Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Adam Mickiewicz

Ïðî÷èòàíèé : 245


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Sen z Lorda Byrona

Dwoiste  życie  nasze:  sen  ma  świat  udzielny

Śród  otchłani,  nazwanych  bytem  i  nicestwem,

Nazwanych,  lecz  nieznanych,  -  sen  ma  świat  udzielny,

Z  rzetelną  władzą  rządząc  nad  marnym  królestwem.

Mary  i  życie  biorą,  i  postaci  noszą,

Rozczulają  i  dręczą,  i  łechcą  rozkoszą.

Troski  dzienne  ciężarem  przywalają  sennym

I  ujmują  ciężaru  naszym  pracom  dziennym.

One  się  do  istoty  naszej  mogą  wcielić,

Zabrać  połowę  czasu  i  byt  nasz  podzielić.

Jak  posłańce  wieczności  -  błysną  i  przepadną,

Jako  przeszłości  duchy  -  często  przyszłość  zgadną,

Jak  wróżące  Sybille  -  ciemność  do  ich  ręki

Składa  tyrańskie  berło  rozkoszy  i  męki.

One,  gdy  zechcą,  na  to  przerobić  nas  mogą,

Czym  nie  byliśmy  nigdy;  -  one  rażą  trwogą,

Wywołując  cień  z  grobów.  -  Więc  mary  są  cienie?

Przeszłość  nie  jestże  cieniem?  czymże  jest  marzenie?

Robotą  duszy,  -  dusza  może  wyprowadzić

Z  nicestwa  światy  nowe  i  na  nich  osadzić

Doskonalsze  od  ziemskich  kształty  promieniste,

Wlać  im  duch  trwalszy,  niżli  w  ciała  rzeczywiste.

 

Opowiem  wam,  co  mi  się  dawniej  przywidziało:

Może  we  śnie  -  bo  kiedy  sen  uwięzi  ciało,

Duch  wolny  może  obiec  rozległą  krainę

I  długie  pasmo  życia  w  jedną  zwić  godzinę.

Zdało  mi  się,  żem  widział  młodych  ludzi  dwoje.

Chłopca  i  dziewkę;  stali  na  wzgórku  oboje,

A  wzgórek  był  zielony,  pochyłej  urody,

Niby  jaki  przylądek;  tylko  zamiast  wody,

Wkoło  żywy  krajobraz  i  powiewna  fala

Kłosów  i  sianożęci,  i  gdzieniegdzie  z  dala

Porozrzucane  chaty;  nad  nimi  dym  bury

Ulotne  snuł  kolumny.  Sam  wierzchołek  góry

Zdobiły  zasadzone  drzew  i  kwiatów  wieńce;

Nie  przypadek  je  sadził,  lecz  umyślne  ręce.

Chłopiec  i  dziewka  patrzą  -  ta  na  okolice

Piękne  jak  ona  sama,  a  ten  na  dziewicę.

W  nim  rozwija  się  młodość,  w  niej  piękność  rozwita,

W  obojgu  młodość,  ale  młodość  rozmaita.  -

Jak  wśród  niebios  jaśnieje  wdzięczna  twarz  księżyca,

Tak  wpośród  lat  niewieścich  jaśniała  dziewica.

Chłopiec  był  laty  młodszy,  lecz  starsze  nad  lata

Serce  jego;  wzrok  jego  w  całym  kręgu  świata

Jedyne  tylko  widział  swej  kochanki  lice,

I  widział  ją  przed  sobą,  w  niej  utkwił  źrenice

I  nie  mógł  ich  oderwać;  nie  było  w  nim  ducha,

Ona  była  mu  duchem;  głosu  jej  drżąc  słucha,

Ona  była  mu  głosem;  on  swych  oczu  nie  ma,

Ona  była  mu  okiem:  bo  ścigał  oczyma

Jej  spojrzenia,  i  wszystkie  oglądał  przedmioty

W  świetle  od  niej  odbitym;  on  nie  ma  istoty,

Nie  ma  życia:  w  nią  przelał  całe  życie  swoje,

W  niej,  jako  w  oceanie,  wszystkie  myśli  zdroje

Pogrążył;  za  jej  słówkiem,  za  ręki  dotknieniem

Krew  w  nim  ścina  się  lodem  albo  wre  płomieniem.

Twarz  jego  na  przemiany  goreje  i  bladnie,

Serce  boli  i  bolów  przyczyny  nie  zgadnie.

Lecz  ona  słodkich  jego  cierpień  nie  podziela,

Wzdycha,  lecz  nie  do  niego,  -  ma  w  nim  przyjaciel?,

Ma  brata,  i  nic  więcej!  -  On  przestawał  na  tem.

Że  ją  zwał  przyjaciółką,  że  go  zwała  bratem;

Teraz  nie  chce  przestawać.  Skądże  ta  różnica?

Czas  rozwiązał  zagadkę  -  kochała  dziewica,

I  kochała  innego;  i  właśnie  w  tej  chwili,

Gdy  oboje  na  górze  stali  i  patrzyli,

Ona  wzrokiem  kochanka  dalekiego  nęci,

Żeby  leciał  tak  bystro,  jak  lecą  jej  chęci.

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Widać  gmach  starożytny;  -  stoi  u  przedsienia

Rumak  z  siodłem  do  drogi  -  w  gotyckiej  kaplicy

U  ołtarza  był  chłopiec  -  nie  widać  dziewicy.

Chłopiec  blady,  samotny,  przechodził  się,  myślił,

Usiadł,  dobywa  pióro,  kilka  słów  nakryślił

I  z  pochyloną  głową,  na  ręku  oparty,

Wstał  znowu,  wstrząsnął  głową  i  pisane  karty

Na  części  rozerwawszy,  w  drżącej  ciśnie  dłoni,

I  z  gniewem  w  zębach  szarpie,  ale  łez  nie  roni.

Uspokoił  się  nieco,  zapalone  lica

Ostygły  i  zmartwiały,  -  wtem  wyszła  dziewica.

Z  obojętnym  uśmiechem  spotyka  młodziana,

Choć  dostrzegła,  że  była  od  niego  kochana,

Że  jej  cień  jako  całun  padł  na  jego  duszę,

I  zgadła,  że  on  dla  niej  ma  cierpieć  katusze

Długie,  straszne;  nie  zgadła,  że  miał  cierpieć  wiecznie.

Chłopiec  wziął  ją  za  rękę;  obojętnie,  grzecznie

Spojrzał  -  i  w  tej  mu  chwili  na  źwierciadło  lica

Wybiła  niewymownych  uczuć  tajemnica,

I  zagasła  -  i  znowu  czoło  zaszło  mrokiem,

Znowu  puścił  jej  rękę  i  powolnym  krokiem

Oddalił  się  w  milczeniu,  nie  żegnał  dziewicy.

Rozstali  się  z  uśmiechem;  on  wyszedł  z  kaplicy,

Raz  jeszcze  na  ojczyste  gmachy  okiem  rzucił,

Dosiadł  konia,  pojechał  -  i  więcej  nie  wrócił.

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Chłopiec  dorósł  młodzieńca  -  w  obce  pokolenia,

W  dalekie  zbłądził  kraje  i  pod  wschodnim  słońcem

Poił  duszę  płomieniem,  -  on  wiecznym  był  gońcem

Na  lądzie  i  na  morzu.  Dokoła  postaci

Podobne  jemu  krążą,  przyjaciół  czy  braci?

 

Tu  mnóstwo  scen  okropnych  snuło  się  od  razu,

I  ów  chłopiec  był  cząstką  każdego  obrazu.

Ujrzałem  go  na  koniec.  Dziwacznie  przebrany,

Gdzieś  daleko,  w  obozie  wschodniej  karawany.

Śród  połamanych  kolumn,  na  gruzie  pomników,

Co  przeżyły  imiona  swoich  budowników,

Leżał;  a  przy  nim  wielbląd  żuł  resztę  obroku,

Kilka  arabskich  koni  pasło  się  u  stoku.

Podróżni,  których  znużył  upał  całodzienny,

Drzemali  w  cieniu  ruin,  -  on  jeden  bezsenny,

Na  ręku  wsparty,  oczy  na  północ  obrócił,

Z  twarzą  natchnienia  pełną  -  rozmyślał  czy  nucił?

Niebo  czyste  tak  wszystkie  chmury  zdjęlo  z  siebie,

Że  ledwie  co  nie  widać  Pana  Boga  w  niebie.  -

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Dziewica  z  oblubieńcem  pierścionki  zamienia.

On  ją  pojął,  mnogimi  osypał  dostatki.

Widzę  ją  w  cudzym  domu,  słyszę  imię  matki;

Otaczają  małżonkę  wesołe  plemiona,

Nadobne  syny,  córki,  -  ale  za  cóż  ona

Jakąś  tęsknoty  chmurą  wdzięczną  postać  mroczy,

Zdradzając  tajną  boleść,  co  jej  serce  toczy?

Źrenice  niegdyś  jasne  zamgliła  powłoka,

Niby  jakaś  łza  dawna,  przystygła  do  oka;

Skądże  to?  -  Wszak  z  kochankiem  złączona  na  wieki,

Wszakże  ten,  co  ją  kochał,  jest  od  niej  daleki,

Nie  będzie  myśli  czystych  złym  życzeniem  brudzić,

Nie  będzie  jej  westchnieniem  nieumyślnym  nudzić.

Czegoż  smutna?  wszak  darmo  wzajemności  żądał,

Darmo  w  jej  oczach  zimnych  nadziei  wyglądał.

Wzgardzony,  nie  jest  pewnie  sprawcą  jej  katuszy,

Jest  widmem  dla  pamięci,  nie  sępem  dla  duszy.

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Młodzieniec  znowu  szuka  domowego  cienia.

Widzę  go  przed  ołtarzem,  z  nim  oblubienica

Młoda,  wdzięcznej  postawy,  nadobnego  lica:

Lecz  nie  była  to  owa  najpierwsza  kochanka,

Owa  gwiazda  błogiego  młodych  lat  poranka.

Musiał  o  niej  zapomnieć,  -  stoi  zadumany,

Rozpatruje  kościelne  sklepienia  i  ściany  -

Zadrżał  i  w  tej  mu  chwili  na  zwierciadło  lica

Wybiła  niewymownych  uczuć  tajemnica,

I  zagasła  -  i  znowu  czoło  zaszło  mrokiem.

Pogląda  na  swą  żonę,  ale  błędnym  wzrokiem;

Powtarza  jej  przysięgi,  których  nie  rozumie:

Z  kim  jest,  gdzie  jest,  zapomniał  w  sprzecznych  myśli  tłumie.

Widzi  tylko  swą  młodość,  stary  gmach,  kaplicę,

I  listek  poszarpany,  i  swoją  dziewicę.

Te  przypomnienia  kirem  śmiertelnej  zasłony

Oddzieliły  na  wieki  młodzieńca  od  żony;  -

Po  cóż  w  takiej  godzinie  takie  przypomnienia?

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Widzę  dawną  dziewicę.  Jakie  w  niej  odmiany!

Ona  w  suchotach  duszy;  -  jej  rozum  znękany

Opuścił  ster  myślenia,  wzrok  jej  dziko  lata,

Blask,  co  świeci  w  jej  oku,  nie  jest  z  tego  świata;

Ona  jest  jak  królowa  nad  państwami  marzeń;

Jej  myśl  stała  się  węzłem  sprzecznych  wyobrażeń;

Kształty,  niedotykalne  zmysłom  śmiertelnika

I  niewidzialne,  ona  dostrzega,  dotyka

I  w  poufałej  wzywa  do  siebie  rozmowie:

Taką  chorobę  wiek  nasz  obłąkaniem  zowie.

Lecz  nieraz  mędrzec  głębiej  w  obłąkanie  wpada,

Jeśli  melancholiji  smutny  dar  posiada;

Bo  wzrok  melancholijny  jak  teleskop  sięga,

Dalekie  widma  zbliża,  rozłączone  sprzęga,

I  urok  życia  chłodną  rozdarłszy  uwagą,

Rozkrywa  rzeczywistość  wystygłą  i  nagą.  -

 

Tu  zaszła  zmiana  w  scenach  mojego  widzenia.

 

Młodzieniec  był  pielgrzymem,  jak  widać  z  odzienia.

Kształty  przy  nim  krążące  znikły  z  senną  marą

Lub  wojnę  z  nim  toczyły;  -  on  stał  się  ofiarą

Nienawiści  swych  wrogów;  zewsząd  zguby  bliski,

Postrzega  sidła  zdrady  lub  zemsty  pociski.

Stoły  jego  zgryzota  jak  harpija  plami,

On,  jak  dawny  Mitrydat,  karmił  się  jadami;

A  trucizna  nie  była  szkodliwą  dla  niego

I  służyła  mu  na  kształt  chleba  powszedniego.

Co  innym  śmiercią  było,  tym  życie  przewlekał;

Zbrzydził  społeczność  ludzką,  w  pustynie  uciekał,

Żył  w  przyjaźni  z  górami,  myślą  do  gwiazd  lata,

Wdał  się  w  rozmowę  z  wielkim  jenijuszem  świata.

Wzbogaconemu  nauk  czarodziejskich  zbiorem

Tajemna  księga  nocy  stanęła  otworem.

Jego  klątwą  wyzwane  z  głębokości  ziemi

Duchy  go  otoczyły  -  i  został  się  z  niemi.


Nie  ma  więcej  zmian  w  scenach  mojego  widzenia.


Zbudziłem  się.  -  Jak  dziwne  wyroków  zrządzenia!

Mój  sen  dla  dwojga  ludzi  smutny  koniec  znaczy,

Jednemu  w  obłąkaniu,  obójgu  w  rozpaczy.

Íîâ³ òâîðè