  bydło,
Iż  to  właśnie  na  świecie  jest  pańskie  plewidło.  
Bo  kiedy  sie  narody  ludzkie  zaplugawią,
Iże  sie  w  nich  pokrzywy  i  z  kąkolem  zjawią,
Nie  może  nigdy  snadniej  Pan  wypleć  pszenice,
Jedno  społu  zebrawszy  łotry,  pijanice,
Wysłać  je  na  to  żniwo,  gdzie  we  grzbiet  pukają.  
A  coż,  gdy  go  tu  doma  nigdy  nie  słuchają?!
A  kogo  mu  nie  trzeba,  tego  tam  zostawi
A  wiernemu  w  nawiętszej  burdzie  pokoj  zjawi.

Bo  nie  dba  nic  zuchwalec,  kiedy  ma  pożytek,
Choćby  jutro  po  uszy  już  był  w  piekle  wszytek.  
Już  i  ciało,  i  duszę  zaprzeda  w  niewolą.
Tak  więc  diabeł  misternie  osadza  tę  rolą.

Bo  Pan  Bog  owych  strzeże,  ktorzy  z  poczciwością
Jadą  tam  rozżaleni  braterską  miłością,
A  pomiernie  wszytkiego  z  cnotą  używają.  
Ci  odpłatę  i  sławę  zawżdy  z  tego  mają.
Ale  owo  swowolne  a  wszeteczne  bydło,
Wierz  mi,  iż  rzadko  ktory  co  minie  na  skrzydło.
Abowiem  ty  wszeteczne,  marne  lichotarze,
Zawżdy  Pan  Bog  i  doma,  i  na  stronie  karze.  

Bo  woi  tym  łakomcom,  czego  źle  nabyli,
Jedno  gwałtem  pobrali,  drugie  wyłupili.
A  owy  też  pobito  albo  pochromiono.
Dawnoć  tę  na  to  piwo  wiechę  wystawiono?
Abowiem  kto  używa  tu  swej  wolej  smacznie,
To  pewna,  bez  pochyby  każdy  zginie  znacznie.

A  tak  moj  miły  bracie,  wierz  mi,  owy  zamki
Omierzłyby  drugiemu  i  z  owemi  ganki.
Gdyby  wszytko  wyliczyć,  co  sie  więc  z  tym  dzieje,
Wszak  czasem  o  tym  myśląc  i  serce  omdleje.
Ale  iż  tak  musi  być  aż  do  ześcia  świata,
A  już  sie  nie  odmienią  ty  mizerne  lata.
Powiedali  o  jednym,  a  on  sie  dziwował,  
Kiedy  widział,  iż  sie  krol  o  co  zafrasował,  
Powiedając:  "O,  wierę,  bych  ja  krolem  został,
Nie  byłaby  żadna  rzecz,  ocz  bych  sie  zatroskał".
Powiedziano  krolowi  i  kazał  przyprawić
Stołek  wzgorę  na  piętrze  nad  dziurą  postawić
A  na  słabych  drewienkoch  tak  błaho  zawiesić,
Aby  jedno  onego  pana  wżdy  naśmieszyć.
Miecz  nad  stołkiem  na  nici  uwięzać  kazano
A  ze  czteremi  około  stołka  aby  stano.
Kazał  go  krol  na  stołek  posadzić  nadobnie,
A  czcić  go  na  wszem  hojnie  i  barzo  swobodnie.
Trębacze  i  piszczkowie  pięknie  mu  piskali,
A  na  nim  od  wesela  aż  włosy  powstały.
Siedzi,  zwiesiwszy  głowę,  by  na  wiosnę  gąska,
Gdy  ją  owo  podskubą,  nie  wesoł  ni  kąska.
Pytają  go:  "Przecz  by  tak,  wszakeś  więc  powiedał,
Żebyś  sie,  byś  był  krolem,  nigdy  nie  zatroskał".
Powiedział:  "Jakoż  ja  mam  sobie  dobrze  tuszyć,
A  ja  drżę  jako  ryba,  a  nie  śmiem  sie  ruszyć.
A  wieręć,  około  mnie  nadobne  wesele.
Ale  bodaj  takiego  nie  bywało  wiele!".
Przyszedł  potym  po  chwili  i  sam  krol  do  niego,
Pytając  sie  o  zdrowiu  wielmożności  jego
A  mowiąc  mu:  "Przeczże  wżdy,  miły  panie  bracie,
Tak  nieochotnie  siedzisz  na  mym  majestacie?"
Rzekł:  "Prze  Bog,  odpuść  krolu,  nie  śmiem  ci  sie  ruszyć,  
I  ten  dzień  obiecałem  aż  do  śmierci  suszyć,
By  mie  jedno  rychlej  Pan  Bog  stąd  wybawił,
Z  tego  stołka  strasznego,  coś  mi  ji  postawił".

Powiedział  mu  potym  krol:  "A  widzisz  nędzniku,
Iż  ja  tak  zawżdy  siadam  na  takim  stołczyku.  
Srogie  piekło  pode  mną,  pański  sąd  nade  mną,
Ani  sie  sam  obaczę,  gdy  mi  włosy  zemną.
A  barzo  to  na  cienkiej  zawżdy  wisi  nici.
Wierz  mi,  nie  czekają  z  tym  nigdy  trzecich  wici.
Zewsząd  mię  okroczyli  i  nieprzyjaciele,  
Że  ani  jeść,  ani  spać  nigdy  nie  śmiem  śmiele.
Bo  na  taką  osobę  zewsząd  patrzą  wszyscy.
Jedni  z  łaski,  a  drudzy  prawie  jako  wilcy.
A  tak  sie  już  nie  pytaj,  przecz  sie  krol  frasuje.
Zwłaszcza  ten,  co  przed  sobą  przyszłe  rzeczy  czuje".  

On  nieborak  powstawszy,  odrzekł  sie  na  wieki,
Aby  nigdy  o  krolu  nie  miewał  opieki.
Ledwe  iż  k  sobie  przyszedł  od  wielkiego  strachu.
Otóż  tobie  majestat,  miły  panie  brachu!

A  tak,  moj  miły  bracie,  nie  dziwuj  się  temu.  
Gdybyś  ty  w  serce  weźrzał  człeku  obfitemu,
Dziwnie  sie  tam,  by  w  kotle,  musi  mieszać  zawżdy,
A  mnie  dziw,  iż  zarazem  nie  szaleje  każdy.
Barzo  to  nędzny  żywot,  gdy  do  gruntu  prawie
Przypatrzy  sie  kto  pilno  takiej  dziwnej  sprawie.
Już  prawie  jako  jeleń,  gdy  podniozszy  rogi,  
Chodzi  bujno  a  nie  wie  nędzniczek  ubogi,
Iż  strzelcy  ustawicznie  ze  wszech  stron  nań  godzą
A  wilcy  też  gromadą  śladem  za  nim  chodzą.

Ale  gdyby  pomiernie  ten  podskarbi  Boży
Używał  swoich  stanow,  siła  ten  rozmnoży  
Pociechy  Panu  swemu,  a  z  jego  owczarnie
Siła  sie  ich  do  wyszszej,  do  nieba  pogarnie.
Gdyby  w  świętym  pokoju  a  w  sprawiedliwości,
Wiodąc  stan  swoj  poczciwie,  beze  wszej  chciwości
Rządził  to  stado  pańskie,  ktoż  by  dobrowolnie
Nie  dał  mu  sie  ze  wszytkim  na  wszytko  powolnie.
A  cudzemu  dał  pokoj,  a  bronił  tez  swego,
Zwłaszcza  gdy  to  jest  wola  krola  głowniejszego,
Twarde  miejsca  opatrzał,  osadzał  pustynie;
Takiego  więc  daleko  zawżdy  sława  słynie.

Bo  patrz  też  owych  drugich,  co  też  z  nim  bujają.
Wierz  mi,  i  ci  nie  zawżdy  też  rozkoszy  mają.
Dziwnych  owdzie  frasunkow  a  dziwnych  kłopotow
A  dziw,  iż  nie  szaleje  łeb  u  owych  chłopow.
Zaż  tam  kiedy  wolna  myśl,  zaż  wolne  wyspanie?
Ano  nade  łbem  huk-puk,  a  zawżdy  wołanie:
Nie  tedy  wstań,  kiedy  chcesz,  ale  kiedy  musisz,
A  czynić  po  swej  myśli  prożno  sie  ocz  kusisz.
Jeden  tam  chce,  a  drugi  hajw  za  rękaw  wlecze,
A  dziw  wielki,  ta  orda  jako  sie  nie  wściecze.
Bo  tam  już  ani  Boga,  ni  żadnej  wolności;
Wszytko  sie  dziwno  miesza  w  onej  omylności.

A  choć  drugi  nic  nie  krzyw,  w  łeb  mu  sie  dostanie  
Czasem  przy  towarzyszu,  a  czasem  przy  panie..
Bo  tam  snadnie  każdemu  wnet  dostanie  myśli,
Kiedychmy  z  sobą  wszyscy  tu  pospołu  przysli.
Ale,  kiedy  sam  idzie,  włoży  w  miecz  piszczeli,
Bochmy  byli  w  nadzieję  owych  poszaleli.
Więc  by  miał  pod  skorą,  tedy  musi  dobyć,
A  przedsię  niedostatek  przy  drugich  ozdobić.
A  potym  kiedy  nie  masz,  nędzę  przydzie  klepać,
Na  febrę  postękawszy,  suchych  dni  doczekać.
A  jeśli  je  nam  jako  zawieszą  do  czasu,  
Pan  przedsię  na  pokoju  a  używa  wczasu.
Zegna  sie  poziewając:  "Pożycz  kopy  bracie,
Bo  wierem  teraz  przyszedł  k  niemałej  utracie".
Więc  wnet  szkapie  suchoty,  więc  mu  ząbrze  zdziera,  
A  masztalerza  tłucze,  iż  go  nie  wyciera.
"A  to  widzisz,  że  w  nim  proch,  gdzie  go  jedno  ruszy:
Azaż  nie  wiesz,  plugawość  barzo  konia  suszy?"
A  on  więc  prawie  suszy,  bo  już  nie  jadł  trzy  dni.
Obudwu  i  z  pachołkiem  dawno  tłuką  złe  dni.
Więc  potym  chłop  lezie  precz,  alić  sam  pan  cudzi.  
Z  perfumy  rękawiczki  czasem  sobie  zbrudzi.
A  co  inych  trudności!  Ktoby  je  wyliczył,
By  sie  więc  miedzy  nimi  i  nawięcej  ćwiczył.

Bo  kiedy  przydą  trwogi,  toś  już  słyszał  o  tym,
Jakie  sie  przytrefują  tam  trudności  potym:  
Ano  kapie  za  szyję,  woz  stoi  we  błocie.
Azaż  więc  nędzna  głowa  tam  w  jednym  kłopocie?
Przyjechawszy  jadłby  co,  ano  nie  masz  ognia.
Podobno  tak  o  głodzie  doleżymy  do  dnia.
Szkapie  też  nie  masz  co  dać;  biegaj  w  picowanie.  
I  ten  też  snadź  niedobre  będziesz  miał  wyspanie,
Bo  po  kostki  we  błocie,  a  na  grzbiecie  sadno,
A  też  go  potym  za  płot  będzie  wywlec  snadno.
Bo  ow  harnasz  i  konia  i  pana  więc  gniecie.
Azaż  nas  jedna  nędza  gryzie  na  tym  świecie?  

A  tak  jakom  ci  mowił,  nie  wszytkoć  to  rozkosz,
Chociaj  drugi  krokorze  chodząc,  by  pstra  kokosz.
Ale  kiedy  być  weźrzał  tam  do  głowy  jego,
Więcej  być  snadź  brudnego  nalazł,  niźli  pstrego.
A  prawie  owo  własne  znaki  swoje  mają,
Gdy  sokoły  puszczają  a  charci  biegają.
Obroż  na  nim  nadobna,  alić  on  po  chwili,
Już  stoi  na  łańcuchu,  głowkę  nisko  chyli.
Sokoł  dla  kęsa  mięsa,  wysoko  bujając,
Zwabi  sie  niebożątko,  na  wszem  wolność  mając.
Rad,  iż  mu  w  będen  tłuką,  mnima  aby  wygrał.
Ano  ociec  nieboszczyk  namniej  o  to  nie  dbał.

Patrzże,  jaki  trudności  tam  w  ludzkim  narodzie,
A  żaden  nic  nie  myśli  o  przyszłej  przygodzie.
Piękny  też  owo  pstrążek,  coś  go  owo  widział,
A  też  snadź  powiedają,  by  przy  złocie  bywał.
A  widzisz,  nieborak  iż  był  wnet  na  wszędzie.
Tak  ci  nas  to  łakomstwo  marnie  łowi  wszędzie.
By  ci  też  owo  bażant  nadobnie  upstrzony.
A  patrz,  jako  mu  jastrząb  pomiechrał  ogony.
A  co  takich  jastrząbow  około  nas  lata!
Prawie  wszytki  nieszczęście  tuż  za  rękaw  chwata.
Jestechmy  by  kurczęta,  cochmy  je  dziś  piekli.
Także  ludzie  na  świecie  też  chodzą  by  wściekli.
Choć  jedny  barzo  skubą,  drugie  szpetnie  łupią,
A  wżdy  sie  do  tej  ordy  wszyscy  marnie  kupią.

Rozkosznyć  to  jest  żywot,  kiedy  by  tak  żyli,
Jako  my  to  pomiernie;  kłopotow  by  zbyli,
Zdrowie  by  było  lepsze;  lepsze  dobre  mienie,
Bezpieczniejsze  sumnienie,  piękniejsze  ćwiczenie.
Azażby  tam  nie  było  wdzięczne  towarzystwo?
Bo  co  jedno  pomyślisz,  najdziesz  tam  wnet  wszytko.
Najdziesz  i  uczonego,  najdziesz  i  rycerza,
Więc  muzyka,  doktora,  lutnistę  ,  szyrmirza.
Owa  co  byś  jedno  chciał  umieć  poczciwego,
Najdziesz  tam  piękny  warstat  rzemięsła  każdego.
A  to  jeszcze  przed  tymi,  co  na  stronie  mają,
Iż  jakiej  chcą  biesiady,  takiej  używają.
Kiedy  by  to  pomiernie  a  w  skromności  było,  
A  komuż  by  sie  w  tamtej  ordzie  uprzykrzyło.
Lecz  w  onej  wszeteczności,  by  też  w  piekle  siedział,
Bo  pewnie  tam  o  niebie  nic  nie  będziesz  wiedział.

Bo  ow  co  doma  siedzi,  niewolnik  napoły.
Nagoniwszy  sie  ze  psy,  z  jastrząby,  z  sokoły,  
Przejechawszy  do  domu,  nie  masz  z  kim  posiedzieć;
Wierę,  musi  podobno  sąsiada  nawiedzieć:
Kłuszże  sie  już,  nasz  panie,  przez  pola,  przez  gory,
Na  onę  beczkę  piwa  a  na  chude  kury!
A  jeśli  sie  do  domu  przytrafi  kto  z  strony,  
To  już  z  nim  trwaj,  choć  głupi  a  czasem  szalony.
Toć  o  żelaznym  wilku  jedno  łeb  nabaje
A  czasem  odjeżdżając  i  panu  nałaje.
A  pacholcy  u  służby  i  chłopca  ubiją,
A  marszcz  sie  ty  jako  chcesz,  i  z  flaszki  wypiją.  
Ale  nie  dziw,  iż  im  tak  ty  przykrości  stroją,
Bo  są  drudzy,  co  je  więc,  by  nie  chcieli,  poją.
Leje  mu  w  gardło  dzbanem:  "To  za  zdrowie  twego  –  
Kto  by  mu  go  nie  życzył  –  pana  łaskawego".
Potym  chłop,  z  szkapy  spadszy,  pośrzod  pola  leży.  
A  szkapa  stłukszy  siodło  więc  do  domu  bieży.
Pan  też  dawno  w  wąwozie  pospołu  z  rydwanem,
Oblicza  sie  maczugą  z  swoim  panem  Janem,
Co  uwiodł  lecowego  z  wąwozu  na  pole,
A  tego  nic  nie  baczył,  iż  miał  pan  być  w  dole.  
Azać  sie  więc  nadobnie  sami  nie  wściągają?
Aż  kiedy  sie  już  zmierzknie,  toż  sie  rozjeżdżają.
A  pan  już  więc  nie  wściąga,  wie,  iż  nie  ma  owsa:
"Ba,  wierę,  raczcie  jechać,  byście  chcieli,  do  psa".
Azać  tam  więc  jednemu  ufolgować  musi?
Bo  tam  gdzie  kto  co  potka,  o  wszytko  sie  kusi.
Ten  kura  jastrząbowi,  ten  chartowi  chleba,
Ten  snopki  wlecze  z  gumna:  i  koniowi-ć  trzeba.

A  tak  oni  panowie  gdy  sie  rozjeżdżają,
Z  onych  wielkich  radości  społu  sobie  łają.
Owa  doma  konwie  zbiera,  uzdy  mu  pobrali:
"Alboć  mi  takie  goście  diabli  byli  dali!"
Ow  drugi  krzywi  szyją  z  onego  wąwoza,
Co  mu  kielnia  przyległa,  kiedy  wypadł  z  woza:
"Bodaj  mie  tak  zabit  czcił  i  chłopa  mi  poił.
A  widzisz  miła  pani,  jakoć  mie  przystroił!"
Chłop  też  łaje  za  piecem,  czyrowną  maść  pije,
Bo  mu  gędli  z  wieczora  na  trzy  głosy  w  kije.

A  tak  owi  u  dwora  to  nad  tymi  mają,
Iż  jakiej  chcą  biesiady,  takiej  używają,
I  jakie  chce,  takie  ma  zawżdy  towarzystwo.
A  po  myśli  mu  sie  zda,  jako  raczy,  wszytko,
Gdyby  tego,  jakom  rzekł,  miernie  używali,
Wie  Bog,  jakie  rozkoszy  zawżdy  by  miewali.

A  tak  moj  miły  bracie,  gdy  wszytko  obaczysz,
I  mego  mi  staniku  poganić  nie  raczysz,
Ktory  mi  tu  nadobnie  umysł  moj  spokoi;
A  co  mnie  tam  do  złego,  niech  świat  co  chce  broi.
Nie  myślę  nic  ni  o  czym,  na  rownym  przestanę,
Dziękując  Panu  Bogu,  jako  skoro  wstanę,
Że  mie  tak  w  tym  pokoju  a  w  cnej  poczciwości
Raczył  wiernie  zachować  beze  wszej  trudności.
Wszędzieć  by  dobrze  było,  gdyby  sie  baczyło,
Co  by  z  cnotą  w  mierności  przystojnego  było.
Ale  wierz  mi,  że  wszędy  wszytko  tam  skazimy,
Gdzie  z  mierności  a  z  cnoty  namniej  wykroczymy".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "O,  świętyż  to  żywot,
Ktoryś  tak  sobie  obrał,  opuściwszy  kłopot.
I  z  tym,  coś  mi  mianował,  z  towarzystwem  wdzięcznym  
Używiesz  tych  rozkoszy  już  tak  z  czasem  wiecznym.
Ale,  miły  Libertas,  wywiedź  mie  wżdy  z  tego,
Cochmy  owo  widzieli  za  pana  zacnego".

Powiedział  mu  Libertas:  "Ach,  moj  bracie  miły,
Wszytkiego  sie  dowiedzieć  chcesz  a  w  krotkiej  chwili!  
Tak  owo  zacne  książę  Zelatorem  zową,
A  wierz  mi,  żeć  dosyć  ma  czynić  z  swoją  głową.
A  nie  darmoć  tak  wybladł  wszytko  o  tym  myśląc,
Aby  stanu  nie  zelżyć  w  głowie  sobie  kryśląc.
Bo  wierz  mi,  gdy  sie  z  myślą  kto  wzgorę  wyciągnie,  
Już  sie  więc  silny  kłopot  tam  w  głowie  zalągnie.
A  zamek  ow  na  gorze  zową  ji  Tumultus,
Bo  wierz  mi,  iż  tam  bywa  w  nim  nie  jeden  stultus.
Bo  gdzie  sie  więc  swawola  rozbuja  patronom,
Wnet  będzie  i  z  kościoła  spelunka  latronum.  
Co  dwa  jadą  przed  pocztem  to  jeden  Invidus
A  to  też  podle  niego  jedzie  pan  Kupidus.
A  wierz  mi,  że  to  zacni  w  tym  grodzie  dworzanie.
Co  żywo  iście  tam  ma  wielką  pieczą  na  nie.
Owo  po  prawej  ręce  pan  Avarus  jechał.  
Wierz  mi,  że  ten  w  popiele  gruszki  nie  zaniechał.
Bo  kiedy  być  ty  uźrzał  tam  dostatki  jego,
Byś  też  miał  do  domu  przyć  książęcia  zacnego.
Lecz  tego  nie  używa,  tak  to  leżąc  gnije,
Podobno  aż  kto  inszy  toż  na  tym  utyje.  
Owo  po  drugiej  ręce  jechał  Simulator.
Wierz  mi,  że  też  i  owo  silny  Prokurator.
A  owo  Adulator  przy  nim  z  drugiej  strony,
Jego  powinowaty  ciotczony  rodzony.
A  niemało  dochod  mają  z  swych  urzędow.
Ale  przedsię  świadomi  wszyscy  tych  ich  błędow.
Owo,  co  laskę  niesie,  to  pan  Superbija,
Co  owo  poglądając  na  wszytki,  omija.
A  jako  on  ich  nie  zna,  też  go  tam  nie  znają,
A  palcem  ukazując,  za  błazna  ji  mają.
Bo  to  zawżdy  hardemu  jest  rzecz  przyrodzona,
Gdy  siedzi  jako  głucha  na  świecie  opona.
Owo  pan  Prywat  za  nim,  to  pirwszy  pan  w  radzie.
A  wierz  mi,  iż  niemało  i  ten  ma  w  pokładzie.
Bo  ten  nie  dba  o  wszytki,  gdyby  doźrzał  swego.
By  mieli  razem  zginąć,  nic  jemu  do  tego.
Acz  to  jego  postawa,  iż  rzkomo  o  wszytki
Stara  sie,  ale  więcej  o  swoje  pożytki.
Wszyscy  to  jawnie  baczą,  a  coż  gdy  nie  śmieją
Prawej  prawdy  dokładać,  tak  wszyscy  szaleją.
Ow  co  tu  stroną  jechał,  tego  zową  Ryksa.
To  jest  tak  chłop  zuchwały,  przekąsałby  i  psa.
A  też  widzisz,  jako  mu  nakrzywiono  gęby.
I  nie  wiem,  by  tam  dawno  z  pełna  były  zęby.
Bo  ten  i  bez  przyczyny  naigra  każdego,
Aby  sztuki  okazał  przyrodzenia  swego.
A  to  za  nim  Kozera  powodny  koń  wiedzie.
Wierz  mi,  i  to  tam  wdzięczny  na  każdej  biesiedzie.
A  czasem  też  odniesie  często  na  łbie  guzy,
Nie  pomogą  trzy  krole,  ni,  wierę,  trzy  tuzy.
A  to  Nugas  przed  pocztem,  co  na  bębniech  bije.
Wierz  mi,  że  na  biesiadach  i  ten  sie  nie  kryje.
Pewnie  jako  namędrszy,  iż  sie  ten  pożywi,
A  gdy  wierzą  dudkowie  –  a  co  żechmy  krzywi.
A  jest  iście  zacnego  narodu  młodzieniec,
Pana  Symulatorow  rodzony  siostrzeniec.

A  na  zamku  starostę  Sobiegarnem  zową,
Rozumiejże,  iż  to  chłop  iście  z  chytrą  głową.
Bo  wierz  mi,  iż  ten  sobie  zawżdy  ręce  tłuści.  
Ba,  nic  ten  na  swe  skrzydło  nigdy  nie  opuści.
Abowiem  ten  sądzi,  tenże  wszytko  rządzi
A  często  tam  nie  jeden  z  workiem  więc  zabłądzi.
Bo  on  o  to  nic  nie  dba,  aby  sprawiedliwie,
Kiloby  sie  dostało,  czasem  i  fałszywie.  
Tych  inych  urzędnikow  jest  jeszcze  nimało.
Azaż  sie  tam  nie  dziwnie  wszytko  pomieszało.

Ba,  każdy  tam  do  siebie  co  potka,  to  garnie,
A  na  trzos  sie  wnet  zwabi,  by  jastrząb  po  skwarnie.
Abowiem  tam  łakomstwo  w  silnej  wadze  zawżdy,  
A  więcej  go,  niż  pana,  bywa  pilen  każdy.
Bo  wierz  mi,  że  tam  trzeba  czasem  i  przez  nogę:
Gdyby  nasze  szło  gorą,  ba,  jako  cie  mogę.

Ale  na  nasze  szczęście  Teofrastus  jedzie,
To  ten  częściej  tam  bywał  na  takiej  biesiedzie,  
Bo  sie  schował  na  dworzech  a  w  dziwnych  zwyczaioch,
Ktore  sobie  przeglądał  w  rozmaitych  kraioch.
Ale  mu  jako  i  mnie  świeckie  krotochwile
Omierzły,  też  spokojem  siedzi  sobie  mile".
Alić  wnet  Teofrastus  idzie  do  nich  proście:  
"Zdarz  Pan  Bog,  bądzcie  radzi,  owo  macie  goście.
Bog  wie,  żem  tu  umyślnie  prawie  do  was  jechał,
I  inych-em  swych  potrzeb  tak  prawie  zaniechał.
Ale  tu  u  was  widzę  kogoś  nowotnego,
A  pewnie  to  musi  być  nie  z  kraju  naszego."  

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Nie  z  waszego,  panie,
Bo  to  jest  napilniejsze  w  tym  moje  staranie,
Bych  sie  tego  nauczył,  co  jest  poczciwego,
A  pomiernie  używał  żywota  swojego.
Otóż  mie  tu  Bog  przygnał  prawie  ku  mej  myśli,
A  jeszcze  k  temu  zdarzył,  żeście  do  nas  przyszli.
Mowilichmy  tu  sobie  o  owym  żywocie,
Co  sie  zawżdy  kołace  na  świeckim  kłopocie.
Bom  widział  jedno  książe  tu  pod  zamkiem  w  polu.
Ano  sie  za  nim  włoczy  dziwnego  kąkolu.
Podobno  ci,  co  sie  to  tak  włoczą  za  dworem,
Co  wszytko  orłem  gonią  a  drugie  też  worem.
I  nadobnie  mi  to  pan  Libertas  wyłożył,
A  gdym  to  tak  zrozumiał,  prawiem  teraz  ożył.
Bo  ona  przyrodzona  swawola  potwora
Zawżdy  mię  też  ciągnęła  tam  do  tego  dwora.

Widziałem  też  jego  stan  nadobny,  poczciwy,
A  takiego  by  użyć  miał  każdy  cnotliwy  
Pobożnego,  skromnego,  na  wszem  spokojnego,  
Gdyż  nam  nie  długo  bujać  w  nędzy  świata  tego.
Wierę  mi  sie  na  wszytkim  lepiej  ten  podoba,
A  podobno  pospołu  zgodziwa  sie  oba.
Lecz  sie  przedsię  dziwuję,  miły  święty  panie,
Iż  nędznicy  nie  przydą  w  słuszne  rozeznanie,
A  tego  nic  nie  baczą,  co  im  barzej  szkodzi,
A  iż  tuż  śmierć  za  każdym  za  piętami  chodzi,

A  jeśli  kto  w  złej  sławie  marnie  z  świata  zginie,
I  pamięć  zła  zostanie  i  niebo  precz  minie.
A  jeślić  sie  precz  puści  hajw  na  lewo  k  sobie,
Pewnieć  sie  tym  gościńcem  nie  raz  w  łeb  zaskrobie.
Bo  wierz  mi,  że  w  tej  łaźni  tam  bez  ługu  myją.
Ale  uźrzysz,  żeć  barwiesz  przykro  kręci  szyją".

Rzecze  mu  Teofrastus:  "Moj  młodzieńcze  miły,
Rozumiem,  żeście  o  tym  tu  sobie  mowili,
Co  jest  za  krotochwila  w  spokojnym  żywocie,
A  co  zasię  za  frasunk  w  tym  świeckim  kłopocie.
I  przecz  sie  na  nim  ludzie  tak  dziwnie  mieszają,
Świętą  cnotę  i  sławę  zacną  opuszczają.
A  co  dalej  i  prawie  nie  boją  sie  Boga,  
Wiedząc  pewnie,  jaka  jest  w  piekle  na  złe  trwoga".

Rzekł  młodzieniec:  "Miałcibych  pewnie  wiedzieć  o  tym,
I  drugiemu,  co  nie  wie,  powiedzieć  na  potym.
Bo  sie  dawno  rozlicznym  ludziom  przypatruję,
Co  to  jest  za  niedbałość,  pilnie  upatruję.  
Zda  mi  się,  przyrodzenie  to  wszytko  sprawuje,
A  potym  złe  ćwiczenie  jeszcze  ocukruje".

rzekł  filozof:  "Nie  patrz  ty  jedno  na  postawy,
Jedno  prawie  doglądaj  do  serdecznej  sprawy.
Boć  to  łacno  rozeznać,  czarno  albo  biało,  
Kto  nie  baczy  zwyczajow,  jeszczeć  na  tym  mało.
Łacnoć  więc  bywa  poznać  z  Murzynem  Cygana,
Ale  trudniej  obaczyć,  co  wewnątrz  u  pana.
Bo  postawka  obłudna  siła  ludzi  zwiedzie,
Nie  wszytkiego  obaczysz,  z  czym  kto  na  plac  jedzie.  
Będąć  słowka  cukrowne  a  postawka  cudna;
Poźrzysz  jedno  kęs  dalej,  alić  myśl  obłudna.

Ale  poźrzysz,  jako  świat  rozno  rozdzielony,
Na  cztery  części  prawie  właśnie  wystawiony:
Wschod,  zachod,  a  połnocy,  a  potym  południe.  
Rozdzielił  ten  mądry  Pan  wszytko  na  wszem  cudnie.
Takżeć  też  na  nim  ludzie  na  czworo  sie  dzielą.
A  wszyscy  sie,  chociaj  źle,  z  swoich  spraw  weselą.

Acz  drudzy  z  świętą  cnotą  zawżdy  idą  zgodą,
A  na  żadną  sie  nigdy  złą  rzecz  nie  przywiodą.  
A  ty  na  jednę  stronę  położ  święte  stany,
Ktorych  zacność  i  cnoty  jawnie  wszyscy  znamy.
Acz  ich  mało,  aleć  wżdy  też  czasem  bywają,
Ktorzy  tej  powinności  wiernie  używają,
Ktorzy  wzgardzają  niskość  świata  omylnego,
Przypatrując  sie  sprawam  Boga  niebieskiego,
Jako  wszytko  możnością  bostwa  swego  rządzi,
A  jako  sprawiedliwie  wszytki  stany  sądzi.
Co  cnota,  co  poczciwość,  rozeznać  umieją
A  swe  sprawy  powinne  właśnie  rozumieją.
Nie  dadzą  sie  unosić  wszetecznej  chciwości,
Jedno  sobie  tak  żywą  w  cnej  sprawiedliwości,
Nikomu  czci,  nie  sławy,  nic  nie  uwłaczając,
Każdemu,  co  należy,  właśnie  przywłaszczając,
Bojaźń  Pańską  na  pieczy  zawżdy  pilnie  mając,
A  od  niej  sie  by  namniej  nic  nie  unaszając.
Gdyż  ni  pycha  nadęta,  ani  żadna  zazdrość
Nie  zwiedzie  ich  cnej  myśli  nigdy  na  żadną  złość.
Pompy,  marne  tytuły  nic  im  nie  smakują,
Pomierny  a  wolny  stan  ten  sobie  miarkują.
Gdy  widzą,  co  sie  dzieje  na  każdym  urzędzie,
W  każdym  pełno  omyłki  a  złej  sprawy  wszędzie.
Cić  zawżdy  dobrej  myśli,  cić  zawżdy  weseli,
Nie  inaczej  tu  żywą,  by  w  niebie  anjeli.
O,  Panie,  dajże  zawżdy  nam  z  takiemu  bywać
A  poczciwych  żywotow  tych  z  nimi  używać.
I  coż  by  sie  już  lepiej  nam  przytrefić  mogło,
A  siła  by  sie  złego  przed  nami  wybodło!

Jest  drugi  stan  też  mało  mniejszy  od  pirwszego,  
Ale  wżdy  jednak  patrzy  przedsię  każdy  swego,  
Ktorzy  acz  w  swych  zacnościach  nadobnie  sie  ćwiczą,  
Lecz  przedsię  więcej  sobie,  niżli  inym,  życzą.  
O  poczciwe  urzędy  tedy  sie  starają,  
Acz  i  sprawiedliwie  na  nich  używają.
Nie  mierżą  ich  też  pompy,  nie  mierżą  tytuły,
Nie  zarzuci  starostwa  żadny,  ni  infuły,
Także  inych  urzędow,  co  światem  władają,
A  nic  ich  to  nie  mierzi,  gdy  sie  im  kłaniają.
Też  i  kładą  do  kąta,  gdzie  co  skąd  przypadnie.  
Aby  wziął,  gdy  co  dadzą,  namowi  go  snadnie.
A  wszakoż  poczciwości  na  wszytkim  patrzają,
Świętą  cnotę  i  zacność  na  baczności  mają.
A  prawie  złote  wieki  za  takich  bywają,
Gdy  swe  mając  na  pieczy,  cudze  opatrzają,  
Aby  każdy  zostawał  przy  sprawiedliwości,
A  skromiąc  w  ludzioch  marne  wszeteczne  chciwości.
A  już  by  dobrodziejstwa  nie  trzeba  inego,
Aby  mi  to  przywłaszczył,  co  jest  właśnie  mego,
A  k  temu  mie  obronił  krzywdy  złościwego,  
Jużbych  nie  chciał  do  śmierci  więcej  łaski  jego.
A  wszakoż  jednak  i  to  na  baczności  mają,
Ktore  przychylne  znają  i  ty  wspomagają.
I  to  jest  stan  nie  gorszy  a  bodaj  sie  mnożył,
Jeszcze,  by  gad  na  wiosnę,  nędzniczek  wżdy  ożył.  

Jest  trzeci  stan  też  dziwnie  na  świat  wystawiony,
Rozumem  i  chytrością  zewsząd  ogarniony,
Co  jako  sojka  w  klatce  szczebietliwym  będzie,
Rozkryśla  świat  chytrością  a  językiem  wszędzie.
Na  podstawie  baranek,  ale  lis  na  myśli,  
Co  wszytki  ludzkie  sprawy  cicho  we  łbie  skryśli.
Barnadyńska  postawa,  ale  wilcze  serce,
Zagryznąwszy  barana,  goni  drugie  jeszcze.
Takżeć  ten  wilk  chowany  z  jednym  nie  zostanie,
Z  cicha  patrzy  ponuro,  gdzie  drugich  dostanie.  
Ci  już  więc  nie  dla  cnoty,  jedno  dla  pożytku,
Ważą  sie  barzo  snadnie  już  każdego  zbytku.
Żadny  z  tych  nic  nie  myśli  o  przyszłym  żywocie,
Ni  o  sławie  poczciwej,  ni  o  żadnej  cnocie.
Tak  mu  sie  zda,  iż  wszytko  za  pieniądze  znajdzie,
Sławę  i  cnotę  kupić,  co  nie  bywa  w  prawdzie.  
A  też  kupna  nie  dobra,  lepsza  przyrodzona,  
Bo  więc  ta  kramna  bywa  fałszem  przesadzona.
Więc  owym  zabiegają,  ktorzy  światem  rządzą,
A  za  nich  pomocami  skazują  y  sądzą.
A  posuły  im  lecą  od  każdego  kraju:
"Wierę,  naszy  wygrali,  ledwe  lepiej  w  raju".
Więc  onę  sprawiedliwość  świętą  zagłuszają,
Jako  mgły,  kiedy  pięknie  słońce  zasłaniają.
Bo  nie  ujdzie  na  skrzydło  już  im  żadny  zbytek,
Aby  jedno  mogło  przypaść  skąd  jaki  pożytek.
Bo  gdzie  chytrość  nie  sprosta,  to  sie  o  moc  kuszą,
By  więc  tego  przypłacić  i  ciałem  i  duszą.
Bo  pochlebstwo  z  nieprawdą  tuż  za  nimi  chodzą,
A  świętą  sprawiedliwość  marnie  zewsząd  gładzą.
A  stąd  na  zacne  miejsca  przychodzą  z  tych  błędow,
I  dostawają  potym  poczciwych  urzędow.
Aleć  nędzna  owieczko,  gdzieć  ten  pasterz  rządzi,
Ostrzegaj  sie  i  sama,  choć  z  nim  stado  błądzi.
Bo  żądnego  narodu  nie  masz  szkodliwego,
Jedno,  co  tak  ponuro  chodzi  jako  psiego,
Co  sie  nadobnie  łasi,  a  z  tyłu  ułapi,
A  potym  sie  do  kąta  uchwyciwszy  kwapi.
A  żadna  w  ludzioch  nie  jest  szkodliwsza  przygoda,
Jedno  gdzie  ta  plugawa  rozpłynie  sie  woda.
A  bych  je  miał  mianować,  wiem  że  sie  domyślisz,
A  podobno  już  o  nich  we  łbie  sobie  kryślisz.
Racz,  Panie  Boże,  zniszczyć  to  marne  nasienie,
Bo  to  kąkol  szkodliwy  na  ludzkie  stworzenie.
A  barzej  ten  pszenicę  głuszy,  niż  pokrzywy.
I  nie  wiem,  przecz  to  cirpi  Pan  Bog  sprawiedliwy.
Ale  iż  on  tak  dobry  a  długo  rad  czeka:
Bo  więc  i  pies  umilknie,  kiedy  sie  wyszczeka.
Takież  tego  złośnika  czeka,  co  świat  myli,  
A  snadź  sie  obaczywszy,  przestanie  po  chwili.
Lecz  uźrzysz,  stara  wygo,  jeśli  nie  przestaniesz,
Wierz  mi,  iż  na  łańcuchu  u  drzwi  w  piekle  staniesz.
Ale  więc  trudno  z  wilka  uczynić  barana,
Tak  też  więc  dobrego  z  tego  złego  pana.  
Abowiem  jakim  smrodem  to  z  dawna  nawrzało,
Podobno  już  tak  wiecznie  tym  będzie  śmierdziało.

Czwarty  rodzaj  już  też  są  oni  wszetecznicy,
Co  chodzą,  by  szalenie,  ubodzy  nędznicy,
Co  ich  ono  szaleństwo  jawnie  wszyscy  znają,  
A  wżdy,  gdzie  jako  mogą,  takie  pokrywają.
Marnie  to  płodne  ziele  a  leda  gdzie  roście,
A  gęści  to  po  wszytkim  zawżdy  świecie  goście.
Bo  snadniej  przyrodzeniu  zawżdy  o  takiego,
Niżli  o  cnotliwego  a  prawie  dobrego.  
A  patrzaj  więc  na  wiosnę,  kiedy  zioła  wschodzą,
Wnet  pokrzywy  z  łopianem  napirwej  wychodzą
A  kopać  pilno  trzeba  na  insze  nasienie.
Takżeć  też  właśnie  wschodzi  ludzkie  pokolenie.
Prawie  to  trzecich  stanow  są  własni  wsparowie,  
Bo  im  więc  lecą  ptacy,  gdy  siędą  w  obłowie.
Bo  co  więc  ci  szaleni  z  wieczora  narządzą,
To  owi  korzyści  mają,  kiedy  rano  sądzą.
Barzo  sie  w  tych  podieżdżkoch  oni  więc  kochają,
Kiedy  by  na  podwodach  ochotnie  biegają.  
Pewna  więc  wojna  będzie,  choć  nie  wyjdą  wici,
Chociaj  drudzy  nie  krzywi,  przedsię  będą  bici.
Abowiem  szalonemu  snadnie  dodać  rady,
Kiedy  sama  myśl  ciągnie  do  burdy,  do  zwady.
Nie  trzeba  tam:  "la  la  la"  barzo  długo  wołać,
Jedno  patrzaj  herapu,  kiedy  odejmować.
I  nie  trzeba  zajuszać,  będzieć  przedsię  gonił,
Choćbyś  i  u  odprawy  czasem  kij  łomił.
Acz  ci  więc  ta  recepta  wiele  odiąć  może,
Ale  wierę  drugiemu  i  mało  pomoże.

O,  wierz  mi,  iżeć  ten  chwast  wszędy  gęsto  roście.
Będzie  kloza  a  taras  miała  częste  goście.
A  na  to  nie  wymyśli  lepszego  plewidła,
Jedno  tego  napędzić  tam  błędnego  bydła.
Bo  ci  zasię  zacniejszy  dosyć  klozy  mają,
Kiedy  je  w  tym  szaleństwie  wszyscy  ludzie  znają.
A  czasem  więc  tę  rozkosz  i  wioskami  płacą,
Społu  rozum  i  sławę,  i  majętność  tracą.
Aby  już  tak  w  tym  dosyć,  ale  jeszcze  mało,
Bo  już  zdrowiu  i  duszy  społu  sie  dostało.

A  tak  moj  miły  bracie,  tuć  trzeba  pracować,
Jako  tę  marną  rolą  z  przodku  wyprawować.
Bo  jeśli  jej  nie  zradlisz  a  dobrze  nie  zwleczesz,  
Wierz  mi,  że  przed  tym  chwastem  dobrze  sie  nie  wścieczesz.
A  czym  że  ją  sprawować?  Wierz  mi,  żeć  nie  pługiem,
Lecz  ślachetnym  rozumem  a  ćwiczeniem  długim.
A  pleć  ją  z  tego  chwastu,  aby  nie  zarosła,
A  iżby  ku  czci  Panu  co  nawyszszej  rosła.
Bowiem  ciału  w  chorobie  snadniej  może  pomoc,
Ale  gdy  sie  swowolna  dusze  imie  niemoc,  
Już  jej  ani  wymaże  pewnie,  ni  wykurzy,  
A  co  dalej,  jako  moszcz,  to  sie  barziej  burzy.
Zabiegajże,  moj  bracie,  ty  wczas  tej  niemocy,
Poki  jeszcze  za  młodu  nie  zaweźmie  mocy.
Bo  gdy  sie  sam  opatrzysz,  zleczysz  i  drugiego,
Kiedy  mu  dasz  skosztować  receptu  swojego.
Czyńże  sobie  syropek  z  roztropnej  mądrości,
A  nie  daj  sie  uwodzić  nikczemnej  chciwości.
Wiesz,  żeć  każde  lekarstwo  gorzkości  w  sobie  miewa,  
Ktorą  więc  każda  niemoc  rada  wybolewa.
Tegoż  ty  agaryku  przekładaj  na  duszę,
Abowiem  ci  nieboże  prawdę  mowić  muszę.
Jeśli  że  jej  nie  ujmiesz  swej  wolej  za  młodu,
Wierz  mi,  żeć  potym  zdechnie  bez  cnoty  od  głodu.  
Gdyż  cnota  z  poczciwością  to  są  jej  potrawy,
Boć  ona  nie  barzo  dba  o  kramne  przyprawy.
Boć  pewnie  marne  ciało  będzie  tego  chciało,
Aby  z  nią  po  tej  młodości  po  światu  bujało.
Ale  ją  cirpliwością  trzy  jako  piołunem,  
Potym  powściągliwością  posyp,  by  hałunem.
Cnotą  miasto  chłodnego  okładaj  ją  wszędy,
By  sie  nie  zapaliła  w  ony  pirwsze  błędy.
Poczciwością  zawięzuj,  abyć  nie  zaciekła,
Bo,  byś  jej  dał  swą  wolą,  pewnieć  by  sie  wściekła,  
Za  tym  szalonym  ciałem  swowolnie  biegając,
Nie  inaczej  na  wiosnę  jako  marca  zając.

Też  wiesz,  w  każdej  niemocy  li  potrzeba  miary,
Bo  to  i  bez  doktorow  bywał  zwyczaj  stary.

A  tak  ja  wierz  mi,  pilnie  radzę  na  to  tobie,  
Byś  chował  co  nalepiej  miarę  w  tej  chorobie.
Bowiem  jako  żołądek  swą  wolą  zapsujesz,
Potym  co  to  za  niemoc,  wierz  mi,  pokosztujesz,
Bo  więc  to  trudno  leczyć,  gdy  już  sie  rozniesie.
Bywają  i  z  recepty  czasem  drudzy  w  lesie.  
A  nie  trzeba  już  w  ten  czas  wiele  psować  groszy,
Jedno  co  rychlej  łapać  gdzie  czarnej  kokoszy.
A  tu  pulsy  na  skroniach  nadobnie  obłożyć.
Lecz  tak  rozum  zbolały  trudno  już  ma  ożyć.
Ktory  dawno  boleje  tak  jeszcze  i  z  młodu.
Snadnie  mu  przydzie  szaleć  czasem  i  po  chłodu.
Ach,  nieszczęsna  rozpusto,  swawolo  wszeteczna!
Chytraż  to  samołowka  na  nas  prawie  wieczna.
Choć  ją  wszyscy  widzimy,  a  wżdy  w  nię  wpadamy
Jeszcze  dobrze  za  świata,  bo  o  niej  nie  dbamy.

Owa  to  prożno  dzielić,  jedno  dwa  są  stany:
Tak  i  miedzy  świeckiemi,  tak  miedzy  kapłany
Jedni  dobrzy,  drudzy  źli.  Z  dawnać  sie  tak  dzielą,
A  diabeł  to  spisuje  przed  każdą  niedzielą.
Dobrzy  w  jego  rejestra  ci  nigdy  nie  wchodzą,
Chociaj  tu  w  jednym  stadku  społu  z  złemi  chodzą.
Bowiem  to  mało  wadzi,  widamy  to  sami,
Kiedy  chodzą  pospołu  kozy  i  z  owcami.
A  no  więc  rożej  wadzi,  choć  w  pokrzywach  stoi.
Każdy  sie  do  niej  ciśnie,  choć  sie  sparzyć  boi.
Ale  też  więc  dobry  kij  na  pokrzywy  bywa.
Nie  tak  patrzy  tłuczona,  choć  jej  nie  wyrywa.
Acz  jednak  przedsię  z  czasem  wyroście  z  korzenia,
Ale  sie  wżdy  przytłucze  w  niej  złego  nasienia,
Że  sie  wżdy  tak  szyroko  rozrastać  nie  może.
Także  też  ty  złego  tłucz,  gdzie  możesz,  nieboże,
Namawiając,  aby  złym  zwyczajem  nie  parzył,
A  tego  złego  piwa  po  światu  nie  warzył.

Potym  tej  nędznej  duszy  trzeba  tych  receptow,
Aby  z  poczciwych  nauk  dostała  konfektow.
Nie  z  owych,  co  owo  w  nich  jedno  baśni  bają,
A  co  potrzebniejszego,  co  to  mało  dbają.
Snadźby  to  potrzebniejsza,  co  rozumu  uczy,
A  niewinną  duszyczkę  świętą  cnotą  tuczy.
Boć  jest  daleka  rozność  mądrość  od  nauki,
Bo  każda  z  tych  z  osobna  miewa  swoje  sztuki.
Bowiem  gdy  do  mądrości  nauka  przypadnie,
Ślachetne  przyrodzenie  wiele  rzeczy  zgadnie.
Tać  jedno  ukazuje  drogę  do  ćwiczenia,  
Ale  ty  sam  przestrzegaj  pilno  przyrodzenia.

Baw  sie  więcej  mądrością,  niżli  naukami;
Stłuczesz  diabła,  by  szermierz,  prostemi  sztukami.
Boć  nauka  jest  by  kwiat,  co  na  drzewie  roście,
Ale  mądrość  za  owoc  zstanie  wszytkimi  proście.  
Patrzże,  co  są  za  sztuki  szyrmierskie  w  mądrości:
Pirwszy  parat  uczynisz  z  zacnej  poczciwości.
A  potym  z  świętej  cnoty,  gdy  uczynisz  ganek,
Pewnieć  wnet  dadzą  za  zysk,  ba,  i  poślą  wianek.
A  kiedy  statecznością  uczynisz  obronę,  
Już  sie  więc  nie  oglądaj  ni  na  żadną  stronę.
Potym  sztukę  ukażesz;  już  wychodząc  z  domu,
Panu  Bogu  sie  porucz,  inemu  nikomu.
Temu  wierz,  temu  dufaj,  nic  sie  nie  omylisz,
Snadnie  i  bez  obrony  złego  wnet  nachylisz.  
Żeć  nie  będzie  nigdy  mogł  ni  na  czym  zaszkodzić,
A  zawżdy  go  tą  sztuką  już  możesz  pochodzić.

A  Pana  miej  na  pieczy,  abyś  go  nie  draźnił,
Bobyś  tym,  wierz  mi,  wszytko  na  koniec  pobłaźnił.
Wiesz,  kiedy  kto  wykracza  z  świętej  wolej  jego,  
Umie  ten  snadną  sztukę  iście  na  każdego.
A  nawiętszego  mistrza  i  na  szkole  zbije,
A  pewnie,  jeśli  nie  w  łeb,  nie  chybi  wżdy  w  szyje.

A  tak,  moj  miły  bracie,  ucz  sie  tej  mądrości,
Ktora  by  cię  przywiodła  ku  sławnej  zacności.  
A  onego  pirwszego  cechu  dzierż  sie  ludzi.
Wierz  mi,  żeć  nic  na  tobie  diabeł  nie  wyłudzi.
Bo  ciało  i  marny  świat  w  tamtym  cechu  mdleje,
A  duszyczka  niewinna  z  radości  sie  śmieje.
Bo  gdzie  cnota,  tam  sie  jej  zawżdy  piosnka  gędzie.
W  tym  uliku,  by  pczołka,  narychlej  usiędzie.
A  jako  się  jej  też  zaczerwi  niecnoty,
To  ona  i  śrzod  lata  przestanie  roboty.

Jużeś  też  wszytko  widział,  jako  sie  świat  kręci.  
Wiem,  coć  mowił  Libertas,  masz  wszytko  w  pamięci.  
Widziałeś  już  rozności  na  wszem  dziwne  jego.
Obierajże,  gdy  już  wiesz,  co  przystojniejszego!
Już  też  dobrze  rozumiesz,  co  spokojni  czynią,
Nie  bawiąc  sie  tym  światem,  jako  marna  świnią,
Jako  zacnej  wolności  na  wszem  używają,
A  jakie  też  rozkoszy  więc  z  tego  miewają.
A  na  świecie  nie  byłoby  już  sprosniejszego,
By  nie  znał  miedzy  dwojgiem,  co  z  ktorych  lepszego.
A  zwłaszcza  gdy  oń  idzie,  zawżdy  co  lepszego
I  nagłupszy  obierze,  mienie  co  gorszego.

Wielka  to  Pańska  łaska,  komu  to  tak  dadzą,
Iż  go  na  własną  sprawę  samegoż  wysadzą,  
Iżeby  ją  rozsądził,  a  sobie  rozeznał,  
A  co  mu  sie  podoba,  aby  przy  tym  został.  
Lecz  wszyscy  mądrzy  ludzie,  co  sie  na  tym  znali,  
Zawżdy  w  każdej  roznicy  na  śrzodek  patrzali.

Także  i  ty  udziałaj,  moj  namilszy  bracie,
Kiedy  to  obieranie  już  tak  przyszło  na  cie.
Obieraj  jako  pczołka  w  każdym  ziołku  smaku,
A  przy  tym  ktory  lepszy,  zostawaj  przysmaku.
A  jako  ta  grunt  czyni  i  z  wosku,  i  z  miodu,
Także  też  ty  nie  buduj  sie  na  słabym  lodu.
Postanowiwszy  domem,  jako  czyni  pczołka,
Niesiż  k  niemu  przysmaki  z  rozlicznego  ziołka.

Nie  bądźże  jako  kartuz  w  owej  omylności,
Co  rzkomo  pogardziwszy  świeckie  obłudności,
A  gdzie  sie  wyrwie  z  kąta,  takież  jako  iny.
Też  usłyszysz  o  panu  niecudne  nowiny.
Obierz  żywot  spokojny,  poczciwy  a  mierny,  
Nikomu  nie  szkodliwy,  cnotliwy  a  wierny.
Żywże  sobie  w  zakonie,  jako  w  Pańskim  stadzie,
Nie  myśląc  o  fałszu,  ni  o  żądnej  zdradzie.
Żywności  swej  poczciwie  a  wiernie  nabywaj,
A  ony  słowa  Pańskie  na  baczności  miewaj,  
Iż  on  rzekł,  nie  opuści-ć  ni  na  czym  wiernego,
A  hojnie  chce  rozmnażać  każde  dobro  jego.
Używajże  też  funtu,  jeśliże-ć  co  pan  dał,
Abyś  tez  i  bliźniemu,  gdzie  byś  mogł  pomagał.
Także  jeślibyś  godzien  Rzeczypospolitej,  
I  tu  byś,  wierz  mi,  użył  zapłaty  obfitej.
Uczyń  gwałt  przyrodzeniu,  widzisz,  żeć  wojuje,
A  rozlicznie  z  tym  światem  tak  z  nami  kugluje.
Nie  daj  sie  uwodzić  w  żadne  marne  sprawy,
Żyw  sobie  tak  poczciwie,  jako  człowiek  prawy".  




Íîâ³ òâîðè