Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Adam Mickiewicz

Ïðî÷èòàíèé : 463


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Pan Tadeusz - Księga siódma: Rada

Zbawienne  rady  Bartka  zwanego  Prusak.  
Głos  żołnierski  Maćka  Chrzciciela.  
Głos  polityczny  pana  Buchmana.  
Jankiel  radzi  ku  zgodzie,  którą  Scyzoryk  rozcina.  
Rzecz  Gerwazego,  z  której  okazują  się  wielkie  skutki  wymowy  sejmowej.  
Protestacja  starego  Maćka.  
Nagłe  przybycie  posiłków  wojennych  zrywa  naradę.  
Hejże  na  Soplice!  

Z  kolei  Bartek  poseł  rzecz  swą  wyprowadzał;  
Ten,  że  często  na  strugach  do  Królewca  chadzał,  
Nazwany  był  Prusakiem  od  swych  spółrodaków  
Przez  żart,  bo  nienawidził  okropnie  Prusaków,  
Choć  lubił  o  nich  gadać;  człek  podeszły  w  lata,  
W  podróżach  swych  dalekich  wiele  zwiedził  świata;  
Gazet  pilny  czytelnik,  polityki  świadom,  
W  niebytność  Maćka  zwykle  przewodził  obradom.  
Ten  tak  rzecz  kończył:  
                                                                         "Nie  jest  to,  Panie  Macieju,  
Bracie  mój,  a  nas  wszystkich  Ojcze  Dobrodzieju,  
Nie  jest  to  marna  pomoc.  Ja  bym  na  Francuzów  
Spuścił  się  w  czasie  wojny  jak  na  czterech  tuzów:  
Lud  bitny,  a  od  czasów  pana  Tadeusza  
Kościuszki  -  świat  takiego  nie  miał  genijusza  
Wojennego,  jak  wielki  Cesarz  Bonaparte.  
Pamiętam,  kiedy  przeszli  Francuzi  przez  Wartę,  
Bawiłem  za  granicą  wtenczas,  w  roku  Pańskim  
Tysiącznym  osimsetnym  szóstym;  właśnie  z  Gdańskiem  
Handlowałem,  a  krewnych  mam  wielu  w  Poznańskiem.  
Jeździłem  ich  odwiedzić;  więc  z  panem  Józefem  
Grabowskim,  który  teraz  jest  rejmentu  szefem,  
A  podówczas  żył  na  wsi  blisko  Obiezierza,  
Polowaliśmy  sobie  na  małego  źwierza.  
Był  pokój  w  Wielkopolszcze,  jak  teraz  na  Litwie;  
Wtem  nagle  rozeszła  się  wieść  o  strasznej  bitwie;  
Przybiegł  do  nas  posłaniec  od  pana  Towdena,  
Grabowski  list  przeczytał,  krzyknął:  "Jena!  Jena!  
Zbito  Prusaków  na  łeb,  na  szyję,  wygrana!"  
Ja,  z  konia  zsiadłszy,  zaraz  padłem  na  kolana  
Dziękując  Panu  Bogu.  -  Do  miasta  jedziemy,  
Niby  dla  interesu,  niby  nic  nie  wiemy;  
Aż  tu  widzimy:  wszystkie  landraty,  hofraty,  
Komisarze  i  wszystkie  podobne  psubraty  
Kłaniają  się  nam  nisko;  każdy  drży,  blednieje,  
Jako  owad  prusaczy,  gdy  wrzątkiem  kto  zleje.  
My  śmiejąc  się,  trąc  ręce,  prosim  uniżenie  
O  nowinki?  pytamy,  co  słychać  o  Jenie?  
Tu  ich  strach  zdjął,  dziwią  się,  że  o  klęsce  owej  
Już  wiemy;  krzyczą  Niemcy:  "Achary  Got!  o  wej!"  
Spuściwszy  nos,  do  domów,  z  domów  dalej  w  nogi  -  
O,  to  był  rwetes!  Wszystkie  wielkopolskie  drogi  
Pełne  uciekających;  niemczyska  jak  mrowie  
Pełzną,  ciągną  pojazdy,  które  lud  tam  zowie  
Wageny  i  fornalki;  mężczyźni,  kobiety,  
Z  fajkami,  z  imbryczkami,  wleką  pudła,  bety;  
Drapią,  jak  mogą;  a  my  milczkiem  wchodzim  w  radę:  
Hajże  na  koń,  pomieszać  Niemcom  rejteradę;  
Nuż  landratom  tłuc  w  karki,  z  hofratów  drzeć  schaby,  
A  herów  oficyrów  łowić  za  harcaby  -  
A  jenerał  Dąbrowski  wpada  do  Poznania  
I  cesarski  przynosi  rozkaz:  do  powstania!  
W  tydzień  jeden,  tak  lud  nasz  Prusaków  wychłostał  
I  wygnał,  na  lekarstwo  Niemca  byś  nie  dostał!  
Gdyby  się  tak  obrócić  i  gracko,  i  raźnie,  
I  u  nas  w  Litwie  sprawić  Moskwie  taką  łaźnię?  
He?  co  myślisz,  Macieju?  Jeśli  z  Bonapartem  
Moskwa  drze  koty,  to  on  wojuje  nie  żartem:  
Bohater  pierwszy  w  świecie,  a  wojsk  ma  bez  liku!  
He,  cóż  myślisz,  Macieju,  nasz  ojcze  Króliku?"  

Skończył.  Czekają  wszyscy  Macieja  wyroku.  
Maciej  głowy  nie  ruszył  ani  podniosł  wzroku,  
Tylko  ręką  kilkakroć  uderzył  po  boku,  
Jak  gdyby  szabli  szukał  (od  zaboru  kraju  
Szabli  nie  nosił;  przecież  z  dawnego  zwyczaju  
Na  wspomnienie  Moskala  zawsze  rękę  zwracał  
Na  lewy  bok;  zapewne  rózeczki  swej  macał,  
I  stąd  był  nazywany  powszechnie  Zabokiem).  
Już  wzniósł  głowę,  słuchają  w  milczeniu  głębokiem.  
Maciej  oczekiwanie  powszechne  omylił,  
Nachmurzył  brwi  i  znowu  głowę  na  pierś  schylił.  
Na  koniec  odezwał  się,  z  wolna  każde  słowo  
Wymawiając  z  przyciskiem,  a  w  takt  kiwał  głową:  

"Cicho!  skądże  ta  cała  nowina  pochodzi?  
Jak  daleko  Francuzi?  kto  nimi  dowodzi?  
Czy  już  wojnę  zaczęli  z  Moskwą?  gdzie  i  o  co?  
Którędy  mają  ciągnąć?  z  jaką  idą  mocą?  
Wiele  piechoty,  jazdy?  Kto  wie,  niechaj  gada!"  

Milczała  patrząc  na  się  kolejno  gromada.  
"Radziłbym,  rzecze  Prusak,  czekać  bernardyna  
Robaka,  bo  od  niego  pochodzi  nowina;  
Tymczasem  posłać  pewnych  szpiegów  nad  granicę  
I  po  cichu  uzbrajać  całą  okolicę;  
A  tymczasem  ostrożnie  całą  rzecz  prowadzić,  
Aby  Moskalom  naszych  zamiarów  nie  zdradzić".  

           "He!  czekać?  szczekać?  zwlekać?"  przerwał  Maciej  drugi,  
Ochrzczony  Kropicielem  od  wielkiej  maczugi,  
Którą  zwał  kropidełkiem;  miał  ją  dziś  przy  sobie.  
Stanął  za  nią,  na  gałce  zwiesił  ręce  obie,  
Na  ręku  oparł  brodę  krzycząc:  "Czekać!  zwlekać!  
Sejmikować!  Hem,  trem,  brem,  a  potem  uciekać.  
Ja  w  Prusach  nie  bywałem;  rozum  królewiecki  
Dobry  dla  Prus,  a  u  mnie  jest  rozum  szlachecki.  
To  wiem,  że  kto  chce  bić  się,  niech  kropidło  chwyta,  
Kto  umierać,  ten  księdza  niech  woła,  i  kwita!  
Ja  chcę  żyć,  bić!  Bernardyn  po  co?  czy  my  żaki?  
Co  mi  tam  Robak,  otóż  my  będziem  robaki,  
I  dalej  Moskwę  toczyć!  trem,  brem,  szpiegi,  wzwiady;  
Wiecie  wy,  co  to  znaczy?  -  Oto,  że  wy  dziady,  
Niedołęgi!  He,  Bracia!  to  wyżla  rzecz  tropić,  
Bernardyńska  kwestować,  a  moja  rzecz:  kropić,  
Kropić,  kropić  i  kwita!"  -  Tu  maczugę  głasnął,  
Za  nim  cały  tłum  szlachty:  "Kropić,  kropić!"  wrzasnął.  

Poparł  stronę  Chrzciciela  Bartek,  zwan  Brzytewka  
Od  szabli  cienkiej,  tudzież  Maciej,  zwan  Konewka  
Od  sztućca,  który  naszał,  z  gardłem  tak  szerokiem,  
Że  zeń,  jak  z  konwi,  tuzin  kulek  lał  potokiem;  
Oba  krzyczeli:  "Wiwat  Chrzciciel  z  Kropidełkiem".  
Prusak  chciał  mówić,  ale  zgłuszono  go  zgiełkiem  
I  śmiechem:  "Precz,  wołano,  precz  Prusaki  tchórze,  
Kto  tchórz,  niech  w  bernardyńskim  chowa  się  kapturze".  

Wtem  znowu  głowę  z  wolna  podniósł  Maciej  stary  
I  zaczęły  cokolwiek  uciszać  się  gwary.  
"Nie  drwijcie,  rzekł,  z  Robaka;  znam  go,  to  ćwik  klecha,  
Ten  robaczek  większego  od  was  zgryzł  orzecha;  
Raz  go  tylko  widziałem,  ledwiem  okiem  rzucił,  
Poznałem,  co  za  ptaszek;  ksiądz  oczy  odwrócił  
Lękając  się,  żebym  go  nie  zaczął  spowiadać;  
Ale  to,  rzecz  nie  moja,  wiele  o  tym  gadać!  
On  tu  nie  przyjdzie,  próżno  wzywać  Bernardyna;  
Jeśli  od  niego  wyszła  ta  cała  nowina,  
To  kto  wie,  w  jakim  celu:  bo  to  bies  księżyna!  
Jeśli  prócz  tej  nowiny  nic  więcej  nie  wiecie,  
Więc  po  coście  tu  przyszli?  i  czego  wy  chcecie?"  

"Wojny!"  krzyknęli.  -  "Jakiej?"  spytał.  -  Zawołali:  
"Wojny  z  Moskalem!  bić  się!  Hajże  na  Moskali!"  

Prusak  wciąż  wołał,  a  głos  coraz  wyżej  wznosił,  
Aż  posłuchanie  częścią  ukłonem  wyprosił,  
Częścią  zdobył  swą  mową  krzykliwą  i  cienką.  

"I  ja  chcę  bić  się,  wołał  tłukąc  się  w  pierś  ręką;  
Choć  kropidła  nie  noszę,  drągiem  od  wiciny  
Sprawiłem  raz  Prusakom  czterem  dobre  chrzciny,  
Którzy  mię  po  pjanemu  chcieli  w  Preglu  topić".  
"Toś  zuch,  Bartku,  rzekł  Chrzciciel,  dobrze!  kropić  kropić!"  
"Ależ  najsłodszy  Jezu!  trzeba  pierwej  wiedzieć,  
Z  kim  wojna?  o  co?  trzeba  to  światu  powiedzieć,  
Wołał  Prusak,  bo  jakże  lud  ruszy  za  nami?  
Gdzie  pójdzie,  kiedy  gdzie  iść,  my  nie  wiemy  sami?  
Bracia  Szlachta!  Panowie!  potrzeba  rozsądku!  
Dobrodzieje!  potrzeba  ładu  i  porządku!  
Chcecie  wojny,  więc  zróbmy  konfederacyją,  
Obmyślmy,  gdzie  zawiązać  i  pod  laską  czyją?  
Tak  było  w  Wielkopolszcze;  -  widzim  rejteradę  
Niemiecką,  cóż  my  robim?  wchodzim  tajnie  w  radę,  
Uzbrajamy  i  szlachtę,  i  włościan  gromadę,  
Gotowi,  Dąbrowskiego  czekamy  rozkazu,  
Na  koniec,  hajże  na  koń!  powstajem  od  razu!"  

"Proszę  o  głos!"  zawołał  pan  komisarz  z  Klecka,  
Człowiek  młody,  przystojny,  ubrany  z  niemiecka;  
Zwał  się  Buchman,  lecz  Polak  był,  w  Polszcze  się  rodził;  
Nie  wiedzieć  pewnie,  czyli  ze  szlachty  pochodził,  
Lecz  o  to  nie  pytano;  i  wszyscy  Buchmana  
Szacowali,  iż  służył  u  wielkiego  pana,  
Był  dobry  patryjota  i  pełen  nauki,  
Z  ksiąg  obcych  wyuczył  się  gospodarstwa  sztuki  
I  dóbr  administracją  prowadził  porządnie;  
O  polityce  także  wnioskował  rozsądnie,  
Pięknie  pisać  i  gładko  umiał  się  wysławiać,  
Zatem  umilkli  wszyscy,  kiedy  jął  rozprawiać.  
"Proszę  o  głos!"  powtórzył,  po  dwakroć  odchrząknął,  
Ukłonił  się  i  usty  dźwięcznymi  tak  brząknął:  

"Preopinanci  moi  w  swych  głosach  wymownych  
Dotknęli  wszystkich  punktów  stanowczych  i  głownych,  
Dyskusyją  na  wyższe  wznieśli  stanowisko;  
Mnie  tylko  pozostaje  w  jedno  zjąć  ognisko  
Rzucone  trafne  myśli  i  rozumowania:  
Mam  nadzieję  w  ten  sposób  sprzeczne  zgodzić  zdania.  
Dwie  części  dyskusyi  całej  uważałem,  
Podział  już  jest  zrobiony,  idę  tym  podziałem.  
Naprzód:  dlaczego  mamy  przedsiębrać  powstanie?  
W  jakim  duchu?  to  pierwsze  żywotne  pytanie;  
Drugie  rewolucyjnej  władzy  się  dotycze;  
Podział  jest  trafny,  tylko  przewrócić  go  życzę.  
Naprzód  zacząć  od  władzy;  skoro  pojmiem  władzę,  
Z  niej  powstania  istotę,  duch,  cel  wyprowadzę.  
Co  do  władzy  więc  -  kiedy  oczyma  przebiegam  
Dzieje  całej  ludzkości,  i  cóż  w  nich  spostrzegam?  
Oto  ród  ludzki  dziki,  w  lasach  rozpierzchniony,  
Skupia  się,  zbiera,  łączy  dla  wspólnej  obrony,  
Obmyśla  ją;  i  to  jest  najpierwsza  obrada.  
Potem  każdy  wolności  własnej  cząstkę  składa  
Dla  dobra  powszechnego:  to  pierwsza  ustawa,  
Z  której  jako  ze  źródła  płyną  wszystkie  prawa.  
Widzimy  tedy,  że  rząd  umową  się  tworzy,  
Nie  pochodząc,  jak  mylnie  sądzą,  z  woli  Bożej.  
Owoż  rząd  na  kontrakcie  oparłszy  społecznym,  
Podział  władzy  już  tylko  jest  skutkiem  koniecznym..."  

"Otóż  są  i  kontrakty!  kijowskie  czy  mińskie?  
Rzekł  stary  Maciej,  owoż  i  rządy  babińskie!  
Panie  Buchman,  czy  Bóg  nam  chciał  cara  narzucić,  
Czy  diabeł,  ja  z  Waszecią  nie  będę  się  kłócić;  
Panie  Buchman,  gadaj  Waść,  jakby  cara  zrucić".  

"Tu  sęk,  krzyknął  Kropiciel;  gdybym  mógł  podskoczyć  
Do  tronu  i  kropidłem,  plusk,  raz  cara  zmoczyć,  
To  już  by  on  nie  wrócił,  ni  kijowskim  traktem,  
Ni  mińskim,  ni  za  żadnym  Buchmana  kontraktem;  
Aniby  go  wskrzesili  z  mocy  bożej  popi,  
Ni  z  mocy  Belzebuba  -  ten  mi  zuch,  kto  kropi.  
Panie  Buchman,  Waścina  rzecz  bardzo  wymowna,  
Ale  wymowa  szum,  drum;  kropić!  to  rzecz  głowna".  

"To,  to,  to!"  pisnął,  ręce  trąc,  Bartek  Brzytewka,  
Od  Chrzciciela  do  Maćka  biegając,  jak  cewka  
Od  jednej  strony  krosien  przerzucana  w  drugą:  
"Tylko  ty,  Maćku  z  rózgą,  ty,  Maćku  z  maczugą,  
Tylko  zgodźcie  się,  dalbóg,  pobijem  na  druzgi  
Moskala;  Brzytew  idzie  pod  komendę  Rózgi!".  
         "Komenda,  przerwał  Chrzciciel,  dobra  ku  paradzie;  
U  nas  była  komenda  w  kowieńskiej  brygadzie  
Krótka  a  węzłowata:  Strasz,  sam  się  nie  strachaj,-  
Bij,  nie  daj  się,  -  postępuj  często,  gęsto  machaj:  
Szach,  mach!"  -  "To,  pisnął  Brzytwa,  to  mi  regulament!  
Po  co  tu  pisać  akta,  po  co  psuć  atrament?  
Konfederacji  trzeba?  o  to  cała  sprzeczka?  
Jest  marszałek  nasz  Maciej,  a  laska  rózeczka".  
"Niech  żyje,  krzyknął  Chrzciciel,  Kurek  na  kościele!"  
Szlachta  odpowiedziała:  "Wiwant  Kropiciele!"  

Ale  w  kątach  szmer  powstał,  choć  w  środku  tłumiony;  
Widać,  że  się  rozdziela  rada  na  dwie  strony.  
Buchman  krzyknął:  "Ja  zgody  nigdy  nie  pochwalam!  
To  mój  system!"  -  Ktoś  drugi  wrzasnął:  "Nie  pozwalam!"  
Inni  z  kątów  wtórują.  Nareszcie  głos  gruby  
Ozwał  się,  przybyłego  szlachcica  Skołuby:  

"Cóż  to,  Państwo  Dobrzyńscy!  a  to  co  się  święci?  
A  my,  czy  to  będziemy  spod  prawa  wyjęci?  
Kiedy  nas  zapraszano  z  naszego  zaścianku,  
A  zapraszał  nas  klucznik  Rębajło  Mopanku,  
Mówiono  nam,  że  wielkie  rzeczy  dziać  się  miały,  
Że  tu  nie  o  Dobrzyńskich,  lecz  o  powiat  cały,  
O  całą  szlachtę  idzie;  toż  i  Robak  bąkał,  
Choć  nigdy  nie  dokończył  i  zawsze  się  jąkał,  
I  ciemno  się  tłumaczył;  -  wreszcie,  koniec  końców,  
My  zjechali,  sąsiadów  wezwali  przez  gońców.  
Nie  sami  tu  Panowie  Dobrzyńscy  jesteście,  
Z  różnych  innych  zaścianków  jest  tu  nas  ze  dwieście;  
Wszyscy  więc  radźmy.  Jeśli  potrzeba  marszałka,  
Głosujmy  wszyscy,  równa  u  każdego  gałka.  
Niech  żyje  równość!"  Zatem  dwaj  Terajewicze  
I  czterej  Stypułkowscy,  i  trzej  Mickiewicze  
Krzyknęli:  "Wiwat  równość!"  -  stojąc  za  Skołubą.  
Tymczasem  Buchman  wołał:  "Zgoda  będzie  zgubą!"  
Kropiciel  krzyczał:  "Bez  was  obejdziem  się  sami;  
Niech  żyje  nasz  marszałek,  Maciek  nad  Maćkami!  
Hej,  do  laski!"  -  Dobrzyńscy  krzyczą:  "Zapraszamy!"  
A  obca  szlachta  woła  w  głos:  "Nie  pozwalamy!"  
Rozstrycha  się  tłum  na  dwie  kupy  rozdzielony,  
I  kiwając  głowami  w  dwie  przeciwne  strony,  
Tamci:  "Nie  pozwalamy!"  -  ci  krzyczą:  "Prosiemy!"  

Maciek  stary  w  pośrodku  jeden  siedział  niemy,  
I  jedna  głowa  jego  była  nieruchoma.  
Przeciw  niemu  stał  Chrzciciel,  zwieszony  rękoma  
Na  maczudze,  a  głową  na  końcu  maczugi  
Wspartą  kręcił,  jak  tykwą  wbitą  na  kij  długi,  
I  na  przemiany  to  w  tył,  to  się  naprzód  kiwał,  
I  ustawicznie:  "Kropić,  kropić!"  wykrzykiwał.  
Wzdłuż  izby  zaś  przebiegał  Brzytewka  ruchawy  
Ciągle  od  Kropiciela  do  Macieja  ławy.  
Konewka  zaś  powoli  wszerz  izbę  przechodził  
Od  Dobrzyńskich  do  szlachty,  niby  to  ich  godził;  
Jeden  wciąż  wołał  "Golić!"  -  a  drugi  "Zalewać!"  
Maciek  milczał,  lecz  widno,  że  się  zaczął  gniewać.  

Ćwierć  godziny  wrzał  hałas,  gdy  nad  tłum  wrzeszczący,  
Ze  środka  głów,  wyskoczył  w  górę  słup  błyszczący:  
Był  to  rapier  sążnistej  długości,  szeroki  
Na  całą  piędź,  a  sieczny  na  obadwa  boki.  
Widocznie  miecz  teutoński,  z  norymberskiej  stali  
Ukuty;  wszyscy  milcząc  na  broń  poglądali.  
(Była  wieść,  że  od  przodka  Dobrzyńskich  ta  klinga  
Wydarta  pod  Grunwaldem  z  rąk  mistrza  Junginga).  
Kto  ją  podniósł?  nie  widać,  lecz  zaraz  zgadniono:  
"To  Scyzoryk!  niech  żyje  Scyzoryk!  krzykniono,  
Wiwat  Scyzoryk,  klejnot  Rębajłów  zaścianku!  
Wiwat  Rębajło,  Szczerbiec,  Półkozic,  Mopanku!"  

Wnet  Gerwazy  (to  on  był)  przez  tłum  się  przecisnął  
Na  środek  izby,  wkoło  Scyzorykiem  błysnął,  
Potem,  w  dół  chyląc  ostrze  na  znak  powitania  
Przed  Maćkiem,  rzekł:  "Rózeczce  Scyzoryk  się  kłania  
Bracia  szlachta  Dobrzyńscy!  Ja  nie  będę  radził  
Nic  a  nic,  powiem  tylko,  po  com  was  zgromadził,  
A  co  robić,  jak  robić,  decydujcie  sami.  
Wiecie,  słuch  dawno  chodzi  między  zaściankami,  
Że  się  na  wielkie  rzeczy  zanosi  na  świecie;  
Ksiądz  Robak  o  tym  gadał,  wszakże  wszyscy  wiecie?"  
"Wiemy!"  krzyknęli.  -  "Dobrze.  Owoż  mądrej  głowie,  
Ciągnął  mówca  spojrzawszy  bystro,  dość  dwie  słowie,  
Nieprawdaż?"  -  "Prawda!"  rzekli.  -  "Gdy  cesarz  francuski,  
Rzekł  Klucznik,  stąd  przyciąga,  a  stamtąd  car  ruski,  
Więc  wojna,  car  z  cesarzem,  królowie  z  królami  
Pójdą  za  łby,  jak  zwykle  między  monarchami;  
A  nam  czy  siedzieć  cicho?  Gdy  wielki  wielkiego  
Będzie  dusić,  my  duśmy  mniejszych,  każdy  swego.  
Z  góry  i  z  dołu,  wielcy  wielkich,  małych  mali,  
Jak  zaczniem  ciąć,  tak  całe  szelmostwo  się  zwali  
I  tak  zakwitnie  szczęście  i  Rzeczpospolita.  
Nieprawdaż?"  -  "Prawda!  rzekli,  jakby  z  książki  czyta".  
"Prawda!  powtórzył  Chrzciciel,  krop  a  krop  i  kwita".  
"Ja  zawsze  gotów  golić"  ozwał  się  Brzytewka;  
"Tylko  zgódźcie  się,  prosił  uprzejmie  Konewka,  
Chrzcicielu  i  Macieju,  pod  czyją  iść  wodzą".  
Ale  mu  przerwał  Buchman:  "Niech  się  głupi  godzą,  
Dyskusyje  publicznej  sprawie  nie  zaszkodzą.  
Proszę  milczeć,  słuchamy,  sprawa  na  tym  zyska,  
Pan  Klucznik  ją  z  nowego  zważa  stanowiska".  
"Owszem,  zawołał  Klucznik,  u  mnie  po  staremu,  
O  wielkich  rzeczach  myśleć  należy  wielkiemu;  
Jest  na  to  cesarz,  będzie  król,  senat,  posłowie.  
Takie  rzeczy,  Mopanku,  robią  się  w  Krakowie  
Lub  w  Warszawie,  nie  u  nas,  w  zaścianku,  w  Dobrzynie;  
Aktów  konfederackich  nie  piszą  w  kominie  
Kredą,  nie  na  wicinie,  lecz  na  pergaminie:  
Nie  nam  to  pisać  akta,  ma  Polska  pisarzy  
Koronnych  i  litewskich,  tak  robili  starzy;  
Moja  rzecz  Scyzorykiem  wyrzynać".  -  "Kropidłem  
Pluskać"  dodał  Kropiciel.  -  "I  wykalać  Szydłem"  
Krzyknął  Bartek  Szydełko  dobywszy  swej  szpadki.  

"Wszystkich  was,  kończył  Klucznik,  biorę  tu  na  świadki,  
Czy  Robak  nie  powiadał,  że  wprzód  nim  przyjmiecie  
W  dom  wasz  Napoleona,  trzeba  wymieść  śmiecie?  
Słyszeliście  to  wszyscy,  a  czy  rozumiecie?  
Któż  jest  śmieciem  powiatu?  kto  zdradziecko  zabił  
Najlepszego  z  Polaków,  kto  go  okradł,  zgrabił?  
I  jeszcze  chce  ostatki  wydrzeć  z  rąk  dziedzica?  
Któż  to?  mamże  wam  gadać?"  -  "A  jużci  Soplica,  
Przerwał  Konewka;  to  łotr!"  -  "Oj,  to  ciemiężyciel!"  
Pisnął  Brzytewka.  -  "Więc  go  kropić!"  dodał  Chrzciciel.  
"Jeśli  zdrajca,  rzekł  Buchman,  więc  na  szubienicę!"  
"Hajże!  krzyknęli  wszyscy,  hajże  na  Soplicę!"  

Lecz  Prusak  śmiał  podjąć  się  Sędziego  obrony  
I  wołał  z  wzniesionymi  ku  szlachcie  ramiony:  
"Panowie  Bracia!  aj!  aj!  a  na  boskie  rany!  
Co  znowu?  Panie  Klucznik,  czy  Waść  opętany?  
Czy  o  tym  była  mowa?  Że  ktoś  miał  wariata,  
Banitę  bratem,  to  co?  karać  go  za  brata!  
To  mi  po  chrześcijańsku!  Są  tu  w  tym  konszachty  
Hrabiego.  -  Żeby  Sędzia  był  ciężki  dla  szlachty,  
Nieprawda!  dalibógże!  to  wy  tylko  sami  
Pozywacie  go,  a  on  zgody  szuka  z  wami,  
Ustępuje  ze  swego,  jeszcze  grzywny  płaci.  
Ma  proces  z  Hrabią,  cóż  stąd?  obadwa  bogaci;  
Niechaj  pan  drze  się  z  panem,  cóż  to  do  nas  braci?  
Pan  Sędzia  ciemiężyciel!  On  pierwszy  zabraniał,  
Ażeby  się  chłop  przed  nim  do  ziemi  nie  kłaniał,  
Mówiąc,  że  to  grzech.  Nieraz  u  niego  gromada  
Chłopska,  ja  sam  widziałem,  do  stołu  z  nim  siada;  
Płacił  za  włość  podatki,  a  nie  tak  jest  w  Klecku,  
Choć  tam  Waść,  Panie  Buchman,  rządzisz  po  niemiecku.  
Sędzia  zdrajca!  My  się  z  nim  od  infimy  znamy:  
Poczciwe  było  dziecko  i  dziś  taki  samy;  
Polskę  kocha  nad  wszystko,  polskie  obyczaje  
Chowa,  modom  moskiewskim  przystępu  nie  daje.  
Ilekroć  z  Prus  powracam,  chcąc  zmyć  się  z  niemczyzny,  
Wpadam  do  Soplicowa  jak  w  centrum  polszczyzny:  
Tam  się  człowiek  napije,  nadysze  Ojczyzny!  
Dalbóg,  Dobrzyńscy!  ja  wasz  brat,  ale  Sędziego  
Nie  pozwolę  pokrzywdzić,  nie  będzie  nic  z  tego.  
Nie  tak,  Panowie  Bracia,  w  Wielkopolszcze  było:  
Co  za  duch!  co  za  zgoda!  aż  przypomnieć  miło!  
Nikt  tam  podobną  fraszką  nie  śmiał  rady  mieszać".  
"To  nie  fraszka,  zawołał  Klucznik,  łotrów  wieszać!"  

Szmer  wzmagał  się;  wtem  Jankiel  posłuchania  prosił,  
Na  ławę  wskoczył,  stanął  i  nad  głowy  wznosił  
Brodę  jak  wiechę,  co  mu  aż  do  pasa  wisi;  
Prawą  ręką  zdjął  z  wolna  z  głowy  kołpak  lisi,  
Lewą  ręką  jarmułkę  zruszoną  poprawił,  
Potem  lewicę  za  pas  zatknął  i  tak  prawił,  
Kołpakiem  lisim  w  kolej  kłaniając  się  nisko:  

"Nu,  Panowie  Dobrzyńscy,  ja  sobie  żydzisko;  
Mnie  Sędzia  ni  brat,  ni  swat;  szanuję  Sopliców  
Jak  panów  bardzo  dobrych  i  moich  dziedziców;  
Szanuję  też  Dobrzyńskich  Bartków  i  Maciejów  
Jako  dobrych  sąsiadów,  panów  dobrodziejów;  
A  mówię  tak:  jeżeli  Państwo  chcą  gwałt  zrobić  
Sędziemu,  to  bardzo  źle,  możecie  się  pobić,  
Zabić  -  a  asesory?  a  sprawnik?  a  turma?  
Bo  w  wiosce  u  Soplicy  jest  żołnierzy  hurma,  
Wszystko  jegry!  Asesor  w  domu;  tylko  świśnie,  
Tak  wraz  przymaszerują,  stoją  jak  umyślnie.  
A  co  będzie?  A  jeśli  czekacie  Francuza,  
To  Francuz  jest  daleko  jeszcze,  droga  duża.  
Ja  Żyd,  o  wojnach  nie  wiem,  a  byłem  w  Bielicy  
I  widziałem  tam  żydków  od  samej  granicy;  
Słychać,  że  Francuz  stoi  nad  rzeką  Łososną,  
A  wojna  jeśli  będzie,  to  chyba  aż  wiosną.  
Nu,  mówię  tak:  czekajcie;  wszak  dwór  Soplicowa  
Nie  budka  kramna,  co  się  rozbierze,  w  wóz  schowa  
I  pojedzie:  dwór,  jak  stał,  do  wiosny  stać  będzie;  
A  pan  Sędzia  to  nie  jest  żydek  na  arendzie,  
Nie  uciecze,  to  jego  można  znaleźć  wiosną;  
A  teraz  rozejdźcie  się,  a  nie  gadać  głośno  
O  tym,  co  było,  bo  to  gadać,  to  daremno!  
A  czyja  łaska  Panów  Szlachty,  proszę  ze  mną.  
Moja  Siora  powiła  małego  Jankielka,  
Ja  dziś  traktuję  wszystkich,  a  muzyka  wielka!  
Każę  przynieść  kozice,  basetlę,  dwie  skrzypiec,  
A  pan  Maciek  Dobrodziej  lubi  stary  lipiec  
I  nowego  mazurka;  mam  nowe  mazurki,  
A  wyuczyłem  śpiewać  fein  moje  bachurki".  

Wymowa  lubianego  powszechnie  Jankiela  
Trafiała  do  serc;  powstał  krzyk,  oklask  wesela,  
Szmer  przyzwolenia  nawet  za  domem  się  szerzył,  
Gdy  Gerwazy  w  Jankiela  Scyzorykiem  zmierzył.  
Żyd  skoczył,  wpadł  w  tłum;  Klucznik  wołał:  "Precz  stąd,  Żydzie!  
Nie  tkaj  palców  między  drzwi,  nie  o  ciebie  idzie!  
Panie  Prusak!  że  Waszeć  sędziowską  handlujesz  
Parą  wicin  mizernych,  to  już  zań  gardłujesz?  
Zapomniałeś,  Mopanku,  że  ojciec  Waszécin  
Spławiał  do  Prus  dwadzieście  Horeszkowskich  wicin?  
Stąd  się  zbogacił  i  on,  i  jego  rodzina;  
Ba,  nawet  wszyscy,  ilu  was  tu  jest  z  Dobrzyna.  
Bo  pamiętacie  starzy,  słyszeliście  młodzi,  
Że  Stolnik  był  was  wszystkich  ojciec  i  dobrodziej:  
Kogoż  on  komisarzem  słał  do  swych  dóbr  pińskich?  
Dobrzyńskiego!  Rachmistrzów  kogo  miał?  Dobrzyńskich!  
Marszałkostwa,  kredensu  nie  zwierzał  nikomu,  
Tylko  Dobrzyńskim:  pełno  Dobrzyńskich  miał  w  domu!  
On  forytował  wasze  w  trybunałach  sprawy,  
On  wyrabiał  u  króla  dla  was  chleb  łaskawy,  
Dzieci  wasze  kopami  pomieszczał  w  konwikcie  
Pijarskim,  na  swym  koszcie,  odzieży  i  wikcie;  
Dorosłych  promowował  także  swym  nakładem.  
A  dlaczego  to  robił?  że  wam  był  sąsiadem!  
Dziś  Soplica  kopcami  tyka  waszych  granic,  
Cóż  kiedy  wam  dobrego  zrobił  on?"  
                                                                                                                           "Nic  a  nic!  
Przerwał  Konewka;  bo  to  wyrosło  z  szlachciury,  
A  jak  dmie  się,  phu,  phu,  phu,  jak  nos  drze  do  góry!  
Pamiętacie,  prosiłem  na  córki  wesele;  
Poję,  nie  chce  pić,  mówi:  "Nie  piję  tak  wiele  
Jak  wy  szlachta;  wy  szlachta  ciągniecie  jak  bąki".  
Ot  magnat!  delikacik  z  marymonckiej  mąki!  
Nie  pił,  leliśmy  w  gardło,  krzyczał:  "Gwałt  się  dzieje!"  
Czekaj  no,  niech  no  ja  mu  z  Konewki  naleję".  

"Filut,  zawołał  Chrzciciel,  oj,  i  ja  go  kropnę  
Za  swoje.  Mój  syn  było  to  dziecko  roztropne;  
Teraz  tak  zgłupiał,  że  go  nazywają  Sakiem,  
A  z  przyczyny  Sędziego  został  głupcem  takim.  
Mówiłem:  "Po  co  tobie  leźć  do  Soplicowa?  
Jeżeli  cię  tam  złowię,  niech  cię  Bóg  uchowa!"  
On  znowu  smyk  do  Zosi,  dybie  przez  konopie,  
Złowiłem  go,  a  zatem  za  uszy  i  kropię;  
A  on  beczy  i  beczy  jak  maleńkie  chłopię:  
"Ojcze,  choć  zabij,  muszę  tam  iść",  a  wciąż  szlocha  -  
Co  tobie?  a  on  mówi,  że  tę  Zosię  kocha!  
Chciałby  popatrzeć  na  nią!  Żal  mi  nieboraka,  
Mówię  Sędziemu:  "Sędzio,  daj  Zosię  dla  Saka!"  
On  mówi:  "Jeszcze  mała,  czekaj  ze  trzy  lata,  
Jak  sama  zechce".  Łotr!  łże,  już  ją  komuś  swata  
Słyszałem;  już  ja  się  tam  na  wesele  wkręcę,  
Ja  im  łoże  małżeńskie  kropidłem  poświęcę".  

"I  taki  łotr,  zawołał  Klucznik,  ma  panować?  
I  dawnych  panów,  lepszych  od  siebie,  rujnować?  
A  Horeszków  i  pamięć,  i  imię  zaginie!  
Gdzież  jest  wdzięczność  na  świecie?  -  nie  ma  jej  w  Dobrzynie.  
Bracia!  chcecie  bój  z  ruskim  wieść  imperatorem,  
A  boicie  się  wojny  z  Soplicowskim  dworem?  
Strach  wam  turmy!  czyż  to  ja  wzywam  na  rozboje?  
Broń  Boże!  Szlachta  Bracia!  ja  przy  prawie  stoję.  
Wszak  Hrabia  wygrał,  zyskał  dekretów  niemało;  
Tylko  je  egzekwować!  tak  dawniej  bywało:  
Trybunał  pisał  dekret,  szlachta  wypełniała,  
A  szczególniej  Dobrzyńscy,  i  stąd  wasza  chwała  
Urosła  w  Litwie!  Wszakże  to  Dobrzyńscy  sami  
Bili  się  na  zajeździe  ryskim  z  Moskalami,  
Których  przywiódł  jenerał  ruski  Wojniłowicz  
I  łotr,  przyjaciel  jego,  pan  Wołk  z  Ługomowicz;  
Pamiętacie,  jak  Wołka  wzięliśmy  w  niewolę,  
Jak  chcieliśmy  go  wieszać  na  belce  w  stodole,  
Iż  był  tyran  dla  chłopstwa  a  sługa  Moskali;  
Ale  się  chłopi  głupi  nad  nim  zlitowali!  
(Upiec  go  muszę  kiedyś  na  tym  Scyzoryku).  
Nie  wspomnę  innych  wielkich  zajazdów  bez  liku,  
Z  których  wyszliśmy  zawsze,  jak  szlachcie  przystało,  
I  z  zyskiem,  i  aplauzem  powszechnym,  i  z  chwałą!  
Po  cóż  o  tym  wspominać!  dziś  darmo  pan  Hrabia,  
Sąsiad  wasz,  sprawę  toczy,  dekrety  wyrabia,  
Już  nikt  z  was  pomóc  nie  chce  biednemu  sierocie!  
Dziedzic  Stolnika  tego,  który  żywił  krocie,  
Dziś  nie  ma  przyjaciela,  oprócz  mnie,  Klucznika,  
I  ot,  tego  wiernego  mego  Scyzoryka!"  

"I  Kropidła,  rzekł  Chrzciciel,  gdzie  ty,  Gerwazeńku,  
Tam  i  ja;  póki  ręka,  póki  plusk  plask  w  ręku.  
Co  dwaj,  to  dwaj!  Dalibóg,  mój  Gerwazy!  ty  miecz,  
Ja  mam  Kropidło;  dalbóg!  ja  kropię,  a  ty  siecz,  
I  tak  szach  mach,  plusk  i  plask;  oni  niech  gawędzą!"  

"Toć  i  Bartka,  rzekł  Brzytwa,  bracia  nie  odpędzą;  
Już  co  wy  namydlicie,  to  ja  wszystko  zgolę".  
"I  ja,  przydał  Konewka,  z  wami  ruszyć  wolę,  
Gdy  ich  nie  można  zgodzić  na  obiór  marszałka;  
Co  mi  tam  głosy,  gałki,  u  mnie  insza  gałka  
(Tu  wydobył  z  kieszeni  garść  kul,  dzwonił  nimi):  
Ot  gałki!  krzyknął,  w  Sędzię  gałkami  wszystkimi!"  
"Do  was,  wołał  Skołuba,  do  was  się  łączymy!"  
"Gdzie  wy,  krzyknęła  szlachta,  gdzie  wy,  to  tam  i  my!  
Niech  żyją  Horeszkowie!  wiwant  Półkozice!  
Wiwat  Klucznik  Rębajło!  Hajże  na  Soplicę!"  

I  tak  wszystkich  pociągnął  wymowny  Gerwazy:  
Bo  wszyscy  ku  Sędziemu  mieli  swe  urazy,  
Jak  zwyczajnie  w  sąsiedztwie,  to  o  szkodę  skargi,  
To  o  wyręby,  to  o  granice  zatargi:  
Jednych  gniew,  drugich  tylko  podburzała  zawiść  
Bogactw  Sędziego  -  wszystkich  zgodziła  nienawiść.  
Cisną  się  do  Klucznika,  podnoszą  do  góry  
Szable,  pałki.  
                                                 -Aż  Maciek,  dotychczas  ponury,  
Nieruchomy,  wstał  z  ławy  i  wolnymi  kroki  
Wyszedł  na  środek  izby,  i  podparł  się  w  boki;  
I  spojrzawszy  przed  siebie,  i  kiwając  głową,  
Zabrał  głos,  wymawiając  z  wolna  każde  słowo,  
Z  przestankiem  i  przyciskiem:  "A  głupi!  a  głupi!  
A  głupi  wy!  na  kim  się  mleło,  na  was  skrupi.  
To  póki  o  wskrzeszeniu  Polski  była  rada,  
O  dobru  pospolitym,  głupi,  u  was  zwada?  
Nie  można  było,  głupi,  ani  się  rozmówić,  
Głupi,  ani  porządku,  ani  postanowić  
Wodza  nad  wami,  głupi!  a  niech  no  kto  podda  
Osobiste  urazy,  głupi,  u  was  zgoda!  
Precz  stąd!  bo  jakem  Maciek,  was,  do  milijonów  
Kroćset  kroci  tysięcy  fur  beczek  furgonów  
Diabłów!!!!.  
                                         "  Ucichli  wszyscy  jak  rażeni  gromem!  
Ale  razem  straszliwy  powstał  krzyk  za  domem:  
"Wiwat  Hrabia!"  On  wjeżdżał  na  folwark  Maciejów,  
Sam  zbrojny,  za  nim  zbrojnych  dziesięciu  dżokejów.  
Hrabia  siedział  na  dzielnym  koniu,  w  czarnym  stroju;  
Na  sukni  orzechowy  płaszcz  włoskiego  kroju,  
Szeroki,  bez  rękawów,  jak  wielka  opona,  
Spięty  klamrą  u  szyi,  spadał  przez  ramiona;  
Kapelusz  miał  okrągły  z  piórem,  w  ręku  szpadę,  
Okręcił  się  i  szpadą  powitał  gromadę.  

"Wiwat  Hrabia!  krzyknęli,  z  nim  żyć  i  umierać!"  
Szlachta  zaczęła  z  chaty  przez  okna  wyzierać  
I  za  Klucznikiem  coraz  ku  drzwiom  się  napierać;  
Klucznik  wyszedł,  a  za  nim  tłum  przeze  drzwi  runął,  
Maciek  resztę  wypędził,  drzwi  zamknął,  zasunął  
I  przez  okno  wyjrzawszy,  raz  jeszcze  rzekł:  "Głupi!"  

A  tymczasem  się  szlachta  do  Hrabiego  kupi;  
Idą  w  karczmę,  Gerwazy  wspomniał  dawne  czasy,  
Kazał  sobie  trzy  podać  od  kontuszów  pasy,  
Na  nich  ze  sklepu  karczmy  beczki  wydobywa  
Trzy:  jedną  miodu,  drugą  wódki,  trzecią  piwa.  
Wyjął  goździe,  wnet  z  szumem  trysnęły  trzy  strugi,  
Jeden  biały  jak  srebro,  krwawnikowy  drugi,  
Trzeci  żółty;  troistą  grają  w  górze  tęczą,  
A  spadając  w  sto  kubków,  we  sto  szklanek  brzęczą.  
Wre  szlachta,  tamci  piją,  ci  Hrabiemu  życzą  
Lat  setnych,  wszyscy:  "Hajże  na  Soplicę!"  krzyczą.  
                             Jankiel  wymknął  się  milczkiem,  oklep;  Prusak  równie,  
Nie  słuchany,  choć  jeszcze  rozprawiał  wymownie,  
Chciał  zmykać,  szlachta  w  pogoń,  wołając,  że  zdradził.  
Mickiewicz  stał  z  daleka,  ni  krzyczał,  ni  radził,  
Ale  z  miny  poznano,  że  coś  złego  knuje,  
Więc  do  kordów,  i  hajże!  On  się  rejteruje  
Odcina  się,  już  ranny,  przyparty  do  płotów,  
Gdy  mu  skoczył  na  odsiecz  Zan  i  trzech  Czeczotów.  
Za  czym  rozjęto  szlachtę,  ale  w  tym  rozruchu  
Dwóch  było  ciętych  w  ręce,  ktoś  dostał  po  uchu.  
Reszta  wsiadała  na  koń.  
                                                                                     -Hrabia  i  Gerwazy  
Porządkują,  rozdają  oręże,  rozkazy.  
W  końcu  wszyscy  przez  długą  zaścianku  ulicę  
Puścili  się  w  cwał  krzycząc:  "Hajże  na  Soplicę!"  


Íîâ³ òâîðè