Ïðî÷èòàíèé : 204
|
Òâîð÷³ñòü |
Á³îãðàô³ÿ |
Êðèòèêà
WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział ósmy - Plato
Rozdział osmy ktory zową PLATO,
gdyż tu będziemy mieć rozprawę o Bogu i o dziwnych sprawach
a o opatrznościach jego, o niebie i o jego dziwnych osiadłościach,
o człowieczej krewkości i o smyśl
Zatrwożony młodzieniec poszedł dalej w drogę,
Mijając kierz cyprysu, uderzył sie w nogę,
Usiadł sobie maluczko, iż burza wstawała,
Bo sie też by spracował i noga bolała.
Poczęto sie wnet mieszać, burza sie wierciała,
Wicher powstał nad gorą, drzewina szumiała.
Błysnęło sie okrutnie, więc piorun uderzył
Nad młodzieńcem na cyprys, gdzie siedział, umierzył.
Uciął gałąź nad głową, tuż przed nim upadła;
Barzo mu potym znowu twarz zasię nabladła.
Upadszy na kolana a podniozszy głowy,
Począł sobie narzekać żałosnemi słowy:
"Widzę, iż ten Solinus, co mie tu zostawił,
Albo świat, albo rozum wszytko to w nim zjawił,
Iż jest ten Bog na niebie, ktory wszytko zgadnie,
A przez jego opieki włos z głowy nie spadnie.
O wszechmogący Boże, choć mało rozumiem,
O twojej wielmożności jeszcze niedobrze wiem,
Jedno widzę, iżeś jest, ale nie wiem jaki,
Bo twa moc okazuje już i kstałt wszelaki.
Dajże mi sie dowiedzieć o swej wielmożności,
Abych mogł lepiej służyć twej świętej miłości.
A już mię weź w opiekę, człowieka nędznego,
Abych chodził w obronie majestatu twego".
Wnet poźrzał na wschod słońca, a zarza rożana
Z oną piękną modrością na poły zmieszana
Objaśnia wszytek świat; ony szpetne chmury
Pędziła cichym wiatrem za dalekie gory.
Ukazało sie słońce nadobnej jasności,
Jako iny świat nastał z onej odmienności.
Tęcza też z drugiej strony ostatek chmurności
Wynosiła nad sobą nad gor wysokości.
Weźrzał potym ku gorze, ano domek mały,
Tuz prawie nad nim wisi z barzo przykrej skały.
Mowi, myśląc: "Mnię-ć tam być, by sie i ochynąć,
Wżdy nie mogę bez tego Boga wolej zginąć."
Idzie ścieżką na skałę na przykrą okrutnie,
A co poźrzy pod gorę, to mu barzo smutnie,
Widząc ony pobite, a tam z onej skały
Gdyby spadł, i kości by w nim sie popadały.
Poźrzał wzgorę na domek, a kamień sie rozpadł,
Na ktorym stał, aż nędznik na kolana przypadł.
Uchwycił sie gałęzi, ledwe sie zawiesił,
A na drugi sie kamień co napilniej śpieszył.
To zasię znowu przestrach jakoby go sparzył,
Ale Pan Bog, iż nie spadł, fortunnie mu zdarzył.
Idzie sie otrząsając z wielkiego przestrachu,
By sie rychlej doplątać do onego gmachu.
Odejdzie mało dalej: lew na ścieżce leży,
To mu sie jeszcze barziej szupryna najeży.
Bo na zad było trudno już przez onę dziurę,
A na doł też nie może, nie może ni wzgorę.
Myśli sobie nieborak i wspomni na Boga
I wnet mu sie zmieniła ona we łbie trwoga.
Przypadnie mu dobra myśl, wnet dalej pokroczy,
A u lwa by dwie świecy, tak sie błyszczą oczy.
Lew sie k niemu przymyka pięknie umizgając,
Nie lękł sie, zdało mu sie, by też miał być zając.
Potym go począł głaskać, lwisko sie przewraca,
A on go tu za nogi i za uszy maca.
Wstawszy szedł, poskakując przed nim aż ku skale,
Na ktorej stał on domek, doprowadził cale.
Potym poszedł precz, mrucząc. Młodzieniec ubogi
Usiadł sobie maluczko, aby z onej trwogi
Kęs sobie odpoczynął, aby k sobie przyszedł,
Bo wżdy z onych przestrachow był jeszcze jakoś medł.
Alić szpetna jaszczorka za trzewik mu wpadła,
Zwierciawszy sie uciekła, a nic go nie zjadła.
Zedrgnął sie zasię znowu i szedł ku domkowi:
Chwała Bogu z tych przygod, żechmy jeszcze zdrowi.
Zakołace cichuczko, człowiek sie ozowie,
Pocieszył sie nieborak, iż zrozumiał mowie.
Otworzył drzwi: mąż stoi nadobny, rumiany,
Pięknie ochędożono i ławy i ściany
Spalermi, poławniki, a sukno zielone
Rozciągniono na stole, kwiatki potrzęsione.
Lilijum konwalijum w nadobnej śklenicy
Stoi pięknie na stole, a roża w dunicy.
Majeranem, goździki, wszędzie potrzęsiono,
Owa wszędy, gdzie poźrzysz, tu uchędożono.
Rzekł mu on pan: "Coś wżdy jest, a o czym tu chodzisz,
Rzadko tu człowiek bywa, nie wiem nacz ty godzisz.
Ale wżdy wnidź do domku, bo znać po postawie,
Iż snadź musisz nie chodzić po jakiej złej sprawie".
Nastawiał fig, rozynkow i mirabolanow,
Gronek winnych bronatnych, orzechow, kasztanow.
"Widzę, żeś sie spracował, jedz byś sie otrzeźwił,
Bo znać po twych postawach, żeś gdzieś w przygodach był".
Powiedział mu młodzieniec: "O moj panie miły,
Byś wiedział, co za trwogi teraz na mie były.
Zacny człowiek Solinus, ten mie z wiela sprawił,
Ale nie ze wszytkiego jeszcze mie wyprawił.
Wyłożył mi pięknie świat i ty jego sprawy,
I jako poczciwie żył ma być człowiek prawy,
I jako na ty figle ma jego pamiętać,
I jako pominąc na śmierć, nic sie jej nie lękać.
Ktorej-em sie napatrzył tam dziwnych srogości,
A jako świat morduje prawie bez litości.
Ale kto światem rządzi, kto strzeże człowieka,
Powiedział mi, iż Bog jest jedenże od wieka,
Ktory włada i niebem, włada wszytkim światem,
Rozlicznymi krolestwy i każdym powiatem.
Włada wiosną i latem, zimą i jesienią,
A dziwnie sie tam sprawy w tej możności mienią.
Słońce, gwiazdy i miesiąc w jego opatrzności
Używają swych biegow i swojej jasności.
Ale jeszcze nie właśnie a nie z końcem prawie
Umiał mi wypowiedzieć o tej dziwnej sprawie.
A tu od twej zacności kazał mi sie pytać,
Ale mi sie jeszcze zda, by mie miał kto chwytać.
Bo mie takie przestrachy, gdym tu szedł, potkały,
Że snadź jeszcze i teraz włosy na mnie wstały.
Po tej okrutnej burdzie, com pod gorą widział,
Jaki kłopot a żałość tam narod ludzki miał,
Jako je okrutna śmierć kosą podcinała,
A żądnej tam litości nad nikim nie miała.
To mie z tego Solinus nadobnie wyprawił
I lepszą mi nadzieję o tym wszytkim sprawił,
Iż wiernemu na świecie nic nigdy nie straszno,
Kilo by sie bezpieczne serce zawżdy znaszło:
Ani śmierć, ni przygoda, a wszytko to minie,
A bez czasu słusznego żaden człek nie zginie.
A gdy odszedł, siadłem był pod drzewem wysokiem,
Nastąpiła wnet burza z straszliwym obłokiem.
Trzasnął piorun okrutnie, a gałąź surową,
Uciął przy samym drzewie, prawie mi nad głową.
Rozumiejże, moj panie, żeć mię teszno było,
Aż prawie przed oczyma wszytko sie zaćmiło.
Szedłem potym na gorę tą ścieżką maluczką,
A jako sami wiecie, iż barzo wąziuczką.
Upadł kamień pode mną, ledwem u gałązki
Jedną ręką zawisnął. I toć strach nie wąski.
Idę dalej, alić lew tuż na ścieżce leży,
Barzo mi sie szupryna wnet znowu najeży.
Na zad trudno i naprzod, to też rozumiecie,
Iż tam był strach niemały, jako sami wiecie.
I nie wiem, skąd to przyszło, lew sie począł łasić,
A nadobną postawą on strach we mnie gasić.
Ostraszyłem sie potym i szedłem do niego,
Wolnom sie go nagłaskał, by pieska jakiego.
Potym wstawszy, przede mną szedł skacząc nadobnie,
Jam sie też już nic nie bał, szedłem z nim swobodnie.
Potym poszedł mrucząc w las, a łamiąc szeliną,
Jużem tuszył, że wszytki strachy mie przeminą.
Siadłem potym nieborak tu na skale blisko,
Wskoczyło mi za trzewik szpetne jaszczorczysko,
Powierciawszy sie mało i zasię wypadło,
A namniejszego kęsa nigdzie mie nie zjadło.
Ale gdym już moj panie tu przyszedł do ciebie,
Zapomniałem wszytkiego, a mnimam bym w niebie
Tu był, takiem bezpieczen, a da-li Bog pewnie
Nauczę sie o Bogu co od ciebie wiernie".
Rzecze potym filozof: "A czegoż ci trzeba,
Chyba iżbyć jeszcze wlazł pod obłok do nieba,
Tożbyś sie mogł przypatrzyć lepiej tej możności,
Gdyż cie dosyć sprawują ty twe przypadłości.
Widzisz, ni śmierć, ni piorun, ni lew, ani kamień,
Coś sie tam gdzieś przelęknął barzo jakoś na nim,
Ni jaszczorka, ani wąż, ani wszyscy smocy
Nie mogą nic uczynić bez tej Boskiej mocy.
A wszytki ty srogości nogami wiernego
Mogą być potłoczone, jedno w imię jego.
Bowiem to jest taka moc, iż namniejszy ptaszek,
Zwirzątko, drzewko, ziołko, nadrobniejszy krzaczek,
Wszytko to w jego dziwnej opatrzności chodzi,
Iż jedno drugiemu nigdy nie zaszkodzi.
A dziwnemi farbami wszytko przyodziewa,
Co to jawnie każdy z nas przed oczyma miewa.
Ze namniejsze ptaszątko i z gniazda nie spadnie
Przez jego opatrzności, trefi on w to snadnie.
A coż to owszem więcej jego wdzięczne źwirzę -
Człowiek, ktory tu przed nim by robaczek gmerze,
W ktorym osobną rozkosz on pokłada sobie,
Bo jedno tego stworzył podobnego k sobie,
Temu nigdy namniejszy włos z głowy nie spadnie,
Bez jego świętej wolej, tak to umie snadnie".
Rzekł młodzieniec: "Też mi to Solinus powiedał,
Alem ja jednak przedsię z to rozumu nie miał.
Aby jedna osoba tak szyroko był,
Żeby wszytkę szyrokość świata opatrzyła".
Opowiedział mu Plato: "Mnimasz by to człowiek,
Ktory jedno do czasu ma zamierzony wiek
A to umie rozeznać, co oczyma widzi,
Ktorym ten świat, by lekkim ździebłkiem wicher, szydzi.
Ale ten Bog ni końca, ni początku nie ma,
Niebo, ziemię i wszytko w swej możności trzyma".
Rzekł młodzieniec: "To dziwna, iż początku nie miał,
Też iż nie ma osoby, snadzieś przypomniał.
A przedsię wszytko rządzi, wszytko opatruje,
To na mię barzo trudna, jako to sprawuje".
Powiedział mu filozof" Patrzaj, miły bracie,
Prostemi podobieństwy już tak pojdę na cie,
Iż jest wiele tych rzeczy, co ciała nie mają,
A wżdy wiele istności swych nam objawiają.
Patrzaj pilno na płomień, iż ten nie ma ciała,
A patrz jako jego moc dziwnie sie zmieszała,
Iżby im mogł zwojować wszytko oprocz wody,
A wszak widasz, jakie więc czyni wielkie szkody.
A tkni sie go, poczujesz, jaka tam moc będzie,
Wierz mi, iż ci gęsty pryszcz na ręce usiędzie
I z daleka poczujesz mocną własność jego,
Gdyć przypiecze, iż jest w nim wżdy coś gorącego.
Wiatru - też go nie uźrzysz, ni ułapić możesz,
Ale w swoim mnimaniu słuchem nie wspomożesz.
Kiedy szumi, ni wżdy jest, a drzewiną kręci,
Łamie mocne kamienie, a wodami mąci.
Rozumiejże, bez ciała jaka tam moc bywa,
Gdy kamienie, gdy drzewa z korzenia wyrywa.
Coż rozumiesz o Bodze, gdyż to wszytko stworzył,
Aby wszytkiego świata, gdyby chciał, nie zborzył.
A jeśli by mogł skazić, tedyć może rządzić,
A z takiej dziwnej sprawy, trudno sie wybłądzić.
Chociaj tam ciała nie masz, ale coś dziwnego
Pewnie jest, rozumowi na wszem sprzeciwnego.
A barziej ten przyparzy z daleka, niż płomień;
Ale wiem, iżeś to już dawno słychał o nim".
Rzekł młodzieniec: "Muszę kęs przypominąć tobie,
Kiedyście wspominali, iż ku swej osobie,
Raczył stworzyć człowieka, jużci tam osoba
Musi być, boć nikczemni tak by byli oba".
Rzekł filozof: "Nie mnimaj, by-ć to ku postawie
Miał podobien być człowiek, tak jedno ku sprawie
Acz nie w takiej możności, jedno w podobieństwie,
Aby go naśladował w swoim człowieczeństwie.
Jako on jest prawdziwy, by też był prawdziwy,
Zwłaszcza iż to powinien każdy stan poczciwy.
A jako to zasię Pan dziwnie miłosierny,
Także chce po człowieku, by każdy był wierny.
A jako on wspomaga, aby też to chował,
A każdego nędznego, gdzieby mogł, ratował.
A toć jest podobieństwo ku istności jego,
Jedno mu nic nie ruszaj urzędu zwirzchnego,
Ktorym on jako gałką wszytkim światem władnie,
A upatrzy każdego środ morza i na dnie.
Słychałeś o Jonasie, jako w rybie pływał,
A jako w jego dziwnej tam opiece bywał,
Że go ryba, gdzie on chciał, tam donieść musiła,
Na suchy brzeg, gdy kazał, żywo wyrzuciła.
A co by przypominać tych dziwnych możności,
jaka jest dziwna sprawa w jego opatrzności.
A iż nie ma osoby, a iż nie ma ciała,
Rozumiem, żeć sie trudno to będzie rzecz zdała.
Lecz patrz, by miał osobę, albo by miał ciało,
Już ci by w jednym miejscu pewnie sieść musiało.
A gdzież by on mogł wiedzieć po wściornastkim świecie,
Co sie w tej ziemi dzieje, a co w tym powiecie?
Gdyż on jest swą istnością, a wszytko wie wszędzie,
Cożkolwiek sie na ziemi i w niebie dziać będzie.
A jeśli by też ciało tak wielkie być miało,
Już na niebie, na ziemi nic by nie zostało.
Boby już wszytki rzeczy samo zastąpiło,
Już by słońce i miesiąc wszytko sie zaćmiło.
Bo bychmy sie rozumem tylko sprawiać mieli,
Pewnie bychmy bez czasu wszyscy poszaleli.
Gdyż i widome rzeczy z czasem nam wzrok mylą,
Nie dziw, iż niewidome drugdy nas nachylą.
Postaw jako śleknicę, ktora farbę mieni,
A zwłaszcza, kiedy k słońcu pięknie sie zieleni,
Na jakim białym płotnie, wnet będzie zielone,
Chociaj tam nic nie będzie, wnet promienie ony
Już swe skutki okażą, już swą moc sprawują,
A iż jest jakaś istność, jawnie okazują.
Poźrzy potym w źwierciadło, albo w jasną wodę,
Wnet tam uźrzysz, by jawnie, wszytkę swą osobę.
A to przedsię nie masz nic, a wżdy ona bytność,
Okazuje to jawnie, iż jest jakaś istność.
Wrzuć że drewno do wody, by naprostsze było,
Wnet ci sie będzie zdało, aby sie skrzywiło.
Jedź prędko podle lasa, będzieć sie tak zdało,
Iżeby ono drzewo mimo cię bieżało.
Albo gdy głośno krzykniesz, gdzie miedzy skałami,
Wnet ci sie zda, by drudzy wołali za nami.
A tak, gdyż w tym i rozum snadnie nas wspomoże,
Iże istność bez ciała w swej mocy być może -
Bo istność właśnie masz zwać, co jest, choć nie widzisz,
Ale wżdy podobieństwem jej sie nie oszydzisz -
Takżeć Bog, dziwna to rzecz, jaka to jest istność,
Z czego nas może sprawić jego sama możność.
Kiedy tu rozeznamy jego dziwne sprawy,
Możemy właśnie zeznać, iż to Bog jest prawy,
Ktory acz ciała nie ma, ale wszytko może,
Trzęsie niebem i ziemią i kołysze morze.
Ten wiatrom, gwiazdom, słońcu możnie rozkazuje,
A co chce, to możnością swą dziwnie sprawuje.
Bo to jest dziwna istność, acz nie wiemy jaka,
Ktorej władza, ktorej moc, jest taka wszelijaka,
Ktora nie tylko z wirzchu, ale wewnątrz widzi,
I ty marnie myślić zawżdy przed nim wstydzi.
Bo ten zawżdy wszędy jest, a wszytko wie wszędzie,
Jakie serce, jaka myśl gdzie u kogo będzie.
Wszytko wie, wszytko widzi, rozumie a czuje,
A barzo dziwno ten Pan możność swą sprawuje.
Ano, wierę i rozum; chociaj nie wszytkiego,
Może nam wżdy podeprzeć baczenia naszego.
Bowiem rozum to jest wodz prawdziwy każdego;
Ten snadnie może poprzeć mnimania błędnego.
Bowiem kto sie mnimaniu, nie rozumem, rządzi,
Bawiąc sie podobieństwy, ten pewnie zabłądzi.
Ale wedle rozumu patrz, jako istności,
Chociaj są niewidome, czynią swe możności.
Kwiatek piękny, mała rzecz, choć stoi z daleka,
Nie widać go, a wonność zaleci człowieka.
Patrzajże, gdy powietrze zarażone będzie,
Że ludzie mrą od niego na wsze strony wszędzie.
Patrzysz a nie widzisz nic, ni ułapić możesz,
A wżdy ni sie obaczysz, gdy sie rozniemożesz.
Słońce, kiedy ma wschodzić, nie widać go będzie,
A już jego promienie oświecą świat wszędzie.
Krol, gdy dekret uczyni po krolestwie jakim,
Chociaj będzie daleko, stanom wszelijakim
Już ona wola jego rozniesie sie wszędzie;
Nie inaczej by tuż był, takiej mocy będzie.
Coż rozumiesz o Krolu stworzenia wszytkiego?
Chociaj mocy nie widać, ani władzy jego,
Przedsię ty wszytki mocy świata omylnego,
Jako ździebłko złomione, tak słabe u niego.
Gdyż w niebie i na ziemi jego możność władnie,
A wszytko wie i widzi i rozezna snadnie.
A pełna ziemia z niebem wielmożności jego,
Gdyż jest wszędy rozszyrzon mocą bostwa swego.
Nie darmo Dawid wołał: "Bych ja wlazł pod niebo,
W morze i w pośrzod ziemie, zawżdy możność jego
Tuż mi nad głową stoi; dosięże mię wszędy,
By sie też natajniej krył wierę, nie wiem kędy.
Nie pomogły na on czasy gory, ani skały;
Nie skrył sie nikt w on potop, gdy wody powstały".
Acz i z tych sie po części widomych istności
Możesz słusznie wyprawić i z ich subtylności.
Patrz na szafir, na rubin, a na prosty kamień:
Już ciężkość, ciemność, grubość wnet obaczysz na nim.
Ow pięknie przeźroczysty, że sie łsnie z daleka
A ona w nim subtylność weseli człowieka.
Poźrzy-ż na ciężką ziemię i na jej grubości,
Patrz na ogień, na wodę, na ich subtylności.
Patrzajże" na powietrzu jaka przeźroczystość,
A tu obacz, iż w każdym jest osobna istność.
W każdym snadnie oglądasz mocy sprawę dziwną,
Na wszem jednę, od drugiej daleko przeciwną;
Przetni ziemię na poły, już ci sie nie zgoi,
Ni sie sama swą mocą już nigdy nie spoi.
Aliż ją musisz zlepić i społu położyć,
Przedsię aliżby przyschła, toż na stronę włożyć.
Zapal potym dwie świecy: a pospołu postaw
Uźrzysz, żeć tam nie będzie potrzeba żadnych spraw.
Ona dziwna subtylność tak sie spoi wszędzie,
Że prawie jako jedna wnet z obudwu będzie.
Puśćże wodę po stole, drugim końcem drugą,
Wnet będą mieć przechadzkę do siebie niedługą.
Ale skoro sie słyną, wnet się jedna zastanie;
Nie trzeba na lekarstwo nic nakładać na nie.
Powietrza choć nie widzisz, ale przedsię czujesz;
Lecz patrz, kiedy je dymem szaro zafarbujesz,
Gdy sie zejdą pospołu, alić jedno bywa;
I ktoż je tak misternie tam pospołu zszywa?
Patrzże, jaka subtylność w każdym przyrodzeniu;
Ktoż sie może przypatrzyć takiemu stworzeniu?
Coż rozumiesz o samym, co to wszytko sprawił,
Jeśli że sobie mocy nie więtszej zostawił?
A tak wiedz, że ten Bog nasz jest tak istność dziwna,
A nad wszytki istności rozumom sprzeciwna,
Ktorej żadny rozeznać, ni rozumieć może,
Aliż kogo z łaski swej onże sam wspomoże.
Bo sie żadny przypatrzyć takiej jego mocy
Nie może, by też myślił i we dnie i w nocy.
Jedno prosto rozumiej, że jest, był i będzie,
A moc jego straszliwa rozszyrzy sie wszędzie.
Iż wszytko wie i widzi, wszytko przypatruje;
A ktoż to wie, jako on to dziwnie sprawuje?
A co o takiej dziwnej, a nieznośnej mocy
Pisali i pogani, pisali prorocy,
Pisały i Sybille, chociaj go nie znały
A jego dziwne sprawy na świat wywołały:
Jako jest i był zawżdy i bez końca będzie,
jako jego wielmożność rozszyrza sie wszędzie.
A jako to jest dziwna nad wszytkim opieka,
Jako w bostwie Słowo swe był zaczął od wieka,
Ktore potym tu świat dziwną sprawą zesłał,
Sprawiwszy je człowiekiem, Synem swojem nazwał.
Co sie potym z tym działo, końca by nie było,
A jako to pospołu zawżdy jedno było,
Jako wolą a duchem swym wszytko sprawuje,
Jako w nim dziwne skutki swych spraw okazuje.
To już nad przyrodzenie rozumu naszego,
Nie lza nam, jedno wiarą, domyślać się tego.
Bowiem to węzeł trudny, a nie naszej głowy;
Pytaj sie więc po woli, boć to dziw nie nowy,
Iż chociaj są trzy stany, ale jedna istność,
Jedna wola, jedna myśl, na wszem nierozdzielność.
Bo i wedle rozumu, by też nie tak było,
Pewnie by sie na ziemi i w niebie zmieniło.
Bo pewnie by na wielu musiało sie zbłądzić,
Aby nie miał tych dziwow jeden umysł rządzić.
Bo jeśli jedna wola to wszytko stworzyła,
Nie lza, jedno potrzeba , by jedna rządziła.
Gdyż jako żywo nigdy tam rządu nie bywa,
Gdzie się więc wiele panow do czego ozywa.
Ano i on Apollo, co w nim djabeł mowił,
Bałwan, ten właśnie na wszem tę istność wysłowił;
Bo kiedy go pytali, co by to za Bog był,
Ktory ty wszytki dziwy, co widzimy, stworzył,
Powiedział: "Język tego żadny nie wymowi,
Ani umysł rozmyśli, ani gęba powie,
Jedno iż jest sam przez sie, a nikt go nie rodzi,
Tak od wiekow z możności swej dziwnej pochodził".
A by też tak nie było, by od wiekow nie był,
A ktoż by takie dziwy, co widzimy, stworzył.
Bo i tu każdą sprawę ktożkolwiek sprawuje,
Zawżdy jej rzemieśnika napirwej gotuje.
Bo pewnie by pomieszać wszytko sie musiło,
Gdyby tego, co to ma sprawować, nie było.
A jeślić umiał sprawić, jużci umie rządzić,
Bo ta dziwna wielmożność nie umie zabłądzić.
Acz i ine stworzenie dziwnie sobie sprawił,
Ktorym też nieco mocy i władzej zostawił,
Ale przez jego wolej nie mogą nic wszyscy,
Jako ini bez pana świeccy niewolnicy.
Bo dał moc słońcu, gwiazdom i roznym planetom,
Ziołom, drzewom, źwirzętom, rozlicznym kamykom,
Anjołom, ktorzy w niebie służą mu od wieka,
Sprawują tu wszytek świat, sprawują człowieka.
I djabli na powietrzu tez z niego moc mają,
Iż sie o dziwne rzeczy często pokuszają;
Ale to wszytko po krys a do zdania swego,
Bo wszytko to musi drżeć przed możnością jego.
Ano gdy Sennacherb bluźnił imie jego,
Posłał do jego wojska anjoła jednego,
Sto osiemdziesiąt tysięcy i pięć ludzi zabił;
Wierz mi, nie leda to moc jeden anjoł zjawił.
Ano z Jopem, z Achabem, gdy kazał czartowi,
Co też broił nad nimi, to nam pismo powie.
Ale przedsię moc jego zamierzona była,
Aby nad jego wolą nic nie wykroczyła.
Bo być tak miał rozumieć, aby jedno ziemię
Tu miał, nad nią rozsadzić to rozliczne plemię -
O nędzneż by krolestwo to tu jego było,
A nacz-że by dobrego mu sie przygodziło!
Aby jedno źwirzętom, bydłu rozkazował,
Nadobnieć by, by pastuch, sobie rozkoszował,
Ktory jedno z kobiałką tuż nad trzodą stoi,
A do lasa pogląda, bo sie wilka boi.
A chociajże i człowiek też w tej trzodzie chodzi,
Patrzże i ten k jakiej mu rozkoszy sie godzi.
Gdyż go pismo wyznawa wszędy łotrem, łgarzem,
Nadobnej by rozkoszy użył z tył kuglarzem.
Byłby prawie rotmistrzem u łotrowskiej roty,
W ktorej zawżdy frasunki, a zawżdy kłopoty.
Ale jeśli że duch dziwny a subtylny,
Chce też, aby i sługa był z nim nieomylny.
Pełno niebo, powietrze stworzenia dziwnego,
Ktorzy sie przypatrują wielmożności jego.
A gdyż widzisz tę ziemię w tej swojej lichości,
Ktorej by jedna gwiazda wszytki szyrokości,
Gdyby spadła, zakryła; a co źwirząt widasz
Rozlicznych po niej chodząc, iż im liczby nie masz.
A coż więcej rozumiesz o takiej wielkości
Nieba, planet, powietrza, a ty szyrokości,
Aby puste być miały, a w nich nic nie było?
Barzo by sie państwo marnie spustoszyło!
O, również by tu Pan swe okazał misterstwo,
Aby jedno tu stworzył to ziemskie łoterstwo!
Iżby wzgorę nie było nic misterniejszego,
Mogłby nazwać partaczem rzemieśnika tego.
A tak już tu pewnie wiedz, że jest pełno niebo,
Pełne wszytki obłoki stworzenia dziwnego.
Ktorych acz oczywiście nigdy nie widamy,
Ale ich skutki dziwne pewnie często znamy.
Aczci naszy przodkowie często je widali,
Rozmowy i pomocy dziwne z nich miewali,
O czym świadczy Abraam, Jakub i Tobijasz
I inych wiele, o czym niemało pisma masz.
Lecz ich subtylne ciała już od naszych rozne,
Bo od grzechu, od śmierci już na wszytkim prożne.
Niewidome, ślachetne a dziwnej istności,
Że rozum nie ogarnie tam tej ich bytności.
Bo jaka jest osiadłość, tacy i kmiotkowie;
Wszak o tym rozmyślając, aż coś dziwno w głowie.
Gdyż widzimy, iż niebo nigdy sie nie mieni,
A w swej zwykłej piękności i wzroki nam mieni.
Jakoż jedno nastało, tak trwa ustawicznie,
A na jego porządki patrzyć barzo ślicznie.
Takżeć co z nim stworzono, wiecznie będzie trwało,
Aż do końca samego odmiany nie znało,
Co w słońcu i w miesiącu, i w gwiazdach widamy,
Iż tam żadnej odmiany ni skazy nie znamy.
Acz sie mało kęs zaćmi, prze słuszne przyczyny,
Ale przedsię po chwili znowu jako iny.
Takżeć i ine sprawy, co ich nie widamy,
Lecz iż pewną wiadomość wszędy o nich mamy,
Nigdy sie nie naruszą ani odmieniają,
Tak sobie ustawicznie bez skazy mieszkają,
A jako i nasza myśl, gdy pociechę czuje,
Tedy sie społu z ciałem w rozkoszy raduje.
Myśli nie znasz, ale znasz wybornie jej skutki,
Gdy jej radość przypadnie, albo jakie smutki.
Takżeć też tam ty stany tak dziwnie stworzone,
Choć naszemi oczyma nie są upatrzone.
Ona myśl ich ślachetna będąc w tych radościach
Dziwnie tam rozkoszuje w onych osiadłościach.
Bo i wedle rozumu, jako to być nie ma,
Gdyż to ciało gliniane też tego używa,
Ktore jest wystawiono na wszytki upadki,
Gdyż jest na to podano prze swe niedostatki.
A coż oni stanowie bez grzechu, bez zmazy,
Ktore w sobie nie mają upadku, ni skazy,
Ktore pracej, ni troski, nic nigdy nie czują,
Jedno sobie w radościach dziwnych rozkoszują,
O ktorych słusznie mowić, to nie moja głowa,
Bo słońca nie doleci nigdy z cienia sowa!
Ale gdy to widamy tu w tym nędznym błocie,
Iż bywają radości po przeszłym kłopocie,
Coż rozumiesz w tej sprawie, a w tamtej jasności,
Jakie zawżdy muszą być rozliczne radości,
Ustawicznie tu patrząc na bieg świata tego,
Ustawicznie też widząc możność Pana swego
A z onym towarzystwem rozkosznym bujając,
Żadnej zdrady, ni fałszu, ni troski nie znając,
Mieszkając w onym miejscu bez wszelakiej skazy,
W ktorym nie masz przypadku, ani żądnej zmazy,
Jedno wszytko wesoło, a wszytko sie śmieje;
A jakoż tam co ma być skażonej nadzieje?
Takżeć dusze cnotliwych ludzi, co tu schodzą,
Do tychżeć tam radości też zawżdy przychodzą.
Bo Salomon powiada, iż są w Bożej ręce,
A nie wiedzą o strachu, ni o żądnej męce,
Lecz iż wielkich radości zawżdy używają
Czekając, gdy je z ciały znowu wskrzesić mają;
O ktorych aczby też tu miejsce mowić było,
Ale iż w inych rzeczach tak sie zabawiło,
A wszakoż czasu swego, co będzie słusznego,
Może sie przypomionąć z pisma prawdziwego.
Bochmy zaszli o Bodze i o niebie jego,
Musim też nie opuszczać człowieka nędznego.
Bo temu więcej trzeba w jego obłędnościach,
Aby wżdy nędzni wiedział o swych przypadłościach.
Bowiem słysząc tam o tych krotochwilach dziwnych
A nacirpiawszy sie tu przypadkow przeciwnych,
Bychmy tak zostać mieli, a tam sie nie dostać,
Już ci by sie nie mogło nikomu gorzej zstać".
Rzecze potym młodzieniec: "Ach moj miły panie,
Toć dziwne tego Boga każde sprawowanie.
I gdzież jest taki rozum, by temu miał sprostać,
A nie musiał z wątpieniem na tych dziwiech zostać.
Już musimy w opiekę to poruczyć jemu,
Gdyż on co chce z łaski swej da uznać każdemu.
Ale iżeś wspomniał człowieka nędznego,
To jest snadź napilniejsza wiedzieć sprawy jego,
Gdyż na tym wozku wszyscy jeździmy pospołu;
Trzeba tego pilnie paść swowolnego wołu".
Powiedział mu filozof: "Tak wiedz, miły bracie,
Chociaj to przytrudniejszym węzeł będzie na cię:
Jakoś słyszał o staniech rozlicznie stworzonych,
Ktore tam są w tych gornych pałacoch przestronych.
Tedy tam był Lucyfer jeden miedzy nimi,
Ktory sie był osadził rotami wielkiemi.
Krotko mowiąc, iż sie chciał i Panu sprzeciwić,
Nie chciał go na tych miejscach tak ślachetnych żywić.
Strącił go i z rotami tu na ty niskości,
Tak iż wiecznie ostradał tam tych wysokości.
A człowieka nędznego na to był nasadził,
Aby ony pustynie im zasię osadził.
A stąd sie waśń zaczęła w tym dwoim narodzie,
Zaźrząc jeden drugiemu miejsca w onym grodzie.
Potym człowiek, zawiedziony t ą zazdrością jego,
Przestąpił wolą Pańską; z onego wdzięcznego
Zstał sie na wszem omierzłym zasię Panu swemu.
I natura ślachetna zmieniła sie jemu,
Bowiem z nieśmiertelnego zstał sie wnet śmiertelny,
A z onego wiernego - marny a niewierny.
Także go tu na swiecie, by na probie, dzierży;
A ktory mu swą wiarę a powinność zdzierży,
Tego zasię przypuszcza do onej ojczyzny,
Zacierając łaską swą jego stare blizny.
A kto zasię złościwym na tej probie będzie,
Ten już z onym wygnańcem tu nisko osiędzie.
Otóż duszę niewinną z majestatu swego
Podawa jako w sekwestr do ciała marnego,
Aby jej tu probował, jako w ogniu złota,
Jeśliże łaski godna albo też kłopota.
Już wiesz jako sie ciało pospolicie rodzi,
Już też wiesz jako roście, rusza sie i chodzi.
Acz i to trudna gadka, lecz rzeczy widome
Są wżdy nie tak zakryte, jako nieznajome.
Bo je rości wilgotność z niegoż pochodząca,
Ktorą sprawuje z jedła natura gorąca.
Nie inaczej jako szczep, gdy rosą przypada,
Już snadnie gałązkami swemi wzgorę włada.
To ciało wedle biegu, gdy bywa zaczęte,
Wnet już w Pańską opiekę potym bywa wzięte.
A planety na ten czas ktore władzą mają
Z wolej pańskiej, już więc tam wszytko w nim sprawiają.
Bo sie rodzi gniewliwy, rodzi sie pokorny,
Rodzi sie jeden prostak, drugi zasię dworny.
To wszytko przyrodzenie a czasy przynoszą,
Że sie ty obyczaje w rożności roznoszą.
Abowiem ty przypadki wszytki krew sprawuje,
Ktorej skutki natura samaż przyprawuje.
Bo kiedy z przyrodzenia krew będzie gorąca,
Tedy też będzie bystrsza i barziej burząca.
Wnet sie sama zapali, że sie gniew poruszy
I ine przypadłości snadnie wszytki wzruszy,
Jako miłość i radość, wesele i smutek;
To każdy z własności krwie ten przypada skutek.
Ale iż ma tez k sobie ine przypadłości,
Ktore ja też miarkują w każdej odmienności.
Bo tak wiedz, każde jedło, co w żołądek wchodzi,
Zawżdy na cztery części każde sie rozchodzi.
Sybtylniejsze mieni sie a czyni krew czystą,
A gorzkość odchodzącą - też żołć przeźroczystą.
Wilgotne z zaziębłe to flegmę podawa,
Zasię melankoliją klijowate dawa.
A ostatek grubości to iuż precz odchodzi,
Co sie ni nacz dobrego już tam nie przygodzi.
A każde przyrodzenie z tych czworga jednego
Zawżdy więcej musi mieć z żołądka każdego.
A jedno drugim przedsię musi się miarkować,
Bo by nie to, wszytko by musiało sie psować.
Bo, by melankolija sama panowała,
Pewnie by prędko głowa każdego oszalała.
A gdyby sama flegma też zostać musiła,
Pewnie by ta każdego prędko udusiła.
A także i kolera, by sie zapaliła,
Pewnie by sie wadziła, albo barzo biła.
A tak krew zapalona, gdy sie flegmą chłodzi,
Tedy swym przyrodzeniem nie tak barzo szkodzi.
A gdy sie do niej więcej złej żołci przymiesza,
Tedy już będzie gorsza, już będzie szkodliwsza.
W pijanym to narychlej poznawają radzi,
Ktora sie kompleksyja w nim nabarziej sadzi.
Bo jeśliże flegmatyk, ten sie mało czuje,
Jedno spi, sapi, drzemie, na brzuch sobie pluje,
A jeśliże koleryk, tedy sie wnet wadzi,
Na swe własne mnimanie już każdą rzecz sadzi.
Już go nikt nie przeswarzy, bo on upor jego
Czyni go bezpiecznego, ma sie za mądrego.
A gdy melankolija też kogo przesadzi,
Już płacze, już narzeka, już mu wszytko wadzi.
A gdzie też krew ślachetna swe skrzydła roztoczy,
Już wesoł, już sie śmieje, śpiewa, bujno kroczy.
Mnima, iż nie masz nadeń już więtszego pana,
Uczyniłby wnet z niego krola i hetmana.
Ale iż jedno drugim kiedy sie miarkuje,
Już nie tak mocno skutkow swoich okazuje.
I przeto Pan Bog chciał mieć w wychowaniu miarę,
Iż czuł tę w przyrodzeniu szkodliwą przywarę.
Bo gdzie sie ty wilkości nazbyt przylewają,
Już zawżdy przyrodzeniu wszytko złe działają.
Rozum sie zmienić musi i krew sie popsuje,
Co na skorze i wewnątrz potym okazuje.
Stąd rostą parchy, wrzody, guzy rozmaite,
A wewnątrz niewidome niemocy obfite.
A znać to z zapalenia, znać to i z zimności,
Ktore w ten czas panują, więcej wilgotności.
Stąd gnuśność, stąd niedbałość, stąd gniew i lenistwo;
Rozkoszne to, kto sie wda iście w nie myślistwo.
A tak dusza ślachetna gdy będzie wpuszczona
Do tak plugawej wieże, już jest zniewolona,
Że swych zacnych urzędow nie może sprawować,
Gdy jej cne przyrodzenie tym sie może psować,
Bo jej wiele przekażą ty przypadki w ciele,
Że sie nie tak pokusi o swe sprawy śmiele.
A tak gdy będziesz miernie chował przyrodzenie,
A gdy je k temu podasz w roztropne ćwiczenie,
Siła ślachetnej duszy z urzędu swojego
Może pomoc do sprawy wszytkiego dobrego.
Bo ona, iż jest z gory, wzgorę wszytko myśli,
Ale ciało swowolne wszytko jej pokryśli,
Że słusznie swych urzędow sprawować nie może;
Lecz tobie przedsię gorzej, nędzniku nieboże.
Bo patrzaj, kiedy oczy, ktore jako błony
Są w ciele wysadzone, patrzą na wsze strony,
A gdy jakie widome przenikną istności
Przez subtylne źrzenice do ciemnych wilkości,
Jako przez śklo, kiedy sie iaka rzecz widoma
Oprze o ciemny ołow, już jest wszem znajoma -
Takżeć też i w źrzenicy, gdy ktora rzecz stanie,
Już rozum społu z duszą snadnie rozeznanie
Uczynić może, co jest; ale przyrodzenie
Obroci to wnet snadnie w insze rozumienie.
Bo już okiem zrozumiesz każdego postawę
Gniewliwą i wesołą i każdą w nim sprawę.
A gdyć ogień albo chłod do wzroku przypadnie,
Odmieni-ć już mnimanie ono wszem snadnie.
Oczy widzą postawę nadobną, łagodną,
Krew zasię zapalona mnima być niezgodną.
A tak rozum z naturą zawżdy wojnę wiedzie,
A rzadko gdy są zgodni na ktorej biesiedzie.
Także uszy, także też ine smysły wszytki
Mają od przyrodzenia szkody i pożytki.
Bo słuch przez ony błonki dziwnej subtylności
Gdy dojdzie do rozumu, także przypadłości
Zmieszawszy z przyrodzeniem, musi mu donosić,
Że też będzie omyłki i w tym smyśle dosyć.
Słyszysz słowa uczciwe, co rozeznać snadnie,
Wnet uczynisz z nich płoche, gdyć niechuć przypadnie.
A takżeć i dotknienie, co też wiele czuje,
A przedsię jednak rownie nie wszytkim smakuje.
Jednemu chuć przypadnie, a drugi nic nie dba;
To wszytko przyrodzenie z przypadłością jedna".
Rzecze potym młodzieniec: "I to na mię dziwna,
Iż to jedna natura od drugiej przeciwna.
Ale dziwniejszy rozum, iż to umie rządzić
A jako wojt ty krzywdy miedzy nimi sądzić.
I trudno mam, co to iest ten rozum, rozumieć;
Pewnie mi ta kwestyja we łbie musi szumieć".
Powiedział mu filozof: "Słyszałeś o Bodze,
Acz o tej dziwnej sprawie zawżdy myślić srodze,
Iż chociaj ciała nie ma, jaka to mysl dziwna,
A tym naszym rozumom na wszytkim przeciwna.
Także ini duchowie, co tam przy nim trwają,
Dziwnie a niepodobne przyrodzenie mają.
Takżeć I każda dusza człowieka każdego,
Gdyż nam pewnie przypadła do ciała naszego
Z jego Boskiej opieki, z jego dziwnej sprawy,
To już możesz rozumieć, że z nią rozum prawy.
Acz wszyscy filozofii na to się zgodzili -
A, bychmy też na koniec I tym nie wierzyli,
Tedy musimy wierzyć pewnie Mojżeszowi,
Gdyż on, tak jako wiemy, Pańskie słowo mowi -
Iz gdy Pan raczył stworzyć pirwszego człowieka,
Tedy weń wpuścił ducha żywego od wieka.
Patrzże, iż w małych dziatkach swoich powinności
Nie sprawuje; a tu bacz ciała omylności,
Iż mu wiele przekaża własnego urzędu,
Gdyż wszędy w marnym ciele zawżdy dosyć błędu.
Ony mdłe subtylności nie mogą wyprostać,
Aby rozum przy duszy z upełna mogł zostać.
Już ucho, oko, ręka, chociaj smysły mają,
Ale im prze subtylność dostatku nie dają.
Bo namędrszy woźnica, a kiedy mdłe konie,
Tedy w namniejszym błotku po uszy utonie.
A nalepszy lutnista, kiedy ma złe struny,
Barzo się nie zgadzają wnet jego barduny.
Takżeć rozum nic nie krzyw, kiedy nie ma przypraw,
Iż nie może wypełnić skutecznie swoich spraw.
A patrzajże, gdy zasię też dorośnie ciało,
A iże już w swej mierze z pełna będzie trwało.
Patrz, iż rozum i potym przedsię dalej roście.
A stąd to możesz baczyć iście na wszem proście,
Iż rozum społu z duszą różny jest od ciała,
Jedno, iże sie ta rzecz społu pomieszała.
Patrzże zasię, starością gdy już ciało mdleje,
Już też rozum z duszycą pewnie osłabieje.
Już smysły ustawają, co rozum znaczyły,
Już uszy nie dosłyszą, oczy sie zaćmiły.
Już własnego rozsądku rozum mieć nie może,
Gdyś skaził instrumenta ubogi nieboże.
Gdy kleszcze osłabieją, musi kowal zmylić,
By sie też swym misterstwem chciał nabarziej silić.
Rozno bęczą organy, gdy słabo dmą miechy;
Nie będzie z nich nalepszy mistrz miał nic pociechy.
A tak dusza jest to duch od Boga nadany,
Jako ogień do lampy gdy będzie przydany.
Lampa jest sama przez sie i ciemna i brudna,
A gdy ogień przypadnie, już jasna i cudna.
Takież ta brudna lampa człowieka marnego
Pięknie jest ozdobiona od Boga zwirzchnego
Tym ogniem a tym swiatłem od niego nadanym,
A z tej on osiadłości został ziemskim panem.
Bo by nie ta roztropna dusza w nim rządziła,
Jakaż by to bestyja na wszem marna była?
Bo wżdy inszym źwirzętom kopyta i rogi
Dał Bog, iż zasadziły i głowę i nogi,
Ostre zęby, paznokcie i ine przyprawy,
Każdy stawek opatrzył tak jako Pan prawy.
Aby sie w swej obronie i w swojej wolności
Weseliło źwirzątko w każdej przypadłości.
Ale temu źwirzęciu, co człowiekiem zową,
Jedno dał nagie ciało, na nim włosy z głową.
Ale przedsię w tę głowę taką sprawę włożył,
Iż ją wszytki źwirzęta na swiecie zatrwożył.
Bo dusza stolec pirwszy w głowie osadziła
A potym sie po wszytkim ciele rozszyrzyła.
Stąd oko ma w swym blasku słuszne rozeznanie,
Stąd czuje każdy członek swoje dotykanie.
Ale przedsię do głowy po rozsądek musi;
Bo pewnie bez tej zbłądzi, ocz sie kolwiek kusi.
Bo uderz sie ty w nogę, wiesz iż noga boli,
Lecz oczyma musisz to oględać powoli,
Aby rozum rozeznał, co sie to tam dzieje,
Biało albo czyrwono, albo iż sinieje.
A chcesz-li lepiej baczyć, iż dusza bez ciała
Na wszem będzie swych rządow wolno używała,
Patrz, kiedy uśnie ciało, jako glina leży,
A co we dnie widziało, to do głowy bieży.
To już dusza z rozumem wnet o tym harcuje,
A będzie silny kłopot, choć ciało nie czuje.
Wnet jeden przez sen woła, drugi chodzić będzie
A nadobnie, co raczy, sprawi sobie wszędzie.
Natłukszy sie po kąciech na poduszkę padnie;
Iście, co w nocy broił, po ranu nie zgadnie.
Bo ty wszytki perfumy, co z żołądka idą
A gdy już tam do głowy do tych sklepow wnidą,
Kędy dusza rozumna z swymi smysły mieszka,
Wnet rozeznać wszytkiego nigdy nie zamieszka.
Bo więc jeśli przypadnie tam gorąca para,
Tedy sie będzie zdało, by ziemia gorzała.
Więc się napić nie może, byś mu cebrem nosił,
Mlaska gębą: "Jeszcze daj, prze Bog" będzie prosił.
A jeśli też wilgotność ony smysły ruszy,
Zda sie panu, iż pływa we błocie po uszy.
Więc chwyta niesporo, więc sie chwyta brzegu;
A on leży na piecu, na suchym noclegu.
Ale gdy wolna głowa trzeźwo sie układzie,
To już dusza z rozumem w swej tajemnej radzie,
Jako prorok przypadłe rzeczy prorokuje
I szczęście i nieszczęście, co przyść ma, winszuje.
Bo kiedy co wdzięcznego w ten czas widzi we śnie,
Pospolicie przyszły dzień zdarzy sie więc szczęśnie.
A gdy sie co smutnego widzieć przytrefuje,
Pewnie co nietrefnego przypaść okazuje.
Bo jeśli kto pamięta Jozefowy woły,
Co jedny od tłustości aż już były gołe,
A w drugich jedno kości, a wżdy je pobodły.
Patrz, co potym ty karwy na Egipt przywiodły.
Bo stąd mieli widzenia i święci prorocy,
Ktore im przypadały z dziwnej Boskiej mocy.
Acz to przedsię rozna rzecz jest od przyrodzenia;
Lecz jednak i to przedsię godno jest baczenia.
Patrzajże zasię dalej, iż zrozumiesz snadnie,
Jako dusza bez ciała wiele rzeczy zgadnie.
Siedzisz ty zamknąwszy sie, iż nie widzisz świata,
A mysl przedsię od dusze po powietrzu lata:
Widzisz słońce i miesiąc, niebo, wszytki gwiazdy,
Jakoćby tuż nad głową prawie stały zawżdy.
Widzisz miasta i zamki, rozliczne kościoły,
Widzisz wszytkę rodzinę, wszytki przyjacioły.
Rozprawujesz w mysli swej, byś miał mowić z nimi
A stąd snadnie, iż tak jest, obaczyć możemy,
Iż ta dusza ślachetna jest od ciała rozna,
A jej sprawa rozliczna nigdy nie jest prożna.
A jeszcze to widamy i sami działamy,
Iż oczy zatulamy, gdy co rozmyślamy,
Aby rzeczy przypadłe nie targały sprawy,
Gdy co rządzi przy duszy rozum święty prawy.
Takżeć pewnie, gdy będzie z ciałem rozdzielona,
Przedsię nigdy nie umrze jej subtylność ona.
Takżeć sobie rozmyślać będzie czasy przyszłe
I ony przeminęłe, jako jej też wyszły.
A jeśli to wspomnienie, iż swowolne ciało
Ony jej święte sprawy zawżdy przekażało,
Udawając sie zawżdy w marne swowolności,
Odstępując i Boga i swych powinności,
Już wie niebożąteczko, kiedy z ciałem wstanie,
Iż on okrutny dekret pewnie przydzie na nie:
"Podźcież nieślachetnicy, gdyście mie nie znali,
Na wieczne potępienie; tam was z zysku zdali".
A ktorą też obdarzył Pan ślachetnym ciałem,
Iż sie nie zabawiło tym światem spruchniałym,
Używając stałości, używając miary,
Cnoty, sprawiedliwości a zupełnej wiary,
A iż sie z świętą duszą na wszytkim zgadzało,
Też łaskawsze dekreta pewnie będzie miało.
Tu rozumiej, gdzie ty dwie rozne dusze siędą;
Wierz mi, rozne rozmysły też w obudwu będą.
Jedna czeka z radością zawołania swego,
A druga w wielkim smutku dekretu srogiego.
Rownie by dwa złodzieja, kiedy w wieży siedzą,
A co sie z nimi ma dziać, obadwa nie wiedzą.
Gdy jednemu powiedzą: "Już sie dowiedziano,
Iżeś ty nic nie winien, pewną sprawę dano.
A tak cie jutro puszczą i hojnie darują,
Bo już twoję niewinność pewnie wszyscy czują".
Lecz wierę o tym drugim coś niedobrze słyszeć;
Wszyscy tuszą, iż jutro pewnie będzie wisieć.
Coż rozumiesz? Rozne tam już będą dwie duszy,
Bo już sobie jedna źle, druga dobrze tuszy.
O nędzni my złodzieje świata dzisiejszego!
Przedsię nic nie baczymy dekretu żadnego,
Przedsię swowolnie bujać, by jedno co dano,
Chociajby nas i jutro wszytki powieszano.
O nędzny marny świecie, toż nas dziwnie łudzisz,
A rozlicznemi kstałty swą wolą w nas budzisz,
Że nie baczym ni strachu, ni przyszłych radości,
Że mamy marnie stradać wiecznych osiadłości,
O ktorych jużechmy sie pewnie nasłuchali,
Iż oczy żadne takich nigdy nie widały.
Przedsię ni to ni owo żadnego nie ruszy,
By tu tak miał wiecznie żyć, każdy sobie tuszy.
A o tę świętą duszę wszyscy nic nie dbamy;
Jako rzeźnik owieczkę prawie ją chowamy,
Wytuczywszy tu ziarnki, by je drogo kupić,
A potym ledwe żywo nie damy jej łupić.
Już wiemy, że jest wieczna a umrzeć nie może.
Ale sie pewniej dowiesz nędzniku nieboże,
Gdy będzie zasię społu z tym ciałem złączona
A na Pański straszny sąd w on czas postawiona.
Aczci sie to trudna rzecz podobno zdać będzie,
Lecz masz pisma pewnego dosyć o tym wszędzie.
A też jakoś sie na świat tu zjawił z nizczego,
Jeszczeć to k rozumowi podobniej do tego,
Iż z tego, co wżdy było, jeszcze co może być,
Niż z tego, co nie było, aby miał co sprawić.
A wżdy niebożąteczka, nic o to nie dbamy;
Jako ine źwierzątka tak sobie bujamy;
A by nas strach nie ruszył, ma nas ruszyć cnota
A ta nierozmierzona łaska a dobrota
Pańska, ktora nas wszytki hojnie opatruje,
Że nas i tym i przyszłym krolestwem daruje
A małej potrzebuje od nas powinności:
Jedno zupełnej wiary, uprzejmej stałości
A iżbychmy w swych czesiech tu żyli poczciwie,
Wiernie, cale, cnotliwie, na wszem sprawiedliwie,
Ale patrz, w jakim nasza cnota uciśnieniu,
A święta sprawiedliwość na jakim baczeniu?
Że ten Bog, co na niebie możny, sprawiedliwy,
Jest dziw, że nas tak długo z miłosierdzia żywi!
Ano głosy pod niebo o pomstę wołają,
Gdyż nędznego ratunku w swej nędzy nie mają.
Uciśnion wszędy nędznik dziwnie od możnego:
A patrz, gdzie ma podeprzeć upadku swojego?
Pojdzie tam, gdzie tym władną, u drzwi sie nastawszy,
Uziębnąwszy, musi precz, oczy zapłakawszy.
A onemu, co mu krzyw, odwierny sie kłania,
A sędziowie czekają jeszcze do zarania,
Radzą sie praktykarze z kołnierzmi lisiemi,
Ale wierę nie o dżdżu, jako sami wiemy.
Acz więc będzie pewny deszcz, ale z oczu komu,
A przy egzekucyjej nadziewaj sie gromu.
Bo gdy staną u prawa, wszyscy wnet powstają,
A onego nędznika na zad odpychają.
Jeśli co będzie mowił, tedy nań fukają,
Skubąc z tyłu za kołnierz, rzecz mu przekażają.
Każdy więc chce ukazać, iż umie pochlebić,
A nie tylko przekażać, ale by mogł i bić.
O mizerny żywocie, o pochlebstwo zdradne!
Toć do ciebie przysmaki przypadają snadne.
Ale marny nędzniku, byś rozumiał prawie,
Jaki jest srogi sędzia przy niewinnej sprawie,
Ktory to wszytko widzi, z daleka sie śmiejąc,
Iż tak płocho żywiemy, a prawie szalejąc.
Wszyscy tylko patrzymy na dzisiejsze czasy;
Ale gdy tam przydziemy, wierę, zyszczą naszy.
Nie czetł taki podobno, co Salomon pisze,
Także ini prorocy jego towarzysze,
Iż złosnik stanie krzycząc, co tępił nędznego,
Dziwując sie zacności a wzmożeniu jego.
A on sie będzie świecił jako gwiazda jasna,
A jego sprawiedliwość dziwnie będzie zacna.
A ten będzie narzekał, łamiąc sobie ręce,
Widząc już przez swoją złość, w jakiej ma być męce.
Wierę panie sobolu, kiedy tam staniemy,
Zda mi sie, że na wszytkim sobie odśmiejemy.
Bo on sędzia sejmowy inak będzie rządził,
Ktory apellacyje wiecznie będzie sądził.
Już tam pewnie na wiece ni na sjem nie ruszysz,
Zarazem possessyją nędzniku dać musisz.
Ale pewnie nie w kmiotki, lecz jako gołota
Musisz tam respondować, a ona niecnota
Teraz sie tam okaże, coś nędznikom broił;
Uźrzysz, jako wojt w piekle też cie będzie stroił.
Uźrzysz, jeślić pomogą portugały ony,
Coś je marnie szafował na rozliczne strony,
Abyć upor a swą myśl swowolnie przewodził;
Acześ więcej sam sobie, niżli inym szkodził.
O nieszczęsne łakomstwo, o przedajna cnoto,
O bezecne pieniądze, a nieszczęsne złoto!
Czegoż ty nie domieścisz, czegoż ty nie sprawisz,
Że i dusze i sławy nie jednego zbawisz?
Bychmy już jawnie wszyscy o tym nie wiedzieli,
Bychmy też przy tym pisma i namniej nie mieli,
Jako Pan Bog złośnika okrutnie poraża,
A jaka też nad wiernym jego pilna straża!
Poźrzymyż jedno pilnie miedzy wszytki stany;
Wszak zacznie wszytki społu dobre i złe znamy.
Bowiem sie nie zatai nigdy szydło w worze,
Także i złościwa myśl wszędy sie wyporze.
Poźrzysz jedno w każdy kąt; gdzie znajdziesz takiego
Długo - li będzie trwało ono dobro jego?
Wnet jako wicher plewy, wszytko sie rozwieje;
A to k temu, że go nikt dobrze nie wspomienie.
Bo pewnie sława taka już zawżdy parszywa
I przyjaźń z każdym stanem też bywa fałszywa,
Ktorzy mu pochlebiają z pożytku, nie z wiary,
Gdyż u jego łotrostwa nigdziej nie masz miary.
Ale coż mamy z tym rzec, gdychmy sie w to wdali,
Iż tych praw używamy, jakiechmy spisali?
Ktore jedno nędznika snadnie mogą ścisnąć,
Że, by kurczę u kanie w nogach, musi pisnąć.
Bo gdy nędznik możnego chce prawem pokusić,
I jakoż on sobie ma o tym dobrze tuszyć?
Zaczże kupić membrany i coż dać Woźnemu,
Czymże zasię namazać też ręce onemu,
Co radzić ma? Choć rozum stoi więc za jaje,
Przedsię ji drogo ceni, a drożej przedaje.
Nie baczy nic onego, co Pan woła za nim,
By rozumu używał słusznym rozeznaniem
A bronił im nędznika marnie ściśnionego,
Obiecując mu hojnie nasporzyć wszytkiego,
Ale, miasto pomocy a miasto obrony,
Skubie ony nędzniki jako jastrząb wrony.
Abowiem to niepewna w niebie na tram pisać;
Lepiey wydrzeć, niżli sie w nadziei kołysać.
Patrzże, gdy nędznik przydzie do spolnego sądu,
A gdzież końca doczeka już swojego błędu!
Na pirwszy rok da sie zdać, a nic nie pokupi,
A onego, co piszczy, by barana łupi.
Drugi rok po maiori, a niemocą trzeci,
Czwarty ad munimenta; aż czas precz wyleci.
A chociaj więc przypadnie czasem rok zawity,
Ali pan moj do sta mil bierze sie na kwity.
A skaża-li nie k myśli, alić on wnet ruszy,
A spowiednik za uchem nadobnie mu tuszy.
Ruszajże już poki chcesz, aż cie djabli ruszą
Samego, a pamiętne zapłacisz im duszą!
Bo ubogi nędzniczek ciągnie sie jako lis:
Daj pamiętne, wyjmiż też z pieczęciami zapis.
A przedsię, ty czyń co chcesz, będą appellować,
Że rzecz za to nie stanie, co będzie kosztować!
Przydzie sjem; niebożątka po stodołach leżą,
A jako woźny krzyknie, to by pczoły bieżą.
Ano jedno bogaczow kilka odprawiają,
A nędznikom przez tydzień sądy odwołają.
Przybiją kartę u drzwi, iż koleją jutro
Będą sądzić; patrzajże, alić kunie futro,
Albo wilcze daleko przed baranem stoi;
Lecz nie dziw, bo sie baran zawżdy wilka boi.
Tak od jutra do jutra wlecze sie rzecz ona;
Przedsię on nędznik płacze, śpiewa druga strona.
jakoż ty łzy nie mają onego sędziego
Ruszyć na srogą pomstę, co wszytek świat jego?
Gdyż na wszem jawnie obwołał pomstę niewinnego,
Iż ta zawżdy przypada na majestat jego.
A pismo srodze straszy, iż nic groźniejszego
Nie jest, jedno w ręce wpaść Boga żywiącego.
Też widamy i sprawy i insze postępki,
Jako sie nam szańcują, gdyż to Bog jest prędko
A każdemu sowicie, co widzi oddawa;
Gdyż on wszytki skrytości pilnie rozeznawa.
Bowiem patrz, co za rozum w tym sobie obrali:
Prawie jako kot zgrzebi, tak prawa zwikłali,
Że już jedno drugiemu wnet przeciwne będzie,
A ubogi nędzniczek musi upaść wszędzie.
Bo ow, co mu dostawa, wyplecie sie snadnie,
Bo mu doktor pomoże, czego sam nie zgadnie.
Jako skoro pomaca pulsu na kalecie,
Wnet go minie gorączka, jako sami wiecie.
Osobna to kaźń Boża na pomstę nadana,
Iż swięta sprawiedliwość jest tak zawikłana,
Iż oni, ktorzy by ją mieli słusznie rządzić,
Nie mogą sie nędznicy sami z niej wybłądzić.
Skąd musi sprawiedliwość rozciągnąć sie z gory;
Ale patrzaj w pamiętnym, byś nie dał i skory.
Zażby nie lepiej na to mały czas odłożyć,
Niż tak Boga i ludzi, i każdy stan trwożyć
A postanowić prawo w formule snadniejszej,
W prędszej sprawiedliwości a w trudności mniejszej;
Czym by Boga i ludzi i świat ucieszyli,
Niepotrzebnych trudności wiele by ulżyli.
Lecz prożno o tym mowić. Bowiem by Bog z nieba
Radził, przedsię to mowi, czego komu trzeba.
A to zawżdy musi być marne pogorszenie,
Poki końca nie weźmie ludzkie pokolenie.
Ale bieda więc temu, przez kogo pochodzi;
Pewnie w to Prokurator żadny nie ugodzi.
Możeć u inszych sądow dobrze sobie tuszyć,
Lecz od Pańskich dekretow barzo trudno ruszyć.
Trudno więc tam kuglować masz appellacyją,
Bo ani sie obaczysz, prędko cie tam zmyją
A natychmiast odeślą na egzekucyją.
Pewnieć w piekle po uszy dadzą possessyją.
A tak, moj miły bracie, gdyż to każdy widzi,
Jako jawnie marny świat tak wszytkimi szydzi,
Iż nie uźrzysz na nim nic nigdy gruntownego,
Uciecz że się, jać radzę, do Boga onego,
Jakoś niedawno słyszał, co jest na wszem możny,
Cnotliwym miłosierny, a złym barzo groźny.
Sprawujże sie w tym snadnie na wszytkim poczciwie,
Żyw pobożnie, żyw wiernie, a żyw sprawiedliwie.
Nie bojże sie bezpiecznie żadnych świeckich błędow,
Ani żadnych przypadkow, ani żadnych sądow.
Kiedy nie dasz nikomu do złego przyczyny,
Tedy sie ty będziesz śmiał; niech płacze kto iny.
A bacz na onę duszę, co jest nieśmiertelna,
Gdyć jest w twoim żywocie towarzyszka wierna,
Iż gdy po tych kłopociech usnie nędzne ciało,
Aby wstawszy, potym z nią wiecznie krolowało.
Bo ja też już na ten czas swoj pokoj mieć muszę,
A ty pomni na ciało, pomni też na duszę,
Jako komu powinność masz właśnie zachować;
A proszę cie, roztropnie umiej tym szafować".
|
|