Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïåðñîíàëüíûé ×ÀÒ Ales
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 181


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział jedenasty - Solon

Ten rozdział jedennasty zową SOLON,
bo w nim będzie rozprawa o piekle, o chytrościach diabelskich i o ich dziwnych zwodziech i w jakich sprawach ludzie sie w nich
bać nie mają i jako sie w swoich staniech zachowywać m


Po  tym  z  onych  frasunkow  młodzieniec  ubogi
Poszedł,  głowę  spuściwszy,  i  umylił  drogi.
Udał  sie  iną  ścieżką  po  gęstej  szelinie;
Straszno  go;  upatruje  wszędy  po  krzewinie.
Uźrzał  pod  gorą  bieżąc  dziwnego  człowieka,  
A  takiego  nie  widał  za  swojego  wieka.
Brudny,  czarny  by  Murzyn,  szpetny,  okopciały,
Jedno  mu  sie  zęby  świecą,  włosy  na  nim  wstały.
Straszliwa  twarz,  postawa  barzo  k  szalonemu
Podobna  a  sam  też  pan  ku  wszytkiemu  złemu.  

Lęknąwszy  sie,  zawołał:  "Postoj,  miły  bracie!
Bo  znać,  że  jakiś  przestrach  musiał  przypaść  na  cie.
A  tak  daj  z  sobą  mowić,  iż  sie  rozumiemy,
A  o  spalonych  przygodach  swych  sie  rozmowiemy,
Abowiem  to  pociecha  jest  w  każdej  przygodzie,  
Gdy  sie  więc  jeden  dowie  o  drugiego  szkodzie.  
A  potym  sie  przestrzega,  by  uchodził  tego  
A  zową  więc  takiego,  iście  szczęśliwego".  

Rzekł  on  człowiek:  "Uźrzałbyś,  miły  panie  brachu,
Byś  tam  był,  skąd  ja  idę,  żebyś  też  był  w  strachu.
Bo  bieżę  prosto  z  piekła  od  krola  swojego,
Ktoremu  jest  poruczon  z  dekretu  Pańskiego".

Lękł  sie  barziej  młodzieniec  i  rzecze  do  niego:
"Bodajbych  ja  do  śmierci  nie  znał  pana  twego,
Jeśliże  tym  dostatkiem  swoje  komorniki,
Co  w  poselstwiech  rozsyła,  tak  tam  chowa  wszytki!
Ale,  moj  miły  bracie,  postoj  za  mną  mało  
A  powiedz  mi,  co  sie  to  tam  nowego  zstało?
I  gdzie  idziesz,  albo  pocz?  Bo  nie  bez  przyczyny
Nie  zagłaskałeś  sobie  zjeżonej  szupryny.
A  pewnie  gdy  tak  idziesz  z  trwożliwą  postawą,
Iście  też  tak  musi  być,  iż  z  niecudną  sprawą.  
Bo  miejsce  i  panowie,  co  na  nim  mieszkają,
Zawżdy  niecudne  sprawy,  słyszę,  tak  miewają".

Rzekł  brudny:  "Wierz  mi,  byś  ty  też  tam  nogę  włożył,
Podobno  byś  sie  więcej  snadź,  niżli  ja,  strwożył.
Bo  wierz  mi,  iż  tam  nie  masz  krotochwile  żadnej,  
Wszytko  pełno  frasunku  a  nadzieje  zdradnej.
Bo  tam  jako  w  browarze  plugawym  mieszkamy,
A  Pańskiego  dekretu  z  żałością  czekamy,
Kiedy  z  ciała  wstaniemy,  cochmy  źle  wierzyli,
Abychmy  już  tam  w  wiecznych  zawżdy  mękach  byli".  

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  bracie,  azaż  jeszcze  mało?
Bo  widzę,  iżeć  ciało  marnie  okopciało;
Rozumiem,  że  bez  męki  to  tam  być  nie  może
A  barzoć  bych  rad  pomogł,  w  czym  bych  mogł,  nieboże".

Rzekł  czarny  iż:  "darmo  sie,  miły  bracie,  szydzisz;  
Nie  ciałoć  to,  tak  jedno  tu  czarną  mgłę  widzisz.
Nie  cirpiemyć  my  męki  tam  żadnej  duchowie;
Jedno  zawżdy  żałości  smutnej  dosyć  w  głowie,
Iż  wiemy,  żechmy  Pańskiej  łaski  odsądzeni,
A  w  ten  czas  cirpieć  mamy,  gdy  z  ciały  wstaniemy.  
Bo  rozumiej,  byś  też  więc  i  nabarziej  mierzył,
Tedy  byś  mgły,  ni  wiatru  nigdy  nie  uderzył.
Takież  dusza  jako  mgła,  ktora  nie  ma  ciała,
A  jakoż  to  może  być,  aby  co  cirpiała.
Ale  wszak  wiesz,  co  cirpi,  kiedy  w  ciele  bywa,
Kiedy  ktorej  żałości  okrutnej  używa,
Że  jej  to  stoi  za  śmierć  i  za  wszytki  męki
A  musi  barzo  boleć  nędznica  przez  dzięki.

A  co  mi  przypomnisz,  iżbyś  mi  chciał  pomoc,  
Wierz  mi,  że  nie  zgojona  to  na  ziemi  niemoc.  
Na  niebie  tylko  szukać  takiego  doktora;  
Ale  wierz  mi,  dziś  nie  w  czas,  jeśliś  zmieszkał  wczora,
Kiedy  ci  już  pozwą  w  jakiej  niewierności
Z  tego  świata  na  drugi  a  w  upornej  złości.
A  tak  sobie  pomagaj,  pokiś  na  tej  ziemi
A  nie  rozmyślaj  na  czas,  boć  sie  prędko  mieni.
A  marna  śmierć  nie  zmieszka,  bo  ta  na  to  godzi,
Tuż  prawie  za  piętami  za  każdym  z  was  chodzi.
Bo  jeśli  sie  dostaniesz  do  cechu  naszego,
Wyjdziesz  li,  będę  cie  miał  iście  za  mądrego".

Rzekł  młodzieniec:  "Coż  ma  być,  moj  bracie  jedyny?  
Wszak  bywają  odpusty  od  męki,  od  winy.  
I  widałem  ja  u  tych,  co  w  Rzymie  bywają,  
Iż  prawie  by  żelazne  listy  na  to  mają;  
Nie  mowię,  by  z  żelaza,  lecz  tak  je  zowiemy;
Kiedy  je  tu  miewamy,  długow  nie  płacimy.
O  tych  też  wiem,  ktorzy  sie  w  czyścu  polerują,
Też  o  sobie  nadzieję  i  ci  niezłą  czują.
Lecz  powiedz  mi,  proszę  cie,  moj  namilszy  panie,
W  ktorymeś  za  żywota  był  na  świecie  stanie?

Powiedział  mu  on  czerniec:  "Nie  wiem,  jeśliś  słychał,  
W  on  czas  gdy  jeszcze  Mojżesz  tu  na  świecie  bywał,  
Miał  brata  Aarona,  kapłana  zacnego,  
Wedle  dawnych  zwyczajow  cechu  żydowskiego.
Byli  też  nas  dwa  bracia  z  narodu  jednego,
Synowie  Elijaba,  człeka  poczciwego.
I  zachciało  sie  nam  też  takież  było  tego,
Gdy  natura  pociąga  ku  temu  każdego,
Abychmy  jako  Mojżesz  też  ludzi  rządzili;  
Alechmy  barzo  byli  z  kresu  zabłądzili.
Nowe-chmy  chwały  Panu  wynajdować  chcieli,
Mowiąc,  żechmy  to  lepiej  niż  Aaron  umieli.
Pan,  iż  nigdy  nie  cirpi  takiego  żadnego,
Ktory  sie  chce  sprzeciwić  namniej  woli  jego,  
Kiedychmy  przystąpili  już  z  kadzidlnicami,
Ziemia  sie  rozstąpiła  –  ani  wiemy  sami  –  
Że  nas  jako  kurczęta  tak  żywo  pożarła,
Aż  w  piekielnych  odchłaniach  z  nami  sie  oparła.
Otożem  ja  Abiron  rzkomo  z  chytrszą  głową  
I  dziś  mie  też  wymysłkiem  na  więtszy  śmiech  zową.
A  Datan  tam,  drugi  brat,  i  z  tymi  nędznymi
Został  także  na  ten  czas  przez  nas  zwiedzionemi.

Otoż  mnie  krol  rozkazał  tam  do  swych  hetmanow
Ić,  co  są  na  powietrzu  i  do  radnych  panow,  
Aby  już  dusz  do  niego  więcej  nie  pędzili
Bo  nie  będzie  miał  i  sam  gdzie  siedzieć  po  chwili,
Albo  Pana  prosili,  by  rozszyrzył  piekła;
Niechaj-żeby  sie  potym,  ktora  chciała,  wlekła.
Bo  już  tam  taka  ciżba,  iż  jeden  drugiego  
Prawie  gwałtem  wypycha  każdy  z  miejsca  swego.

A  to  coś  tu  wspominał  swe  jakieś  odpusty,
Wierę,  niech  z  nimi  przydą,  chcąli,  w  mięsopusty.
Aleć  straci  maszkarę  i  zmyli  padwana,
Bo  nasza  parachija  nie  na  to  nadana.  
Uźrzysz,  jeślić  tam  komu  co  namniej  odpuszczą,
Albo  go  do  przyjacioł  i  samego  puszczą".

Rzekł  młodzieniec:  "Tu  bluźnisz,  papież  to  rozdawa,
Ktory  na  Pańskim  miejscu  na  świecie  zostawa.
Ktoremu  tam  taką  moc,  tak  słyszę,  nadano,
Iż  co  tu  on  rozwiąże,  będzie  rozwiązano".

Rzekł  Abiron:  "Byś  nie  plotł  lepiej,  miła  plotko!  
Rozumiem,  że  to  wszytkim  bywa  tam  wam  słodko.
Wy  kiedy  po  swej  woli  wszytko  złe  czynicie,
Tedy  lekkim  nakładem  tam  sie  odkupicie.
A  oni  też,  co  to  wam  dudkom  przedawają,  
Choćbyście  w  piekło  wpad[a]li,  mało  o  to  dbają;
Gdy  pieniędzy  do  skrzynki  pełno  nakładziecie,
Już  grzechom  odpuszczenie  pewnie  wnet  weźmiecie.
A  tak  wzajem,  by  w  łaźni,  społu  sie  drapiecie,
Ale  gdy  wam  zaleją,  pewnie  pomdlejecie.

Tenże  to  stroi  wasz  Bog,  co  tam  mieszka  w  Rzymie,  
Boć  i  u  nas  ta  sława  także  o  nim  słynie.
Trzy  korony  na  głowie,  powiedają,  miewa,
Ale  wierz  mi,  żeć  u  nas,  nie  tam,  gdzie  chce,  bywa.
Słyszę,  że  kijem  biją,  gdy  przed  nim  nie  klęknie,
Aleć  gdy  do  nas  przydzie,  wierz  mi,  żeć  sie  lęknie".

Rzekł  młodzieniec:  "Nie  mow  źle,  oto  sie  zapadniesz
Rychlej,  niż  za  Mojżesza,  a  tego  nie  zgadniesz,
Co  to  jest  za  sprawa  dostojeństwa  tego;
Bo  też  tu  barzo  trudno  powiedzieć  wszytkiego".

Rzekł  Abiron:  "I  mnimasz,  aby  to  tam  dziw  był;
Nie  jeden  tam  już  u  nas,  wierz  mi,  tej  pychy  zbył.  
Ale  gdybyś  kęs  weźrzał  do  naszej  stodoły,  
Poznałbyś  go  podobno,  boć  na  wirzchu  goły.
A  nie  jednego  byś  snadź  znalazł  tam  takiego,
Aleć  tam  namniej  nie  znać  dostojeństwa  jego.
A  jest  tam  słyszę  jeden,  co  snadź  niewiastą  był,
Tak  ubogie  prostaki  chytrze  był  pobłaźnił.
Lecz  nie  trzeba  niewiasty;  cożkolwiek  ich  było,
Wszytko  to  na  to  tyło,  aby  świat  błaźniło.
A  mnimasz,  aby  jedno  tam  nędznicy  byli?
Dobrze  naszy  panowie  ten  grod  osadzili.
Wierz  mi,  że  tam  niemało  rozmaitych  stanow,  
Krolow,  książąt  rozlicznych,  nawięcej  kapłanow.
Są  też  jacyś  w  bireciech  czyrwonych,
Co  je  tam  kardynały  zwano  w  krajoch  onych,
Co  tych  waszych  papieżow  pomocniki  byli,
Aleć  wierę  u  nas  barzo  pomylili.  
Są  też  drudzy  w  kołpacech  jako  Tatarowie,
Z  dwiema  rogi  na  głowie,  by  dzicy  kozłowie.
Ci  nie  wiem,  co  za  urząd  też  tam  u  was  mają,
Aleć  wierę  tam  u  nas  nic  o  nie  nie  dbają.

Są  też  jacyś  kuglarze  z  powrozy,  z  kukłami,  
Co  my  je  sobie  prawie  tam  na  błazny  mamy.
A  podobno  i  u  was  tenże  urząd  mają,
Bo  rozumiem,  dla  tego  łbow  im  przystrzygają.
A  rozmaicie  chodzą  w  tym  kuglarstwie  wszyscy,
Czarni,  biali,  a  drudzy  szarzy  jako  wilcy.  
A  wierz  mi,  że  sie  barzo  rad  w  nich  nasz  krol  kocha,
Bo  w  każdym  dziwna  sprawa,  a  postawa  płocha.
To  też  słyszę,  szarańcza  na  was  chytra  była,
A  tak  z  prosta  wiele  wsi  u  was  wyłudziła.
Noszą  jakieś  tabliczki  a  gałki  na  sznurze,  
A  krzyżyki  miewają  drudzy  na  kapturze.
Ale  im  nie  pomogą  nic  ony  krzyżyki;
Barzo  przykro  kukłają  u  nas  ty  nędzniki.

A  co  inych  dziwakow?  Kto  by  je  pamiętał?
Wiem,  że  gdybyś  je  uźrzał,  i  sam  byś  sie  lękał.  
Ano  im  wiszą  brzuchy  z  onymi  podbrodki,
Co  je  tam  wytuczyli  snadź  waszemi  snopki.
Każdy  w  roznym  ubiorze,  a  w  dziwnym  birecie;
W  koszkach,  w  komżach,  w  płaszczykach,  jako  je  tam  wiecie.
A  u  pasa  im  wiszą  jakieś  wijatyki;
Ano  snadź  było  lepiej  pilnować  motyki,
Niżli  Boga  i  ludzi  tu  na  świecie  błaźnić
A  onę  świętą  prawdę  rozmaicie  draźnić,
A  w  pocie  czoła  swego  pracej  swej  używać  
A  jako  Pan  rozkazał,  tak  sie  zachowywać.  
Albo  jeśli  ktory  miał  zostać  w  tym  urzędzie,  
Pilnie  sie  było  dzierżeć  Pańskiej  wolej  wszędzie.  
Bo  wierz  mi,  że  każdemu  to  sie  już  znać  dało
A  to  widzisz  oczyma,  co  sie  i  mnie  zstało;
O,  ty  marne  wymysły,  co  ich  pełno  wszędy,
Zać  to  nowo  na  świecie  nastały  ty  błędy?
Bo  u  Pana  nie  jest  nic  nigdy  tak  srogiego,  
Jedno  kto  lekce  waży  święte  sprawy  jego.  
Wieręć  onego  kłosia  drugiemu  przesiadło,  
Co  nigdy  nic  nie  robiąc,  tak  sie  darmo  jadło.
Więc  kucharki,  więc  dzieci,  włoczą  sie  za  nami,
Że  śmiechu  mamy  dosyć,  gdy  na  nie  patrzymy.

Nuż  zasię  owych  świeckich,  co  tam  o  was  radzą,
Dosyć  ich  tam,  a  rzadko  kiedy  sie  nie  wadzą,  
Swarząc  sie,  żeś  "ty  mnie  krzyw,  bo  ja  k  woli  tobie  
Wiele  złego  nabroił  i  mam  w  zysku  sobie,
Że  prze  nędzne  pochlebstwo  a  marny  pożytek,
Ktoregom  tam  obieżał,  jużem  zginął  wszytek".
O,  miła  święta  prawdo!  A  gdzieżeś  ty  była,
Żeś  nas  z  tych  jawnych  błędow  nigdy  nie  sprawiła?
Co  już  teraz  widzimy,  jakochmy  radzili;
Ciebie  Boga  prze  marny  pożytek  zdradzili.

Nuż  zasię  tych  figlarzow,  co  wami  władają,  
To  ich  tam  wszędy  u  nas  pełne  kąty  mają.  
Sędziowie,  starostowie,  co  tu  was  sądzili,
Po  diableć  sie  tam  teraz  wszyscy  dorządzili.
Już  ci  ich  tam  nie  sądzą,  tak  prosto  zdawają,
Pamiętnego  ni  kocow  już  im  sie  nie  dawają.
Narzekają  na  jakieś  zawżdy  prokuraty,  
Że  je  k  temu  zwodzili  jakiemiś  paraty,
Co  tam  sprawiedliwością  przed  nimi  kręcili;
Aleć  tam  teraz  barzo  wszyscy  pomylili.
O,  mizerne  pieniądze,  o,  nieszczęsne  złoto,
Co  po  śmierci  zostaniesz  każdemu  za  błoto!  
A  wżdy  za  tobą  marnie  tak  wszyscy  biegamy,
Że  i  duszę  i  ciało  nędznie  przedawamy.
Coż  jest  Panu  milszego,  jedno  sprawiedliwość!
A  to  jego  na  świecie  jest  nawiętsza  chciwość,
Aby  nędznik  w  krzywdzie  swej  nie  był  uciśniony,  
A  cnota  sie  szyrzyła  święta  na  wsze  strony.

Więc  tam  i  owych  dosyć,  co  nędzniki  gnąbią
A  za  cudzą  robotę  piją,  huczą,  trąbią.
Ale  wierz  mi,  drugiemu  żeć  też  we  łbie  huczy;
Podobno  do  przyjacioł  już  wiecznie  nie  łuczy.  
Azaż  nam  na  to  dany  nasze  osiadłości,
Bychmy  ich  używali  Panu  ku  lekkości?
Chce  Pan,  by  z  tego  funtu  wyliczono  było,
Gdzie  źle  a  gdzie  poczciwie  co  sie  obrociło.
Bowiem  nam  nie  na  zbytki  Pan  tego  tu  zwierzył,  
Jedno  każdy  k  jego  czci,  by  tą  miarką  mierzył.

Albo  owi  myśliwcy,  co  po  poloch  trąbią
A  ze  psy  sie  gonięcy  cudze  żyto  gnąbią.
Jest  tam  ogarz  Cerberus,  co  ich  dawno  czeka,
Jedno  iż  milczkiem  kąsa,  a  nigdy  nie  szczeka.  
A  ze  trzemi  głowami,  gdyby  go  wprawili,
Przejemcę  by  pewnego  z  niego  uczynili.
A  gdyby  sie  jął  gonić,  to  pewnie  do  jamy,
Ale  iście  nie  z  lisem,  lecz  z  samymi  pany.
A  wierę,  ja  nie  tuszę,  by  sie  wygrześć  mieli;
Tak,  by  niedźwiedź  adwenta,  tam  by  obleżeli
A  pewnie  by,  łapę  ssąc,  także  by  mruczeli;
Bo  wierz  mi,  jako  za  psy,  wołać  by  nie  śmieli.

Więć  też  owych  aż  nazbyt,  co  w  mieściech  bywają,  
Funty,  wagi  i  łokcie  barzo  krotkie  mają.
Ale  kiedy  byś  uźrzał  sprawy  tego  nogcia,
Wierz  mi,  iżeby  teraz  rad  przypuścił  łokcia.

Albo  owi  kwartarze,  co  tu  wam  szynkują,  
Daleko  nie  dolawszy  na  tam  przypisują.
A  coż  wiedzieć,  co  tego  tam  marnego  bydła?!
Ale  wierz  mi,  że  teraz  nie  golą  im  szydła.

Owi  rzemieśniczkowie  a  owi  partacze,
Każdy  więc  tam  z  osobna  na  swą  nędzę  płacze,  
Mowiąc:  "Za  nam  nie  lepiej  było  sprawiedliwie.
Obchodzić  sie  na  świecie  z  każdym  a  cnotliwie?
I  cożechmy  nędznicy  sobie  przyspożyli,
Tuchmy  wiecznie  zginęli,  a  tam  tego  zbyli".

Więc  piszczkowie,  gędcowie,  co  im  tam  bębnali,  
Że  czynili,  co  chcieli,  gdy  drudzy  skakali.
Ale  wierz  mi,  żeć  teraz  nie  swą  piosnkę  gędzie,
Bo  go  pełno  z  bębenkiem  w  każdym  kącie  wszędzie.
Owi  też  wiesiołkowie,  co  skakali  z  nami,
Idą  też  gonionego  nadobnie  za  nami.
Dawno  to  i  u  cielca  karał  Bog  onego,
Kiedy  koło  niego  szli  też  gonionego.
Nie  lepiejże  łotrowi  czym  sie  inym  żywić,
Niżli  sie  Pańskiej  wolej  tak  jawnie  przeciwić
A  przywodzić  prostaki  w  więtsze  pogorszenie?
Jeśliże  nie  szalone  to  marne  stworzenie!
Acz  to  jest  rzecz  uczciwa,  kiedy  kto  poczciwie
Używa  tego  miernie,  statecznie,  uczciwie,
Aby  sie  też  smutna  myśl  czasem  ochłodziła,
Ale  nie  ta,  co  by  w  złość  ludzi  przywodziła.

Więc  też  owi  rycerze,  co  na  wojnę  jadą,  
Nigdy  nie  przebierają,  siwą  albo  gniadą;
Bo  jej  jedno  dostali,  alić  ją  wnet  łupią,
A  ledwe  więc  dziesiąta  i  to  nie  chcąc,  kupią.
Plewy  lecą  do  nieba,  kiedy  wytykają
A  nic  ich  to  nie  rusza,  chociaj  przeklinają.  
A  też  sie  to  trefuje  dla  lepszej  ugody,
Że  na  chromym  do  domu  drugi  poszedł  w  szkody.
A  czasem  niżli  sie  więc  gniew  Pański  ukroci,
Rado  i  wszytko  zginie  i  sam  sie  nie  wroci.
Też  ich  tam  u  nas  dosyć,  bo  tam  w  tej  gawiedzi,  
By  sie  w  ziemię  zakopał,  ledwe  sie  wysiedzi.
Lecz  gdyby  sprawiedliwie  tego  używali,
Wierz  mi,  wielką  przysługę  Panu  by  działali.

A  co  inego  bydła  chodzi  jako  stady:
Chłopi,  dziewki,  niewiasty,  wdowy,  stare  baby,  
Jedni,  co  czarowali,  drudzy,  co  słuchali;
Teraz  byś  tam  usłyszał  wszędy  krzyk  niemały.
Każdy  teraz  winuje  z  osobna  swe  sprawy,
Iże  tak  bez  rozmysłu  żył,  by  błazen  prawy.

Oni  też  rozbojnicy  i  złodzieje  oni,  
Co  byli  pilni  skrzynek,  albo  cudzych  koni,
Wierz  mi,  że  tam  szalone  źrzebce  objeżdżają
A  barzo  sie  więc  rzadko  na  nich  osiadają.
Bo  też  źrzobek  wnet  zmiece  z  stada  piekielnego,
Byś  nabarziej  podpinał,  wierę,  zlecisz  psiego.  

Nuż  owi  pijanice,  zwadce,  kosterowie,
Toć  sie  teraz  każdemu  barzo  wierci  w  głowie.
Sroma  sie  teraz  drugi  patrząc  na  trzy  tuzy,
Albo  też  on,  co  drugim  zadawał  więc  guzy.
O  mizerny  żywocie,  o  obłudny  świecie,
Toć  tam  ty  twe  kochanki  marna  nędza  gniecie,
Co  wzgardziwszy  ony  cne  dary  Pana  swego,
Woleli  tu  używać  żywota  marnego.

Więc  oni  miłośnicy,  ktorzy  niepoczciwie,  
Używając  swych  stanow,  żyli  niecnotliwie.
Nie  pomniąc  nigdy  na  to,  nacz  je  Pan  Bog  stworzył,
Aby  sie  jego  narod  tu  poczciwie  mnożył.
A  oni  opuściwszy  wolą  świętą  jego,
Używali  tu  na  wszem  wieku  wszetecznego.
Wierz  mi,  żeby  sie  teraz  drugi  odrzekł  tego;
Ale  już  trudno  na  zad  od  pana  naszego.

A  co  tego  pospolstwa,  co  w  swej  niedbałości  
Zaniechawszy  swej  cnoty,  udali  sie  w  złości.
Narzekają  na  drugie,  co  je  tu  zwodzili;
Ano  sami,  nędznicy,  sobie  krzywi  byli,
Mając  Pańskie  nauki,  iż  im  nie  wierzyli,
Jedno  wodę  łyżkami  tak  prawie  mierzyli.
A  teraz  srodze  krzyczą  nędznicy  stękając
A  ony  swe  zwodniki  marnie  przeklinając.
A  ci  z  oną  postawą  prawie  jako  wilcy,
Psiną  oczy  zatkawszy,  siedzą  milcząc  wszyscy.

Teżeś  tu  jakiś  czyściec  wspominał  nieboże,  
Iż  sobie  tam  nędzniczek  odpoczynąć  może.  
A  kiedy  sie  wyczyści,  to  prosto  do  nieba  
Pojdzie  zasię,  a  czegoż  by  nam  więcej  trzeba.  
Ale  ja  tobie  radzę,  byś  sie  tym  nie  iścił,
Bo  sie  pewnie  w  tej  wiersze  z  nami  będziesz  czyścił.
Jeśliże  w  tym  żywocie  a  za  czasu  swego
Nie  ubłagasz  pokornie  tu  Pana  swojego,
Pewnie  cie  w  tym  upewniam,  a  wierzyć  mi  możesz,
Że  czyścem,  ni  odpustem  sobie  nie  pomożesz.
Już  w  jakiej  sprawie  zejdziesz  za  żywota  swego,
Tak  sie  musisz  postawić  na  sąd  Pana  twego.
Bowiem  jedno  dwie  drodze  wszędy  wspominano  
We  wszytkich  pewnych  piśmiech,  co  je  na  świat  dano.
A  skoro  dusza  z  ciałem,  wnet  osądzon  będziesz
Albo  z  nami,  albo  tam  z  anjoły  osiędziesz,
Już  dekretu  czekając,  kiedy  z  ciały  wstaną,
Że  przy  onym  przedniejszym  wyroku  zostaną.  
A  tak  tu  sie  dowieduj,  moj  braciszku  miły,
Jako  sie  masz  zachować  przy  tej  krotochwili,
W  ktorej  tu  zawżdy  chodzisz,  by  na  probie  żaczek;
A  kiedy  ma  chłostę  wziąć,  nie  wie  nieboraczek.
Bo  mnie  pilno  ić  w  drogę,  a  u  nas  zła  szkoła,  
Tak  i  bez  recitare  zawżdy  sieką  z  goła".

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  bracie,  postoj  jeszcze  mało,
Bowiem  przed  tymi  dziwy  serce  mi  struchlało,
Iż  żadnemu  stanowi  tam  nie  przepuszczają
A  iż  jako  tu  słyszę,  że  ich  dosyć  mają.  
Tedyć  tam  wielka  ciżba,  tak  jako  powiedasz;
A  coż  wżdy  tam  za  urząd,  proszę  cie  prze  Bog,  masz?

Powiedział  mu  Abiron:  "Coż  tam  za  urzędy?
Nie  masz  tam  żadnej  sprawy,  jedno  wieczne  błędy.
Ciż  diabli  rozmaici  tam  urzędy  mają,  
Co  nad  tymi  nędzniki  dziwy  wymyślają,
Nad  żywymi  na  świecie,  co  je  chytrze  zwodzą,
I  z  tymi  umarłymi  dziwnie  sie  obchodzą.
Chociać  męki  żadnej  zadać  tu  nie  mogą,
Ale  niebożąteczka  przed  tą  srogą  trwogą  
Mają  okrutną  mękę,  kiedy  z  ciały  wstaną,
.  Iż  już  w  wieczną  niewolą  do  nich  sie  dostaną.
A  toć  jest  prawe  piekło;  nie  mnimaj,  by-ć  dom  był;
Boć  by  był  i  żelazny,  dawno  by  sie  spalił.
Otoż  mie  teraz  do  tych  przedniejszych  posłano,
Abych  je  upomniał,  co  mi  rozkazano:
Aby  Pana  prosili,  aby  szyrsze  miejsce
Raczył  dla  tych  rozmierzyć,  co  tam  idą,  jeszcze.

Bomci  tu  nie  wspomniał  Tatarow  ni  Turkow;  
To  tam  tych  wszędy  pełno,  by  w  szpiżarni  szczurkow.  
Nuż  Żydow,  braciej  naszej,  to  tym  liczby  nie  masz,  
Bo  je  barzo  zawodzi  omylny  Mesyjasz,
Co  go  jeszcze  czekają,  a  on  już  nie  będzie,
A  nędzne  pokolenie  to  już  wiecznie  zsiędzie.
Już  im  wszytki  proroctwa  dawno  przeminęły,
Już  zwyczajne  ofiary  wszytki  im  zginęły,
A  wżdy  są  zatwardzieli,  by  jakie  kamienie;
Tak  to  zawżdy  złe  było  z  dawna  pokolenie.
Pewnie  słyszą  i  widzą,  iże  sie  im  spełniło,
Cokolwiek  im  od  Pana  obiecane  było.
Już  Juda  dawno  sceptrum  stracił  w  swym  narodzie;
Wżdy  nędznicy  nie  myślą  nic  o  tej  przygodzie.
Już  Pan  dawno  u  Pana  siedzi  na  prawicy,
Jako  Dawid  powiedział  i  prorocy  wszyscy.

Ale  wierz  mi,  że  łacniej  tam  z  tymi  pogany;
Jeszcze  więcej  kłopotu  z  wami,  krześcijany!  
Bo  ci  już  milcząc  chodzą,  sami  sie  uznali,
Że  sobie  sami  krzywi,  iż  Boga  nie  znali.
Ale  waszy  by  w  kotle  zawżdy  piwo  warzą
A  barzo  rzadko  milczą,  bo  sie  wszytko  swarzą
Jedni  drugie  winując,  iżeś:  "ty  mnie  zawiodł.
Bych  sie  ja  był  pewnie  z  wiela  rzeczy  odwiodł".
Boście  sie  więc  z  uporu  więcej  argowali,
Niżli  z  prawdy;  by  jedno  rozum  okazali.
Ano  więc  taki  rozum  stał  czasem  za  jaje,
Gdyż  tego  leda  baba  i  w  kącie  nabaje".

Spytał  potym  młodzieniec:  "Moj  bracie  jedyny,
Niechajże  cie  nie  ruszą  ty  małe  przyczyny,
Iż  cie  spytam  maluczko,  co  to  za  hetmani,  
Co  to  tam  do  nich  bieżysz  z  tymi  nowinami?"

Powiedział  mu  Abiron:  "Upatrzyć  to  trudno,
Bowiem  sie  zachmurało  na  powietrzu  brudno.
Ale  uproś  u  słońca,  by  sie  przejaśniło,
A  iżby  na  powietrzu  przezroczyściej  było,  
Ukażęć  wnet  każdego  w  jego  majestacie,
Snadnie  ich  chytre  sprawy  z  postawy  poznacie".

On  ubogi  młodzieniec,  padszy  na  kolana,
Bacząc,  iż  trudno  z  słońcem,  uciekł  sie  do  Pana.
Rzekł:  "Wszechmogący  Boże  nieskończonej  mocy,  
Gdyż  sie  nic  zstać  nie  może  bez  twojej  pomocy,
Gdyżeś  ty  już  początek  i  koniec  wszytkiego
A  trwać  długo  nie  może  nic  bez  bostwa  twego.
Tyś  jest  Bog  nieskończony  a  w  twojej  opiece
Każda  sprawa  zależy  tu  na  wszytkim  świecie.  
Tyś  prawda  nieskończona,  dobroć,  żywot,  zdrowie
A  o  tym  majestacie  a  kto  właśnie  powie.
Ziemię,  niebo,  i  gwiazdy  w  dziwnej  sprawie  mając,  
A  co  jeszcze  dziwniejsza,  myśl  każdego  znając
Na  niebie,  na  powietrzu,  w  morzu  i  na  ziemi  
A  w  twoich  sie  rozprawach  dziwnie  wszytko  mieni.
Tyś  jest  Krol  wszytkich  krolow,  tobie  upadają
Mocy  ziemskie,  niebieskie  i  cześć  wieczną  dają,
Wyznawając  twe  bostwo  a  majestat  dziwny,
Naszemu  rozumowi  na  wszytkim  sprzeciwny.  
Do  ciebie  sie  uciekam  tak,  jako  do  tego,
Ktorego  rozumiemy  tak  miłosiernego,
Żeć  w  tym  żadne  stworzenie  nie  może  zarownać,
Aby  sie  gdy  jako  ty,  tak  mogło  zmiłować.
Widzisz,  moj  miły  Panie,  ocz  idzie  nędznemu:
Rad  bych  sie  co  nalepiej  bostwu  takowemu
Przypatrzył,  kędy  bych  mogł,  a  iż  w  tym  niemało,
Co  mi  teraz  przypadło,  będzie  zależało,
Abych  sie  mogło  przypatrzyć,  co  sie  też  to  broi,
Jako  też  czart  w  swych  harcoch  nędzne  ludzi  stroi
A  jako  nic  nie  może  bez  przeźrzenia  twego,
Wiele  bych  tym  poprawił  rozumu  nędznego.
A  tak,  proszę,  racz  zesłać  promień  swej  światłości,
Abych  sie  mogł  przypatrzyć  twej  świętej  miłości..
Bo  gdy  serce  objaśnisz  swoją  łaską  jasną,
Już  będzie  pewnie  snadniej  i  o  chmurę  zaszłą".

Weźrzy  potym  ku  gorze,  a  chmury  sie  broją,
Roztargnione  powietrzem  na  poły  sie  dwoją.
Wdzięczna  modrość  na  niebie  wnet  sie  okazała,
Ktorą  światłość  słoneczna  prawie  wyjaśniała.
Także  niebo  by  kryształ  wnet  sie  okazało
A  namniejszej  chmureczki  na  nim  nie  zostało.

Rzekł  Abiron:  "Już  pomy  wyszszej  na  tę  gorę,
Gdyż  widzę,  iż  wiatr  rozbił  onę  szpetną  chmurę.  
Już  widzę,  jako  to  jest  rzecz  ważna  u  Pana,  
Gdy  kto  zupełną  wiarą  padnie  na  kolana  
A  dla  jego  imienia  ocz  go  kolwiek  prosi;
Widzę,  iż  każdy  taki  pociechę  odnosi.
Ach  niestotyż,  na  on  czas  kiedychmy  szaleli,
Iżechmy  tej  pokory  z  wiarą  nie  umieli!
Pewnie  bych  ja  nie  chodził  dziś  był  w  tej  żałobie;
Ale  ktoż  w  tym  komu  krzyw;  jedno  każdy  sobie,
Iż  nędznik  lekce  waży  łaskę  pana  swego,
Swawolnie  nic  nie  dbając  waży  sie  wszytkiego.
Gdyż  za  marną  swą  wolą  pomsta  nie  ominie
A  wszeteczna  nadzieja  każda  prędko  zginie".

Wszedszy  potym  na  gorę.  Abiron  mu  rzecze:
"Poźrzyż  już  na  wschod  słońca,  moj  miły  człowiecze,
A  przypatruj  sie  pilno,  tuż  prawie  nad  ziemią,  
Jako  sie  tam  w  tej  trwodze  dziwnie  sprawy  mienią".

rzecze  potym  młodzieniec:  "Widzę  coś  dziwnego,
Na  jakiemś  majestacie  szpetnie  siedzącego,
Łeb  jako  u  niedźwiedzia,  a  baranie  rogi,
Zęby  jako  u  wieprza,  a  u  szkapy  nogi,  
Ręce  jako  u  żaby,  skrzydła  z  jakiejś  błony,
Jako  u  nietoperza  czarnym  przesadzone.
Goły  po  pas,  a  na  doł  by  niedźwiedź  kosmaty,
Kiedy  go  psi  oskubą;  wiszą  po  nim  płaty.
Miecz  goły  dzierży  w  ręce,  a  w  drugiej  buławę  
A  z  swoiemi  panięty  ma  jakąś  rozprawę,
Ktorzy  około  niego  wszędy  huffy  stoją,
A  drudzy  po  powietrzu  rozlicznie  sie  broją.
Z  mieczmi,  z  łuki,  w  kaftaniech,  drudzy  z  arkabuzy
Przyprawując  nędzny  świat  w  rozmaite  guzy".  

Rzecze  k  niemu  Abiron:  "Prawda,  żeś  obaczył,
Co  ten  pirwszy  świecki  pan  tam  sprawować  raczył.
Obroćże  sie  hajw  zasię,  poźrzyż  na  południe;
Aleć  i  tam  podobno  też  poźrzeć  nie  cudnie".

Powiedział  mu  młodzieniec:  "A  żal  mi  i  tego,  
Żem  i  pirwszego  widział  pana  tak  szpetnego.
Ale  gdy  k  temu  przyszło,  i  tam  sie  obrocę,
Acz  zda  mi  sie  pirwszego  strachu  nie  ukrocę".

Gdy  poźrzał  ku  południu,  aliżci  pan  drugi
Też  takież  rozprawuje  rozmaite  sługi.  
Koronę  ma  na  głowie  jasno  rozpaloną,
Nadął  gębę  by  pudło  na  piądź  rozszyrzoną.
Sceptrum  dzierży  rogate  by  rogaty  kijec,
Ktorym  sobie  potrząsa  zuchwały  opilec.
Twarz  podobna  ku  szkapie,  kiedy  bujno  kroczy,
Piany  mu  z  gęby  płyną,  a  błyszczą  sie  oczy.
Huffy  przed  nim  ubrane  nisko  sie  kłaniają,
A  drudzy  po  powietrzu  szyroko  latają.
Mieszki  każdy  ma  w  ręku,  co  dmucha  na  ludzi,
A  kogo  wiatr  zaleci,  każdy  sie  ogrudzi.
Już  sie  w  każdym  harda  myśl  i  serce  odmieni,
Kłusze,  by  na  podkowach,  zimie  i  w  jesieni.

Rzecze  potym  Abiron:  "Ten,  coć  sie  podoba?
A  prawda,  że  to  czysta,  poważna  osoba?
A  dworzany  jakie  ma  prawie  po  swej  myśli,
Acz  jeszcze  tam  z  świeckich  spraw  tu  nie  wszyscy  przyszli".

Rzecze  nędzny  młodzieniec  już  barzo  spłoszony:
"Wierę,  mi  sie  już  niechce  patrzyć  w  drugie  strony.
Ale  kiedy  z  daleka,  wżdy  sie  nie  tak  boję;
Acz  ledwe  i  na  nogach,  co  mi  przykro,  stoję".

Rzekł  Abiron:  "Chytryś  ty,  bom,  coś  mowił,  słyszał;  
Każdy  z  tych  przed  ta  wiarą,  wierz  mi,  będzie  dyszał.  
A  żądny,  wierz  mi,  przykro  nie  poźrzy  w  tę  stronę,  
Gdyżeś  sie  dał  starszemu  na  niebie  w  obronę.  
Bo  wierz  mi,  ten  blask  wszytki  barzo  kole  w  oczy;
Gdy  tego  kto  wspomienie,  każdy  z  tych  precz  skoczy".

Poźrzał  potym  na  zachod  młodzieniec  ubogi;  
Uźrzał  zasię  rozliczne,  zamieszane  trwogi.  
Ano  jeden  drugiemu  worki  wydzierają;  
Srebro,  złoto,  kamienie,  dziwno  sie  mieszają.
Miedzy  nimi  pan  siedzi,  psia  głowa  u  niego,
A  kędy  sie  obeźrzy,  warczy  na  każdego,
Na  łańcuchu  przybity  do  mocnego  stołka
Tak  sie  jedno  obraca  by  cielę  u  kołka,
Poglądając  tu  na  świat  jakoby  wilk  marnie,
A  czego  gdzie  dosięże,  to  do  siebie  garnie.
Łapy,  by  u  niedźwiedzia,  a  paznogty  ostremi,
A  co  w  ktorą  zachwyci,  już  mu  nie  wydrzemy.
Dworzanie  w  sajanikoch,  w  biretkoch,  z  szpadami,  
Z  onego  towarzystwa,  co  "wszytko  łapamy
A  o  drugie  na  świecie  już  nigdy  nie  dbamy,
By  mieli  i  pozdychać,  kiedy  sami  mamy".

Rzekł  Abiron:  "Ten  zasię,  coż  ci  sie  podoba?
I  to,  wierz  mi,  tam  u  was  nie  leda  osoba.  
I  dworzany  mym  zdaniem  dosyć  foremne  ma,
Aleć  sam  wszytko  garnie,  żadnemu  nic  nie  da.
A  też  jego  ta  orda  jako  Tatarowie,
Gdzie  co  ktory  ułapi,  każdy  chowa  sobie.

Tu  weźrzy  na  pułnocy,  iż  uźrzysz  czwartego  
A  poznasz,  coć  zacz  jest  i  po  herbiech  jego.
Boć  jest  po  ojcu  Kuflow,  po  macierzy  Dzbankow;
A  siła  w  tamtym  kraju  tego  herbu  pankow".

Poźrzy,  a  on  pan  siedzi  z  rozwalonym  brzuchem,
Za  nogę  uwiązany  do  stołka  łańcuchem  
Jako  ina  bestyja,  świni  pysk  u  niego,
Pochmurno  poglądając,  by  wilk,  na  każdego.
Pod  oczyma  mu  spuchło,  na  brzuch  sobie  pluje,
A  dzierżąc  swoj  herb  w  ręku,  sobie  rozkoszuje.
Kołysze  sobie  głową  i  tam  i  sam,  siedząc,  
Do  herbu  naglądając,  chociaj  mało  jedząc.
Włosy  mu  sie  zjeżyły  a  pełno  w  nich  pierza
A  onym  silnym  koflem  wszytko  na  doł  zmierza,
Jakoby  rzekł:  "Nuż  wy  też,  przecz  darmo  mieszkacie?
Coż  wam  po  inych  sprawach?  Wszak  sie  dobrze  znacie".  
Dworzanie  sie  też  kręcą  z  rożny,  z  pieczonkami,
A  z  garncy,  z  kotły,  z  bokłagi,  z  koflmi  i  z  konwiami.
Jeden  tu  u  drugiego  sobie  wydzierając,
Latając  po  powietrzu  a  na  świat  podając.
Jedni  mają  na  sobie  kożuchy  a  szłyki,
Drudzy  zgrzebne  kaftany,  kijce,  basałyki.

Dziwuje  sie  młodzieniec,  Abiron  sie  śmieje,  
Iż  jeszcze  nieboraczek  nie  wiem,  co  sie  dzieje.  
Poźrzał  potym  pod  gorę  i  uźrzał  piątego;  
Ano  sie  wszytko  broi  dziwnie  w  państwie  jego.
Oni  wszyscy,  co  pirwej  Abiron  wyliczył,
Że  ich  na  żadną  stronę  nikt  by  nie  przeliczył;
A  sam  pan  o  trzech  głowach,  jako  pies  brytański,
Uwiązan  na  łańcuchu,  on  jego  stan  pański.
A  na  głowie,  na  każdej,  koronę  ma  z  miedzi,
Jako  celnik  na  mycie,  tak  z  celbratem  siedzi.
Przed  nim  siła  pisarzow,  co  piszą  z  maźnice;
Wiele  ich  przez  dzień  przydzie  do  onej  oźnice,
Co  z  onej  każdej  strony  od  hetmanow  jego
Tak  prawie,  jako  bydło,  pędzą  je  do  niego.
A  on  jedno  pogląda,  jako  wilk  na  owce,
gdy  owo  niebożątko  skubie,  jako  kto  chce.
A  słudzy  widły  w  rękach  o  trzech  rogach  mają,
Co  ony  niebożątka  do  kupy  zganiają.
A  pan,  co  weźrzy  wzgorę,  to  jako  pies  wrzaśnie,
Dym  mu  idzie  z  paszczęki  tak  jako  mgła  właśnie
I  z  płomieniem  na  poły,  aż  iskry  pierzchają;
Patrząc  ony  nędznice  barzo  sie  lękają,
Wiercąc  sie  niebożątka  a  straszliwie  stoją,
Jako  pczoły  na  wiosnę,  kiedy  sie  w  wiatr  roją,
Łamiąc  ręce  żałośnie,  smutno  narzekając,
Nędzny  świat  i  złe  sprawy  jego  wspominając.
Krzyk,  huk,  płacz,  narzekanie,  aż  żałosno  słuchać;
A  druga  sie  nędznica  ledwe  może  ruchać,
Co  tak  barzo  zemdlała  od  wielkiej  żałości,
Iże  sie  tam  dostała  do  tej  osiadłości.

Zapłakawszy  młodzieniec  rzecze  żałobliwie:
"Niestotyż,  nędzny  świecie,  kto  na  tobie  żywie
W  rozpustności  swowolnej  a  co  cie  słuchają,  
Na  cnotę  a  na  Pana  nigdy  nic  nie  dbają!
Jużem  widział,  jako  je  marna  śmierć  morduje,
Już  też  widzę,  jako  czart  tu  imi  harcuje.
A  wżdy  ich  mało  widać,  co  by  pomniał  na  to;
Mnima  każdy,  iż  wiecznie  już  tak  ma  być  lato.  
Ale,  wierz  mi,  kiedy  cie  taki  mroz  przyrazi,
Zda  mi  sie,  iżci  onę  bujną  myśl  przekazi.
Rownie  sie  z  nami  dzieje,  by  lecie  z  muchami,
Gdzie  im  miodem  namaże,  tedy  lazą  samy.
A  potym  ani  wzwiedzą,  gdy  marnie  pomdleją,  
Gdy  je  oganką  tłuką,  albo  warem  zleją.

Ale  miły  Abiron,  coż  po  tym,  iż  widzę?
Ale  iż  nie  rozumiem,  sam  sie  siebie  wstydzę.
Rozwiedź  mi  to,  moj  bracie,  co  sie  to  wżdy  dzieje,
Boć  mi  w  tej  wątpliwości  barzo  serce  mdleje".  

Rzecze  potym  Abiron:  "A  pomnisz  pirwszego,
Co  ono  miecz  z  buławą  w  pięknej  ręce  jego?
Toć  jest  napirwszy  hetman,  zową  ji  Warchołem,
Co,  wierz  mi,  iż  świat  toczy  rozmaicie  kołem.
A  ci  jego  harcerze,  co  wolno  latają,  
Wierz  mi,  że  o  tym  pilność  ustawiczną  mają,
Jakoby  ludzi  rozne  rozlicznie  wadzili,
Bo  w  tym  sobie  nawiętszą  rozkosz  uradzili.
Gdzie  sie  broją  panowie  a  ludzi  mordują,
To  nawiętsze  korzyści  w  ten  czas  oni  czują.  
Albo  kiedy  sie  o  co  pijanice  wadzą,
Albo  za  łeb  pod  ławę  do  rady  prowadzą.
To  jest  ich  wszystkich  sprawa;  a  wnet  do  hetmana
Z  tej  bitwy  więźnie  wiodą  a  on  śle  do  pana.

A  tego  na  południe  Darmopychem  zową  
A,  wierz  mi,  iż  też  to  pan  z  niepoślednią  głową.  
A  drudzy  go  więc  zową  po  macierzy:  Hardy;  
Tenci  owo  na  świecie  błaźni  owo  smardy,
Co  chodzą  wzniozszy  gębę,  by  Boga  nie  znali;
Jedno  tak  po  swej  woli  po  światu  bujali.
I  z  tego  cechu  pan  nasz  wielką  korzyść  miewa,
Bo  już  taki  ani  wzwie,  ani  sie  nadziewa,
Co  mu  z  tego  przypada  rozlicznych  przypadkow;
A  wszak  to  więc  sam  widasz;  nie  trzebać  nic  świadkow!
Bo  więc  już  z  takim  łacno  panu  Warchołowi;
Rychlej  niż  na  pokornym  zawżdy  sie  obłowi.
Co  wszytki  lekce  waży  a  gardzi  wszytkiemi,
Wzgardzą  go  zasię  wszyscy;  a  wszak  o  tym  wiemy.
A  patrz  owych  warterzow,  co  z  mieszki  biegają,
Jako  im  dobrej  myśli  pięknie  dodymają.

A  tego  na  zachodzie  Sobiepanem  zową;  
To  też,  wierz  mi,  czysty  pan  a  z  niepłochą  głową.  
Ten  zazdrością  z  łakomstwem  tam  włada  na  świecie  
A  dziwnie  on  tym  sidłem  tam  prostaki  gniecie,  
Abowiem  to  rzemiosło  nasnadniejsze  jego;
Już,  jako  chce,  każdego  przyciągnie  do  tego.
A  ci  jego  figlarze,  widzisz,  czym  harcują:
Trzoski  im  a  klenoty  pięknie  okazują.
Bo  naszy  zawżdy  jako  po  skwarnie  jastrząbi;  
Zwabi  sie  każdy  na  to  a  też  je  czart  gnąbi.  
Bo  żadna  stroższa  wędka  a  ty  nieboraki,
Ktora  by  snadniej  zwiodła  ubogie  prostaki.
Bo  już  z  tego  obłowu  pycha  i  warchoły
Przypadnie,  gdy  na  ten  pust  rozpuszczą  sokoły.
Bo  gdzie  dostać,  tu  dostać,  aby  jedno  nabyć;
Już  tam  na  każdy  zbytek  barzo  snadno  zwabić.

Czwartego  na  pułnocy,  co  to  z  koflem  widzisz,
A  zda  mi  sie,  i  sam  sie  co  wspomnisz,  zawstydzisz,
Toć  jest  Żarłok  on  hetman,  co  też  dziwy  broi,  
Kiedy  swoje  kochanki  okarmi,  opoi.
Bo  już  więc  jako  on  chce,  tak  sie  jego  miele;
Bo  sie  puszcza  na  wszytki,  uczciwszy  je  śmiele.
Bo  z  tym  łacno,  by  z  świnią,  co  leży  w  barłogu,
Gdyż  sie  ludziom  nie  godzi  a  owszem  –  ni  Bogu.  
Aleć  długo  nie  trzeba  deklarować  tego;
Bo  to  widasz  na  świecie  więcej  niżli  czego.
A  też  widzisz  świni  łeb  u  pana  samego;
Gdyż  jest  taki  obyczaj  każdego  takiego,
Aby  mu  nie  minęła  już  żadna  godzina,  
Jedno  iżby  zawżdy  żarł  prawie  jako  świnia.
To  co  już  z  tym  przypada  do  żywota  tego,
Wiem,  żeś  podobno  słychał  od  kogo  inego.

Ten  na  dole,  coś  widział,  to  jest  Lucyper  on,
Co  dla  pychy  na  gorze  był  marnie  pogromion  
A  tu  stanu  swojego  wiecznie  w  tej  niskości
Musi  nędznie  dokonać  w  okrutnej  żałości.
O  nędzna  mizeryjo,  o  pycho  nadęta,
O  bezecna  swawola  a  zła  myśl  przeklęta,
A  ktoż  by  to  mogł  zaliczyć,  co  nas  pogromiła  
A  z  rozkoszy  na  srogość  wieczną  wypędziła.
Patrzajże,  iż  tam  Pan  Bog  człowieka  nędznego
Chce  na  to  miejsce  wsadzić,  kogo  zna  wiernego.
Ten  z  żałości,  iż  zrzucon  z  miejsca  tak  wdzięcznego
I  stara  sie  gdzie  może,  aby  go  zwiodł  z  tego,  
Aby  pana  rozgniewał  a  z  sądu  prawego
Tu  wiecznie  przy  nim  został  w  osiadłości  jego
I  rozesłał,  co  widzisz,  ty  swoje  hetmany
Na  wszytki  części  świata  i  z  tymi  rotami.
I  widzisz  ich  przyprawy,  co  przy  sobie  mają;
Tymi  was  tam  nędzniki  tak  chytrze  zdradzają.

Bo  Pan  z  swojej  dobroci  nikogo  nie  sądzi,  
Aż  sam  kto  dobrowolnie  od  niego  zabłądzi.  
Gdyż  dał  rozum  i  duszę  w  zacnej  roztropności,  
Aby  sie  przestrzegała  marnych  wszeteczności.
Dał  też  już  i  wiadomość,  jakie  są  zapłaty
Tam  każdemu  wiernemu  za  jego  utraty
A  jakie  zasię  pomsty  są  na  swowolnego,
Ktory  nie  znał  swej  cnoty,  ani  Pana  swego.
Dał  tez  pewną  wiadomość  o  tych  sprzeciwnikoch
I  jako  sie  starają  o  marnych  nędznikoch.
A  to  widzisz,  jako  sie  chytrze  rozsadzili,
Aby  jeszcze  tym  chytrzej  marny  świat  zdradzili.
Po  czemu,  gdzie  świat  baczą,  tam  sie  udał  każdy,
Bo  mu  sie  tam  po  myśli  po  szwu  porze  zawżdy
A  spolne  harcowniki  wszędy  rozsyłają,
Co  już  więc  tym  i  owym  wszytek  świat  mieszają.

A  widzisz  u  samego  jaka  para  z  gęby  
Leci,  jako  gęsta  mgła,  aż  ma  czarne  zęby.  
Ten  powietrze  zaraża,  kiedy  Pan  dopuści,  
Gdy  tu  swoje  hetmany  swowolnie  rozpuści,
Iż  wzburzą  nawałności,  wzburzą  wielkie  strachy,
Że  sie  czasem  padają  barzo  mocne  dachy.
A  tak  już  snadnie  takie  zawżdy  poznawają,
Ktorzy  Panu  dufając,  o  nie  nic  nie  dbają.
Ale  sie  nad  owymi  jeszcze  więcej  burzą,
Co  im  w  dzwony  igrają,  pokrzywami  kurzą.
Ano  im  nie  pomogą,  wierę,  ony  czary,
Gdyż  pan  ni  nacz  nie  patrzy,  jedno  pilen  wiary.
A  tak,  moj  miły  bracie,  miej  to  na  baczności,
Byś  sie  pilnie  przestrzegał  w  takiej  omylności;
Bo  wierz  mi,  ze  sta  jeden,  kto  sie  ich  uchroni,
Aż  go  za  jego  wiarą  Pan  mocą  obroni.
Bowiem  gdzie  mocna  wiara,  już  ich  słabe  rady,  
Już  ich  staną  chytrości,  ustaną  i  zdrady".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Abiron  moj  miły,
Byś  mi  jeszcze  sfolgował  na  maluczkiej  chwili,
A  z  tego  mie  wyprawił,  przez  ludzie  nie  dbają,
Choć  ten  srogi  upadek  tuż  przed  sobą  znają".  

Powiedział  mu  Abiron:  "Już  to  być  nie  może;
I  takciem  już  zamieszkał  dla  ciebie  nieboże.
Ale  jest  tu  filozof:  Solonem  go  zową;
Wierz  mi,  iż  tam  u  tego  znajdziesz  radę  zdrową.
Bo  sie  ten  przypatrował  ludzkim  obłędnościam  
I  zabiegając  dziwnie  takim  swowolnościam,
Dziwne  prawa  ustawiał,  aby  sie  wściągali
A  z  onych  wszeteczności  marnych  powstawali.
A  to  jeszcze  nie  wiedział  o  tych  dziwnych  sprawach
A  wżdyby  by  rad  wszytki  chował  w  srogich  prawach,  
Widząc,  iż  nie  jedno  strach  miałby  być  na  pieczy,
Ale  i  święta  cnota  ma  być  w  każdej  rzeczy.
A  tak  prosto  tą  ścieżką  już  tam  idź  do  niego,
Poruczam  cie  w  opiekę  do  Boga  twojego".
Poszedł  potym  Abiron,  a  młodzieniec  smutny  
Szedł  sobie,  rozmyślając  taki  strach  okrutny.

Uźrzał  potym  człowieka  pod  drzewem  wysokim;
A  on  sobie  coś  myśli  nad  źrzodem  głębokim.
Człowiek  jakiś  poważny,  znać  iż  coś  zacnego;
Z  ochotą  sie  pośpieszył  co  rychlej  do  niego.  
Przyszedszy,  ukłonił  sie,  potym  ji  pozdrowił,
Prawie  mu  sie  on  umysł  straszliwy  odnowił.
Spytał  go  wnet  filozof:  "Coś  jest,  miły  bracie?
Bo  znać,  iż  jakiś  przestrach  musiał  przypaść  na  cie.
Z  płochąś  przyszedł  postawą,  byś  sie  z  sieci  wyrwał,
Alboś  co  złego  widział,  albo  sie  z  czym  potkał?"

Powiedział  mu  młodzieniec:  "Ach,  moj  miły  panie,
Wierz  mi,  że  nie  leda  strach  tam  był  przypadł  na  mie.
Widziałem  teraz  wszytki  piekielne  przepaści;
A  kto  sie  tam  dostanie,  nie  przykładaj  maści!
Już  to  wrzod  niezgojony,  już  na  wieki  boli,
Gdy  już  tam  kto  osiędzie  na  tej  nędznej  roli.
Widziałem  dziwne  stany  z  dziwnemi  sprawami,
Jako  tam  narzekają  marnie  na  się  sami,
Iż  sie  tu  umotali  nędznie  na  tym  świecie,
Widząc,  że  je  tam  za  to  wieczna  nędza  gniecie.
Potkałem,  co  stamtąd  szedł,  człowieka  jednego,
Ktory  mi  wypowiedział  sprawy  piekła  tego.
Potym  mi  ukazował  rozność  świata  wszego
A  nad  każdą  krainą  kata  okrutnego
I  z  dziwnemi  rotami,  także  z  przyprawami;
Snadźbyście,  patrząc  na  to,  zumieli  sie  sami".

Rzekł  Solon:  "Moj  braciszku,  częściej  ja  to  widam,
Bo  snadź  pilniejszy  tego,  aniżli  ty,  bywam.
Bo  mi  podobno  przydzie  też  z  nami  pospołu
Używać  aż  na  wieki  tak  tego  warchołu".

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  nie  daj  tego  Boże!
Słyszę,  żadny  cnotliwy  tam  zostać  nie  może.
A  to  sie  okazuje  z  tej  świętej  postawy,
Iż  tu  musiał  pewnie  być  zawżdy  umysł  prawy.
Bo  postawa  zakrytość  serca  okazuje
A  trudno  twarzą  zakryć,  co  serce  sprawuje".

Rzekł  Solon:  "Toć  jest  prawda,  żeć  był  umysł  prawy,
Ale  iż  tam  do  nieba  trzeba  inszej  sprawy.
Trzeba  statecznej  wiary  a  mocnej  nadzieje,
Bo  więc  z  inych  przypadkow  snadnie  sie  czart  śmieje.
Acz  więc  to  czysty  przysmak,  gdy  cnota  do  tego,
Bowiem  sie  ta  przygodzi  zawżdy  do  wszytkiego".

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  to  na  mię  rzecz  dziwna  
A  memu  rozumowi  jest  barzo  sprzeciwna,
Iż  o  tym  wszyscy  jawnie  i  wiedzą,  i  widzą,
A  wżdy  prawie  na  poły  tak  tym  sobie  szydzą.
A  ze  sta  miedzy  nimi  tam  znajdziesz  jednego,
Aby  sie  wżdy  przestrzegał  upadku  przyszłego.  
Podobno  je  już  tak  Bog  prawie  zaćmić  raczył,
Aby  choć  jawnie  widząc,  żadny  nie  obaczył".

Rzekł  Solon:  "Krzywdę  bychmy  w  tym  Panu  czynili,
Będąc  w  tym  sami  krzywi,  bychmy  Go  winili.
Gdyż  nas  stworzył  osobnie  nad  ine  stworzenie,  
A  za  swą  rozkosz  obrał  ludzkie  pokolenie.
Dał  nam  rozumną  duszę,  dał  smysły  obfite,
Dał  sprawę  i  dał  członki  dziwnie  znamienite.
Acz  to  rzecz  nieomylna,  iż  każde  stworzenie
Ku  jego  własnej  chuci  ciągnie  przyrodzenie,  

Ale  iż  insze  źwirzę  nie  ma  tego  żadne,
Czym  by  miało  ochełznać  przyrodzenie  zdradne,
Ale  nam  dał  Pan  rozum,  krygowe  wędzidło,
By  ciało  nie  bujało,  jako  insze  bydło.
Patrzajże,  acz  ten  rozum  przy  duszy  zostawa  
A  ta  z  nim  inym  smysłom  urzędy  rozdawa,
Bowiem  skąd  słyszy  ucho  i  stąd  widzi  oko,
Powściągajże  rozumem,  nie  puszczaj  szyroko.

Patrzajże,  iż  ta  dusza,  by  skowronek  w  klatce,
Jeszcze  k  temu  w  plugawej,  jeść  mu  sie  k  temu  chce,  
A  kobiec  nad  nim  wzgorę  bujając  zalata,
Tłukąc  sie  to  tam  to  sam,  nędznik  wszędy  trzpiata.
Takżeć  ten  nasz  skowronek,  niewinna  duszyca,
Siedzi  w  plugawej  klatce  na  świecie,  nędznica.
Abowiem  jest  wsadzona  w  to  swowolne  ciało,
Ktore  jakoż  od  wiekow  tak  złości  nawrzało.
Cirpi  głod  przyrodzony  poczciwej  nauki,
Gdyż  ją  ciało  przywodzi  na  rozliczne  sztuki.
Gdyż  ona  jako  goła  tablica  sie  rodzi,
A  to  nosi  na  sobie,  co  do  niej  przychodzi.
Kobcy  nad  nią  latają  gorszy  niż  orłowie,
Coś  widział  na  powietrzu,  co  srodzy  panowie.
A  jakoż  niebożątko  zabłądzić  nie  musi,
Ano  sie  ze  wszytkich  stron  trudności  o  nię  kusi.
Patrzajże  jako  światek  ciałku  pochlebuje,
Jako  dziwne  przysmaki  wszędy  ukazuje.
A  też  marny  osieł,  by  świnia  do  błota
Lezie  przedsię,  nie  bacząc  żądnego  kłopota.
A  tak  rozum  i  dusza  jest  tak  uciśniona,
Że  jej  słaba  nadzieja  i  słaba  obrona.
Jeśli  Boga  nie  będzie,  tedy  pewnie  siadła;
Bo  wierz  mi,  iż  z  tych  strachow  barzo  już  nabladła.
A  Pan  też  o  ty  nie  dba,  ktorzy  Go  opuszczą;
Rozumiejże,  bez  Niego,  jako  im  z  tą  tłuszczą,  
Albo  coś  je  tam  widział  z  tymi  harcowniki?!  
Prawie  jako  cietrzewie,  tak  sidlą  nędzniki.  

Wszakeś  widział  owego,  ktory  na  wschod  słońca,
Wierz  mi,  że  to  w  tych  figloch  iście  wielki  rządźca.
A  to  jego  rzemiesło,  aby  broił  światem  
A  rad  by  każdego  z  was  tam  uczynił  katem.
Patrzaj,  jako  z  niedźwiedzim  tył  łbem  wszytko  mruczy
A  także  też  każdego  z  swego  cechu  uczy,
By  nic  gładko  nie  mowił,  jedno  marnie  mruczał,
Z  czego  by  potym  srodze  mizerny  świat  huczał.
Patrzaj,  jako  krolestwa  okrutnie  powstają;
Ani  Boga,  ni  cnoty  przed  oczyma  mają.
Jeśli  to  nie  sroga  rzecz,  iż  prze  dwie  osobie
Uczyni  nieślachetnik  wielką  korzyść  sobie,
Iż  dwa  hardzi  powstaną  a  bez  waszej  przyczyny  
Leje  sie  krew  niewinna  tak  prawie  bez  winy?

O,  wszechmogący  Boże,  jakie  okrocieństwo
Leda  prze  nędzny  upor,  wdać  sie  w  to  szaleństwo!
I  jakoż  ten  ma  usunąć  z  bezpiecznym  sumnieniem,
Szafując,  by  kozami,  ludzkim  pokoleniem.  
Izaż  w  niebie  nędznicy  starszego  nie  mają;
Choć  na  ziemi  swej  wolej  na  wszem  używają?
Izaż  nie  są  dekreta  Jego  rozpisany?
Nie  trzeba  sie  przypuszczać  już  na  ine  pany.
A  crimen  maiestatis  lese  kto  to  łamie?  
A  o  egzekucyją,  wierz  mi,  że  tam  stanie.
Przeczże  ich  ten  srogi  strach  wżdy  nie  kole  w  oczy,
Iż  tam  Pan  jest  nad  nimi,  co  każdego  stłoczy?
Przecz  wżdy  na  ty  nie  pomnią,  co  przed  nimi  byli?  
Jako  wszyscy  haniebnie  tu  z  świata  schodzili:  
Jedni  marnie  pobici,  drudzy  trucinami,
Rzadko  kiedy  usłyszysz,  by  pomarli  sami.
Bo  sie  wspak  nie  obrocą  już  Pańskie  wyroki,
Ktore  dawno  wywołał  na  świat  przez  proroki,
Iż  jako  kto  czym  grzeszy,  tegoż  też  używa  
A  przy  każdym  to  stanie  pospolicie  bywa.

Patrzajże  mniejszych  stanow,  kiedy  sie  kukłają,
Gdy  cnoty  ani  wstydu  przed  sobą  nie  mają.
Nie  będzie  tam  za  kwartnik  czasem  krzywda  stała,
A  wżdy  prze  marny  upor  krew  sie  będzie  lała.  
O  mizerny  nędzniku,  izaż  masz  prawa?!
I  cnotliwsza  i  krotsza  tam  by  była  sprawa.
Abowiem  tym  progresem  iście  żadnej  krzywdy,
By  sie  nabarziej  wspinał,  nie  dojdziesz  jej  nigdy.
A  jeszcze  trzy  kroć  więcej  sie  je  sporzy,
Bo  jej  milczeć  nie  będą  u  barwierza  chorzy.
Więc  jedno  nędzne  kmiotki  miedzy  sobą  męczą;
Chociaj  naszy  wygrali,  owi  przedsię  jęczą.
Bo  kiedy  pan  wojuje:  "Już  daj  chłopie  kury,
Byś  już  je,  wierę,  też  miał  wyłupić  i  z  skory.
Dajże  owies,  daj  siano,  a  biegaj  po  piwo,
Bo  już  więc  tam  szynkuje,  by  w  karczmie,  co  żywo".
A  tym  więc  sobie  grożą:  "Stłukł  mi  on  jednego,
Aleć  mu  ich  ja  stłukę  aż  do  dziesiątego".
A  coż  ci  krzyw  nędzniczek?  przecz  nie  bijesz  pana?
Bo  snadniej  bitwy  wygrasz,  gdy  stłuczesz  hetmana.
Otoż  masz  sprawiedliwość,  otoż  masz  sumnienie;
Takci  z  dawna  szaleje  to  nędzne  stworzenie.

Drudzy  zasię,  co  owo  pozno  dopijają;
Ktorzy  ni  czci,  ni  Boga  na  baczności  mają,  
Co  sie  więc  jako  świnie  tak  nawzajem  łupią,  
A  diabeł  z  tego  handlu  silną  wiedzie  kupią.
A  tak  gdy  ta  na  świecie  rozigra  sie  chciwość,
Widzisz,  iż  marnie  ginie  święta  sprawiedliwość.
A  Pan  nie  ma  u  siebie  żądnej  sroższej  złości,
Jedno  kto  jest  przyczyną  takiej  okrutności.
Bo  coż  on  ma  w  tej  burdzie  już  tam  z  nimi  czynić?  
Nie  lza,  jedno  na  stronę  z  pokornymi  wynić,  
Ktore  on  zawżdy  z  wieko  raczył  błogosławić  
A  dziwnie  w  wielkiej  łasce  przy  sobie  zostawić.
I  rozkazał  anjołom,  by  ich  strzegli  pilnie,
Aby  każdy  bezpiecznie  chodził  nieomylnie
A  nie  tylko,  aby  mu  kto  we  krwi  przekaził,
Lecz,  aby  i  o  kamyk  nogi  nie  obraził.

A  gdy  owych  odstąpi  tak  upornych  wołow,
Wnet  zawżdy  będę  mieć  dosyć  swych  anjołow:
Lecz  z  koru  murzyńskiego  a  w  szpetnej  postawie;
Nie  rad  bych  z  tym  anjołem  był  na  żadnej  sprawie.

A  stąd  ci  to  przypada,  iż  w  drugiej  krainie  
I  rząd  i  sprawiedliwość  zawżdy  marnie  ginie,
Iż  nie  mogą  przychodzić  nigdy  k  żadnej  sprawie;
Jedno  tak  jako  bydło  chodzą  zawżdy  prawie.
Ale  wiem,  iżeć  o  tym  mało  trzeba  kryślać;
Wszędy,  gdzie  sie  to  dzieje,  możesz  sie  domyślać.  
A  więc  gdy  gwałt  przypadnie,  toż  sie  w  ten  czas  kręcą;
A  oni,  co  je  łupią,  już  dawno  sie  smęcą.
Azażby  nie  lepiej  wczas,  marni  nędznikowie,
Niż  gdy  już  gwałt  przypadnie,  toż  myślić  o  sobie?
Nie  wczas  więc,  kiedy  gore  a  daleko  woda;  
Niżli  jej  więc  nanoszą,  będzie  więtsza  szkoda.
A  mniej  więc  jeszcze  czasem  owemu  zawadzi,
Kiedy  ją  kto  pod  strzechą  miewa  z  dawna  w  kadzi.

gdyż  z  dawna  szczęśliwemi  takie  nazywają,
Ktorzy  z  daleka  przyszłych  przygod  przestrzegają.  
Bo  już  słaba  nadzieja,  gdyż  już  gwałt  w  obronie,
Jeśli  rady  nie  będzie  po  woli  na  stronie.
A  coż  nam  to  sprawuje?  jedno  ten  gniew  Boży,
Ktory  prze  ty  występki  wszytki  stany  trwoży.
Bo  obiecał  z  tej  ziemie  mądrego,  możnego  
Wyjąć,  gdzie  lekce  ważą  święte  imię  jego,
Że  prawie  by  niewiasty  będą  je  rządzili
A  także  i  bronili,  także  i  sądzili.
A  bieda  więc  po  trzy  kroć  bywa  tej  koronie,
Ktora  tak  nędznie  stoi  w  takowej  obronie.  

Patrzajże  na  owego,  ktory  na  południe
Osadził  też  swoj  poczet,  jakoś  widział  cudnie,
Co  z  mieszki,  by  szaleni,  po  światu  latają
A  na  pychę  nadętą  ludzi  podszczuwają.
Bo  patrzaj,  jaką  rozkosz  z  tego  obie  miewa:
Każdego  tak  ułowi,  gdy  sie  nie  nadziewa.
Bo  co  jest  sprosniejszego  nad  chłopa  hardego,
Ktory  powinowactwa  już  zapomni  swego,
Kiedy  sobie  każdego  prawie  ni  zacz  waży,
A  nędznika  słabszego  jako  może  dłazi.
Już  więc  i  ten  pan  Warchoł  łacno  pomocnika
Ku  onym  swym  niecnotam  będzie  miał  nędznika.
Patrz,  iż  mu  sie  nadęła  gęba  jako  szkapie,
Gdy  sie  owo  z  bystrości  inochodą  szłapie.
Takżeć  też  z  jego  cechu,  też  sie  każdy  kłusze;
Mnima,  iż  nadeń  nie  masz,  a  iż  ma  trzy  dusze.
Aleć  wierę  pomyli,  kiedy  mu  dobodą;
Bo  pewnie  musi  grędą,  gdy  do  piekła  wiodą.
A  ten  marny  przypadek  i  do  każdej  sprawy,
Wierz  mi,  kiedy  obaczysz,  iż  to  jest  jad  prawy.
By  też  już  więc  nagorzej,  gdy  na  naszym  stanie,
Już  wierę  nie  przekażaj  drugi,  dobry  panie.
A  tymić  to  upory  sławne  rzeczy  giną;
Bo  pomsty  na  hardego  Pańskie  nie  przeminą.
Zrzucił  marnie  i  z  nieba  ony  komisarze,
Co  chcieli  hardzie  rzędzić;  dawnoć  to  Bog  karze.

Patrzże,  on,  co  na  zachod  siedzi  ze  psią  głową,  
Co  go  owo  jego  cech  Sobiepanem  zową,  
Toć  jest  hetman  nawyszszy  bezecnej  zazdrości,  
Co  nawięcej  przypada  z  marnej  łakomości.
Nie  trzeba  wyliczać,  co  łakomiec  czyni,
Bo  jego  każda  sprawa  podobna  ku  świni.
Ten  w  niewolą  zaprzedał  i  ciało  i  duszę,
Acz  z  niemałą  żałością  o  tym  mowić  muszę.
Bowiem  już  z  tego  źrzodła  wszytki  złości  płyną,
Ktore  już  tu  na  świecie  co  nagorsze  słyną.
Już  fałsz,  zdrada,  nieprawda,  już  sie  i  krew  leje,
A  namilszy  pan  hetman  patrząc  aż  sie  śmieje.
Nie  darmo  tę  psią  głowę  widziałeś  u  niego,  
Bo  każdy  jego  uczeń  też  zwyczaju  tego.
Zawżdy  warczy  jako  pies,  rad  by  wszytko  pożarł
A  iżby  mu  sie  żaden  na  świecie  nie  oparł.
Abowiem  marna  zazdrość  też  zwyczaju  psiego:
Wnet  będzie  jeden  warczał,  gdy  głaszczą  drugiego.  

A  to  tu  nędznym  ludziom,  wierz  mi,  wiele  tego
Przekaża,  iż  nie  sprawią  nigdy  nic  dobrego.
Bo  patrzaj  miedzy  nimi,  by  i  anjoł  z  nieba
Zstąpiwszy,  prawdę  mowił,  a  komu  nie  trzeba
Onego,  o  czym  mowił,  wnet  znajdzie  przyczynę;  
Do  napoczciwszej  rzeczy  wynajduje  winę.
Jeden  przeto,  aby  swoj  rozum  okazował,
Drugi  zasię,  aby  gdzie  trzeba  pochlebował.
A  tak  zazdrość  z  łakomstwem  wielcy  to  stanowie
A  z  tego  domu  idą  czasem  i  panowie.  
A  niech  sie  nikt  nie  chłubi,  wszak  sie  dobrze  znamy;
Ledwe  z  dziesięci  jeden  mogłby  być  wybrany,
Aby  to  właśnie  mowił,  co  by  wszech  doległo;
Daleko  to  pilniejsza,  co  sobie  przyległo.
Jawnie  to  znać  na  wszytkich  i  z  postaw  każdego;  
Bo  niechaj  jedno  przydzie  gdzie  co  sprzeciwnego,
Żeby  go  co  doległo  aby  namniej  w  sadno,
Ukaże  to  z  postawy  każdy  barzo  snadno,
Iżby  to  kędy  by  mogł,  barzo  rad  obrocił,
Choć  będzie  szczyra  prawda,  na  niece  wywrocił.  
Wszytko,  gdzie  może,  pędzi  do  cechu  swojego,
Co  jako  wieprza  tuczą  nędznika  marnego.
Lecz  iście  nie  dla  niego,  dla  połcia,  dla  sadła;
Tak  sie  marna  wszeteczność  w  ludzki  narod  wjadła.
Prze  zazdrość,  prze  pożytek,  nic  o  to  nie  dbamy,
Choć  więc  przyszły  upadek  tuż  przed  sobą  znamy.
A  nie  trzeba  więtszego,  jako  w  ten  czas  będzie,
Gdy  na  onę  wszeteczność  patrzą  ludzie  wszędzie
A  on  przedsię  nie  baczy,  Bog  zaślepił  oczy,
A  choć  czasem  rozumie,  w  ziemię  głowę  tłoczy.
Nie  dba,  iż  przedał  wolność,  przedał  cnotę,  duszę,  
Acz  inszych  przypadłości  jeszcze  mu  nie  ruszę.  
A  stądci  to  przypada  ono  zamieszanie,
Skąd  więc  rostą  upadki,  roście  krwie  roźlanie.
A  jako  sie  pan  hetman  nie  ma  kochać  z  tego,
Kiedy  widzi  w  tej  sprawie  kochanka  swojego,
Gdy  cną  sprawiedliwością  jaką  szkapą  kłusze,
Nie  bacząc  nic  na  Pana,  zapomniawszy  dusze?
Bo  pan  jedno  z  daleka  pośmiewa  sie  z  tego
A  nie  trzeba  mu  iście  błazenka  lepszego
Patrząc,  a  on  sie  kręci,  a  nie  śmie  rzec  tego,
Chociajby  właśnie  widział,  co  być  poczciwego.
O,  bezecne  łakomstwo,  o,  marna  zazdrości,
Coż  to  dwoje  przynosi  na  świat  dziwnych  złości!
A  cożkolwiek  na  świecie  omylnego  broją,
Wierz  mi,  że  ci  panowie  dwa  wszytko  nastroją.
Bo  choćby  jutro  zginąć,  czasowi  folgować,
By  sie  miało  po  chwili  i  niebo  zepsować.

Patrzajże  toż  więc  zasię  onej  szpetnej  mocy,
Co  marny  brzuch  rozwalił,  siedząc  na  pułnocy.  
Azaż  więc  tam  nie  widasz  obyczajow  jego,  
Gdy  kochankowie  jego  idą  gonionego,  
Z  konwiami  a  z  bębenki  goniąc  sie  po  świecie;
Wierz  mi,  iż  ty  nędzniki  barzo  ten  wrzod  gniecie.  
Bo  już  tam  ni  rozumu,  ni  bojaźni  Bożej;
A  ktory  stan  na  świecie  już  pokaran  strożej?
Bo  wżdy  owi  z  pożytkow,  jeśli  co  zgrzeszyli,
Aczechmy  dopiruczko  tu  o  nich  mowili,
Ale  gdy  owo  bydło  wolno  rozpuszczone  
Buja  marnie  pustopas  prawie  na  wsze  strony,
To  wszytki  złe  przypadki,  co  ich  jedno  znamy,
Już  w  tym  tak  zacnym  cechu  jawnie  je  widamy.
Już  więc  miłośniczkowie  jako  ine  świnie
Tak  sie  skubą  wespołek  i  lecie  i  zimie.  
Już  sie  marne  plugastwo  na  wszytkim  zamnoży
A  na  każde  szaleństwo  zawżdy  sie  łeb  trwoży.
Lecz  wiem,  żeś  dosyć  widał  tam  na  świecie  tego,
A  podobno  i  słychał  szyrzej  od  onego.
Ale  ja  tak  powiedam  i  z  przypadku  tego,  
Prawie  sie  gniazdo  splotło  od  wszytkiego  złego,
W  ktorym  wszytki  niecnoty  zalągnąć  sie  mogą,
A  tu  na  świat  przywodzą  pomstę  Pańską  srogą.
Widzisz  iż  u  hetmana  łeb  o  świnim  pysku,
Gdyż  wszyscy  z  jego  roty  tylkoż  mają  w  zysku,  
Co  sie  w  gnoju  a  w  błocie,  by  świnie,  naryją
A  wlazszy  do  barłogu,  jako  wieprze  tyją.
A  ta  wada  przekaża  do  każdego  rządu,
Iż  na  świecie  tak  dosyć  wszetecznego  błędu.
Gdyż  ten  przydzie  na  ten  kres,  co  mu  rząd  zależy,  
Rzkomo  by  chciał  mądrym  być,  ano  sie  łeb  jeży.
A  rozum  jeszcze  barziej  wszędy  sie  napierzył
A  prawie  na  wszytko  złe  marnie  sie  rozszyrzył.
Bowiem  przy  ciemnym  słońcu  napilniej  więc  radzą,
Ale  miasto  pomocy  czasem  więcej  wadzą.  
A  kto  by  sie  wyprawił  z  takich  przypadłości,
Ktore  są  niezmierzone  w  cechu  ich  miłości?

A  ow  z  tego  na  dole  jaką  rozkosz  miewa,
Kiedy  sie  tych  rycerzow  już  pewnie  nadziewa,  
O  ktorycheś  tu  słyszał  z  stanow  rozmaitych  
Gdyż  wszędy  pełno  u  was  tam  złości  obfitych.
Gdyż  już  wie  nieomylnie,  iż  ty  lichotarze
Swym  sprawiedliwym  sądem  marnie  Pan  Bog  karze.
Siedzi  sobie  bujając  w  swojej  osiadłości,
Gdy  wie,  iż  nieomylnie  pewien  ich  miłości.

O  wszechmogący  Boże,  toć  to  srogie  sprawy
A  kto  na  to  pomyśli,  gorzkie  to  potrawy,
Iż  jawnie  wszyscy  widzą,  co  im  srodze  szkodzi;  
Wżdy  każdego  swawola  prawie  za  nos  wodzi.  
Nic  sie  nie  rozmyślają,  ni  na  żadną  cnotę,  
Ani  na  Pańską  taką  niezmierną  dobrotę,  
Ktory  z  łaski  swej  tak  ich  sprosności  przegląda,
A  iżby  sie  uznali,  każdego  pożąda.
Miłosierdzie  otworzył,  otworzył  krolestwo;
A  patrz,  jako  o  to  dba  mizerne  łotrostwo.
Ni  o  to,  ni  o  owo  prawie  nic  nie  dbają,
Właśnie  tak  bez  rozumu,  jak  dzicy,  bujają.
A  toć  są  ty  przyczyny  przecz  tak  srodze  giną,  
Bowiem  Pańskie  dekreta  nigdy  nie  przeminą,  
Iż  kto  swowolnie  żywie,  też  swowolnie  ginie;  
A  dawno  ta  przypowieść  już  po  świecie  słynie.  

A  tak  moj  miły  bracie,  obacz  sie,  nieboże!
Widzisz,  że  ci  w  tej  burdzie  już  nikt  nie  wspomoże.
Uciecz  sie  do  rozumu  a  wołaj  do  Pana;
Uźrzysz,  iż  z  Niego  będziesz  miał  prędko  hetmana,
Ktory  ty,  coś  je  widział,  pomyśleniem  borzy
A  jako  wicher  ździebłkiem,  tak  wszytkimi  trwoży.
Bo  jeśli  sie  opuścisz  za  wszeteczną  wolą,
Uźrzysz,  że  cie  ci  mistrze  by  błazna  podgolą.

Żyw  pobożnie,  cnotliwie,  bez  przypadku  złego,
Tak  jakoś  szyrzej  widział  z  hetmana  każdego.
Bowiem  ci  jadowite  żądła  wszyscy  mają,
Ktorym  barziej,  niżli  wąż,  nędzniki  kąsają.
Bowiem  każdy  inszy  bol  snadnie  sie  zagoi,  
Ale  to  wrzod  szkodliwy,  co  sie  w  piekle  broi.
Jać

Íîâ³ òâîðè