Światłom jak kurantom złocistym
przebiegł drogę człowiek po drobniutkim świście –
chitynowy niemal.
Dziewczyna stojąca na skraju melodię nakryła fartuchem
jak liściem.
Usta miała maleńkie
i prędkie,
a szyszka świeciła w jej ręku
jak klejnot albo lusterko.
Po śpiewie człowiek się wspinał,
grzbiet wygarbiał jak owad,
pewnie płakał – bo w słowach
jak w bursztynie trzy łzy miał –
Za firanką z barw motylich,
za szybą z źrenic rybich
lepili właśnie serce z gliny
dla smutnych i nieżywych.
Serce było z kształtu jak szyszka,
a śpiewało – jak dziewczyna śpiewa,
więc choć człowiek jak deszcz się przemykał,
ujść nie zdołał –
i wrócił, by żebrać.